Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty

sobota, 7 marca 2015

„Życie w PRL i strasznie, i śmiesznie”



Iwona Kienzler „Życie w PRL i strasznie, i śmiesznie”


Książka Iwony Kienzler jest wędrówką a dla wielu czytelników podróżą sentymentalną po czasach PRL-u. Rozpoczynamy ją 22 lipca 1944 r., w dniu ogłoszenia manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. To wędrówka od czasów towarzysza Bieruta, poprzez epokę prostolinijnego, nieco siermiężnego Gomułki, aż po dekadę próbującego nieudolnie zreformować gospodarkę i złagodzić napięcia społeczne w kraju Edwarda Gierka. Książka składa się z kilkudziesięciu rozdziałów, w których przeczytamy m.in. o pochodach pierwszomajowych, festiwalach, bananowej młodzieży, kłodach rzucanych pod nogi przedstawicielom prywatnej inicjatywy, stosunku państwa do kościoła, fałszowaniu wyborów, procesach pokazowych i cenzurze. Iwona Kienzler poruszyła również temat wpływu państwa na wszelkie dziedziny życia, czego przejawem był choćby socrealizm w sztuce.

Na osobny rozdział zapracowały nie tylko „organy bezpieczeństwa publicznego”: Milicja Obywatelska, ORMO i ZOMO, ale także ikona motoryzacji tamtych lat – Fiat 126p. Starsi czytelnicy będą mogli sobie przypomnieć jak połowę życia spędzali w kolejkach przed sklepami, choć wielokrotnie nie mieli pewności, czy cokolwiek uda im się nabyć. Nic dziwnego, że w czasach PRL-u wielu Polaków topiło smutki zaglądając do kieliszka. Paradoksalnie jednak inwestowanie środków w alkohol i przemysł spirytusowy przyczyniało się w pewnym stopniu do wspierania kulejącej gospodarki. Takich paradoksów było zresztą więcej, o nich także przeczytamy na kartach książki.

W treść wplecione są liczne żarty i anegdoty: o kłopotach z zaopatrzeniem w podstawowe produkty, bratniej przyjaźni z ZSRR czy nadużywaniu napojów wyskokowych. Publikację zamyka „Słownik PRL-u”, zawierający kilkadziesiąt haseł nieodłącznie kojarzących się z czasami, w których jak mawiał Edward Gierek: „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej.” Dzięki temu czytelnicy młodszego pokolenia mogą dowiedzieć się m.in. kim był aparatczyk lub prywaciarz, do czego służyła książeczka walutowa czy zagłuszarka oraz o tym, że POP to pojęcie związane nie tylko z muzyką rozrywkową.

Autorka przedstawiając życie w epoce PRL-u, stara się od czasu do czasu z morza absurdów wyłowić także jakieś plusy minionego ustroju. Czasami też usprawiedliwia pewną bylejakość i pośpiech w działaniu, np. przy odbudowie warszawskiej Starówki - spowodowane skromnymi możliwościami technicznymi i wyśrubowanymi terminami. Dzięki temu czytelnik, szczególnie młodszy, może sam wyrobić sobie własne zdanie o czasach, w których żyli jego rodzice lub dziadkowie. Książka Iwony Kienzler, to skompresowany do 350 stron przewodnik po czterdziestu latach PRL-u. Polecam.


Wydawnictwo: Bellona
ISBN: 978-83-11-13545-1
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 356


wtorek, 6 stycznia 2015

„Zielone, czyli wakacje w Dłusku”




Wiesław Rogowski „Zielone, czyli wakacje w Dłusku”


Wojtek z rodzicami wyjeżdża na wakacje do niewielkiej miejscowości na Pomorzu. Celem wyprawy jest leśniczówka położona nad malowniczym jeziorem. Chłopiec szybko nawiązuje znajomości z dziećmi gospodarzy. Niestety, nie tylko w czasie deszczu dzieci się nudzą. Nie ma nic gorszego niż piękna lipcowa pogoda i brak pomysłu na to jak wykorzystać wolny czas. Chłopcy snują się po okolicy leśniczówki nie wiedząc co z sobą zrobić. Pewnego dnia w pobliskim sklepie spożywczym są świadkami rozmowy pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy z fasonem zajechali pod sklep eleganckim wartburgiem. Rozmowa prowadzona w języku niemieckim wydaje się młodzieńcom mocno podejrzana. W tym samym czasie nad jeziorem rozbijają namioty dwaj inni mężczyźni. Jeden z nich żartuje, że w tak pięknym jeziorze na pewno znajdują się zatopione skarby. Słowa te oraz fakt, że mężczyźni posiadają sprzęt do nurkowania sprawiają, że chłopcy zaczynają się zastanawiać, co tak naprawdę sprowadza niespodziewanych gości do tak małej miejscowości. „Śledztwo” prowadzą w tajemnicy przed mieszkającymi również w leśniczówce dwiema dziewczynkami.




Powieść Wiesława Rogowskiego to pełna humoru historia z wieloma smaczkami z czasów PRL-u. Możemy się np. dowiedzieć, że trabanty to jedne z najlepszych samochodów  na świecie. Wojtek czyta książkę Ryszarda Liskowackiego „Wodzu, wyspa jest twoja,” którą i ja z sentymentem wspominam z czasów częstych wizyt w szkolnej bibliotece. Znajdziemy tu także echa nie tak odległej jeszcze wtedy II wojny światowej. Młodzi ludzie wraz z rodzicami uczestniczą w spływie Drawą i organizują ognisko. Nie mogąc sobie poradzić z rozwikłaniem zagadki chłopcy nawiązują w końcu współpracę z dziewczynkami i jak się okazuje ma to swoje plusy.

Bohaterowie zwiedzają okolice Dłuska usiłując znaleźć trop, który doprowadziłby ich do zdemaskowania tajemniczych osobników, a kto wiem może i do skarbu. Autorowi udało się stworzyć ciepły, sielankowy, naprawdę wakacyjny klimat. Udało mu się też zaskoczyć czytelników dosyć niespodziewanym zakończeniem. Jedynym minusem tej niegdyś niedocenianej, a dziś już zupełnie zapomnianej książki są dość brzydkie ilustracje. Warto przypomnieć, że Wiesław Rogowski jest również autorem powieści kryminalnej „Złota czasza księcia Bogusława,” która pod pseudonimem Tadeusz Lembowicz została wydana w serii Klub Srebrnego Klucza.[1]

Książka przeczytana w listopadzie 2014 r.


Wydawnictwo: Glob
Rok wydania: 1984
Liczba stron: 205




piątek, 14 listopada 2014

„Leśna Samotnia”




Andrzej Irski „Leśna Samotnia”


„Leśna Samotnia” to już trzecia książka Andrzeja Irskiego, którą miałem przyjemność przeczytać. I tym razem urodzony w Lipsku nad Biebrzą autor wysłał bohatera powieści na doskonale sobie znane tereny Suwalszczyzny. Powodem wyprawy Pawła Dańca do Puszczy Augustowskiej nie jest jednak zaginiony zabytek czy też zagadka historyczna, w których lubuje się pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki. Daniec otrzymuje wiadomość o śmierci swego przyjaciela zwanego przez znajomych Gubernatorem. W pożegnalnym liście znajduje się prośba, aby Paweł zaopiekował się jego psem Dropsem i kotem Bigosem.

Wyrusza więc nasz muzealnik do chatki w puszczy nie przeczuwając, że będzie zajmował się bardziej pasjonującymi i tajemniczymi sprawami niż opieka nad dwójką niesfornych zwierzaków. Nie wierząc w samobójczą śmierć przyjaciela i podejrzewając, że coś się za nią kryje zamierza wyjaśnić okoliczności tego smutnego wydarzenia. Okazuje się, że sprawa wiąże się z dramatyczną historią sprzed trzydziestu lat, która miała miejsce we Francji oraz ze służbami specjalnymi PRL-u. Wykorzystując pozostawione przez Gubernatora wskazówki, wraz z Pawłem prowadzimy prywatne śledztwo, zwiedzając przy okazji miasteczka i malownicze lasy północno-wschodniej Polski.

Paweł Daniec wykreowany przez Andrzeja Irskiego to typowy Polak obdarzony słabym charakterem, nie znający słowa asertywność. Kiedy w pobliżu pojawia amator jakiegokolwiek trunku, możemy być pewni, że i on nie uchyli się przed wychyleniem kielicha. Gdyby został dłużej w leśnej głuszy zapewne szybko znalazłby wspólny język z odurzającym się walerianą kotem Gubernatora.

Akcja powieści rozgrywa się głównie w tytułowej leśnej samotni oraz jej okolicach. Autorowi udało się wpleść fabułę w tajemniczy, mokry klimat suwalskich jezior, lasów i mokradeł. W przeciwieństwie do „Depozytu hrabiego Paca” Andrzej Irski nie inspirował się tym razem aż tak dosłownie książkami Zbigniewa Nienackiego (choć imię kota zapewne nie jest dziełem przypadku).[1] Dobrze skonstruowane postacie bohaterów, dynamiczna akcja plus „to coś” sprawiają, że o książce nie zapominamy zaraz po odłożeniu na półkę. Nie miałbym nic przeciwko, aby powieść była nieco bardziej rozbudowana. Niektóre wątki, np. poszukiwanie bunkra partyzantów niemal proszą się aby autor poświecił im więcej miejsca.

Powieść Andrzeja Irskiego „Leśna samotnia” została zgłoszona do konkursu na najlepszą samochodzikową książkę 2013 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. W finale konkursu zajęła 2 miejsce. Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-29-7
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 184



[1] Już po opublikowaniu recenzji Andrzej Irski wyjaśnił: „Imię kota nie jest przypadkowe, ale nie ma nic wspólnego z bohaterem "Niesamowitego dworu". Tak się nazywa mój szary dachowiec (teraz już trojga imion Bigos-Biskup-Lucyfer). A Drops to był mój foksterier. Niestety, nie żyje od lat.” http://pansamochodzik.ok1.pl/viewtopic.php?p=224959#224959  


środa, 27 sierpnia 2014

"Sposób na Alcybiadesa"




Edmund Niziurski "Sposób na Alcybiadesa"


Uczniowie ósmej klasy o przezwiskach: Ciamcia, Zasępa, Słaby i Pędzel często goszczą w gabinecie dyrektora szkoły. Wizyty te spowodowane są jak możemy łatwo się domyślić brakiem postępów w nauce oraz wybrykami czwórki naszych bohaterów. Po wysłuchaniu kolejnej tyrady Dyra chłopcy zostają skierowani do szkolnego psychologa, który po wysłuchaniu nieprawdopodobnych opowieści dotyczących ich życiowych problemów wydaje opinię, że Ciamcia i spółka odznaczają się wybitną inteligencją, niestety ich zainteresowania często nie idą we właściwym kierunku. Załamani taką diagnozą młodzieńcy zostają poddani przez dyrekcję kwarantannie polegającej na wyłączeniu z życia sportowego i towarzyskiego szkoły.

Nie tracą jednak ducha i postanawiają znaleźć rozwiązanie, które pozwoli im na przedłużenie dotychczasowej wesołej szkolnej egzystencji a jednocześnie umożliwi zdobywanie bez wysiłku jak najlepszych ocen. Zwracają się do ucznia starszej klasy Wątłusza Pierwszego z prośbą o sprzedanie sposobów na rozpracowanie wszystkich nauczycieli. Niestety skromne fundusze, którymi dysponują pozwalają na zakup sposobu zaledwie na nauczyciela historii, profesora Misiaka. Historyk zwany przez uczniów Alcybiadesem to jeden z najspokojniejszych belfrów w szkole. Metoda zaś polega na zastosowaniu wobec profesora Uczynków Dezorientujących oraz wprowadzeniu go w tzw. „dryf.”

Jak to zwykle w powieściach Edmunda Nizurskiego bywa, bohaterowie przeżywają cały szereg bardzo zabawnych perypetii. Dochodzi do wielu komicznych nieporozumień, w których centrum jak zwykle znajduje się czwórka urwisów. Podczas lektury „Sposobu na Alcybiadesa” mamy okazję uczestniczyć w  lekcjach oraz biegać po korytarzach polskiej szkoły początku lat 60-tych ubiegłego wieku. Mimo, że akcja książki w większości toczy się w szkolnym budynku i położonej nieopodal tzw. „wędzarni” to lekkość pióra Pana Edmunda sprawia, że nie dusimy się w „pedagogicznym sosie,” lecz z gracją i z uśmiechem przenosimy się z pracowni do pracowni uczestnicząc w barwnym życiu uczniów. Nie znaczy to oczywiście, że książka nie zawiera wartości edukacyjnych. Przeciwnie, jest nimi przesycona. Lecz autor bawiąc się z czytelnikiem podobnie jak Alcybiades ze swoją niesforną klasą sprawia, że z przyjemnością dryfujemy wraz z nim aż do zaskakującego zakończenia.

Muszę też wspomnieć o niesamowitym talencie Edmunda Niziurskiego do tworzenia oryginalnych imion, nazwisk i przydomków postaci występujących w powieściach. Taką perełką jest tu np. wspomniany wcześniej uczeń Wątłusz Pierwszy, przygnębiony były bokser szukający swego miejsca na niwie poetyckiej. To on właśnie jest autorem pamiętnych wersów:

„Zachodzi słońce nad Wędzarnią krwawo,
Słychać krzyk drobiu Więckowskiej nieświeży,
Sezon skończony, żegnaj sławo!
Na zwiędłych liściach znokautowany bokser leży.
Twarz mu wykrzywia uśmiech żałosny,
Byle do wiosny!
Kiedy ci walka na pięści zbrzydła,
Poezji rozwiń skrzydła!”[1]


Do powieści Edmunda Niziurskiego wróciłem po ponad 25 latach. Z wielkim sentymentem przeniosłem się do czasów kiedy na długich przerwach uczniowie wymieniali się znaczkami pocztowymi zamiast wpatrywać się w ekrany telefonów komórkowych. Choć mój nieżyjący już nauczyciel historii ze szkoły podstawowej w niczym nie przypominał tytułowego Alcybiadesa udało mu się i we mnie na trwałe zaszczepić  historycznego bakcyla, czego mam nadzieję dowodem jest dobór książek, które przedstawiam Wam na stronach ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI.


Wydawca: Czytelnik
ISBN: 83-07-01383-6
Rok wydania: 1985
Liczba stron: 192



[1] Edmund Niziurski „Sposób na Alcybiadesa,” s. 67.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zapowiedź





Już jesienią przedstawię Czytelnikom ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI
 zestaw trzech książek poświęcony tajemnicom Drugiej Rzeczypospolitej. 
Autorem książek wchodzących w skład zestawu jest historyk Sławomir Koper.

W skład boxu wchodzą książki:
„Wielcy zdrajcy. Od Piastów do PRL”
„Gwiazdy Drugiej Rzeczypospolitej”
„Życie prywatne elit artystycznych Drugiej Rzeczypospolitej”


niedziela, 6 lipca 2014

"Duchy Inków"


Jolanta Maria Kaleta "Duchy Inków"


Burzliwe były dzieje malowniczo położonego na prawym brzegu Zbiornika Czorsztyńskiego zamku w Niedzicy. Na przestrzeni kilku stuleci swego istnienia wielokrotnie zmieniał właścicieli. W latach siedemdziesiątych XX wieku średniowieczna warownia była tłem kultowego serialu dla młodzieży „Wakacje z duchami,” zrealizowanego przez Stanisława Jędrykę na podstawie książki Adama Bahdaja. Dlatego też bardzo chętnie sięgnąłem po powieść „Duchy Inków,” której akcja rozgrywa się w tym właśnie miejscu.

Bohaterką książki jest Inka Złotnicka. To młoda, piękna kobieta po przejściach, matka 10-letniego chłopca, zdolna i ambitna doktor archeologii. Trudno uwierzyć, ale żyły niegdyś takie kobiety na ziemiach polskich. Złotnicka odwiedza niedzicki zamek, zamierza bowiem rozwikłać zagadkę rodzinną. Pragnie sprawdzić ile prawdy jest w opowieściach jej ojca i dziadka, mówiących o tym, iż ich ród wywodzi się od inkaskiej księżniczki Uminy, której trumna ma się znajdować w podziemiach niedzickiego zamku. 




Zadania nie ułatwiają ją oficer służb bezpieczeństwa kapitan Sobol oraz peruwiański rewolucjonista Komandante Eduardo, których zadaniem jest odnalezienie w Niedzicy legendarnego skarbu. Szukając wskazówek, które mogłyby ich do niego doprowadzić, usiłują porwać syna Inki. Esbek i jego fajtłapowaty, lubiący zaglądać do kieliszka towarzysz nie przepadają za sobą. Za to ich zabawne perypetie i przekomarzania się z pewnością wywołają uśmiech na twarzy niejednego czytelnika.




Z lewej strony: zamek w Niedzicy w jesiennej odsłonie,
 po prawej: okno przez które kapitan Sobol włamał się do zamku. 

Powieść zawiera niemal wszystkie składniki, jakich poszukują miłośnicy literatury przygodowej: nocne wędrówki po zamkowych kryptach, komnatach i korytarzach, wycieczki na stary cmentarz czy też tajemnicze teksty będące zaszyfrowaną wskazówką niezbędną do odnalezienia skarbu. Trzeba też wspomnieć o wątku miłosnym umiejętnie wplecionym w fabułę powieści, oraz o pierwiastkach fantastycznych, dzięki którym można tu znaleźć pewne dalekie analogie z powieścią Zbigniewa Nienackiego „Pan Samochodzik i człowiek z UFO.” Bez uszczerbku dla fabuły mogłaby jednak Autorka pominąć opisy miłosnych uniesień oraz usunąć kilka zbyt soczystych przekleństw, które raczej  nie powinny znaleźć się w powieści przygodowej, po którą może sięgnąć duża grupa młodych czytelników. Trudno też uwierzyć, aby chłop na schwał, jakim był Sobol po wypiciu trzech kieliszków wódki czuł mdłości a „cały świat latał mu przed oczyma.”[1] Dla pewności wykonałem podobny eksperyment i po wypiciu zbliżonej ilości alkoholu nie stwierdziłem u siebie wyżej wymienionych objawów.

„Duchy Inków” to druga po „Wrocławskiej Madonnie”[2] powieść Jolanty Marii Kalety, którą miałem okazję przeczytać. Muszę podkreślić, że Autorka potrafi przenieść czytelnika w czasy PRL-u. Akcja powieści rozgrywa się pomiędzy 1986 a 1989 rokiem. Łatwo to ustalić na podstawie „muzycznych wskazówek” zamieszczonych w książce. Inka przebywając w Niedzicy nuciła pod nosem przebój Madonny „Papa Don`t Preach” a agent służby bezpieczeństwa śledzący główną bohaterkę, siedząc w Polonezie rozmarzył się słuchając Beaty Kozidrak śpiewającej hit Bajmu „Dwa serca, dwa smutki.”

Jolanta Maria Kaleta sięgnęła po legendę o odnalezieniu po II wojnie światowej inkaskiego kipu, rzekomo zawierającego informację o ukrytym skarbie i zbudowała wokół niej historię, którą trudno porównać z dziełem Adama Bahdaja, ale możemy spędzić przy niej kilka całkiem udanych, pełnych przygód wakacyjnych wieczorów.



Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-7900-186-6
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 383




[1] Jolanta Maria Kaleta „Duchy Inków,” s. 286.

środa, 2 lipca 2014

"Zielona rakieta"


Halina Rudnicka "Zielona rakieta"


Dziesięć lat po zakończeniu II wojny światowej Szymek, Romek i Felek marzą o ucieczce z Polski na zachód. Fantazjują o pełnym ciekawych przygód, dostatnim  życiu. Aby zebrać pieniądze niezbędne do realizacji swojego celu chłopcy kradną i dokonują napadów. Po ostatnim, brutalnym wybryku, najmłodszy z trójki, Szymek nie chce już dłużej postępować, tak jak jego koledzy. Pewnego dnia matka informuje go, że wuj mieszkający w Karkonoszach zaprasza ich do złożenia świątecznej wizyty. Chłopiec ma nadzieję, że dzięki wyjazdowi uda mu się zerwać z niechlubną przeszłością.

Po kilku dniach matka postanawia, że syn zostanie dłużej u wuja, tym bardziej że w Warszawie wychowywał się bez ojca i „brakuje mu męskiej ręki.” Zapisuje go do lokalnej szkoły. Szymek wrasta w nowe środowisko, poznaje kolegów, angażuje się w pracę szkolnej gazetki. Niestety jego zaufanie pozyskuje także nieco starszy chłopak - Waldemar Linke. Szymek zwierza się mu z planów przekroczenia granicy. Po pewnym czasie Linke dowiaduje się o warszawskich ekscesach Szymka i postanawia wykorzystać tę wiedzę do swoich niecnych zamiarów. Szantażuje młodszego kolegę żądając od niego aby wykradł tajemnicę produkcji pewnego lekarstwa od wuja, pracującego w fabryce leków. Chłopiec pozornie ulega szantażowi, cały czas jednak myśli jak rozprawić się z Waldemarem. Podejrzewa go o szpiegostwo i marzy o tym aby zebrać dowody, co jak sądzi wybieli jego warszawską przeszłość. Nie jest to proste, a przed chłopcem spiętrza się coraz więcej problemów. Szymek w poczuciu beznadziejności decyduje się zimą przedrzeć przez granicę. Decyzja ta omal nie kosztuje go utraty życia.

Powieść została napisana w 1958 r. Akcja zaś rozgrywa się kilka lat wcześniej. Książka zawiera bardzo wiele akcentów pedagogiczno-wychowawczo-propagandowych, mocno już zwietrzałych z perspektywy dzisiejszego młodego człowieka. Trudno uwierzyć, aby uczniowie IX klasy z pasją i pewną fachowością rozmawiali o produkcji lekarstw, czy też geologii, a Autorka poświęciła takim rozmowom kilkanaście stron. Pojawia się także informacja o szkodliwości palenia papierosów oraz element science fiction (patrząc na dzisiejszych nastolatków) - troska klasy o chorego nauczyciela. Nie można też zapomnieć o ważnej roli jaką spełniają w powieści dzielni, mądrzy i wrażliwi żołnierze wojsk ochrony pogranicza.

Czas jak widać zrobił swoje, ale mimo, że książka przesiąknięta jest „duchem epoki” z przyjemnością wróciłem do niej po wielu latach. Po odsączeniu warstwy ideologicznej pozostaje nam bowiem doskonała, pełna dramaturgii powieść sensacyjna. Nie można przejść obojętnie obok losów chłopca, który szuka swojej życiowej drogi, bojąc się jednocześnie aby nie odezwała się do niego przeszłość.

Książka Haliny Rudnickiej to niemal elementarz dla współczesnych autorów piszących dla młodzieży. Przepełniona jest szeregiem postaci o wyraźnie zarysowanych charakterach, wieloma wzruszającymi, bardo plastycznymi scenami, dynamiczną, pełną napięcia i niespodzianek akcją. To powieść o problemach dorastania, przyjaźni, zaufaniu, samotności i rodzącej się pierwszej miłości. Jeśli lubicie wracać do książek, które 30 lat temu wypożyczaliście w szkolnych bibliotekach, polecam lekturę „Zielonej rakiety.”


Książka przeczytana późną wiosną 2014 r.

Wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
Rok wydania: 1973
Liczba stron:  394


niedziela, 22 czerwca 2014

"Wrocławska Madonna"


Jolanta Maria Kaleta "Wrocławska Madonna"


„Madonna Pod Jodłami” – cenny obraz Łukasza Cranacha Młodszego przez wiele lat zdobił ściany wrocławskiej katedry. W 1943 r. w celu uchronienia go przed nalotami samolotów aliantów został wywieziony z Wrocławia. Kiedy działania wojenne dobiegły końca obraz wrócił na swoje miejsce. Wymagał jednak gruntownej konserwacji. Na początku lat 70-tych ubiegłego wieku pracownicy Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu, że odkryli, że znajdujący się w posiadaniu Kościoła obraz jest kopią.

Z uwagi na pełne napięcia stosunki pomiędzy państwem a Kościołem władze duchowne nie chcą zgłaszać tej sprawy do prokuratury. Sekretarz wrocławskiej Kurii ksiądz dr Jan Bednarski prosi o pomoc w odnalezieniu oryginału obrazu swojego przyjaciela - czterdziestoletniego historyka Marka Wolskiego. Ustalono, że obraz prawdopodobnie opuścił granice Polski a związek ze sprawą mają niemieccy księża pracujący niegdyś przy jego konserwacji. Wolski w przebraniu księdza i pod nazwiskiem Bednarskiego przedostaje się do Drezna a później do Wiednia, gdzie usiłuje trafić na ślad zaginionego malowidła. Sprawy nie ułatwiają mu agenci niemieckiej i polskiej służby bezpieczeństwa. Zadanie postawione przed Wolskim staje się bardzo trudne do wykonania.




Mamy w powieści także wątki miłosne, a nawet erotyczne. Większość bohaterów, w tym i Marek korzystają z każdej nadarzającej się okazji aby uatrakcyjnić sobie pełne niebezpieczeństw życie. Okazuje się także, że to nie za mundurem a za sutanną kobiety wodzą rozmarzonym wzrokiem. Każda z niewiast, którą przebrany Wolski spotkał na swojej drodze marzy aby zająć się kilkudziesięcioma guziczkami jego „służbowego stroju.” Trzeba jednak przyznać, że i historyka trafiła w końcu strzała Amora kiedy poznał piękną właścicielkę wiedeńskiej galerii obrazów.

Myślę, że książka niewiele by straciła, gdyby Autorka okroiła nieco opisy cielesnych marzeń i uniesień a uwypukliła nieco warstwę historyczną powieści. W klimacie książki Jolanty Marii Kalety udało mi się odnaleźć echa znakomitego kryminału milicyjnego Anny Kłodzińskiej „Nietoperze.”[1] Powieść jest bardzo dynamiczna, akcja często przenosi się często z miejsca na miejsce. Jesteśmy świadkami, zabójstw, intryg i uczuciowych rozterek. Zaglądamy do gabinetów partyjnych prominentów, oficerów policji oraz do pokojów przesłuchań. Poszukiwania obrazu zaginionej Madonny stały się dla Autorki również doskonałym pretekstem do przeniesienia czytelnika do trudnej polskiej rzeczywistości epoki Gomułki i Gierka. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-63548-16-2
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 210


wtorek, 13 maja 2014

"Kłamca"


Tomasz Białkowski "Kłamca"


„Drzewo morwowe,” „Kłamca” oraz „Król Tyru” wchodzą w skład trylogii kryminalnej Tomasza Białkowskiego. Czytelnikom sugeruję lekturę tych powieści właśnie w tej, właściwej kolejności.

„Kłamca” to druga powieść Tomasz Białkowskiego, której bohaterem jest Paweł Werens, którego poznaliśmy już przy okazji lektury „Drzewa morwowego.” Dziennikarz napisał bestsellerową książkę o sekcie, którą z narażeniem życia udało mu się rozpracować.[1] Nie musi martwić się o pieniądze, w redakcji pojawia się sporadycznie. Czas spędza na spotkaniach autorskich promujących książkę, wizytach w barach i klubach.

Niestety oprócz sławy niewiele pozytywnych zmian nastąpiło w jego życiu. Na domiar złego przywódca sekty, który dzięki Werensowi trafu za kratki  odzyskał wolność. Ofiarą zemsty tajemniczego Montalto pada Mariusz Werens wraz z żoną Elizą. Paweł jest wstrząśnięty śmiercią stryja. Żona krewnego została ukrzyżowana, a na plecach zamordowanego stryja odkryto napis „Szadrak.”

Podobnie jak w pierwszym tomie cyklu okazuje się, że inspiracja dla zabójców ukryta jest w Biblii. Ginie kilka kolejnych osób związanych ze sprawą. Ich ciała także są upozowane. I tym razem Paweł Werens nie musi sam zmagać się z tropieniem psychopatycznego szefa sekty i jego ludzi. Pomaga mu doświadczony policjant, podkomisarz Adam Dera oraz piękna doktor - Lena Lipska, absolwentka Instytutu Nauk Biblijnych specjalizująca się w historii starożytnej. Morderca bawi się naszymi bohaterami, stawiając przed nimi trudne do rozszyfrowania wskazówki, mające doprowadzić ich do jemu tylko wiadomego celu.

Z powieści Tomasza Białkowskiego dowiemy się co wspólnego ze sprawą ma historia chłopca znalezionego pod koniec II wojny światowej w barokowym pałacu w Joachimstein, zaginiony „Portret młodzieńca” pędzla Rafaela, tajne archiwa wojenne oraz Bazylika Mariacka w Gdańsku.

„Kłamca” częściowo powiela schematy powieściowe znane Czytelnikom z „Drzewa morwowego.” Jest to jednak powieść z o wiele bardziej skomplikowaną fabułą, której ukoronowaniem jest rozplątywanie biblijnych wątków przez parę bohaterów (głównie Lenę). Trochę szkoda, że główny bohater Paweł Werens jest nieco bezbarwną postacią. Zarówno w pierwszej jak i drugiej książce serii czarną robotę wykonuje za niego ktoś inny. Mimo, że jego postać znajduje się w centrum akcji, odniosłem wrażenie że znajduje się gdzieś obok. Szybkie tempo, sensacyjna akcja z domieszką zagadek historycznych sprawia, że powieść Tomasza Białkowskiego mogę polecić jako dobrą lekturę na kilka wiosennych lub letnich wieczorów.


Wydawnictwo: Szara Godzina
ISBN: 978-83-935772-3-1
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 252

Moja ocena: 4/6

poniedziałek, 12 maja 2014

"Drzewo morwowe"


Tomasz Białkowski "Drzewo morwowe"


„Drzewo morwowe,” „Kłamca” oraz „Król Tyru” wchodzą w skład trylogii kryminalnej Tomasza Białkowskiego. Czytelnikom sugeruję lekturę tych powieści właśnie w tej, właściwej kolejności.

Olsztyn to rodzinne miasto Pawła Werensa, dziennikarza pracującego w warszawskiej gazecie „Wieści.” To zdolny młody człowiek. W dodatku przystojniak i kobieciarz. Nie lubi komplikować sobie życia, dla tego nie wiąże się z paniami, które pojawiają się u jego boku. Kiedy powierzono mu napisanie reportażu o szeregu makabrycznych zabójstw, których dokonano właśnie w Olsztynie, nasz bohater nie jest tym zachwycony. To tam właśnie w dzieciństwie przeżył rodzinną tragedię. Kiedy nie udaje mu się znaleźć noclegu w hotelu, przypomina sobie o stryju Mariuszu, który oferuje mu gościnę. To właśnie Mariusz, były ksiądz, pomaga młodemu Werensowi. I nie chodzi tu o zwykły reportaż. Dociekliwy dziennikarz rozpoczyna bowiem własne śledztwo. Nie zdaje sobie sprawy, że kiedy odkryje zbyt dużo, jego życie stanie się zagrożone.

Ktoś zabija ludzi, odtwarzając historię sprzed wielu wieków. Ofiary, starsi mężczyźni są przed śmiercią torturowani a ich ciała dziwacznie upozowane. Werensowie odkrywają, że zbrodnie inspirowane są egzekucjami pierwszych chrześcijańskich męczenników. W ustach każdego z zabitych policja znajduje motyla. Trop prowadzi do starego pałacu, w którym w latach 70-tych spotykają się członkowie tajemniczej sekty.

Mimo licznych odniesień biblijno-historycznych czytelnik nie traci w nich orientacji. Zawsze pod ręką jest sympatyczny stryj głównego bohatera (ex-duchowny), który zna odpowiedź na większość pytań zadawanych przez krewniaka. Podobnie Tomasz Białkowski umiejętnie kieruje czytelnika antycznymi meandrami. Przyznam się, że kilka razy odniosłem wrażenie, że wszystko mam zbyt łatwo podane na tacy, a wolałbym sam nieco więcej pogłówkować prowadząc wraz z głównym bohaterem dziennikarskie śledztwo.

Kobiety w powieści pełnią rolę dekoracyjną. Podają obiad lub pozwalają się uwieść głównemu bohaterowi, kusząc go wcześniej swoimi wdziękami. Czarne charaktery nie mają skrupułów a policji nie można do końca zaufać.   

Książki  Tomasza Białkowskiego to lektury nie tylko dla miłośników kryminałów, ale także dla mieszkańców Olsztyna i okolic, którzy mogą w nich odnaleźć wiele znanych sobie miejsc. Już niebawem podzielę się wrażeniami po przeczytaniu drugiej książki cyklu pt. „Kłamca.” Na jej okładce z otwartej walizy wysypują się stare papierzyska. Ogołocone z liści, pokrzywione drzewo samotnie opiera się burzy. Nadlatują czarne ptaszyska. A ja już wiem, że na pierwszych stronach drugiego tomu zostanie zamordowany jeden z bohaterów książki, której recenzję właśnie zakończyliście czytać. 


Wydawnictwo: Szara Godzina
ISBN: 978-83-933462-5-7
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 302

Moja ocena: 4/6

sobota, 29 marca 2014

"List z powstania"


Anna Klejzerowicz "List z powstania"

Wrzesień 1944 r. Powstanie Warszawskie chyli się ku upadkowi. Do drzwi mieszkających na Żoliborzu doktorostwa Bańkowskich puka młody człowiek z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Znają go. To przyjaciel ich starszej córki Hanki, łączniczki Szarych Szeregów. Jej  rodzice pełni są najgorszych przeczuć, martwią się o córkę. Powstaniec sięga po broń. Kilkoma strzałami zabija starszych państwa, okrada mieszkanie z najcenniejszych przedmiotów, podpala je aby zatrzeć ślady i ucieka. Tak kończy się prolog najnowszej powieści Anny Klejzerowicz „List z powstania.”

Okazuje się, że sama Hanka zaginęła podczas powstania. I właśnie sprawa tajemniczego zniknięcia dziewczyny stała się przekleństwem i koszmarem jej młodszej siostry. Ocalona z wojennych zawirowań Julia ciągle wierzy, że jeszcze zobaczy Hankę. Całe swoje życie podporządkowuje poszukiwaniom siostry. Choć po wojnie przeprowadza się do Gdańska, nadal odwiedza warszawskich powstańców aby w ich wspomnieniach znaleźć choć cień nadziei pozwalający na odnalezienie siostry. Dorasta, zakłada rodzinę, lecz jej myśli ciągle krążą wokół Hanki. Swoją wiarą, która przerodziła się już w obsesję zaraża męża i córkę Mariannę, która z równą determinacją i pasją poświęci się tej sprawie, zaniedbując swoje własne życie.

Musimy pamiętać, że w latach PRL-u nie wszystkim były na rękę poszukiwania prowadzone głównie w środowiskach byłych żołnierzy Armii Krajowej. Ale nie tylko bohaterki powieści czują na plecach oddech funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Anna Klejzerowicz postarała się by również Czytelnicy mogli łatwością wyobrazić sobie, co czuły z Marianna z matką kiedy niespodziewanie rozlegało się pukanie do drzwi ich mieszkania lub w nocy zadzwonił telefon.

Historia osnuta jest na frapującym wątku, który choć na pierwszy rzut oka wydaje się dość prosty, w pewnej chwili rozgałęzia się sprawiając, że bohaterki nie wiedzą czy ludzie, których dotychczas uważały za przyjaciół godni są ich dalszego zaufania. Mimo, że tłem akcji jest Polska od czasów powojennych do współczesności, autorka skoncentrowała się na ludziach i emocjach. Na rozważania i dylematy dotyczące m.in. zasadności wybuchu Powstania Warszawskiego  Marianna z matką nie poświęcają w rozmowach zbyt wiele czasu. Jednak duch tamtych tragicznych dni cały czas unosi się nad kartami książki.

Szybkie tempo akcji sprawia, że nie mamy ochoty odkładać książki zanim razem z Marianną nie rozwikłamy zagadki zaginięcia łączniczki z Powstania. Wraz z autorką nabieramy krótkiego oddechu dopiero, kiedy docieramy do okresu przemian ustrojowych na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Muszę przyznać, że pewne obawy przed sięgnięciem po powieść Anny Klejzerowicz wzbudził we mnie (jako mężczyźnie) widniejący na okładce tulipan. Na szczęście wątek miłosny w książce nie przesłania pasjonującej, sensacyjnej historii a jest tylko jej dopełnieniem. „List z powstania” to kryminał, powieść obyczajowa i thriller w jednym. Polecam.

Wydawnictwo: Filia
ISBN: 978-83-63622-90-9
Rok wydania: 2014
Liczba stron:  326

Moja ocena: 5/6

niedziela, 16 lutego 2014

"Tajemnica zielonej pieczęci"


Hanna Ożogowska "Tajemnica zielonej pieczęci"


Tajemnica zielonej pieczęci” to kolejna z powieści mojego dzieciństwa po którą sięgnąłem po niemal trzydziestu latach. Książka, choć mniej znana od dzieł Edmunda Niziurskiego zasługuje na miejsce na tej samej półce, co jego słynna trylogia odrzywolska („Naprzód, Wspaniali!,” „Awantury kosmiczne,” „Adelo, zrozum mnie!”). Co więcej, Hanna Ożogowska operowała znacznie mniej udziwnionym językiem od pana Edmunda, którego wiele określeń po latach wyraźnie trąci myszką. Dzięki temu jej powieść jest bardziej przyswajalna również dla dzisiejszych nastolatków.

Podobnie jak w trylogii Niziurskiego akcja książki ogniskuje się wokół przygód małej grupki kolegów szkolnych. Jak możemy się domyślić, chłopcy ci do orłów nie należą. Mają za to na sumieniu wiele wybryków, dzięki czemu co jakiś czas odwiedzają gabinet dyrektora szkoły. Każdy z trzech urwisów ma swój słaby punkt. Stefan nie radzi sobie z ortografią, Wiktor ma awersję do matematyki a Bartek poci się na lekcjach geografii. To jeszcze nie koniec ich kłopotów. Dyrektor szkoły przenosi chłopców do równoległej klasy, Trójka bohaterów nie zostaje tam przyjęta ze zbyt wielkim entuzjazmem. Chłopcy postanawiają więc założyć tajne stowarzyszenie, które ma pokazać całej klasie, ile naprawdę są warci. Wymyślają sposoby, co robić, aby zbyt wiele się nie uczyć a mieć dobre stopnie i otrzymać za to rower – nagrodę dla najlepszego ucznia. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach, dochodzi przy tym do bardzo wielu nieporozumień.

W tym samym czasie koleżanka Alina proponuje Stefanowi przyłączenie się do tajemniczej grupy. Chłopiec szybko orientuje się jednak, że grupa ta ma charakter przestępczy i rezygnuje z przystąpienia do niej. Kilka dni później Stefan znajduje przypadkowo w piwnicy zaszyfrowany list zaadresowany do Aliny. Pod listem odciśnięta jest zielona pieczęć. Okazuje się, że dziewczyna jest szantażowana przez bandę młodocianych złodziei, do której nieopatrznie dała się wciągnąć. Chłopiec bierze sprawy w swoje ręce i postanawia rozprawić się z przestępcami.

Mimo, że książka jest wypełniona zabawnymi przygodami, Hanna Ożogowska znajduje miejsce aby od czasu do czasu skłonić młodego czytelnika do chwili zastanowienia się nad dokonywanymi wyborami życiowymi. Mamy tu także przedstawione pierwsze, nieporadnie rodzące się uczucie pomiędzy Stefkiem a siostrą Bartka – Elżbietką. Wszystko to okraszone jest solidną dawką smaczków obyczajowych lat PRL-u. Przygody Stefana i kolegów rozgrywają się w Łodzi w 1957 r. Warto wrócić do czasów kiedy na szkolnych ławkach stały kałamarze a pióra kulkowe były rarytasem.

Tajemnica zielonej pieczęci” to nie tylko książka o szkolnych perypetiach kilku urwisów. To prawdopodobnie pierwsza powieść „kryminalna,” którą przeczytałem. Polecam.


Wydawnictwo: Wydawnictwo Łódzkie
Rok wydania: 1979
Liczba stron: 309

Moja ocena: 5/6

środa, 20 listopada 2013

"Krzyżówka z Przekroju"


 Zygmunt Zeydler-Zborowski "Krzyżówka z Przekroju"



„O czym marzy dziewczyna
Gdy dorastać zaczyna
Kiedy z pączka zamienia się w kwiat,
Kiedy śpi, gdy się ocknie,
Za czym tęskni najmocniej,
Czego chce aby dał jej świat?”

Pytała dźwięcznym głosem pierwsza dama polskiej piosenki Irena Santor w wideoklipie[1] do swego przeboju emitowanego przed laty w „Koncertach Życzeń.” Zygmunt Zeydler-Zborowski w przeciwieństwie do pani Ireny uważał, że „odrobina szczęścia w miłości” współczesnej dziewczynie nie wystarczy (mowa to oczywiście o połowie lat 70-tych XX wieku). Wg autora taka dziewoja marzy aby pracować „na wsi. Przy gospodarstwie, przy krowach albo i przy świniach. Byle na wsi.”[2] Tak jak jedna z bohaterek powieści, której poświęcę kilka akapitów.

Marcysia, mieszkanka podjędrzejowskiej wsi przyjechała do Warszawy w poszukiwaniu pracy. Niestety, państwo u których miała pracować wyjechali i dziewczę nie wiedziało co z sobą zrobić. A piękna to była dziewczyna „mocno, ale foremnie zbudowana. Tryskała zdrowiem i ochotą do życia. Dziewucha jak trza…”[3] – pomyślał Wojtek Kalina, który wybawił ją z opresji wieczorną porą, gdy szła samotnie parkową alejką. Pokonując trzech opryszków i ratując cnotę niewiasty, ten barczysty a zarazem prostolinijny młodzieniec sprawił, że niebawem Marcysia ulokowała w nim swe uczucia.

Nie była to do końca udana lokata, gdyż jak się okazało Wojtek miał niebywały talent do pakowania się w kłopoty. Miał też skazę na życiorysie, przebywał kilka lat za kratami. Po wyjściu z więzienia, spotkał się z przedsiębiorczym kolegą, któremu zawdzięczał ów wyrok i którego nie wsypał podczas śledztwa. Przyjął jego propozycję pracy i został wykidajłą w domu gry i uciech cielesnych pod Warszawą. Młodzieniec początkowo był zachwycony dobrze płatną praca. Wkrótce jednak zaczął podejrzewać, że coś się za tym kryje. Po pewnym czasie w warszawskim mieszkaniu ginie szef lokalu, w którym pracował. W tę zbrodnie został oczywiście uwikłany nieszczęsny Wojtek. Chłopak został zwabiony do mieszkania tuż po dokonaniu zabójstwa, a w momencie gdy pochylał się nad zwłokami i podnosił pistolet ujrzała go gospodyni denata. Przerażony Wojtek czmychnął czym prędzej będąc przekonany, że zostanie posądzony o dokonanie morderstwa. Gdyby śledztwo prowadził jakiś szeryf z Arizony, pewnie tak by się stało. Ale na szczęście sprawy w swoje ręce wzięło dwóch błyskotliwych oficerów Milicji Obywatelskiej. Skrupulatnie przeanalizowali sytuację i doszli do wniosku, że być może Kalina jest niewinny. Trzeba więc wykryć prawdziwego sprawcę. Funkcjonariusze podejmują działania operacyjne. W powiązaniu bardzo ważnych wątków pomaga im tytułowa krzyżówka, ale o tym oczywiście nie napiszę ani słowa.

Zygmunt Zeydler-Zborowski to jeden z moich ulubionych autorów kryminałów milicyjnych, a książka „Krzyżówka z „Przekroju”” to obok „Czarnego mercedesa” chyba najlepsza z jego powieści. Mamy tu prawdziwy PRL w pigułce. Świat niebieskich ptaków, hazard, zabójstwo, miłość niespełnioną i miłość kiełkującą. Marzenia o lepszym życiu przybyszów z małych wiosek zderzają się z brutalną warszawską rzeczywistością. Wyruszamy ze stolicy nad morze razem z uciekinierem Wojtkiem Kaliną i krążymy po podwarszawskich miasteczkach razem z przedstawicielami aparatu ścigania. Spotykamy dziesiątki barwnych postaci. Dla miłośników sztuk walki również co nieco się znajdzie, albowiem i do mordobicia dochodzi od czasu do czasu na kartach książki. Powieść Zeydlera-Zborowskiego to kolorowy western przeniesiony w szare realia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

Jedynym poważniejszym zgrzytosmaczkiem[4] w tym znakomitym kryminale milicyjnym są właśnie marzenia Marcysi, która pewnie jak Urszula Sipińska lubi zanucić sobie pod nosem:

„Chcę wyjechać na wieś,
Gdzie się zatrzymał w polu czas,
Chcę w nieruchomym stawie
Zobaczyć swoją twarz.
Chcę wyjechać na wieś,
Dojrzałe wiśnie z drzewa rwać,
W glinianym piecu upiec chleb
Ostatni może raz.”

Wydawnictwo: Czytelnik
Seria wydawnicza: Jamnik
Rok wydania: 1976
Liczba stron: 304

Moja ocena: 5+/6


[1] Dawna nazwa teledysku/clipu/klipu.
[2] Zygmunt Zeydler-Zborowski „Krzyżówka z Przekroju,” Czytelnik. Warszawa 1976, s. 116.
[3] Tamże, s. 98.
[4] Prawa autorskie do neologizmu „zgrzytosmaczek” zastrzeżone. :)


piątek, 8 listopada 2013

"Walizka z milionami"


Jerzy Edigey "Walizka z milionami"


Łowicz. Szary, deszczowy poranek. Pracownicy miejscowego Banku Spółdzielczego nie przypuszczali, że ponury dzień przyniesie im tyle wrażeń. Dwa strzały w sufit. Napad. Ręce w górze. Zamaskowani napastnicy wchodzą do skarbca i opróżniają kasy. Rabowane banknoty wkładają do tytułowej walizy. Waliza jest bardzo ciężka. Nic dziwnego, wciśnięto do niej ponad 4 miliony złotych. Przestępcy zamykają personel w banku i odjeżdżają w niewiadomym kierunku. Wszystko potoczyło się tak jak zaplanowali. W tym momencie pracownicy mogą odetchnąć z ulgą. Ich rola w książce się kończy. Natomiast rabusie przekonają się wkrótce, że nie ma napadów idealnych. Nie zdają sobie sprawy, że być może nie będzie im dane cieszyć się łupem. W tym momencie tylko jedna osoba wie, jakie czekają ich kłopoty. Jest nią Jerzy Edigey.

Autor powieści sprawił, że czterech bandytów po dokonaniu przestępstwa udało się nad rzekę. Doszło między nimi do kłótni. Organizator napadu zażądał większej doli niż wcześniej ustalili. Pozostała trójka nie zgodziła się na jego propozycję. W szarpaninie ginie przypadkowo szef bandy. Zabiera ze sobą do grobu także  tajemnicę o miejscu ukrycia walizki z łupem. Wspólnicy rozpoczynają nerwowe i dramatyczne poszukiwania schowka z milionami. Muszą się spieszyć. Milicja znajduje bowiem ciało ofiary i wiąże tę sprawę z napadem w Łowiczu. Podobnie jak w powieści „Szklanka czystej wody,” którą nie tak dawno recenzowałem dochodzenie prowadził będzie major Kaczanowski.

Z książki „Walizka z milionami” możemy wyłowić kilka ciekawostek z lat 70-tych. Dowiadujemy się np. jakim rarytasem były paski klinowe do fiatów. W punktach sprzedaży „Motozbytu” nie można ich było kupić od trzech lat. „Życie Warszawy” ze względu na licznie zamieszczane nekrologi nazywano „organem nieboszczyków.” W jednym miejscu autor jednak trochę wyprzedził postęp technologiczny - pisząc o rewizji podczas której „zastosowano bardzo czułe przyrządy wykrywające najdrobniejsze metalowe przedmioty do głębokości kilku metrów w ziemi.”

Jerzy Edigey mimo iż swą pierwszą powieść napisał w wieku 51 lat, ma na koncie ponad 40 książek kryminalnych oraz cztery historyczno-przygodowe. Z pewnością powiększyłby swój dorobek, gdyby nie zginął tragicznie w wypadku samochodowym w 1983 r. Na podstawie trzech powieści kryminalnych Edigeya („Baba-Jaga gubi trop,” „Wagon Pocztowy GM 38552” oraz „Strzał na dancingu”) powstały scenariusze odcinków serialu „07 zgłoś się.” „Walizka z milionami” to również dobry materiał na scenariusz filmowy.


Wydawnictwo: Czytelnik
Seria wydawnicza: Jamnik
Rok wydania: 1975
Liczba stron: 255

Moja ocena: 4+/6