W czerwcu w księgarniach pojawił
się trzeci tom nowej serii „Szabla i miecz” - powieść historyczna „Zamek
Gardłorzeziec” Stanisława Kluczka. Zapraszamy do lektury wywiadu, w którym wnuczka
autora, Pani prof. dr hab. Agata A. Kluczek dzieli się
ciekawostkami związanymi z życiem i twórczością tego zapomnianego dziś pisarza.
1. Utwory Stanisława Kluczka są dziś niemal zupełnie zapomniane. „Zamek
Gardłorzeziec” to pierwsza z powieści tego autora wznowiona po 1945 roku. Czy
spodziewała się Pani, że z twórczością dziadka będą mieli okazję zapoznać się
współcześni czytelnicy? Czy może Pani zdradzić jaka była reakcja Pani i Pani
rodziny na wiadomość o nowym wydaniu tej powieści?
Sumuję wrażenia i reakcje różnych
osób: najpierw było niedowierzanie, a nawet myśl, że może „internet” się
pomylił, wyrzucając taką informację. A potem wielka radość! Za tym poszły
pytania i próby poszukiwania odpowiedzi na nie: jak to się stało, że powieść
dziadka, nieznana i autora zapomnianego, została ponownie wydana.
2. W opracowanym przez Panią, krótkim biogramie Stanisława Kluczka,
czytamy: „To szczególna twórczość. Nie oceniając tu jej walorów literackich, bo
to celnie uczynili inni, trzeba podkreślić, że jest ona efektem wysiłków samouka,
który w swych pracach ujawniał i własne fascynacje lekturami innych autorów, i
opisywał swe osobiste przeżycia i znajomość zdarzeń, których doświadczył na
Ukrainie i w Rosji”. Akcja powieści „Zamek Gardłorzeziec” przenosi się nawet do
Stambułu. Czy próbowała Pani ustalić, skąd dziadek czerpał wiedzę o miejscach,
których nigdy nie miał okazji odwiedzić?
Dziadek był ciekawy świata. Jego
możliwości zdobywania wiedzy zmieniały się w zależności od okresu jego życia i
szerszej sytuacji. Na pewno wiele mu dały kontakty nawiązane w czasie służby
wojskowej, rozmowy z kolegami, tam pewnie zrodziły się pierwsze inspiracje jego
późniejszej twórczości. To nie jest kwestia wyłącznie dojrzewania młodego
człowieka, ale stymulującego środowiska, w jakim się znalazł. Inspiracji więc
nie brakowało.
Ponadto źródłem wiedzy były
czasopisma, które prenumerował. Jak znalazł się na jego półce „Tygodnik
Ilustrowany” z 1907 roku, nie wiem, ale może to jeszcze własność pradziadka. W
zbiorach dziadka były, w małej wsi i w tamtych czasach!, nawet komiksy z
Kaczorem Donaldem i Myszką Miki, które pamięta moja siostra. A – przede
wszystkim – książki. Dziadek kochał książki, o czym wiedziano szeroko. Nie
tylko je gromadził, ale naprawdę je czytał.
Dziadek miał wielki szacunek w
ogóle dla słowa pisanego. Raczej sposobami, nie metodycznie, gromadził swój
własny księgozbiór. Trwa tradycja o tym, jak to wędrował na piechotę do
Warszawy właśnie po książki, otrzymywał je również z prywatnych bibliotek, a
miał nawet pozycje zyskane z policyjnej biblioteki. Źródło było mniej istotne,
niż fakt nowego nabytku. Egzemplarze książek w swoim zbiorze pieczętował
własnym ekslibrisem, pieczołowicie je numerował. I są to naprawdę wysokie
numery, co warto zauważyć, kiedy obecnie książka nie jest bynajmniej pod każdą
„strzechą”. A tam, w domowej bibliotece dziadka na przykład numerem 1023 była
oznaczona „Zemsta Maiwy” H. Ridera Haggarda (1856–1925), w tłumaczeniu Witolda
Zechentera, z 1928 roku, czyli powieść, której lektura może dała dziadkowi możliwość
metaforycznej wędrówki po egzotycznej Afryce. Albo z numerem 878 „Po szerokim
świecie” z 1925 roku autorstwa Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego (1878–1945),
wybitnego podróżnika (i nie tylko). Ta i inne prace tego „polskiego Karola
Maya” były przecież kopalnią wiedzy o dalekich krainach. Z kolei numer 739
nosił „Zamek Krakowski” z 1900 roku, powieść historyczna Henryka Rzewuskiego
(1791–1866), a numer 1037 – wydany w 1876 roku jeden z tomów Dzieł Karola
Szajnochy (1818–1868), które dały wgląd w historię polską. Dalej były tu publikacje
i Władysława Orkana (1875–1930), i Jarosława Iwaszkiewicza (1894–1980), i wielu
innych współczesnych autorów. To tylko przykłady z bogatego księgozbioru, z
którego istotnie można było czerpać wiedzę o świecie odległym geograficznie i
czasowo.
3. W tymże biogramie wspomniała Pani, że Stanisław Kluczek czasami
ilustrował swe książki, projektował do nich również okładki. Czy jeśli chodzi
twórczość plastyczną Pani dziadek poprzestał na tym, czy też znane są jakieś
inne jego próby malarskie, graficzne lub rysunkowe?
Nie można zapominać, że dziadek
był samoukiem, to tyczy zarówno sztuki pisania, jak i twórczości plastycznej. Może
dlatego nawet jeśli miał on własną wizję okładki, to wydawca nigdy nie
zdecydował się na jego projekt. Może szkoda, bo w pracach dziadka jest urok
prostoty, umiejętnie w tych obrazkach wyrażał dramatyzm losów i emocje –
dosłownie je przerysowując – swych bohaterów. Zazwyczaj były to szkice
ołówkiem, tuszem, a najczęściej akwarelki. Powstawały kolejne wersje tego
samego tematu. Pracę pisarską nad kolejnym pomysłem realizował równolegle z
jego ilustrowaniem. Pracował wolno, chociażby okładkę do „Białej Pani Czarnego
Jeziora”, która w formie książkowej ukazała się w latach 1937–1938, stworzył w
1935 roku.
Ulubionymi motywami dziadka były
koń/rumak, zbrojny bohater/rycerz/żołnierz, dama/dziewczyna, traktowane nie
rozłącznie, ale najczęściej jako trio, z tym, że naczelne miejsce należy do
konia, ten prawie zawsze musiał być. To preferencje uzasadnione, wszak dziadek
był kawalerzystą, w dodatku w 1920 roku pod Beresteczkiem to koń Kajtek uniósł
go na grzbiecie rannego, a nieprzytomnego, z pola bitwy do swoich, co uratowało
mu życie.
Ciekawym pomysłem dziadka,
realizowanym w 1945 roku, było stworzenie, nazwijmy to, „ilustrowanego
alfabetu”, w którym poszczególne inicjały wplecione były właśnie w takie
opowiadane historie.
4. W wywiadzie, udzielonemu Radiu Opole, wspomniała Pani, że
istniały notatki sporządzane przez dziadka. Czy zachowały się jakieś materiały,
które Stanisław Kluczek wykorzystywał w trakcie pracy nad książkami?
Wydaje się, że miejsce i czas, w
jakich przyszło dziadkowi tworzyć, uniemożliwiały celebrowanie tej sfery jego
życia. Były przecież i rodzina z liczną dzieciarnią, i gospodarstwo, i sad.
Często czytał w sadzie, może również tam, z dala od codziennego zgiełku,
powstawały niektóre jego zapiski.
Dziadek tworzył swe prace, kaligrafując
od razu „na czysto”. Można sobie wyobrazić, jak to wszystko było żmudne i
pracochłonne. Tym bardziej, że, o ile się orientuję, powstawały nowe wariacje
starego tekstu, znowuż pisane w całości, a nie poprawiane na starym materiale.
Jedynie czasem na marginesach rękopisów lub w środku tekstu dziadek wprowadzał
adnotacje i wtręty. Raz, może by zapamiętać jakiś trudny dla niego, czy nowy
termin, na przykład słowo z języka obcego. Dwa, by nie zapomnieć o danym wątku,
który w dalszej partii miał być rozwinięty. Zapisywał również nazwiska swych
bohaterów, ale i tak zdarzało się, że mylił ich imiona i cechy: raz Stefcia,
raz Helenka albo raz oczy błękitne, raz brązowe itd.), co pokazuje, że nie przywiązywał
wagi do takich szczegółów i że nie sporządzał notatek systematycznie. Nie
zmieniło się to kiedy – u progu lat sześćdziesiątych – kupił maszynę do
pisania. Pisał, nadal bez brudnopisu, bardzo powoli.
5. Stanisław Kluczek był pracowitym i płodnym autorem, dużo publikował
na łamach prasy. Posługiwał się przy tym pseudonimami. Próbowała może Pani
ustalić, czy istnieją powieści, które ukazały się jedynie w formie gazetowej?
Teksty dziadka publikowały w
odcinkach czasopisma: „Gazeta Świąteczna”, „Nowa Gazeta Podlaska”, „Rolnik
Polski”, „Wielkopolanin”. To dlatego, że był pisarzem swego czasu i konkretnego
rodowodu. W międzywojennej Polsce publikowanie na szpaltach w gazetach było
bodaj najlepszym sposobem dotarcia do czytelnika tej kategorii, do której swe prace
kierował dziadek, parafrazując jego słowa, wprawdzie z 1948 roku, lecz oddające
głębszą prawdę, można stwierdzić, że „wieś tęskni za gazetą”. Prenumerata gazet
i składanie dodatków literackich z kolejnych numerów były, wydaje się, dostępną
opcją dla licznych czytelników, korzystniejszą dla nich finansowo niż zakup
książki. Dlatego nawet tytuły, które zyskały uznanie, wyjątkowo przyjmowały
formę zwartą, i jako książki ukazywały się w niskich nakładach. Pewne prace
dziadka pozostały więc wyłącznie tekstami opublikowanymi „w formie gazetowej”,
mimo starań nie jestem na razie w stanie podać pełnej listy tych tytułów. Sam
dziadek nie ułatwił tu sprawy, nie pozostawił listy swych prac, zresztą nawet
ich wydane egzemplarze i odbitki porozdawał.
6. Mimo upływu niemal stu lat od powstania, „Zamek Gardłorzeziec” jest
powieścią nadal atrakcyjną fabularnie. Czy w bogatym dorobku Pani dziadka
znajdziemy jeszcze inne utwory, które wytrzymały próbę czasu i mogłyby
zainteresować współczesnych czytelników?
Moim zdaniem, bardzo dobrym
tekstem jest pierwsza opublikowana praca dziadka „Podjazd. Opowiadanie ułana
polskiego z czasu wojny z bolszewikami”, która od maja 1924 była w odcinkach
publikowana w „Gazecie Świątecznej”. To utrzymana w autobiograficznym tonie,
pisana ze znawstwem wynikającym z udziału dziadka w walkach, o wartkiej fabule,
miejscami dowcipna opowieść o epizodzie, który faktycznie mógł mieć miejsce podczas
wojny polsko-bolszewickiej. Ponadto jest to opowiadanie nieduże rozmiarami, co
jest pewnym argumentem dla pewnej grupy współczesnych odbiorców tekstu
pisanego.
7. Jak Stanisław Kluczek zapisał się we wspomnieniach rodzinnych?
Dziadek był znaną i szanowaną –
co podkreślają ci, którzy go jeszcze pamiętają – jednostką w społeczności
lokalnej, liczono się z jego opinią. Również w szerszym gronie zyskał uznanie.
Był inteligentny, błyskotliwy, bardzo kontaktowy i towarzyski, co zapewne
przyciągało do niego i owocowało spotkaniami z kolegami. Chyba jednak równie
dobrze czuł się wśród własnych drzew, książek, koni.
Był człowiekiem o szerokich
horyzontach. Nie wahał się wyrażać swoich poglądów. Żył małą i dużą polityką. Dowodzi
tego udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1921 roku, potem fakt, który
wymaga jeszcze dalszych kwerend dotyczących szczegółów, że „[ż]ołnierską
młodość przypomniał walką partyzancką najpierw w ZWZ, a potem w Batalionach
Chłopskich” („Chłopska Droga” 1966). W czasach spokojnych angażował się zwłaszcza
w sprawy społeczności lokalnej. Jak mogę przypuszczać z dużym
prawdopodobieństwem, był członkiem Związku Ludowo-Narodowego. Po II wojnie był
radnym. Napisano o nim, że to „człowiek ludziom przyjazny […]. Umiał pozyskiwać
nie tylko zaufanie ludzi, ale i ich serca” („Chłopska Droga” 1966).
8. Czy Pani dziadek lubił opowiadać o latach swej młodości, o wojennych
przygodach, życiu przed II wojną światową, współpracy z wydawcami i redakcjami,
z którymi współpracował?
Trudne pytanie, przede wszystkim
dlatego, że ja, tego przecież nie pamiętając, bazuję wyłącznie na tym, co
przekazało starsze pokolenie. Wiem, że dziadek musiał wiele wspominać,
zwłaszcza o swej młodości. Wydaje mi się, że udział w wojnie
polsko-bolszewickiej stworzył go, owszem, jako pisarza, ale też ukształtował
pewne jego rysy jako człowieka, życzliwego innym, wrażliwego, odpowiedzialnego,
a nawet wpłynął na gusta kulinarne, raczej zakazy kuchenne, których do końca
życia przestrzegał. Drobne i bardziej znaczące szczegóły z tego znamiennego okresu
jego życia zostały zapamiętane zapewne dlatego, że powtarzały się w jego
opowieściach. Inna sprawa, że dziadek miał fantazję i chyba utożsamiał się
bardzo mocno z niektórymi stworzonymi przez siebie bohaterami literackimi. Stąd
w opowiadanej przez niego historii jego samego, a szczególnie jego przodków sporo
koloryzacji.
9. Czy wiadomo coś więcej o życiu Stanisława Kluczka po 1945 roku? Pani
dziadek nie zajmował się już wówczas pracą literacką. Czy tak jak Pani napisała
w biogramie, poświęcił się sadownictwu i spędzał czas na „prostych wiejskich
przyjemnościach”?
Po wojnie ukazała się tylko jedna
zwarta powieść dziadka, „Siwy koń” (1948). Kiedy zmarł, to wraz z krótkim
pożegnaniem „Chłopska Droga” zamieściła fragment jego opowieści o walkach 1939 roku
na Podlasiu, przygotowywanej do druku. Książka ta jednak nie ukazała się, a
rękopis, wedle moich danych, zaginął. Tu jednak mowa o większych pracach,
natomiast po 1945 roku dziadek pisał teksty okolicznościowe i o charakterze
prywatnych zapisków. Na własne potrzeby tworzył wiersze. A z poczucia
odpowiedzialności za los innych i kraju powstawały listy do redakcji, w których
nawoływał do działania w dobrej sprawie.
To również w tym powojennym
okresie stał się rozpoznawanym i uznanym sadownikiem. Bywał u niego, „zwabiony”
starymi odmianami jabłonek sam Profesor
Szczepan Pieniążek. A dziadek był zapewne jednym z tych „starych sadowników”, o których wspomina Profesor
(„Pamiętnik sadownika”, 1997).
10. Stanisław Kluczek zmarł 14 stycznia 1966 roku. Gdzie spoczywa Pani
dziadek?
Dziadek został pochowany w grobie
rodzinnym na cmentarzu parafialnym w Wodyniach. Blisko Oleksianki i Kamieńca, o
które zahaczyli na swej drodze życiowej jego rodzice, i nieopodal Oleśnicy,
gdzie spędził większość życia. Może warto tu wspomnieć, że przez wiele lat na
tym samym cmentarzu tkwiły, częściowo wrośnięte w ziemię, kamienie grobowe z
nazwiskami uczestników wojny 1812 roku. Owi „napoleończycy” to dobre
towarzystwo dla dziadka-rycerza i patrioty.
11. Które powieści dziadka poznała Pani jako pierwsze i które należą do
Pani ulubionych?
Od „zawsze” wiedziałam, że dziadek
był autorem książki „Biała Pani Czarnego Jeziora” (1937–1938), której urokliwy
tytuł zapowiadał wiele. Udało mi się dotrzeć do niej późno, już w latach
osiemdziesiątych, przy czym szukałam daleko i bezowocnie, a okazało się, że
egzemplarz był tuż obok, w Bibliotece Śląskiej, wraz z innymi powieściami
„Wnuczka wygnańca” (1926) i „Skarb powstańców” (1936). Te pierwsze prace, które
czytałam, są bardzo różne pomimo tego, że łączy je charakterystyczny dla autora
pęd ku obdarzenia swych bohaterów wielością przygód i uwikłania ich w istotne
dla kraju i narodu wydarzenia. Ulubioną pozostanie „Biała Pani”, bo jest w niej
i baśń, i autorska próba podsumowania historii polskiej, i refleksja nad
bolączkami bieżącej epoki. Jestem świeżo po ponownej lekturze tej powieści, mam
wrażenie, że znalazłam klucz do poznania dziadka. Wiele go jest w Marku
Podhoreckim.
12. Czy literackie i historyczne zainteresowania Stanisława Kluczka wywarły
wpływ na wybór Pani drogi zawodowej?
Wielu z potomków dziadka, każdy
na swój sposób, pielęgnuje pamięć o nim. A zapytani o to, czy odczuwają jego
inspirujący wpływ na ich życie, odpowiedzieliby twierdząco. Z pełną
odpowiedzialnością mogę się wypowiedzieć tylko o moim rodzeństwie. W każdej z
nas jest wielkie zamiłowanie do książek, równie wielkie przywiązanie do tej
jednej konkretnej wsi i docenienie jej uroków, a także pociąg do kresów dawnej
Rzeczypospolitej, ich dziejów i bohaterów. U wszystkich sióstr odnajduję
talenty literackie i plastyczne, i to rozwinięte w stopniu wyższym niż dziadek
posiadał. Rzec można, że dał nam dużo. U mnie to dziedzictwo zaważyło na wybór
kierunku studiów: jestem historykiem. Pierwszą książką, którą przeczytałam, był
drugi (pierwszy był wypożyczony) tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Ma to ogromny
związek z dziadkiem. Chociaż bowiem nie mogłam go zapamiętać, to na dobór
pierwszej lektury wpłynęły jego preferencje, nie bezpośrednio, lecz via
wskazania jego syna, a mojego ojca. Książka wywarła na uczennicy klasy
pierwszej tak wielkie wrażenie, że do dzisiaj pamiętam, że „wierny Soroka wiózł
swego pułkownika przez lasy głębokie, sam nie wiedząc, dokąd jechać, co począć,
gdzie się obrócić”. Za tym poszło zainteresowanie historią Rzeczypospolitej
szlacheckiej oraz Polski odradzającej się po pierwszej wojnie. Wpływ dziadka
jest tu niewątpliwy. Inna sprawa, że Mistrzowie, jakich napotkałam na swej
własnej drodze, sprawili, że ostatecznie zwróciłam się ku dawnemu Rzymowi. Ale
przecież dziadek miał w swych zbiorach „Żywoty urojone” (Marcel Schwob,
1867–1905), gdzie znalazły się opisy postaci antycznych.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wywiad zilustrowano fotografiami
z archiwum prywatnego Agaty. A. Kluczek.