Mariusz Jaksa Czoba - dziennikarz, pisarz, poszukiwacz. Autor powieści
przygodowej „Tajemnica Starych Dunajczysk.”
1. „Tajemnica Starych Dunajczysk” to Twój debiut literacki. Czy trudno
jest wydać pierwszą książkę?
Byłem przekonany, że będzie łatwo. Myślałem, że wystarczy napisać fajną
książkę i już. Ale coś mnie tknęło i przed wysłaniem gotowego tekstu
zadzwoniłem do szefowej upatrzonego wydawnictwa, które zarabia na wydawaniu
wznowień Nienackiego, Bahdaja i innych polskich klasyków. „Chciałbym przesłać
państwu tekst książki dla młodzieży” – zacząłem. „Coś z elementami magii, jak
Harry Potter?” – przerwała mi z nadzieją w głosie. Natychmiast zrozumiałem, że
nie będzie łatwo. Dotarło do mnie, że czasy się zmieniły i książka przygodowa z
zagadkami historii w tle to już nie jest mainstream nurtu powieści
dziecięcej i młodzieżowej.
Wtedy akurat na topie był jeszcze
Harry. Wielu polskich wydawców marzyło, że przyjdzie do nich jakaś rodzima
J.K. Rowling i ozłoci ich cyklem powieści, za które zbudują sobie willę z
basenem pod miastem. Potem był wysyp wróżek, wilkołaków i wampirów – na
zasadzie licencji sprawdzonych w całym anglojęzycznym świecie. Pewniaki, bo
jeśli dobrze sprzedały się na Zachodzie to i na polskim rynku nie przyniosą
straty. A tu jakiś leszcz proponuje im powieść w stylu sprzed 30 lat, w dodatku
z historycznymi łamigłówkami i ani grama jeżdżenia na miotle. No i jeszcze
tytuł jakiś taki „Tajemnica Starych Dunajczysk”… Duże ryzyko finansowe i kto to
kupi, bo dla wydawców ten gatunek to zupełna nisza. Wcale się wydawcom nie
dziwię, bo dla większości z nich książka to zwykły biznes, a nie – jak dla nas
– pasja. W tej branży chodzi o sprzedanie jak największej ilości towaru. Z
punktu widzenia wydawcy książka wartościowa to ta, która sprzeda się w milionie
egzemplarzy, a ta z dwutysięcznym nakładem jest 500 razy mniej wartościowa.
Marketing.
Do wydawców kontynuacji
„Samochodzików” iść nie chciałem, bo TSD nie jest kontynuacją cyklu Nienackiego.
To całkowicie odrębna powieść, napisana kilkadziesiąt lat później, przez
zupełnie innego autora, z innym bohaterem i w innych realiach, tyle że
utrzymana w tym samym gatunku literackim. Jasne – Nienacki jako mistrz moich
młodzieńczych lektur był dla mnie inspiracją. To z braku tamtych książek, z
których wyczytałem litery do białego papieru, zacząłem pisać sam dla siebie TSD
– tak jak dzieci pod nieobecność dorosłych w domu opowiadają sobie bajki. A że
tyle innych osób chciało przy okazji posłuchać, to bardzo fajnie…
2. Twoja książka jest inspirowana serią przygód Pana Samochodzika. Czy
w dzisiejszych czasach jest miejsce jeszcze na tego typu bohaterów literackich
jak nasz rodzimy detektyw-muzealnik? Czy postacie tego typu mogą być atrakcyjne
dla młodych czytelników?
Zawsze jest miejsce na coś, co jest dobrze zrobione. Ale nie zawsze
jest gwarancja, że trafi się w swój czas i odniesie sukces. Jeśli napiszesz
dobrą książkę, ale o kilkadziesiąt lat za późno lub za wcześnie – trafiasz w
niszę. W literaturze – jak w modzie, malarstwie i wielu innych dziedzinach –
następuje ciągła zmiana, przychodzą „mody” i odchodzą. A przy tym wszystkim w warunkach
otwartego rynku książka jest zwykłym towarem. Kolorowa książka z promocją w
telewizji i prasie wyłożona na półkach dużych salonów księgarskich doraźnie
zawsze wygra z przybłędą, którą można kupić głównie w Internecie. A czy te postacie
domorosłych detektywów mogą być atrakcyjne dla młodych czytelników?
Przed wydaniem TSD odbyłem spotkanie z dziewczyną z dużego krakowskiego
wydawnictwa, która zajmuje się tam literaturą młodzieżową. Dowiedziałem się od
niej, że działu młodzieżowego formalnie tam nie mają, bo z młodzieżą jest ten
problem, że nie chce czytać tzw. literatury młodzieżowej. Dzieci czytają
literaturę dziecięcą, ale młodzież chce czytać książki dla dorosłych, bo
czytanie powieści młodzieżowej jest obciachem. Na świecie jest już tyle tandety
ze znaczkiem „literatura młodzieżowa”, że młodzi ludzie mają odruch wymiotny.
Najcięższą cegłą na trumnie literatury młodzieżowej jest przestarzały kanon
lektur szkolnych. Dlatego czytanie książek dla dorosłych dowartościowuje
młodzież. A po książkę młodzieżową prędzej sięgnie dorosły, przykładem to
forum, na którym średnia wieku użytkowników to pewnie 33 lata.
3. Czy postacie głównych bohaterów i miejsca akcji powieści były
inspirowane przez rzeczywiste osoby i miejsca?
Tak. Na tym pojedynczym „tak” mógłbym poprzestać, bo zadałeś tzw.
pytanie zamknięte. Jako dziennikarz z dwudziestoletnim stażem proponuje Ci,
żebyś w wywiadach zmuszał rozmówców do bardziej rozbudowanych wypowiedzi,
zadając im pytania otwarte w stylu „co cię inspirowało przy konstruowaniu
postaci głównych bohaterów i miejsc akcji?”. Przy takim pytaniu już muszę coś z
siebie wydusić J. Przy poprzednim podsunąłeś mi gotową odpowiedź, którą wystarczyło
potwierdzić. Ale i tak zadziałało, bo odpowiadam: wszystkie postacie mają swoje
mniej lub bardziej wierne pierwowzory w realnym świecie. Prócz jednej – starego
Frosta. Myślę, że wielu Czytelników będzie zaskoczonych, bo ten akurat bohater
TSD jest uznawany za jedną z najgłębiej zarysowanych postaci.
(Zadając pytanie zamknięte,
liczymy na to, że nasz rozmówca sięgnie w głąb siebie po klucz, który pozwoli
mu otworzyć się wewnętrznie. Ten zabieg bez wątpienia nam się udał, co widać po
odpowiedzi Autora, w której sięgnął nawet do lat swego dzieciństwa, a pełna
ciepła i nostalgii odpowiedź, jaką uzyskaliśmy jest ponadto najobszerniejszą z
wszystkich składających się na niniejszy wywiad. J –
przyp. red)
Na psychologiczny portret Frosta i jego zawiłą historię złożyły się
losy wielu realnych osób, Polaków i Niemców. Frost jest poskładany jak figurka
lego, tyle że poskładałem go z życiowych traum, nieszczęść i tragicznych losów,
które były udziałem mieszkańców naszej części Europy czasu II wojny światowej.
Bardzo lubię tę postać i mam dla starego Frosta mnóstwo czułości jako autor. To
jedyna postać, którą budowałem według zasady amerykańskich scenarzystów
filmowych, że bohater musi przejść na naszych oczach całkowitą metamorfozę.
Albo raczej w naszych oczach i umyśle dokonuje się ta przemiana, bo przecież
pod koniec książki Frost jest taki sam, tylko że my znacznie więcej o nim wiemy
i potrafimy sobie objaśnić czy wręcz usprawiedliwić jego postępowanie. I morał
taki, jak w każdej dobrej bajce, że wrogo traktujemy tych, których nie znamy, a
jak się komuś poda rękę albo zje z nim kromkę chleba to już jest trochę
inaczej…
Jaksa jest mną, bardziej niż chciałem. Okazało się, że postać nie
zależy od tego, co mówi ale od tego, jak myśli i postępuje na kartach powieści.
A tego kontrolować się do końca nie da gdy idzie o samego siebie. Inka ma cechy
kilku dziewczyn i kobiet, ale to dość jednorodna konstrukcja pod względem
pierwowzorów. Najwięcej ma z Berty i Iskierki, trochę diabelstwa i przekory z
Zośki – jak w radiu: „szkoda, że Państwo ich nie widzą” J Marti jest
trochę mną z dzieciństwa, ale jest w nim masa chłopaków, których poznałem albo
widuję w realnym świecie. Leśniczy Kołodziejczyk ma jeden konkretny pierwowzór.
Co do miejsc – akcja toczy się na Dolnym Śląsku, ale przeniosłem tam
cały świat swoich wspomnień z różnych części Polski i poskładałem szczęśliwe
miejsce na ziemi w jedno, takie w którym chciałbym żyć albo przynajmniej często
do niego powracać. Najwięcej tam krajobrazów i konkretnych miejsc z rodzinnej
Małopolski. Wzgórze zamku w Melsztynie, gdzie w wolnym czasie spędziłem kawał
życia, obudowałem w wyobraźni innymi miejscami, widokami, zabytkami, które znam
z włóczęg po Polce i tak powstały Stare Dunajczyska. Nazwa miejscowości
pochodzi z Kresów, ale nie ma już dziś tam miejscowości o takiej nazwie. Chciałem
ją utrwalić na kartach książki, podobnie jak owo tajne stowarzyszenie, o które wielu
czytelników ma do mnie różne drobne pretensje…
4. Które tomy przygód Pana Samochodzika uważasz za najlepsze?
„Pan Samochodzik i templariusze”
przede wszystkim za przygodę, skarby, podziemia i piękną Karen. „Księga
Strachów” za tajemnicę i włóczęgę. „Nowe Przygody Pana Samochodzika” za
atmosferę lata, wakacji, jezior. „Niesamowity dwór” za klimat, nastrój.
„Uroczysko” – niegdyś poza cyklem – uwielbiam za wszystko; za to co pierwsze: w
życiu pisarza, czytelnika, młodego człowieka. Bardzo lubię też powieści
Nienackiego dla dorosłych.
5. Jakie inne książki oprócz powieści Zbigniewa Nienackiego najchętniej
czytałeś w dzieciństwie?
Bahdaj i Niziurski – wszystko, a prócz nich pojedyncze pozycje różnych
autorów. Niektóre się obroniły po upływie czasu, inne nie. Nienacki, Bahdaj i
Niziurski bronią się nadal.
6. Co sprawia największą trudność w pisaniu dla młodzieży?
Na dobrą sprawę nie wiem, bo pisałem dla siebie czyli tak, jak bym
chciał, żeby pisał mój ulubiony autor. Mam jednak świadomość, że po moją
powieść może sięgnąć bardzo młody Czytelnik. To osoby o szczególnie dużej
wrażliwości, także estetycznej. Staram się nie zrazić takiego czytelnika grubym
szwem, „prawdziwym twardym życiem”. Zresztą wciąż czuję podobnie jak oni, bo
chyba nie do końca dorosłem.
7. Na naszym forum niedawno zdradziłeś, że odstąpiłeś od pomysłu
napisania dalszego ciągu „Starych Dunajczysk”. Czy ta decyzja jest
nieodwołalna, mimo tylu pochlebnych opinii na temat tej powieści?
Nic nie jest nieodwołalne na tym świecie, więc i to może się zmienić,
np. jeśli jakiś wydawca bardzo się uprze, ale nie sądzę, żeby ktoś chciał się
upierać. Jakoś straciłem wiarę w siłę słowa – myślę, że słowa są bezradne w
opisie świata i naszych uczuć. Wiem, co mówię, bo przecież prócz TSD przez
dwadzieścia lat jako dziennikarz zapisałem sterty papieru. I co – i nic. Ty
powiesz „niebieskie” i dla każdego z nas to słowo będzie miało trochę inne
znaczenie. Ludzie piszą i mówią coraz więcej, a świat przez to nie jest ani
trochę mądrzejszy i piękniejszy. Powieść pisze się czasem kilka lat, tak było w moim przypadku. Kilka
lat życia, a potem ktoś przewertuje książkę i mówi albo pisze w Internecie:
„nie podobało mi się” i nic więcej. I nie ma dyskusji, bo Czytelnik ma do tego
prawo. Nie wiesz, co mu się nie podobało i dlaczego? Może dlatego, że akurat
lubi XIX-wieczną literaturę rosyjską. Spore ryzyko jak na utopione kilka lat
pracy, które można przekreślić piętnastosekundowym „nie podobało mi się”. Na
szczęście są też i tacy, którym się podobało i z czasem przybywa ich coraz
więcej i coraz szybciej. Ale w lutym 2015 roku książka schodzi z rynku, bo
kończy się trzyletnia umowa wydawnicza.