Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 lipca 2024

Wywiad z prof. dr hab. Agatą A. Kluczek

 


W czerwcu w księgarniach pojawił się trzeci tom nowej serii „Szabla i miecz” - powieść historyczna „Zamek Gardłorzeziec” Stanisława Kluczka. Zapraszamy do lektury wywiadu, w którym wnuczka autora, Pani prof. dr hab. Agata A. Kluczek dzieli się ciekawostkami związanymi z życiem i twórczością tego zapomnianego dziś pisarza.

 

1. Utwory Stanisława Kluczka są dziś niemal zupełnie zapomniane. „Zamek Gardłorzeziec” to pierwsza z powieści tego autora wznowiona po 1945 roku. Czy spodziewała się Pani, że z twórczością dziadka będą mieli okazję zapoznać się współcześni czytelnicy? Czy może Pani zdradzić jaka była reakcja Pani i Pani rodziny na wiadomość o nowym wydaniu tej powieści?

Sumuję wrażenia i reakcje różnych osób: najpierw było niedowierzanie, a nawet myśl, że może „internet” się pomylił, wyrzucając taką informację. A potem wielka radość! Za tym poszły pytania i próby poszukiwania odpowiedzi na nie: jak to się stało, że powieść dziadka, nieznana i autora zapomnianego, została ponownie wydana.

 

2. W opracowanym przez Panią, krótkim biogramie Stanisława Kluczka, czytamy: „To szczególna twórczość. Nie oceniając tu jej walorów literackich, bo to celnie uczynili inni, trzeba podkreślić, że jest ona efektem wysiłków samouka, który w swych pracach ujawniał i własne fascynacje lekturami innych autorów, i opisywał swe osobiste przeżycia i znajomość zdarzeń, których doświadczył na Ukrainie i w Rosji”. Akcja powieści „Zamek Gardłorzeziec” przenosi się nawet do Stambułu. Czy próbowała Pani ustalić, skąd dziadek czerpał wiedzę o miejscach, których nigdy nie miał okazji odwiedzić?

Dziadek był ciekawy świata. Jego możliwości zdobywania wiedzy zmieniały się w zależności od okresu jego życia i szerszej sytuacji. Na pewno wiele mu dały kontakty nawiązane w czasie służby wojskowej, rozmowy z kolegami, tam pewnie zrodziły się pierwsze inspiracje jego późniejszej twórczości. To nie jest kwestia wyłącznie dojrzewania młodego człowieka, ale stymulującego środowiska, w jakim się znalazł. Inspiracji więc nie brakowało.

Ponadto źródłem wiedzy były czasopisma, które prenumerował. Jak znalazł się na jego półce „Tygodnik Ilustrowany” z 1907 roku, nie wiem, ale może to jeszcze własność pradziadka. W zbiorach dziadka były, w małej wsi i w tamtych czasach!, nawet komiksy z Kaczorem Donaldem i Myszką Miki, które pamięta moja siostra. A – przede wszystkim – książki. Dziadek kochał książki, o czym wiedziano szeroko. Nie tylko je gromadził, ale naprawdę je czytał.

Dziadek miał wielki szacunek w ogóle dla słowa pisanego. Raczej sposobami, nie metodycznie, gromadził swój własny księgozbiór. Trwa tradycja o tym, jak to wędrował na piechotę do Warszawy właśnie po książki, otrzymywał je również z prywatnych bibliotek, a miał nawet pozycje zyskane z policyjnej biblioteki. Źródło było mniej istotne, niż fakt nowego nabytku. Egzemplarze książek w swoim zbiorze pieczętował własnym ekslibrisem, pieczołowicie je numerował. I są to naprawdę wysokie numery, co warto zauważyć, kiedy obecnie książka nie jest bynajmniej pod każdą „strzechą”. A tam, w domowej bibliotece dziadka na przykład numerem 1023 była oznaczona „Zemsta Maiwy” H. Ridera Haggarda (1856–1925), w tłumaczeniu Witolda Zechentera, z 1928 roku, czyli powieść, której lektura może dała dziadkowi możliwość metaforycznej wędrówki po egzotycznej Afryce. Albo z numerem 878 „Po szerokim świecie” z 1925 roku autorstwa Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego (1878–1945), wybitnego podróżnika (i nie tylko). Ta i inne prace tego „polskiego Karola Maya” były przecież kopalnią wiedzy o dalekich krainach. Z kolei numer 739 nosił „Zamek Krakowski” z 1900 roku, powieść historyczna Henryka Rzewuskiego (1791–1866), a numer 1037 – wydany w 1876 roku jeden z tomów Dzieł Karola Szajnochy (1818–1868), które dały wgląd w historię polską. Dalej były tu publikacje i Władysława Orkana (1875–1930), i Jarosława Iwaszkiewicza (1894–1980), i wielu innych współczesnych autorów. To tylko przykłady z bogatego księgozbioru, z którego istotnie można było czerpać wiedzę o świecie odległym geograficznie i czasowo.



3. W tymże biogramie wspomniała Pani, że Stanisław Kluczek czasami ilustrował swe książki, projektował do nich również okładki. Czy jeśli chodzi twórczość plastyczną Pani dziadek poprzestał na tym, czy też znane są jakieś inne jego próby malarskie, graficzne lub rysunkowe?

Nie można zapominać, że dziadek był samoukiem, to tyczy zarówno sztuki pisania, jak i twórczości plastycznej. Może dlatego nawet jeśli miał on własną wizję okładki, to wydawca nigdy nie zdecydował się na jego projekt. Może szkoda, bo w pracach dziadka jest urok prostoty, umiejętnie w tych obrazkach wyrażał dramatyzm losów i emocje – dosłownie je przerysowując – swych bohaterów. Zazwyczaj były to szkice ołówkiem, tuszem, a najczęściej akwarelki. Powstawały kolejne wersje tego samego tematu. Pracę pisarską nad kolejnym pomysłem realizował równolegle z jego ilustrowaniem. Pracował wolno, chociażby okładkę do „Białej Pani Czarnego Jeziora”, która w formie książkowej ukazała się w latach 1937–1938, stworzył w 1935 roku.

Ulubionymi motywami dziadka były koń/rumak, zbrojny bohater/rycerz/żołnierz, dama/dziewczyna, traktowane nie rozłącznie, ale najczęściej jako trio, z tym, że naczelne miejsce należy do konia, ten prawie zawsze musiał być. To preferencje uzasadnione, wszak dziadek był kawalerzystą, w dodatku w 1920 roku pod Beresteczkiem to koń Kajtek uniósł go na grzbiecie rannego, a nieprzytomnego, z pola bitwy do swoich, co uratowało mu życie.

Ciekawym pomysłem dziadka, realizowanym w 1945 roku, było stworzenie, nazwijmy to, „ilustrowanego alfabetu”, w którym poszczególne inicjały wplecione były właśnie w takie opowiadane historie.

 


4. W wywiadzie, udzielonemu Radiu Opole[1], wspomniała Pani, że istniały notatki sporządzane przez dziadka. Czy zachowały się jakieś materiały, które Stanisław Kluczek wykorzystywał w trakcie pracy nad książkami?

Wydaje się, że miejsce i czas, w jakich przyszło dziadkowi tworzyć, uniemożliwiały celebrowanie tej sfery jego życia. Były przecież i rodzina z liczną dzieciarnią, i gospodarstwo, i sad. Często czytał w sadzie, może również tam, z dala od codziennego zgiełku, powstawały niektóre jego zapiski.

Dziadek tworzył swe prace, kaligrafując od razu „na czysto”. Można sobie wyobrazić, jak to wszystko było żmudne i pracochłonne. Tym bardziej, że, o ile się orientuję, powstawały nowe wariacje starego tekstu, znowuż pisane w całości, a nie poprawiane na starym materiale. Jedynie czasem na marginesach rękopisów lub w środku tekstu dziadek wprowadzał adnotacje i wtręty. Raz, może by zapamiętać jakiś trudny dla niego, czy nowy termin, na przykład słowo z języka obcego. Dwa, by nie zapomnieć o danym wątku, który w dalszej partii miał być rozwinięty. Zapisywał również nazwiska swych bohaterów, ale i tak zdarzało się, że mylił ich imiona i cechy: raz Stefcia, raz Helenka albo raz oczy błękitne, raz brązowe itd.), co pokazuje, że nie przywiązywał wagi do takich szczegółów i że nie sporządzał notatek systematycznie. Nie zmieniło się to kiedy – u progu lat sześćdziesiątych – kupił maszynę do pisania. Pisał, nadal bez brudnopisu, bardzo powoli.

 

5. Stanisław Kluczek był pracowitym i płodnym autorem, dużo publikował na łamach prasy. Posługiwał się przy tym pseudonimami. Próbowała może Pani ustalić, czy istnieją powieści, które ukazały się jedynie w formie gazetowej?

Teksty dziadka publikowały w odcinkach czasopisma: „Gazeta Świąteczna”, „Nowa Gazeta Podlaska”, „Rolnik Polski”, „Wielkopolanin”. To dlatego, że był pisarzem swego czasu i konkretnego rodowodu. W międzywojennej Polsce publikowanie na szpaltach w gazetach było bodaj najlepszym sposobem dotarcia do czytelnika tej kategorii, do której swe prace kierował dziadek, parafrazując jego słowa, wprawdzie z 1948 roku, lecz oddające głębszą prawdę, można stwierdzić, że „wieś tęskni za gazetą”. Prenumerata gazet i składanie dodatków literackich z kolejnych numerów były, wydaje się, dostępną opcją dla licznych czytelników, korzystniejszą dla nich finansowo niż zakup książki. Dlatego nawet tytuły, które zyskały uznanie, wyjątkowo przyjmowały formę zwartą, i jako książki ukazywały się w niskich nakładach. Pewne prace dziadka pozostały więc wyłącznie tekstami opublikowanymi „w formie gazetowej”, mimo starań nie jestem na razie w stanie podać pełnej listy tych tytułów. Sam dziadek nie ułatwił tu sprawy, nie pozostawił listy swych prac, zresztą nawet ich wydane egzemplarze i odbitki porozdawał.

 


6. Mimo upływu niemal stu lat od powstania, „Zamek Gardłorzeziec” jest powieścią nadal atrakcyjną fabularnie. Czy w bogatym dorobku Pani dziadka znajdziemy jeszcze inne utwory, które wytrzymały próbę czasu i mogłyby zainteresować współczesnych czytelników?

Moim zdaniem, bardzo dobrym tekstem jest pierwsza opublikowana praca dziadka „Podjazd. Opowiadanie ułana polskiego z czasu wojny z bolszewikami”, która od maja 1924 była w odcinkach publikowana w „Gazecie Świątecznej”. To utrzymana w autobiograficznym tonie, pisana ze znawstwem wynikającym z udziału dziadka w walkach, o wartkiej fabule, miejscami dowcipna opowieść o epizodzie, który faktycznie mógł mieć miejsce podczas wojny polsko-bolszewickiej. Ponadto jest to opowiadanie nieduże rozmiarami, co jest pewnym argumentem dla pewnej grupy współczesnych odbiorców tekstu pisanego.

 

7. Jak Stanisław Kluczek zapisał się we wspomnieniach rodzinnych?

Dziadek był znaną i szanowaną – co podkreślają ci, którzy go jeszcze pamiętają – jednostką w społeczności lokalnej, liczono się z jego opinią. Również w szerszym gronie zyskał uznanie. Był inteligentny, błyskotliwy, bardzo kontaktowy i towarzyski, co zapewne przyciągało do niego i owocowało spotkaniami z kolegami. Chyba jednak równie dobrze czuł się wśród własnych drzew, książek, koni.

Był człowiekiem o szerokich horyzontach. Nie wahał się wyrażać swoich poglądów. Żył małą i dużą polityką. Dowodzi tego udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1921 roku, potem fakt, który wymaga jeszcze dalszych kwerend dotyczących szczegółów, że „[ż]ołnierską młodość przypomniał walką partyzancką najpierw w ZWZ, a potem w Batalionach Chłopskich” („Chłopska Droga” 1966). W czasach spokojnych angażował się zwłaszcza w sprawy społeczności lokalnej. Jak mogę przypuszczać z dużym prawdopodobieństwem, był członkiem Związku Ludowo-Narodowego. Po II wojnie był radnym. Napisano o nim, że to „człowiek ludziom przyjazny […]. Umiał pozyskiwać nie tylko zaufanie ludzi, ale i ich serca” („Chłopska Droga” 1966).

 


8. Czy Pani dziadek lubił opowiadać o latach swej młodości, o wojennych przygodach, życiu przed II wojną światową, współpracy z wydawcami i redakcjami, z którymi współpracował?

Trudne pytanie, przede wszystkim dlatego, że ja, tego przecież nie pamiętając, bazuję wyłącznie na tym, co przekazało starsze pokolenie. Wiem, że dziadek musiał wiele wspominać, zwłaszcza o swej młodości. Wydaje mi się, że udział w wojnie polsko-bolszewickiej stworzył go, owszem, jako pisarza, ale też ukształtował pewne jego rysy jako człowieka, życzliwego innym, wrażliwego, odpowiedzialnego, a nawet wpłynął na gusta kulinarne, raczej zakazy kuchenne, których do końca życia przestrzegał. Drobne i bardziej znaczące szczegóły z tego znamiennego okresu jego życia zostały zapamiętane zapewne dlatego, że powtarzały się w jego opowieściach. Inna sprawa, że dziadek miał fantazję i chyba utożsamiał się bardzo mocno z niektórymi stworzonymi przez siebie bohaterami literackimi. Stąd w opowiadanej przez niego historii jego samego, a szczególnie jego przodków sporo koloryzacji.

 

9. Czy wiadomo coś więcej o życiu Stanisława Kluczka po 1945 roku? Pani dziadek nie zajmował się już wówczas pracą literacką. Czy tak jak Pani napisała w biogramie, poświęcił się sadownictwu i spędzał czas na „prostych wiejskich przyjemnościach”?

Po wojnie ukazała się tylko jedna zwarta powieść dziadka, „Siwy koń” (1948). Kiedy zmarł, to wraz z krótkim pożegnaniem „Chłopska Droga” zamieściła fragment jego opowieści o walkach 1939 roku na Podlasiu, przygotowywanej do druku. Książka ta jednak nie ukazała się, a rękopis, wedle moich danych, zaginął. Tu jednak mowa o większych pracach, natomiast po 1945 roku dziadek pisał teksty okolicznościowe i o charakterze prywatnych zapisków. Na własne potrzeby tworzył wiersze. A z poczucia odpowiedzialności za los innych i kraju powstawały listy do redakcji, w których nawoływał do działania w dobrej sprawie.

To również w tym powojennym okresie stał się rozpoznawanym i uznanym sadownikiem. Bywał u niego, „zwabiony” starymi odmianami jabłonek sam Profesor  Szczepan Pieniążek. A dziadek był zapewne jednym z tych  „starych sadowników”, o których wspomina Profesor („Pamiętnik sadownika”, 1997).

 

10. Stanisław Kluczek zmarł 14 stycznia 1966 roku. Gdzie spoczywa Pani dziadek?

Dziadek został pochowany w grobie rodzinnym na cmentarzu parafialnym w Wodyniach. Blisko Oleksianki i Kamieńca, o które zahaczyli na swej drodze życiowej jego rodzice, i nieopodal Oleśnicy, gdzie spędził większość życia. Może warto tu wspomnieć, że przez wiele lat na tym samym cmentarzu tkwiły, częściowo wrośnięte w ziemię, kamienie grobowe z nazwiskami uczestników wojny 1812 roku. Owi „napoleończycy” to dobre towarzystwo dla dziadka-rycerza i patrioty.

 

11. Które powieści dziadka poznała Pani jako pierwsze i które należą do Pani ulubionych?

Od „zawsze” wiedziałam, że dziadek był autorem książki „Biała Pani Czarnego Jeziora” (1937–1938), której urokliwy tytuł zapowiadał wiele. Udało mi się dotrzeć do niej późno, już w latach osiemdziesiątych, przy czym szukałam daleko i bezowocnie, a okazało się, że egzemplarz był tuż obok, w Bibliotece Śląskiej, wraz z innymi powieściami „Wnuczka wygnańca” (1926) i „Skarb powstańców” (1936). Te pierwsze prace, które czytałam, są bardzo różne pomimo tego, że łączy je charakterystyczny dla autora pęd ku obdarzenia swych bohaterów wielością przygód i uwikłania ich w istotne dla kraju i narodu wydarzenia. Ulubioną pozostanie „Biała Pani”, bo jest w niej i baśń, i autorska próba podsumowania historii polskiej, i refleksja nad bolączkami bieżącej epoki. Jestem świeżo po ponownej lekturze tej powieści, mam wrażenie, że znalazłam klucz do poznania dziadka. Wiele go jest w Marku Podhoreckim.

 


12. Czy literackie i historyczne zainteresowania Stanisława Kluczka wywarły wpływ na wybór Pani drogi zawodowej?

Wielu z potomków dziadka, każdy na swój sposób, pielęgnuje pamięć o nim. A zapytani o to, czy odczuwają jego inspirujący wpływ na ich życie, odpowiedzieliby twierdząco. Z pełną odpowiedzialnością mogę się wypowiedzieć tylko o moim rodzeństwie. W każdej z nas jest wielkie zamiłowanie do książek, równie wielkie przywiązanie do tej jednej konkretnej wsi i docenienie jej uroków, a także pociąg do kresów dawnej Rzeczypospolitej, ich dziejów i bohaterów. U wszystkich sióstr odnajduję talenty literackie i plastyczne, i to rozwinięte w stopniu wyższym niż dziadek posiadał. Rzec można, że dał nam dużo. U mnie to dziedzictwo zaważyło na wybór kierunku studiów: jestem historykiem. Pierwszą książką, którą przeczytałam, był drugi (pierwszy był wypożyczony) tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Ma to ogromny związek z dziadkiem. Chociaż bowiem nie mogłam go zapamiętać, to na dobór pierwszej lektury wpłynęły jego preferencje, nie bezpośrednio, lecz via wskazania jego syna, a mojego ojca. Książka wywarła na uczennicy klasy pierwszej tak wielkie wrażenie, że do dzisiaj pamiętam, że „wierny Soroka wiózł swego pułkownika przez lasy głębokie, sam nie wiedząc, dokąd jechać, co począć, gdzie się obrócić”. Za tym poszło zainteresowanie historią Rzeczypospolitej szlacheckiej oraz Polski odradzającej się po pierwszej wojnie. Wpływ dziadka jest tu niewątpliwy. Inna sprawa, że Mistrzowie, jakich napotkałam na swej własnej drodze, sprawili, że ostatecznie zwróciłam się ku dawnemu Rzymowi. Ale przecież dziadek miał w swych zbiorach „Żywoty urojone” (Marcel Schwob, 1867–1905), gdzie znalazły się opisy postaci antycznych.

 

Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Wywiad zilustrowano fotografiami z archiwum prywatnego Agaty. A. Kluczek.



niedziela, 7 lipca 2024

Siedem pytań do Tomasza Kruczka

 

Tomasz Kruczek – autor serii powieści historycznych „Młodzi Wojowie”

 

1. Tomasz Kruczek – bard, poeta, twórca piosenek i tekstów satyrycznych. Na okładce książki znajduje się także informacja, że pasjonuje się Pan rekonstrukcją historyczną i stąd pomysł na stworzenie serii powieści „Młodzi Wojowie”. Proszę opowiedzieć jak narodził się pierwszy tom serii „Bitwa o słowiański gród”.

To miała być zupełnie inna książka. Na początku pisałem powieść z pogranicza fantasy. Jednak pomimo wszelkich starań nic z tego nie wychodziło. Dałem rękopis do przeczytania swoim córkom, a one wytłumaczyły mi, że takich książek jest mnóstwo i że właściwie popełniam plagiat. Stanąłem więc w sytuacji, w której miałem nieuchronnie zbliżający się  termin wydawniczy i pustą kartkę papieru. I wtedy moje dzieci zadały mi pytanie: czemu nie piszesz książki opartej na przygodach drużyny rekonstrukcyjnej. Miałem za sobą prawie dekadę działań w rekonstrukcji historycznej. Prowadziłem drużynę Jaźwiec osadzoną tematycznie we wczesnym średniowieczu. Odtwarzaliśmy drużynę wikingów z Lubonia, na podstawie wykopalisk z tego miejsca. Co ważne, drużyna składała się głównie z pedagogów więc bardzo szybko zaprosiliśmy do naszego grona sporą gromadę dzieci i młodzieży. Pomyślałem, że będzie to doskonały pomysł na alternatywne nauczanie historii. Pomysł wypalił. Seria Młodzi Wojowie została stworzona w nawiązaniu do naszej rekonstrukcyjnej przygody. To był zaczyn. Leszek, Dis, Janek istnieją naprawdę. Choć mają inne imiona, to jednak moi bohaterowie wzorowani są na prawdziwych postaciach.

 

2. Co było najtrudniejsze w pracy nad powieścią, której akcja rozgrywa się ponad tysiąc lat temu i która adresowana jest do młodych czytelników?

Może odpowiem tak. Kiedy chodziłem do szkoły, uczyłem się historii dwoma metodami. Pierwsza z nich polegała na tym, że nauczyciel podawał nam całą masę nudnych faktów i gigantyczną ilość dat do zapamiętania. To była udręka. Proszę na przykład spróbować wykuć na pamięć w ten sposób przebieg Wojny Obronnej w 1939 roku. Druga metoda polegała na tym że dziadek sadzał mnie na krześle w swoim warsztacie i opowiadał jak walczył w tej wojnie, jak jego oddział eskortował oficjeli do Rumunii. Jak uciekł z internowania i przedostał się do Polski. Siedziałem i chłonąłem tę wiedzę. Miejsca i daty same wskakiwały na swoje miejsce. Miałem też szczęście do kilku nauczycieli, którzy również pracowali taką metodą. Wracając do pytania: najtrudniejsze w pracy było to, aby moja książka była taka jak opowieści dziadka. Żeby stała się historią z X wieku,  którą poznaje się siedząc z otwartymi ustami. Starałem się więc pisać dla samego siebie z czasów kiedy miałem dwanaście lat. 

 

3. Czy w powieściach z cyklu „Młodzi Wojowie” postacie historyczne odgrywają lub będą odgrywać istotne role, czy też będą jedynie tłem, na którym przedstawia Pan przygody młodych bohaterów?

Może warto by dać na początek, pewne sprostowanie. ,,Młodzi Wojowie”, to powieści głównie przygodowe. Nie aspiruję w żaden sposób do pisania książek historycznych. Tak więc umieszczam nasze przygody w konkretnych momentach i miejscach historii Polski, jednak dzieje się to w wyraźnym, ale jednak tle. Chodzi mi bowiem o to by dać młodym czytelnikom przygodę! Przygodę z którą sami chcieliby przeżyć. Książkę którą mogliby ,,połknąć” w czasie kilku deszczowych wakacyjnych dni, lub dłuższego weekendu. Przeżywanie przygody, rodzi fascynację. Tak było ze mną i z moją fascynacją historią. Zaczęła się bardzo konkretnie od serialu dla młodzieży ,,Znak orła”.  Miałem wtedy może dziesięć lat, ale bardzo chciałem być Gniewkiem który po licznych przygodach zostaje pasowany na rycerza. I to zrodziło moją miłość do historii. Jeśli jakiś nastolatek po przeczytaniu ,,Młodych Wojów” zacznie zwiedzać muzea, zamki i grody, zacznie czytać historyczne książki,  to znak że osiągnąłem swój cel.

 

4. Jakich autorów powieści historycznych, którzy w swej twórczości nawiązywali do czasów pierwszych Piastów ceni Pan najwyżej? Bunsch, Gołubiew, Kraszewski czy może ktoś inny?

Zdecydowanie Kraszewskiego. Na Bunscha ,,obraziłem się śmiertelnie” za to co zrobił z Dzikiem w powieści ,,Dzikowy skarb”. Jestem bardzo uczuciowym czytelnikiem i śmierć ulubionego bohatera, wtedy w czasach mojego dzieciństwa bardzo mną wstrząsnęła. Moje historyczne czytanie zostało uratowane dzięki lekturze zeszytów ,,Historii Powszechnej”  dr. Michała Sokolnickiego z 1931 roku, które jakimś cudem przetrwały zawieruchę wojenną w domu babci. Ich choć to nie powieść, to jednak zeszyty te miały na mnie ogromny wpływ. Przeglądałem je trochę tak jak przegląda się dawne mapy skarbów. Czułem się jak odkrywca. Dzięki nim oprócz historii, pozostała mi miłość do starych książek.

 


5. Jacek Komuda, Maciej Liziniewicz i inni autorzy piszący o czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej, sięgają między innymi do pamiętników z epoki oraz źródeł archiwalnych. Z jakich materiałów korzystał Pan w trakcie pracy nad powieścią z czasów wczesnopiastowskich?

Tu z jednej strony jest spory problem bo materiałów mamy bardzo mało, z drugiej strony daje to spore pole do wyobraźni. Oczywiście przesiedziałem swoje w muzeach. W Gnieźnie, na Ostrowie Lednickim, w Poznaniu. Co ciekawe, doskonałe materiały można znaleźć w małych gminach. Mieszkam pod Poznaniem i sporo podróżuję odwiedzając Gminne Ośrodki Kultury i biblioteki. Często można tam, nawet za darmo, otrzymać opracowania o historii danej wsi lub miasteczka od samych jego początków.  Autorami bywają totalni fascynaci historii, którzy swoją pasję zaczęli np. od faktu że ojciec lub wujek wykopali na polu jakieś artefakty. A przecież ziemia nasza do dzisiaj ,,garnki rodzi”.  Często odwiedzam też pozostałości grodów. W Bninie bywam właściwie co miesiąc. Inna sprawa to moja fascynacja archeologią eksperymentalną, w moim mniemaniu powiązaną ściśle z częścią ruchu rekonstrukcji historycznej. Tak właśnie napisałem scenę rozpalania ognia w ,,Bitwie o słowiański gród”. Najzwyczajniej sam się tego nauczyłem i tak zdarza mi się rozpalać ognisko - zrekonstruowanym krzesiwem.

 

6. Seria „Młodzi Wojowie” to jedynie część Pana dorobku literackiego. Czy może Pan przybliżyć czytelnikom inne swoje publikacje oraz opowiedzieć o swojej działalności, która w znacznej mierze związana jest z historią?

,,Młodzi Wojowie” to trochę odskocznia od poważniejszych tematów. Przez kilka lat zajmowałem się opracowywaniem tekstów utworów muzyki dawnej. Były to między innymi hymny Efrema Syryjczyka z IV wieku i psalmy z ,,Psałterza Genewskiego”. Fascynuje mnie pisanie polskich tekstów do dawnych utworów z bardzo odległych kultur. Opracowywałem sporo kolęd z kilkunastu języków min z syryjskiego, etiopskiego, rumuńskiego, fińskiego czy języka Huronów. Oczywiście nie znam tych języków. Pracuję w zespole z tłumaczami, jednak to co przetłumaczone trzeba jeszcze opracować, tak aby zgadzał się rym i rytm a także swoisty klimat kulturowy pieśni. I to moje zadanie. Ostatnio zagnało mnie do Transylwanii. Oprócz tych zmagań piszę też, głównie dla dzieci i młodzieży. Kilka tytułów pojawiło się już w Polsce, ale także w RPA w Brazylii czy w USA. Głównie piszę o przygodach młodych ludzi osadzonych we współczesnym świecie.  Co do mojej działalności, w rekonstrukcji historycznej wczesnego średniowiecza jestem już raczej na emeryturze. Drużyna Jaźwiec działa nadal lecz prowadzą ją już młodsi ode mnie. Robią niesamowite rzeczy. Ostatnio najwięcej czasu poświęcam na uczenie innych. Tym razem uczę młodych twórców, pisania tekstów piosenek. Pracuję także nad powieścią o Poznaniu z dawnych lat. Jeśli zdarzają się wolne chwile to poświęcam je na podróże w starym stylu: z analogowym aparatem, szkicownikiem i notesem. To kolejna rekonstrukcyjna zabawa, tym razem samotna, powrót do czasów odkrywców i badaczy z początków XX wieku.

 

7. W zapowiedziach wydawnictwa Replika pojawił się już kolejny tom cyklu „Młodzi Wojowie”. Premiera zaplanowana została na 30 lipca. Czego mogą spodziewać się czytelnicy, którzy sięgną po Pana nową powieść „Wśród spalonych osad”?

,,Wśród spalonych osad” to kontynuacja sagi. Przeskakujemy do roku 1038, do najazdu Brzetysława Czeskiego”. Bnin zostaje spalony i ograbiony w czasie najazdu a mieszkańcy zostają uprowadzeni. Pojawiają się nowi młodzi bohaterowie, którzy będą musieli poradzić sobie w tych ciężkich czasach. Pojawia się też wątek, w którym przywołuję z pośród nielicznych przekazów, mitów i legend postać najbardziej tajemniczego władcy Polski.

W jednej z recenzji pierwszej części sagi, przeczytałem że książka zawiera nieprawdopodobne zwroty akcji. Zgadzam się z recenzentem w stu procentach! Co więcej starałem się żeby dalsza historia była jeszcze bardziej niesamowita i nieprawdopodobna. Celem ,,Młodych Wojów” jest przecież zaproszenie czytelników do wzięcia udziału w przygodzie. W przygodzie z historią.

Dziękuję za rozmowę.


sobota, 13 kwietnia 2024

Siedem pytań do Bartosza Rdułtowskiego

 

Bartosz Rdułtowski, publicysta, badacz militarnych zagadek, 

wydawca oraz autor wielu książek, na kartach których odkrywa tajemnice historii

 

1. Obserwując Twoją dwudziestopięcioletnią karierę, ma się wrażenie, że lubisz zaskakiwać. Najpierw zszokowałeś zapewne rodzinę i swoje środowisko farmaceutyczne porzucając pracę w aptece i decydując się zawodowo pisać i wydawać książki. Po latach zajmowania się tajemnicami Dolnego Śląska i tajnymi broniami, nagle, zupełnie niespodziewanie wziąłeś się za weryfikację najbardziej znanego w Polsce przypadku spotkania z UFO – czyli zdarzenia w Emilcinie. Tym razem po kolejnych świetnych książkach popularnonaukowych omawiających projekt Riese, zaskakujesz na powrót powieścią beletrystyczną w klimacie science fiction. Skąd takie zróżnicowanie?

Motywuje mnie ciekawość. To ona sprawia, że kolejne zagadki i tematy stają się dla mnie na tyle istotne, iż decyduję się poświęcić im kilka miesięcy, a czasem lat, swojego życia. Od dziecka cechuje mnie ogromny głód wiedzy. Nad zagadnieniami, które stały się trzonem mojej powieści „Sprzymierzeniec”, pochylam się od kilkudziesięciu lat. Wiele z nich, jak choćby zasadność hipotezy „ciemnego lasu”, towarzyszy moim rozmyślaniom niemal od lat licealnych. Fascynuje mnie także kwestia postępu technicznego i wszystkiego, co jest z nim związane. Pomyślmy nad taką prostą sprawą – jak nasz świat zmienił się w ciągu minionych 30 lat. A teraz zadajmy sobie pytanie, jak wyglądać będzie technologia i nasza cywilizacja za kolejne 50 lat postępu? Jesteśmy w stanie to przewidzieć? Wątpię. Wystarczy jedno odkrycie, które zmieni wszystko, generując trudny do przewidzenia efekt technicznego domina. Tak było przecież z maszyną parową, prądem, energią atomową, komputerami i internetem. Pstryk... i cywilizacja szła w zupełnie nowym kierunku, o jakim wcześniej nikt nie pomyślał. Być może jestem trochę jak postęp techniczny. Wpadam na jakiś pomysł, pstryk... i obieram w moich dociekaniach nowy kurs.

 

2. A jednak książka „Sprzymierzeniec” zahacza nieco o tematykę, którą zajmowałeś się dotąd. Akcja umiejscowiona jest w Górach Sowich. Nie możesz się od nich uwolnić?

Ewidentnie nie mogę. Góry Sowie już zawsze będą częścią mojego życia. Zresztą nie chodzi tu jedynie o zagadkę projektu „Riese”. Dla mnie Góry Sowie i ich tajemnice to stan umysłu. Dla akcji „Sprzymierzeńca” nie mogłem wybrać żadnej innej lokalizacji. Splotłem to wszystko z autentyczną historią odkrytych kilka lat temu w praskim archiwum dokumentów z kwietnia 1945 roku, w których mowa o pilnym wykończeniu jednego z podziemnych obiektów „Riese”. Zaproponowałem też Czytelnikom naprawdę nietuzinkową alternatywną wersję tłumaczącą wydanie owych rozkazów. Tu na arenie wydarzeń pojawia się tajemniczy Sprzymierzeniec, czyli ktoś oferujący Trzeciej Rzeszy pod sam koniec wojny COŚ mogącego odmienić jej losy. Więcej Czytelnikom nie zdradzę. Muszą wraz z bohaterem książki – dziennikarzem śledczym Maćkiem, podążyć w Góry Sowie i wraz z nim poznać naturę ukrytej w podziemiach tajemnicy.

 

3. Czy jest jakaś różnica w pisaniu książki popularnonaukowej i beletrystycznej?

Jest i to ogromna. Kuriozalne przez te 20 lat pisania książek popularnonaukowych byłem święcie przekonany, że praca nad nimi jest trudniejsza i bardziej wymagająca. Teraz z pokorą biję się w piersi – byłem w błędzie. Kilka miesięcy pisania „Sprzymierzeńca” było ogromnym wysiłkiem. A że starałem się, aby wszystko, o czym piszę, było naukowo i historycznie wiarygodne, setki godzin spędziłem na metodycznym sprawdzaniu kolejnych informacji, na jakich budowałem fabułę mojej powieści. Dla przykładu, opisując w książce nalot na kilkanaście polskich lotnisk, mierzyłem na mapie Google odległości między nimi, aby móc rzetelnie opisać cały incydent. Wszystko to musiałem też opowiadać językiem przystępnym i zrozumiałym nawet dla laików. W moich wcześniejszych książkach, tych popularnonaukowych, mogłem sobie pozwolić na znacznie więcej fachowej terminologii. Osobnym wyzwaniem były dialogi. Szczerze – obawiałem się, że im nie sprostam. Jak już wiem z licznych opinii, wyszły dobrze i naturalnie.

 


4. „Sprzymierzeniec” to nie tylko książka, która ma umilić czas ciekawą lekturą. To również bogaty materiał dający powody do przemyśleń i wniosków. Czy takie było Twoje założenie, gdy przystępowałeś do pisania, czy też kwestie te wyszły mimowolnie już w trakcie pracy?

Wymyślenie akcji „Sprzymierzeńca” zajęło mi blisko dwa miesiące. Trwało to tak długo, właśnie dlatego, że owa fabuła miała być dostosowana do tematów i przemyśleń, jakimi chciałem zaintrygować Czytelników, a nie odwrotnie. A tematów, które w mojej powieści zmuszają do refleksji, jest całkiem sporo. Połączenie ich wszystkich w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy było dużym wyzwaniem. Nowatorska wizja naszego Wszechświata i miejsca zajmowanego w nim przez Homo sapiens była bezwzględnie sednem podjęcia prac nad „Sprzymierzeńcem”. Powiem nieskromnie, przypuszczam, że wszystkim patrzącym wieczorami w niebo i zadającym sobie odwieczne pytania ludzkości, zaoferowałem w mojej książce zupełnie nowe i wyjątkowe spojrzenie.

 

5. W Twojej książce pojawia się scenariusz wybuchu trzeciej wojny światowej. Jej opis, który podajesz miejscami z drobnymi szczegółami, może przyprawiać o ciarki na plecach. Czy tworząc go, opierałeś się na przypuszczeniach mających swe podłoże w aktualnej geopolitycznej sytuacji na świecie?

Zdecydowanie tak. Niestety uważam, że ten scenariusz jest w pełni realny. Właśnie tak, jak opisałem to w „Sprzymierzeńcu”, może zacząć się apokalipsa. Chciałoby się powiedzieć, że tylko od nas zależy, czy unikniemy takiego losu. Smutna prawda jest taka, że zależy to nie od nas, tylko od kilku równie smutnych panów i pań, którzy grają ze sobą w geopolitycznego pokera. Zasadnicze pytanie brzmi, czy chcąc ugrać swoje, nie przegrają całego majątku naszej cywilizacji. Czas pokaże...


6. W zaskakujący sposób łączysz w swojej książce tematy, które ostatnio stały się niezwykle medialne. Wszyscy znamy termin sztuczna inteligencja. Po prezentowanym na Netflixie serialu „Problem trzech ciał” także i kwestia tego, jak mogłaby wyglądać nasza konfrontacja z inną inteligencją, jest powszechnie omawiana. Czy to właśnie te dwa zagadnienia zmotywowały Cię do napisania „Sprzymierzeńca”?

Rzeczywiście, oba wspomniane przez Ciebie zagadnienia należały do listy priorytetowych tematów, jakie zdecydowałem się omówić w „Sprzymierzeńcu”. Oczywiście owych ważkich zagadnień, jakimi od lat się fascynuję, a które z założenia stanowić miały fundament mojej powieści, jest więcej. Wspomnę tylko kilka: ewolucja, paradoks Fermiego, fenomen życia w kosmosie, skala cywilizacji Kardashowa, samoorganizacja materii. Więcej nie zdradzę... Przyznam za to szczerze, że napisałem „Sprzymierzeńca” nie po to, by dać Czytelnikom kolejną błahą książkę, w której ktoś kogoś goni, i tak przez 300 stron. Moją powieść fantastycznonaukową pisałem, by ukazać dokąd zmierza ludzkość, gdzie prowadzą nasze odkrycia oraz zaproponować nowe odpowiedzi na odwieczne pytania stawiane przez Człowieka rozumnego.


7. Czy Twoi stali Czytelnicy, od lat kojarzący Cię z dziennikarskimi śledztwami, mają się obawiać, że raz poczuwszy emocje związane z pisaniem beletrystki, skupisz się teraz na niej? 

A może będzie tak, że po lekturze „Sprzymierzeńca” Czytelnicy sami zaczną mnie zachęcać do napisania jego kontynuacji. Pewien związany z tym pomysł już tli mi się w głowie...

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Powieść „Sprzymierzeniec” Bartosza Rdułtowskiego na stronie wydawcy:

https://wydawnictwotechnol.pl/produkt/sprzymierzeniec

Profil autora na Facebooku: 

https://www.facebook.com/BartoszRdultowski



sobota, 22 kwietnia 2023

Siedem pytań do Tomasza Specyała

 


Tomasz Specyał – autor książek historycznych

TOMASZ SPECYAŁ - absolwent Wydziału UAM w Poznaniu. Współautor ksiązki Kryminalna historia Poznania. Za powieść Zatańczmy peyotl-stepa otrzymał wyróżnienie w Konkursie Literackim „Poznań to miasto-powieść”. Napisał scenariusze do filmów dokumentalnych: Pyrlandzki łącznik o życiu Mariana Spoidy i Dziki Zachód o zbrodniach Armii Czerwonej w okolicach Szczecinka.

 

1. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Która z ponad dwudziestu przypomnianych przez Pana historii wstrząsnęła najbardziej społeczeństwem przedwojennej Polski?

TOMASZ SPECYAŁ: Z tych historii, które przypomniałem, chyba najbardziej wstrząsająca była powódź z 1934 roku, która nawiedziła Polskę południową. Spustoszenie jakie wówczas za sobą niosła woda, było przeogromne. Zginęło wtedy przeszło 50 osób, wiele zwierząt gospodarskich i dziko żyjących. Opisy prasowe niosły się szerokim echem po całej Polsce, szczególnie te, które podkreślały ludzkie tragedie. Jedni tracili życie, inni cały swój dobytek. Ci, którzy przetrwali, często zostawali z niczym, los pozostawił im tylko oczy, żeby mogli płakać nad swą niedolą. Wówczas społeczeństwo rzuciło się do pomocy, organizując liczne komitety pomocy powodzianom.

Każda z katastrof była na swój sposób przerażająca, jednak największe wrażenie zrobił na mnie pogrzeb pułkownika Serednickiego, podczas którego zderzyło się w powietrzu kilka samolotów towarzyszących mu w jego ostatniej drodze na Powązki. W wyniku tego powietrznego karambolu zginęło dwóch kolejnych pilotów.


2. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Jakimi kryteriami kierował się Pan przy wyborze historii opisanych w książce?

TOMASZ SPECYAŁ: Jak wspomniałem w książce, publikacja nie wyczerpuje tematu – jest jeszcze wiele katastrof, które czekają na przybliżenie szerszemu odbiorcy. Zatem miałem w czym wybierać. W pracy kierowałem się dwoma kryteriami doboru tematów. Pierwszym była ilość dostępnego materiału, który pozwoliłby mi jak najdokładniej i jak najszerzej opisać wybrane zdarzenie, a drugim urozmaicenie tematyczne. Nie chciałem opisywać dziesięciu katastrof kolejowych czy lotniczych, których było w II RP mnóstwo. Chciałem, aby książka była jak najbardziej różnorodna tematycznie. Poszukiwałem i wybierałem takie tematy, które nie będą zbyt monotonne, chciałem pokazać jak najwięcej różnorakich zdarzeń. Ponadto szukałem wypadków, klęsk, które rozegrały się w różnych rejonach II RP – od Bałtyku po Tatry, od Wilna do Krakowa i Śląska. Wśród opisanych zdarzeń są zarówno te cywilne jak i wojskowe.

 


3. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: W latach PRL-u, z różnych względów, media często nie informowały o wielu tragicznych katastrofach i wypadkach. Czy w okresie przedwojennym gazety chętnie poruszały takie tematy? Czy dotarł Pan na przykład do informacji o jakichś naciskach, być może politycznych, by o jakiejś katastrofie nie pisać? W jaki sposób relacjonowano tragedie na łamach przedwojennej prasy?

TOMASZ SPECYAŁ: Gazety w dwudziestoleciu lubiły tematy sensacyjne, a katastrofy, obok przestępstw kryminalnych czy głośnych rozpraw sądowych, cieszyły się dużym powodzeniem. Te najbardziej spektakularne trafiały na pierwsze strony szczególnie dzienników lokalnych, ale nie tylko. Na przykład „Ilustrowany Kuryer Codzienny” potrafił na jedynce umieścić zdjęcia z katastrof, które miały miejsce poza granicami Polski. Często też przedstawiał swoim czytelnikom tragedie, do których dochodziło w innych krajach.

Jeśli chodzi o same relacje z katastrof, to powiem tak – RODO nie istniało i dla niektórych gazet nie było tematów tabu. Podam taki przykład – jeden z poznańskich dzienników zamieścił zdjęcie zabitej kobiety, a pod nim podał jej imię nazwisko oraz informację, że została zastrzelona z zemsty przez kochanka za zarażenie go chorobą weneryczną. Podobnie było przy katastrofach, podawano dane personalne ofiar i ewentualnych sprawców. Język jakim posługiwała się ówczesna prasa, był bardzo naturalistyczny – przykład za katowickim dziennikiem „Siedem groszy”. Uwaga, będzie drastycznie: „Czaszka strzaskana, z wypływającym z niej mózgiem, klatka piersiowa otwarta, z płucami wychodzącemi na zewnątrz, ręce i nogi zgruchotane. Żona tragicznie zmarłego uniknęła cudem katastrofy, wyskakując z pociągu. Oszalała z rozpaczy, nie może się pogodzić ze śmiercią męża. Przybiega pod okno wagonu i wyciąga ręce ku kostniejącym zwłokom. Podobnych krew w żyłach mrożących obrazów było więcej”.

Obecnie w tak obrazowy sposób relacjonowanie tragedii w mediach jest na szczęście nie do pomyślenia. Czyniło to publikowane materiały bardziej sensacyjnymi, a tym samym ciekawszymi dla szerszego odbiorcy choć zapewne byli i tacy, którzy taki sposób przedstawiania faktów  uważali za bezduszny wobec ofiar. Dziennikarze trafiali do szpitali i zbierali informacje wśród poszkodowanych, publikując później ich traumatyczne przeżycia. Brali udział w pogrzebach ofiar, dając tym samym świadectwo ostatniej drogi tych, których życie zakończyło się w tragiczny sposób. A na końcu opisywali przebieg rozpraw sądowych, komentując zapadające wyroki. Kiedy w 1922 w Pucku podczas pokazów spadła na zgromadzoną publiczność bomba, zabijając kilka osób, a żołnierz, który ją zrzucił dostał niski wyrok, to „Słowo Pomorskie” odniosło się do tego sarkastycznie pisząc, że wyrok tak łagodny dostał zapewne za „znakomite zrzucenie bomby”. Warto dodać, że relacje ubarwiały zdjęcia z katastrof, na których nierzadko znajdowały się zwłoki zabitych. Było to przerażające, ale dzięki temu gazety oddawały pełnię dramaturgii, wpływały na wyobraźnię czytelnika, a u części budziły przerażenie i być może egzystencjonalne refleksje. Dziś takie dziennikarstwo jest nie do pomyślenia, ale warto zwrócić uwagę na to jak wówczas w czasach bez internetu i telewizji relacjonowano ludzkie nieszczęścia.

 

4. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Co było najciekawsze w pracy nad niniejszą książką, a co najtrudniejsze, czy coś Pana zaskoczyło?

TOMASZ SPECYAŁ: Najciekawsze było odkrywanie tajemnic, które skrywały gazety, odnajdywanie losów bohaterów po tragediach, wątki poboczne jak choćby zatrzymywanie kieszonkowców podczas katastrofy kamienicy przy ul. Freta 16 w Warszawie, czytanie relacji świadków, którym udało się przeżyć. Najtrudniejsze było znalezienie epilogu sprawy, która kończyła się w sądzie, wiązało się to z przekopywanie gazet w odnalezieniu informacji o procesie, który czasem rozpoczynał się parę miesięcy po tragedii. Trudności pojawiały się też wtedy, gdy zorientowałem się, że gazety myliły nazwiska i imiona ofiar, podając różne ich wersje. Starałem się wtedy ustalić, która jest prawdziwa.


5. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: A jak te tragiczne zdarzenia, których doświadczyła II RP prezentowały się na tle podobnych wydarzeń w Europie czy na świecie?

TOMASZ SPECYAŁ: Niewątpliwie największe żniwo w Polsce zebrała pandemia grypy hiszpanki, która w latach 1918–1920 przetoczyła się przez świat. Wówczas w Polsce miało umrzeć około 250 tysięcy osób. Jednak wypadki, katastrofy i działanie sił natury w Polsce międzywojennej, w porównaniu z tymi, do których dochodziło za granicami, a o których wspominała prasa, były pod względem ofiar na całe szczęście bardzo oszczędne. Dla przykładu: w pożarze madryckiego teatru w 1928 roku zginęło 80 osób, a 200 zostało rannych. W 1931 roku zatonął statek Wiking ze 138 osobami załogi na pokładzie, z których uratowano jedynie 60. W niemieckiej kopalni „Anna” w Alsdorf, w październiku 1930 roku doszło do katastrofy, w której śmierć poniosło 231 górników. W 1931 roku we włoskich Alpach lawina zabrała 83 ofiary, a pożar w więzieniu stanowym w Ohio w 1930 roku pochłonął 322 osoby. W Polsce najwięcej ludzi zginęło podczas powodzi  z 1934 roku, która dotknęła Małopolskę. Natomiast inne katastrofy kolejowe czy kopalniane nie były tak spektakularne jak te, które miały miejsce w innych krajach. Ale to nie znaczy, że jest to powód do zadowolenia, gdyż każda taka śmierć była wielką tragedią szczególnie dla bliskich.

Na koniec chciałbym jeszcze dodać, że kiedy dochodziło do wypadków albo katastrof pierwsze, co powstawało, to zbiegowisko – jedni rzucali się na ratunek, dopóki nie zjawiły się odpowiednie służby, inni tylko się przyglądali, a jeszcze inni patrzyli, co można ukraść w powstałym zamieszaniu. Pogrzeby tych, którzy ponieśli śmierć w wyniku tragicznych okoliczności, również cieszyły się dużym zainteresowaniem. W pochówku ofiar katastrofy kolejowej, do której doszło w Poznaniu w 1933 roku, jak podała prasa, miało wziąć udział nawet 30 tysięcy ludzi. Biorąc pod uwagę, że ówczesny Poznań liczył niecałe 253 tysiące mieszkańców, to w tej uroczystości wzięło udział przeszło 10 % poznaniaków. Z jednej strony był to też przejaw ciekawości, ale i zapewne dużej empatii i współczucia społeczeństwa wstrząśniętego ogromną tragedią.

 


6. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: „Katastrofy II Rzeczpospolitej” to nie pierwsza Pana publikacja. Kilka lat temu ukazały się książki: „Zatańczmy peyotl-stepa” oraz „Memento Mori. Prawdziwe śmierci przypadki”. Jest Pan również współautorem „Kryminalnej historii Poznania”. Czy mógłby Pan przypomnieć w kilku słowach powyższe tytuły?

TOMASZ SPECYAŁ: Praca nad „Kryminalną historią Poznania” była bardzo fascynującą przygodą, do której zaprosił mnie mój kolega ze studiów Adam Pleskaczyński mający wówczas na koncie kilka bardzo ciekawych publikacji poświęconych historii Poznania. Prace nad nią trwały dwa lata z przerwami. Ramy czasowe tej książki rozciągają się od schyłku średniowiecza do 1939 roku. Praca była dość żmudna, akt policyjnych dotyczących Poznania międzywojennego zachowało się niewiele, pozostawało przekopywanie gazet, w których poza informacjami związanymi z tematem książki znajdowałem wiele różnych innych rzeczy budzących moją ciekawość. Z materiałów, które wtedy dodatkowo zebrałem, powstało „Memento Morii” – to taka książeczka, w której przedstawiłem różne przypadki śmierci opisywanych głównie w prasie międzywojennej, choć znalazło się kilka zdarzeń z początku XX wieku. Były one na tyle ciekawe, że postanowiłem je przypomnieć. Natomiast książka „Zatańczmy peyotl-stepa” powstała również z materiału zebranego przy pisaniu „Kryminalnej historii”, w której nie zmieścił się rozdział o handlu narkotykami w międzywojennym Poznaniu. Był to spory materiał, którego szkoda byłoby nie wykorzystać. Zatem kiedy Wydawnictwo Miejskie Posnania ogłosiło konkurs literacki na powieść o Poznaniu, postanowiłem wykorzystać zebrany materiał i go zbeletryzować. Tak powstała powieść o narkomanach i handlarzach narkotyków w międzywojennym Poznaniu. W zasadzie cała jest ona oparta na prawdziwych zdarzeniach, które opisywała wówczas prasa. Za tę powieść otrzymałem drugą nagrodę.

 

7. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: W epilogu swej książki pisze Pan, że w latach II RP mieliśmy do czynienia z ogromną ilością wydarzeń o tragicznych skutkach. W książce udało się przypomnieć zaledwie ułamek z nich. Czy podobnie jak w przypadku książek Leszka Adamczewskiego poświęconym katastrofom powojennym, bierze Pan pod uwagę opracowanie kolejnego tomu „Katastrof II Rzeczpospolitej”?

TOMASZ SPECYAŁ: Jeżeli będzie zainteresowanie czytelników, to jak najbardziej biorę pod uwagę kontynuację tego tematu. Mogę zdradzić, że mam już zgromadzone trochę nowego materiału, który na pewno będzie ciekawym uzupełnieniem pierwszej książki.


ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Bardzo dziękuję za rozmowę.

 


Recenzja książki Tomasza Specyała „Katastrofy II Rzeczpospolitej”:

http://www.zapomnianabiblioteka.pl/2023/03/katastrofy-ii-rzeczpospolitej.html

 

 

środa, 22 lipca 2020

„Heretyk”



Witold J. Ławrynowicz „Heretyk”


Ciężko chory węgierski bolszewik, uciekinier z Sowietów, przebywa w szpitalu w Budapeszcie. Wie, że jego dni są policzone i na łożu śmierci zdradza opiekującemu się nim lekarzowi, Imre Narhwoldowi, straszną tajemnicę i daje mu na przechowanie notes. Następnej nocy umiera, a niedługo potem zostaje zamordowany doktor Nahrwold, na jego ciele widoczne są ślady tortur, a mieszkanie wygląda, jakby sprawcy czegoś szukali. Po kilku dniach wdowa znajduje notes byłego bolszewika wśród rzeczy, które jej zmarły mąż trzymał w szafce w szpitalu. Agata Narhwold, Polka z pochodzenia, zastanawia się, dlaczego zamordowano jej męża i czego mogli szukać mordercy w ich mieszkaniu. Wkrótce atmosfera wokół niej zagęszcza się, postanawia przekazać znaleziony notes policji, ale wtedy dowiaduje się czegoś zupełnie niespodziewanego.




Na warszawskich Powązkach odbywa się pogrzeb Karola Czerskiego. Ceremonię obserwują sowieccy agenci. Postanawiają przez kilka miesięcy śledzić Annę, aby uzyskać pewność, że udało im się zlikwidować jej męża. Tymczasem wdowa nie jest do końca przekonana o jego śmierci i wykorzystuje swoje zdolności jako medium, by dowiedzieć się prawdy.

Ninon, agentka sowiecka, podczas rutynowej misji uwiedzenia mężczyzny popełnia przypadkowo bardzo poważny błąd, czym wywołuje niezadowolenie swoich mocodawców. Po powrocie do Berlina, gdzie pracuje dla wywiadu, stwierdza, że ktoś ją śledzi i jednocześnie dostaje polecenie do stawienia się w agenturze INO w Pradze. Postanawia zatrzeć za sobą ślady. OGPU nigdy nie zapomina, ma bardzo długie ręce i jest całkowicie bezwzględne.

Źródło:

Wydawnictwo LTW na Facebooku:


Wydawca: LTW
ISBN: 978-83-7565-650-3
Rok wydania: 2020
Liczba stron: 310




wtorek, 30 czerwca 2020

„Sprzedawczyk”



Witold J. Ławrynowicz „Sprzedawczyk”


Karol Czerski rozpoczął nowe życie w Monte Carlo jako Karl Bauman. Podjął pracę w ekskluzywnym kasynie jako szef ochrony. Pewnej nocy zauważa na tarasie kasyna Ninon, sowiecką agentkę, a po chwili ktoś próbuje go zastrzelić. Bauman rozprawia się z zamachowcami, ale zdaje sobie sprawę, że musi znaleźć nową kryjówkę przed wywiadem sowieckim.




Tymczasem jego przyjaciel, Józef Niemojewski, odbywa służbę na pograniczu polsko-sowieckim. Jego żona Jadwiga zostaje uprowadzona podczas podróży do męża. Niemojewski wyrusza jej na ratunek i sam znika w Sowietach. U Baumana pojawia się ojciec Jadwigi i błaga o ratowanie córki. Bauman podejmuje się niemal samobójczej misji i w towarzystwie porucznika Radeckiego i jego oddziału, zaprawionych w walce z bolszewikami, wyrusza do Sowietów z szaleńczym planem odbicia Niemojewskich.

Źródło:

Wydawnictwo LTW na Facebooku:


Wydawca: LTW
ISBN: 978-83-7565-515-5
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 390




sobota, 18 stycznia 2020

Siedem pytań do Grzegorza Skorupskiego



Grzegorz Skorupski, autor powieści kryminalnych


1. ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Jakie elementy uważa Pan za najistotniejsze w czasie pracy nad powieścią kryminalną, której akcja przenosi czytelnika o kilkadziesiąt lat wstecz? W jaki sposób stworzyć lub odtworzyć klimat dawnego miasta, tak aby czytelnik zagłębiając się w lekturze zapomniał choć na chwilę o tym, że żyje w XXI stuleciu?

GRZEGORZ SKORUPSKI: Dla mnie nastrój powieści jest przynajmniej tak samo istotny jak fabuła. Staram się przekazać pewien klimat miasta wpisany w określoną epokę. Składa się na to wiele czynników. Ważna jest przestrzeń miejska, charakterystyczna dla danego okresu. Ale to nie wszystko. Przecież dziś pewne jej elementy nadal funkcjonują. Trzeba spojrzeć na nią z perspektywy człowieka tamtych czasów. I nie jest to proste. Jestem historykiem, szczególnie zafascynowanym okresem międzywojennym. To bardzo interesujące czasy, nie tylko ze względu na wydarzenia polityczne czy militarne. Najciekawsi są jednak ludzie, którzy mimo, że doświadczyli ogromnej traumy Wielkiej Wojny, to po zaledwie 20 latach pakują się w kolejny kataklizm. Staram się wejść w ich sposób odczuwania, myślenia, pojmowania świata. To właśnie człowiek i jego wzajemne relacje charakterystyczne dla epoki mogą w powieści kryminalnej tworzyć klimat dawnego miasta.

2. W jednym z wywiadów przyznał Pan, że główne wątki swych książek wymyśla Pan sam. A czy jakieś wydarzenia z tła powieści lub postacie drugoplanowe są inspirowane rzeczywistymi historiami sprzed lat?

Moje zbrodnie :), o ile oczywiście mogę tak mówić, są całkowicie wymyślone. Ale, aby tło powieści było jak najbardziej rzeczywiste, wplatam realne sytuacje. Na przykład w „Dłoniach śmierci” niektóre wspomnienia bohaterów, dotyczące makabrycznych wydarzeń z czasów wojny, oparłem na wspomnieniach żołnierzy niemieckich i angielskich. Krzyżostaniak i jego specyficzny styl  bycia, wzorowany jest na moim zmarłym przyjacielu.

3. Jak dużo czasu w trakcie pracy nad powieściami pochłaniało Panu wertowanie materiałów archiwalnych, przeglądanie starych gazet, pamiętników?

Przeważnie jest to od kilku miesięcy do pół roku. Jestem autorem trzech książek dotyczących historii Gostynia, więc jest mi dużo łatwiej, część pracy już mam za sobą. Ale czasami akcja przenosi się na przykład do Poznania i wówczas muszę szukać innych materiałów: zdjęć czy pocztówek przedstawiających dane ulice, ogłoszeń handlowych, rozkładów jazdy tramwajów czy repertuaru kin. Czasami sprawdzam na przykład nazwy  firm produkujących gramofony czy znanych szewców. Oczywiście w powieści kryminalnej takie drobiazgowe odzwierciedlanie rzeczywistości historycznej nie jest konieczne, ale odzywa się we mnie niestety dusza historyka, która dąży do maksymalnej realności przedstawionych sytuacji. :). To zdecydowanie opóźnia pracę nad książką. Teraz bezskutecznie szukam, gdzie mieściła się siedziba BBWR w Poznaniu. Najwięcej czasu jednak zajmuje czytanie prasy z danego okresu. Czytam wszelkie gazety wychodzące w Wielkopolsce i kilka centralnych. Nie tylko w celu uzyskania informacji, ale by przenieść się w tamten świat, zacząć myśleć, czuć, bać się i śmiać jak ludzie z epoki, którą opisuję.




4. Czy może Pani odsłonić przed czytelnikami trochę z tajników swojego warsztatu pisarskiego? 

Temat sam mnie znajduje. Zawsze oprócz zbrodni, jest coś, co chciałbym poruszyć, przedstawić czytelnikowi jakiś problem. W „Smaku błękitu” była to kwestia człowieka przełomu epok, ze swoimi niepokojami, upoetycznieniem rzeczywistości i podświadomym strachem przed nadchodzącym kataklizmem wojny. „Dłonie śmierci” to nastrój strachu i niepewności jutra wkomponowany w poranione okrucieństwem wojny umysły ludzi początku lat 20-tych.  I wtedy przychodzi czas, by wpleść w to zbrodnię :). Zdarza się, że obmyślam ją nawet kilka tygodni. Kiedy już wszystko jest ułożone, dzielę rozdziały, by stopniowo dozować czytelnikowi informację i zaczynam pisać. I tu często, wszystko co pierwotnie wymyśliłem, ewoluuje w niewiadomym kierunku. Piszę przeważnie wieczorami, ze słuchawkami na uszach. Nie potrafię pisać w ciszy! Rozprasza mnie! A muzyka ma dla mnie ogromne znaczenie. Mam ulubione płyty, właściwie przypisane do konkretnych książek. Nie wiem jaki nastrój będzie miała najnowsza, ale na razie wałkuję Mars Red Sky przeplatając KEN Mode. Mieszanina wybuchowa :).
 
5. Jakich autorów polskich kryminałów historycznych ceni Pan najwyżej? Kto jest Pana ulubionym powieściowym detektywem?

Obecnie mamy w Polsce tak wielu wspaniałych autorów kryminałów, że wymieniając nawet kilkunastu, mógłbym kogoś pominąć. Wspomnę może tylko Macieja Słomczyńskiego, którego Joe Alex zaskakiwał inteligencją dedukcji i z innej beczki, już zagranicznej: Philipa Marlowa, którego z kolei uwielbiam za cynizm i soczystość porównań. Chciałbym, aby mój Adam Karski był wypadkową obu postaci.




6. W październiku 2020 r. Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu organizuje Gostyński Festiwal Kryminału Retro "Kryminalny Magiel". Czy pomysł aby festiwal ten odbywał się właśnie w Gostyniu, ma jakiś związek z Panem lub Pana powieściami kryminalnymi?

Podczas premiery „Dłoni śmierci” doszło do spotkania mojej wydawcy, Joli Świetlikowskiej (Oficynka) i dyrektora Biblioteki Miejskiej Przemka Pawlaka. Ponieważ dyrektor jest otwarty na różne innowacyjne, a nawet ryzykowne przedsięwzięcia, szybko zapalił się do tego pomysłu. W Polsce jest wiele festiwali kryminału, że wymienię choćby Wrocław, Poznań, Warszawę, Gdańsk czy Piłę. Ale gostyński „Kryminalny Magiel” ograniczać się będzie tylko do nurtu „retro”, myślę zresztą, że i tak szerokiego. Liczymy, że trwale wpisze się w cykl imprez fanów kryminału.

7. Kiedy będziemy mogli przeczytać kolejny tom przygód Adama Karskiego? Czy areną kolejnych zbrodni i śledztw ponownie będzie Gostyń?

Jeszcze w tym roku, prawdopodobnie jesienią ukaże się kolejna część z Adamem Karskim, czyli oczywiście akcja będzie się dziać w Gostyniu. Tym razem śmierć polityka w określonej przestrzeni, gdzie podejrzanych można ograniczyć do kilkoro osób. A tło wydarzeń to wrzesień 1930 roku, rządy autorytarne, łamanie konstytucji przez partię rządzącą, walka rządu z samorządami, czystki w administracji i niepewność wobec aresztowania posłów opozycji i coraz większej brutalności politycznej. Oczywiście jest też potężne nagromadzenie emocji, które zawsze pchają do zbrodni. Nawet tych misternie obmyślonych. „Dom pod czerwonym dębem” nie jest trzecią częścią serii z Adamem Karskim, być może wrócę jeszcze do lat 20tych (mam kilka pomysłów), jednak czułem potrzebę tym razem przenieść akcję właśnie do roku 1930.

Dziękuję za rozmowę.


Strona Grzegorza Skorupskiego:

Powieści Grzegorza Skorupskiego na stronach Zapomnianej Biblioteki:


 

sobota, 20 lipca 2019

Siedem pytań do Macieja Liziniewicza (Część 1)




Maciej Liziniewicz – autor wysoko ocenionej przez kapitułę konkursu na najlepszą Samochodzikową Książkę 2017 Roku powieści „Scheda”. W czerwcu tego roku ukazała się jego pierwsza powieść historyczna „Czas pomsty”. Jej akacja rozgrywa się w czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej. Przodkowie Macieja Liziniewicza wywodzą się z Ziemi Świętokrzyskiej, on sam zaś osiadł w Krakowie.


1. W trakcie pracy nad „Czasem pomsty” korzystałeś z pamiętników wielu postaci, jakie w różnym stopniu zaznaczyły się na kartach historii dawnej Rzeczypospolitej. Sięgałeś również po słynne dzieło Władysława Łozińskiego „Prawem i lewem”. Bracia Łozińscy nie pozostawili po sobie niestety zbyt wielu powieści historycznych. Których zatem z klasyków polskiej powieści historycznej cenisz najwyżej?

Bardzo trudno znaleźć prostą odpowiedź na to pytanie. Nie mam bowiem jakiegoś jednego ulubionego pisarza, którego mógłbym bez namysłu wymienić. Do głowy przychodzą mi Karol Bunsch, Antoni Gołubiew, Wacław Gąsiorowski, Zofia Kossak-Szczucka, Kazimierz Korkozowicz, Józef Hen a z bardziej współczesnych Jacek Komuda czy Mariusz Wollny. To z pewnością jednak nie wyczerpuje długiej listy autorów, których książki miałem przyjemność przeczytać. Oczywiście mówię tu o beletrystyce, gdyż równie często sięgam do opracowań tematycznych, czy biografii postaci historycznych. Podsumowując, nie mam skłonności, to tworzenia rankingu twórców, świadomy, że każdemu może przytrafić się dzieło bardziej, lub mniej udane.

2. Kiedy do księgarń trafią kolejne tomy poświęcone przygodom dzielnego szlachcica z Wygnanki, zapewne pojawią się pierwsze porównania Twoich powieści z twórczością Jacka Komudy. Autor „Banity” przyznaje, że jego fascynacja literaturą historyczną rozpoczęła się od lektury „Trylogii” Sienkiewicza. Po latach jednak nie ceni już tak wysoko jego utworów. Zarzuca im, że tworzący „ku pokrzepieniu serc” Sienkiewicz pisał powierzchownie m.in. o relacjach polsko-ukraińskich i zdarzało mu się mijać z prawdą. Jaki jest Twój stosunek do powieści historycznych Sienkiewicza? Czy Twoje spojrzenie na twórczość noblisty także zmieniało się na przestrzeni lat?

Gdzieniegdzie takie porównania już się zdarzyły, co chyba jest nieuchronne. Podkreślę, że cenię bardzo twórczość pana Jacka Komudy i to po części on swoimi książkami zainspirował mnie do pisania. Co do Henryka Sienkiewicza, to po prostu lubię jego powieści. Jak całe moje pokolenie zostałem na nich wychowany, dlatego mam do nich również sentyment. Umykają mi więc mankamenty, które mogą zniechęcać innych. Lektura książek tego noblisty to dla mnie powrót do lat dzieciństwa i młodości z całą ich naiwnością i prostodusznością. Pewnym zgrzytem jest tu mniej znana powieść „Na polu chwały”. Stanowi ona jednak na swój sposób symptom niejakiej zmiany stosunku autora do opisywanej epoki. Można w niej dostrzec bardziej surową ocenę szlachty i jej zachowań pełnych pychy, chciwości i pogardy. Gdyby wyszła spod innego pióra, należałoby by ją uznać za poprawną. Po Sienkiewiczu jednak spodziewano się więcej. Zresztą, sam autor Trylogii miał chyba podobne odczucia.

Co do przedstawianej przez Henryka Sienkiewicza historii, z pewnością jest ona jednostronna. Należy jednak pamiętać, że Trylogia to cykl powieści, którym przyświecał pewien nadrzędny cel. Do dziś zresztą ten obraz jest bardzo krzepiący, stąd wciąż wielka popularność autora. Dlatego nie czynię Sienkiewiczowi zarzutu z tej subiektywności, jak i czasem mijania się z prawdą. To po prostu autorska wizja przeszłości, ze wszystkimi jej wadami i zaletami.




3. Czytając „Czas pomsty”, w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy nie poślesz bohatera swej powieści na ziemie opanowane przez Turków, tak jak to uczynił z Hanuszem Bystrym wspomniany wyżej imć pan Łoziński w powieści „Oko proroka”. Okazało się jednak, że wybrałeś inną drogę, dzięki temu Żegocie Nadolskiemu pozostała jeszcze jedna sprawa do rozwiązania. Czy będziemy mogli o tym przeczytać w kolejnym tomie sagi o jego przygodach?

Miejmy nadzieję, że to dopiero początek przygód szlachcica z Wygnanki. Do rozwiązania pozostało mu jeszcze wiele zagadek, a czas w którym żyje, to cisza przed nadciągającą burzą. W takich chwilach ludzie coraz bardziej ulegają  skrajnym emocjom i nasila się w nich wiara w to, co nadnaturalne. Proszę nie zapominać, iż Czas pomsty to nie tylko powieść historyczna, ale i fantasy. Uważny czytelnik zauważył z pewnością, iż wśród nieodkrytych tajemnic jest także kilka, zasygnalizowanych tylko, małych sekretów, które powoli zostaną odsłonięte. No i co z sąsiedzkim, przyziemnym problemem siwowłosego weterana? Starałem się, aby powieść miała wiele warstw, zarówno tych dotyczących codzienności, jak i spraw o szerszym znaczeniu. Ta książka to także opowieść o uwikłaniu jednostki w historię, jak i pewnym fatum, które zaciążyło na bohaterze. Opisane w Czasie pomsty zdarzenia wprowadzają dopiero czytelnika w mroczny świat, z jakim będzie się musiał zmierzyć Żegota Nadolski. Przyszłość zaś fechmistrza z Wygnanki jest co najmniej niepewna, bowiem wiele z tego, co sądził, może okazać się tylko złudzeniem. Gdzie zaś los zawiedzie bohatera? Z pewnością tam, gdzie czekają na niego nowe wyzwania. Na razie przygotowałem ostatecznie drugi tom książki, który, wierzę, spotka się z życzliwym przyjęciem przez czytelników.

4. Wspomniani przez Ciebie autorzy mieli swoje ulubione okresy w dziejach naszego kraju. Od czasu do czasu zdarzało im się jednak zrobić mały „skok w bok”. Czy kiedyś Maciej Liziniewicz pójdzie śladem choćby Kazimierza Korkozowicza i przeniesie fabułę którejś z kolejnych powieści np. do czasów Władysława Jagiełły?
Nie jestem przywiązany do konkretnej epoki historycznej, choć rzeczywiście darzę sentymentem siedemnaste stulecie. Jednak tak samo lubię na przykład wiek pary i elektryczności. Z pewnością chciałbym umieścić akcję którejś z kolejnych powieści w tym czasie. Fascynuje mnie bowiem zderzenie racjonalizmu z romantyzmem, dające szerokie pole do popisu dla kogoś, kto próbuje pisać książki z pogranicza historii i fantasy. Od kilku lat leży w mojej szufladzie niedokończony rękopis powieści z czasów II wojny światowej. A średniowiecze? Napisałem książkę, można by rzec opasłe tomiszcze, z gatunku historycznej fantastyki, której akcja dzieje się w średniowiecznym uniwersum. Jeśli znajdzie się zainteresowany wydawca, z pewnością książka mogłaby zaspokoić oczekiwania czytelników co do tej epoki.

5. Kto był pierwowzorem Żegoty Nadolskiego, głównego bohatera „Czasu pomsty”?

Nie było konkretnej postaci, którą mógłbym wymienić. Pomysł na książkę zrodził się od jednej sceny, która przyszła mi kiedyś do głowy i nie dawała spokoju. Naturalnie wiem, że motyw powracającego do domu żołnierza to dość popularny sposób zawiązania akcji. Można by szukać w postaci Żegoty Nadolskiego podobieństw do Tomasza Błudnickiego, ale również do Robin Hooda czy Odyseusza. Istotne w tym jest jednak coś innego – ludzkie pragnienie cofnięcia czasu i odnalezienia utraconego świata z przeszłości. W tym sensie każdy z wymienionych przeze mnie bohaterów to postać tragiczna, mierząca się z bolesną stratą, z którą, mimo prób, nigdy nie uda się do końca pogodzić.

6. Co sprawiło Ci najwięcej trudności w pracy nad powieścią?

Zaskoczę Cię, ale nie mam w pamięci żadnych trudniejszych chwil. Może wynika to z faktu, że lubię szukać ciekawostek z przeszłości i nie traktuję konieczności uzupełniania wiedzy historycznej jako utrapienia. Poza tym polubiłem swojego bohatera, a to chyba klucz do tego, aby nie męczył autora. Z tego ostatniego wynika też to, iż w głowie i notatkach mam już ułożone dalsze losy Żegoty. Jeśli więc czytelnicy będą zainteresowani, czeka na nich kolejna porcja przygód szlachcica z Wygnanki.

7. W trakcie pracy nad „Czasem pomsty” balansowałeś pomiędzy światem realnym a nierzeczywistym. Jako miłośnik powieści historycznych, muszę stwierdzić, że na szczęście udało Ci się nie przekroczyć cienkiej granicy dzielącej te wymiary. Czy na dzisiejszym rynku księgarskim widzisz jeszcze miejsce dla powieści historycznych bez domieszki fantasy?

Czy „Czas pomsty” jest bardziej powieścią historyczną, czy fantasy? Na to pytanie muszą odpowiedzieć sobie czytelnicy. Jeśli czytać powieść wprost, zjawiska nadnaturalne wypełniają tę książkę. Ale chciałem też, aby nie było to tak do końca jednoznaczne. Patrzymy na świat otaczający bohaterów ich oczami, przyjmując też ich sposób myślenia o zaistniałych zdarzeniach. Z drugiej strony wiele z nadprzyrodzonych zdawałoby się zjawisk, można by wytłumaczyć racjonalnie. Chciałem w książce zatrzeć tę granicę pomiędzy realnością a złudą, pozostawiając pole do przemyśleń i interpretacji. Przy okazji podkreślę, iż rzetelność starałem się zachować nie tylko w zakresie faktograficznym, ale też odwołując się do wierzeń sprzed kilkuset lat i sposobów radzenia sobie z niewyjaśnionym.

Co do powieści historycznych i ich miejsca w literaturze, myślę, że wiele osób czeka na takie książki. Istotą problemu jest odkrycie przez współczesnych autorów nowego sposobu pisania o przeszłości, takiego, jakim posłużyła się na przykład Kristina Sabaliauskaite. A włączenie do powieści historycznej świata nadprzyrodzonego, moim zdaniem, wcale jej nie przeszkadza, lecz uzupełnia ją, o ile i na ten świat autor spojrzy z perspektywy swoich bohaterów.

Ciąg dalszy nastąpi.


Recenzja powieści „Czas pomsty”:

Strona autorska Macieja Liziniewicza:

Wątek poświęcony twórczości Macieja Liziniewicza 
na Forum Miłośników Pana Samochodzika: