sobota, 31 stycznia 2015

„Manekin numer 6”




Ryszard Braun „Manekin numer 6”
 

Renomowany warszawski Dom Mody „Kakadu” znajduje się na skraju bankructwa. Zachodzi podejrzenie niedozwolonych kombinacji finansowych. W tym samym czasie powracająca z Paryża do kraju dyrektorka firmy, zatrudnia w charakterze modelki poznaną w pociągu piękną dziewczynę – Leokadię Świstal. Nie zdaje sobie sprawy, że nowoprzyjęta do pracy kobieta jest zakonspirowaną agentką policji, mającą za zadanie rozpracować działającą w przedsiębiorstwie klikę malwersantów. W czasie czynności śledczych piękna Leokadia zakochuje się z wzajemnością w dyrektorze Czesławie Wrendlu. Pan Czesław zajmuje się projektowaniem wspaniałych kreacji, poza tym jednak, mimo posiadania znacznego pakietu udziałów w firmie, zupełnie nie interesują go sprawy finansowe. Przystojny i utalentowany mężczyzna pozostaje także nieczuły na pełne namiętności spojrzenia buchalterki firmy, niezbyt urodziwej panny Gnejszczuk.

„Manekin numer 6” to doskonały materiał na scenariusz filmowy. W powieści jest niemal wszystko to, co niezbędne do zrealizowania kasowego melodramatu z wątkiem kryminalnym lub wciągającego kryminału z wątkiem miłosnym. Trochę więc szkoda, że przed wojną żaden z reżyserów nie pokusił się o zekranizowanie powieści Ryszarda Brauna. Ze skompletowaniem obsady nie byłoby zapewne większych problemów. Łatwo wyobrazić sobie Mieczysławę Ćwiklińską w roli dyrektorki domu mody, pani Eugenii, Tolę Mankiewiczównę jako agentkę Leokadię (manekina numer 6), czy Aleksandra Żabczyńskiego jako Czesława Wrendla (oczywiście po uprzedniej zmianie koloru włosów). Nieco problemów mogłoby przysporzyć jedynie znalezienie kandydatki do roli czarnego charakteru, a jednocześnie bardzo tragicznej powieściowej postaci – panny Gnejszczuk. Nie przypominam sobie, aby któraś z dawnych filmowych amantek miała ospowatą cerę i długi nos. Kto wie, może gdyby charakteryzacji poddała piękna Ina Benita, femme fatale polskiego kina lat 30-tych ubiegłego wieku, potrafiła by sprostać temu wyzwaniu.

Książka Brauna na tle innych kryminałów z lat międzywojennych jest powieścią dosyć nowoczesną. Bohaterowie podróżują nie tylko limuzynami i pociągami, wsiadają także na pokład samolotu lecącego do Lwowa, gdzie na krótko przenosi się akcja powieści. Autor zerwał z popularnym wśród twórców kryminałów umiejscowieniem akcji w jednym miejscu. Zamiast wnętrz starego mieszkania lub dworku mamy tu zatem biura, wybiegi dla modelek, prywatną lecznicę, hotele, salę sądową czy podmiejską rezydencję malwersantów. Sceny z rezydencji kojarzyć się będą zapewne wielu czytelnikom z twórczością jednego z mistrzów powieści milicyjnej – Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego. Czy pan Zygmunt czytał kryminał swojego starszego kolegi – tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Niestety, o ile Zeydler-Zborowski pozostawił po sobie kilkadziesiąt powieści, „Manekin numer 6” jest jedyną znaną książką Ryszarda Brauna a zarazem jedną z najciekawszych pozycji w serii „Kryminały przedwojennej Warszawy.” Polecam.


Wydawca: CM
Seria wydawnicza: Kryminały przedwojennej Warszawy
ISBN: 978-83-63424-33-6
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 356


wtorek, 27 stycznia 2015

„Sprawy kryminalne sprzed 1918 r.”




Ludwik M. Kurnatowski, Daniel Bachrach „Sprawy kryminalne sprzed 1918 r.”


„Sprawy kryminalne sprzed 1918 r.” to drugi tom serii zawierającej wspomnienia nadkomisarza Kurnatowskiego i inspektora Bachracha. Ludwik Kurnatowski publikował swoje zbiory tekstów w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Opowiadania „Tajemnica Belwederu” oraz „Szpilka z trupią główką” możemy znaleźć także w jednym z tomów cyklu „Kryminały przedwojennej Warszawy.”[1] Natomiast opowieść pt. „Od 1908 do dzisiaj” prawdopodobnie jeszcze nie była po wojnie wznawiana. Jest to sensacyjna historia o krwawych napadach na dwory, karczmy i bogatych kupców dokonywanych przez bandę słynnego przed wojną bandyty Hipolita Rittera, znanego opinii publicznej jako „Hipek Wariat.” Znakomicie uzbrojona i zorganizowana, składająca się z szesnastu osób banda, przemieszczała się po niemal całym kraju mordując, gwałcąc i brutalnie torturując swe ofiary. Dzięki solidnej pracy wywiadowczej udało się wreszcie policji uchwycić nić, która doprowadziła do mieszkania herszta szajki. Rozbicie grupy nie było jednak sprawą prostą. Kiedy już wydawało się, że ludność może odetchnąć z ulgą a problem został rozwiązany, na horyzoncie pojawił się kolejny bandyta, zwany „Jundasem.” Więcej szczegółów nie będę jednak zdradzał, zachęcam natomiast do lektury tego najbardziej interesującego opowiadania w książce.

Ludwik M. Kurnatowski choć piastował dość eksponowane stanowisko w przedwojennym Urzędzie Śledczym w Warszawie, nie był postacią o kryształowo czystym charakterze. Oskarżano go m.in. o przyjmowanie łapówek. Związany był również nie tylko na gruncie służbowym z aspirantem Bachrachem, o którego ciemnych sprawkach zamieściłem kilka słów poniżej. Nic mu jednak nie zdołano udowodnić, a Kurnatowski po pobycie za granicą wrócił do kraju, gdzie zajął się spisywaniem wspomnień z czasów kiedy był jeszcze szanowanym policjantem. W życiorysie Kurnatowskiego zamieszczonym w książce znalazłem informację, że nadkomisarz zapowiadał wydanie swoich pamiętników, które jednak nie ukazały się w druku.

Życiorys Daniela Bachracha jest równie bogaty jak Kurnatowskiego. Przed wybuchem I wojny światowej inspektor tropił przestępców na ulicach Kijowa, miał w swej karierze również epizod w policji Londynie, dlatego też nazywano go czasem „warszawskim Sherlockiem Holmesem.”  Co ciekawe, lubiący wracać w swych opowiadaniach do spraw związanych z fałszowaniem pieniędzy Bachrach, sam był podejrzewany a później przyznał się do przewodzenia szajce fałszerzy paszportów.

W niniejszym tomie, pośród siedmiu opowiadań inspektora Bachracha znajdziemy autentyczne historie dotyczące śledztw związanych m.in. z brutalnym zamordowaniem czteroosobowej rodziny robotniczej, tajemniczym zabójstwem mężczyzny w hotelu, odnalezieniem na dworcu bagażu zawierającego zwłoki kobiety oraz porwaniami młodych, pięknych dziewcząt. Przeczytamy też o przestępstwach nieco lżejszego kalibru: kradzieży znacznej sumy pieniędzy z kancelarii pewnego urzędu czy obrabowaniu  amatora uciech cielesnych w jednym ze stołecznych hoteli.  Czytelnicy, którzy mieli okazję zapoznać się z pierwszym tomem „Spraw kryminalnych”[2] nie rozczarują się także barwnymi, pełnymi dramaturgii wspomnieniami Kurnatowskiego i Bachracha sprzed 1918 r. Polecam.


Wydawca: CM
Seria wydawnicza: Sprawy kryminalne
ISBN: 978-83-63424-50-3
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 214


sobota, 24 stycznia 2015

Marek Romański „Gród szatana” (zapowiedź)




Marek Romański „Gród szatana” (zapowiedź)


W cyklu kryminalnym „Unikaty” wydawnictwa CM 
będą ukazywać się trudno dostępne i zapomniane tytuły w bardzo niewielkich nakładach.

W lutym ukaże się drugi tom cyklu:
Marek Romański „Gród szatana”

Patronat medialny nad powieścią objęła ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA

Zapraszam na profil FB cyklu, gdzie znajdziecie najnowsze informacje o tym i kolejnych tomach.




Polecam!


piątek, 23 stycznia 2015

„Sprawy kryminalne II RP”




Ludwik M. Kurnatowski, Daniel Bachrach „Sprawy kryminalne II RP”


Ludwik M. Kurnatowski i Daniel Bachrach to funkcjonariusze, którzy postanowili przed kilkudziesięciu laty spisać swe wspomnienia z czasów służby w przedwojennej Policji Polskiej. Dwa opowiadania z niniejszej książki, starszego stopniem nadkomisarza Kurnatowskiego („Salonowy bandyta” oraz „Krwawa niż życia i zbrodni Wiktora Zielińskiego”) zostały w ubiegłym roku opublikowane w serii „Kryminały przedwojennej Warszawy” w tomie pt. „Tajemnica Belwederu.”[1] Po ich lekturze z niecierpliwością oczekiwałem wznowienia pozostałych kryminalnych historii, które wchodziły w skład zbiorów wydanych w latach 1927-1932.

W maju 2014 r. ukazała się książka „Sprawy kryminalne II RP,” w której zamieszczono dwanaście opowiadań kryminalnych opartych o autentyczne wydarzenia z życia tej dwójki policjantów.  Pierwsze sześć historii opowiedziane przez Kurnatowskiego jest nieco bardziej rozbudowane od wspomnień Bachracha. Autor położył większy nacisk na wierne oddanie klimatu międzywojennej Warszawy. Nadkomisarz tropiąc przestępców gościł w podrzędnych lokalach i złodziejskich melinach. W opowiadaniu zatytułowanym „Banda Rybaka vel Pietrzaka” znajdziemy niemal „miniprzewodnik” po najbardziej niebezpiecznych i podejrzanych warszawskich spelunkach, z którego dowiemy się m.in., że na Pradze, na rogu ulicy Brukowej i Targowej znajdowała się knajpa „szczególnie umiłowana przez najrozmaitszych obwiesiów i ich godne kochanki ze względu na wielce wygodny rozkład, pozwalający na łatwe wymknięcie się z rąk natrętnej, a ciekawej policji.”[2]

Kurnatowski wspomina swoje kłopoty z rozpracowaniem band grasujących na terenie całego kraju. Opisuje także perypetie związane odnalezieniem dziewczynki uprowadzonej przez wędrujących Cyganów. W tym celu wysyła nawet swojego podkomendnego, co ciekawe, właśnie aspiranta Bachracha za południową granicę, do Rumunii. W ten sposób przeszliśmy do kolejnego z autorów, którego opowiadania wypełniają drugą część książki. Co ciekawe niemal wszystkie dotyczą walki z oszustami i fałszerzami banknotów. Również Daniel Bachrach kilkukrotnie wspomina w nich z szacunkiem postać Ludwika Kurnatowskiego, piastującego wówczas stanowisko zastępcy naczelnika Urzędu Śledczego w Warszawie.

Obydwaj policjanci zdradzają czytelnikowi także nieco z tajników swej detektywistycznej profesji. Mamy możliwość obserwowania przesłuchań prowadzonych przez tych doświadczonych policjantów oraz poznania  kilku sztuczek, które wykorzystywali w celu wydobycia prawdy od podejrzanych osobników. Dużo miejsca poświęcili także na przedstawienie pracy wywiadowczej, współpracy z konfidentami oraz sposobów zbierania informacji o przestępcach. Nie wahali się także przyznać, że nie raz popełniali błędy, które mogły kosztować ich życie. Polecam.


Wydawca: CM
Seria wydawnicza: Sprawy kryminalne
ISBN: 978-83-6342443-5
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 219




[2] „Sprawy kryminalne II RP”, s. 98.

wtorek, 20 stycznia 2015

„Człowiek z Kimberley”




Adam Nasielski „Człowiek z Kimberley”


Zmarły w 2009 r. w australijskim Melbourne Adam Nasielski był autorem wielu powieści kryminalnych. Bohaterem dziewięciu z nich, w tym „Człowieka z Kimberley” jest inspektor z Centrali Służby Śledczej w Warszawie, Bernard Żbik. To genialny, obdarzony niezwykłą intuicją detektyw, który podczas przesłuchań stosuje nowatorskie metody sprawiające, że niewielu jest przestępców zdolnych wyprowadzić go w pole i uciec przed karzącą ręką wymiaru sprawiedliwości.

Akcja niniejszej powieści rozgrywa się w Warszawie w latach trzydziestych ubiegłego wieku. W mieszkaniu Bernarda Żbika przebywają z wizytą doktor Rodowicz, sędzia śledczy do spraw szczególnej wagi oraz jego najlepszy przyjaciel aspirant Adam Billewski. W trakcie wieczornej pogawędki Bernard Żbik odbiera telefon. Ze słuchawki dobiegają jedynie dwa słowa: ”czy to…”, ale to wystarcza aby jego przenikliwy umysł zwietrzył natychmiast, że za tajemniczym telefonem kryje się jakaś dramatyczna historia kryminalna. Po chwili, również telefonicznie ustala, że dzwoniono do niego z mieszkania słynnego neurologa, doktora Wiesława Borzęckiego.

Kilkanaście minut później trzej rozmówcy otrzymują wiadomość o zamordowaniu tego właśnie lekarza. Udają się więc na miejsce zbrodni, do mieszkania w starej kamienicy. Tu w bramie inspektor Żbik dowiaduje się od portiera, że kilka chwil wcześniej widział wychodzącego doktora Borzęckiego. Również zeznania członków rodziny ofiary zamiast pomóc jedynie zaciemniają tę i tak bardzo zagadkową sprawę.

Śledztwo jest popisem bystrości umysłu i logiki Bernarda Żbika. Rola Adama Billewskiego ogranicza się jedynie do pełnych podziwu spojrzeń i zadawania pytań starszemu stopniem przyjacielowi. Postać Żbika jest nieco przerysowana, i w trakcie lektury patrzymy zarówno na niego jak i na uwielbienie, z którym wpatruje się w niego Billewski z lekkim przymrużeniem oka. Adam Nasielski przyznaje się z resztą do stosowania takich zabiegów, pisząc w słowie wstępnym: „Aby uwydatnić coś – należy zawsze nieco przesadzić, inaczej nie wierzą ci i kwita.”[1]

Niemal całe śledztwo prowadzone jest w pełnym zakamarków, tajemniczym, ośmiopokojowym mieszkaniu ofiary. Jak więc łatwo się domyśleć, „Człowiekiem z Kimberley” Adama Nasielskiego nie rozczarują się miłośnicy starych angielskich kryminałów. Sam autor porównywany był do Edgara Wallace`a. Co prawda nie miał tak imponującego dorobku pisarskiego jak jego starszy kolega znad Tamizy, ale ok. czterdzieści książek napisanych przed II wojną światową stawia go w szeregu najbardziej płodnych autorów polskich powieści kryminalnych.


Wydawca: CM
Seria wydawnicza: Kryminały przedwojennej Warszawy
Podseria: Wielkie gry Bernarda Żbika
ISBN: 978-83-63424-42-8
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 202





[1] „Człowiek z Kimberley,” s. 5.

piątek, 16 stycznia 2015

„Z pamiętników szefa rosyjskiej policji śledczej” (zapowiedź)




Arkadiusz Francewicz Koszko „Z pamiętników szefa rosyjskiej policji śledczej” 


W cyklu kryminalnym „Unikaty” wydawnictwa CM 
będą ukazywać się trudno dostępne i zapomniane tytuły w bardzo niewielkich nakładach.

Już w lutym będziemy mogli przeczytać pierwszy tom cyklu:
Arkadiusz Francewicz Koszko „Z pamiętników szefa rosyjskiej policji śledczej”

Patronat medialny nad cyklem oraz oczywiście nad pierwszym tomem objęła 
ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA

Zapraszam na profil FB cyklu, gdzie znajdziecie najnowsze informacje o tym i kolejnych tomach:



Polecam!


środa, 14 stycznia 2015

"Sęp"




Henryk Nagiel „Sęp”


Dzięki serii wydawniczej „Kryminały przedwojennej Warszawy” czytelnicy mają możliwość zapoznania się z szeregiem powieści klasyków gatunku, z Aleksandrem Błażejowskim,  Stanisławem Wotowskim i Adamem Nasielskim na czele. Przedwojenne egzemplarze książek tych i wielu innych twórców powieści kryminalnych są dziś trudne do zdobycia. O ile od czasu do czasu pojawi się gdzieś „Czerwony błazen” pierwszego z wymienionych autorów, czy któraś z pozycji pozostałej dwójki, to książka Henryka Nagiela „Sęp” należy bez wątpienia do absolutnych unikatów na rynku antykwarycznym.

„Sęp” to powieść napisana z niebywałym rozmachem. Henryk Nagiel przenosi akcję książki z małej mazowieckiej wioski do Warszawy a nawet do Paryża. Zasiadamy w sali Teatru Wielkiego, odwiedzamy kancelarię adwokacką i salę sądową. Przemykamy nocą po uliczkach warszawskiej Pragi i zaułkach francuskiej metropolii. Ale najpierw otwieramy drzwi do starej, wiejskiej plebanii, gdzie w kałuży krwi gospodyni znajduje zwłoki księdza Andrzeja. Podejrzenie o dokonania zabójstwa tego dobrego i życzliwego dla parafian duszpasterza pada na jego wychowanka - Stefana Polnera. Pomiędzy młodzieńcem a jego dobrodziejem doszło co prawda do pewnej różnicy zdań, kiedy ten wyznał księdzu, że zakochał się w pięknej stołecznej kelnerce, niemniej jednak to komuś innemu zależało na tym aby Polner, mimo wysiłków broniącego go adwokata zwanego „Julkiem” został skazany za zabójstwo.

Szlachetny adwokat jest jednak przekonany o niewinności swego klienta i stara się zrobić wszystko co w jego mocy, aby znaleźć prawdziwego zbrodniarza i wydostać Polnera zza więziennych murów. Sprawa nie jest prosta, „Julek” korzysta więc z pomocy swego przyjaciela, genialnego detektywa zwanego „Frygą.”

Trudno jednoznacznie określić, kto jest bohaterem powieści Nagiela. Nie jest nim bowiem ani oskarżony o dokonanie zabójstwa Stefan Polner, ani broniący go adwokat i pomagający mu detektyw, nie są też mocodawca i sprawcy aresztowania młodzieńca. Mimo to charaktery wszystkich kilkunastu postaci mających największy wpływ na przebieg akcji są bardzo precyzyjnie zarysowane. W każdej z nich, nawet skrajnie złej  autor starał się dostrzec jakąś pozytywną, cieplejszą cechę, np. przedstawiając typa spod ciemnej gwiazdy, jakim bez wątpienia był Onufry Leszcz, jako kochającego ojca. Co ciekawe, również postępki „reżysera” dramatu wokół którego ogniskuje się akcja, tytułowego „Sępa” autor próbuje niemalże usprawiedliwić. Podobnie skrupulatnie i plastycznie Henryk Nagiel zobrazował wnętrza, w których rozgrywają się wydarzenia powieści. Tu na plan pierwszy wysuwa się duszna, pełna szumowin społecznych paryska knajpa, gabinet byłego komornika Onufrego oraz ponura melina na Pradze.

Powieść Henryka Nagiela ukazała się po raz pierwszy w 1889 r. i w przeciwieństwie do bardziej znanych „Tajemnic Nalewek”[1] nie była wznawiana przed wybuchem wojny. Książka pierwotnie była określana jako romans. Nic w tym dziwnego, korzenie zbrodni na podwarszawskiej plebanii możemy bowiem odnaleźć w tajemniczej, mrocznej i nieszczęśliwej historii miłosnej z okresu powstania styczniowego. Zakończenie powieści pozwala domniemywać, że autor zamierzał napisać kolejny tom, w którym mieliby wystąpić niektórzy z bohaterów „Sępa.” Nie wiadomo czy zamiar udało mu się zrealizować, ale skoro niniejszej powieści zachowało się zaledwie kilka egzemplarzy, mam nadzieję, że może ktoś kiedyś odkryje zagubiony rękopis kolejnej powieści autora. Klimat świata i półświatka dawnej Warszawy wyczarowany piórem Henryka Nagiela przewyższa nieco te wykreowane przez jego bardziej znanych, wymienionych wcześniej jego kolegów po piórze. Polecam.


Wydawca: CM
Seria wydawnicza: Kryminały przedwojennej Warszawy
ISBN: 978-83-63424-53-4
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 410




[1] Recenzja powieści „Tajemnice Nalewek” na pewno pojawi się również w ZAPOMNIANEJ BIBLIOTECE. Książka już czeka na półce na swoją kolej.

niedziela, 11 stycznia 2015

„Niechętnie o sobie”




Stanisław Mikulski „Niechętnie o sobie”


27 listopada 2014 roku w wieku 85 lat zmarł Stanisław Mikulski. Przyjaciele, znajomi i  koledzy Pana Stanisława wspominają go jako niezwykle dobrego i życzliwego człowieka. Taki też obraz aktora wyłania się z obszernej biografii zatytułowanej „Niechętnie o sobie.” Nie znajdziemy w niej pikantnych szczegółów, jakimi epatują obecnie zewsząd plotkarskie serwisy internetowe, albowiem chyba nikt nie słyszał o jakimkolwiek skandalu z jego udziałem. Stanisław Mikulski z trudem dał się nakłonić do zwierzeń, które złożyły się na niniejszą biografię. Żartował nawet we wstępie, że zgodził wyłącznie dzięki namowom żony, która zagroziła mu, że w przeciwnym wypadku nie wyjedzie z nim w czasie wakacji na ukochane Mazury.

„Szantaż” okazał się skuteczny, dzięki czemu mamy możliwość zapoznania się z karierą najpopularniejszego polskiego aktora. Na bogaty dorobek Mikulskiego składają się bowiem role w teatrach w Lublinie i Warszawie, w Teatrze Telewizji oraz kilkadziesiąt występów w filmach i serialach produkcji polskiej oraz krajów demokracji ludowej. Zarówno kariera filmowa jak i życie osobiste Stanisława Mikulskiego obfitowały w szereg wzlotów. Upadków trudno się doszukać, choć w życiu prywatnym aktora nie brakowało dramatów.

Znajdziemy w książce również nieco wiadomości związanych z życiem rodzinnym Stanisława Mikulskiego. Zabrakło niestety informacji o dzieciństwie, dorastaniu i latach młodzieńczych aktora. Nie wiemy jakie ksiązki czytał, czy wagarował z lekcji, na jakie filmy chadzał do kina młody Staszek w czasach kiedy jeszcze mieszkał w Łodzi. Wiele „familijnych” informacji musimy wyłuskiwać spomiędzy rozdziałów poświęconych rolom teatralnym i filmowym. Książka w zasadzie rozpoczyna się od przedstawienia epizodów związanych ze służbą wojskową Mikulskiego oraz z przeprowadzką z Łodzi do Lublina.

Mimo iż duch Hansa Klossa unosi się nad wieloma stronami biografii, miałem nadzieję, że odnajdę w niej znacznie więcej niepublikowanych wcześniej ciekawostek z planu filmowego kultowego serialu. Drugi najbardziej znany serial, w którym Mikulski wystąpił w roli głównej „Samochodzik i templariusze” został potraktowany zupełnie po macoszemu. W książce poświęcono mu zaledwie niepełne cztery strony. I tu również fani serialu zrealizowanego na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego nie dowiedzą się niczego nowego, ponad to co można przeczytać i obejrzeć w innych wywiadach z aktorem.

Na kartach książki Stanisław Mikulski wielokrotnie podkreśla, że pojednał się z postacią Klossa, która zdominowała drugą połowę jego życia artystycznego. Jednak po zakończeniu lektury mam zupełnie odmienne zdanie. Aktor na pewno zdawał sobie sprawę, że rola ta była darem od losu, pozwalającym zapisać się w historii polskiego kina oraz korzystać z licznych przywilejów w kolejnych latach. Ale była też pewnym przekleństwem. Nie zagrał już później równie wyrazistej i ważnej. Reżyserzy unikali obsadzania w swoich filmach tak jednoznacznie kojarzącego się wszystkim aktora. W książce pan Stanisław próbuje na plan pierwszy wysunąć występy na deskach teatralnych, jakby chciał zrównoważyć, a może nieco nawet przesłonić swój serialowy – mundurowy wizerunek. Moim zdaniem nie udał mu się ten zabieg, i nie udałby się nikomu kto byłby na jego miejscu. Ale podjęcie tej próby i położenie nacisku na sceniczną część swej kariery daje czytelnikowi unikalną możliwość zerknięcia za kulisy odradzających się po wojnie teatrów, zarówno prowincjonalnych jak i warszawskich. To właśnie uważam za największą wartość biografii. W niej wreszcie Pan Stanisław zerwał z tytułową niechęcią i z pasją podzielił się z czytelnikami wspomnieniami ze sceny, okraszając je, oszczędnie co prawda, kilkoma anegdotami. Gdyby również filmom, w których wziął udział poświęcono nieco więcej niż po kilka zdań, mielibyśmy biografię niemal idealną.

Aktor był wierny sobie i swoim ideałom. Nie zmieniał ich tak jak jego liczni koledzy z teatralnych scen, co spotykało się z negatywną reakcją środowiska aktorskiego. Nie szedł pod prąd, bo nie czuł takiej potrzeby. „Niechętnie o sobie” to historia skromnego, ciepłego, stroniącego od pokus życia artystycznego aktora, który mimo „statusu” pierwszego polskiego celebryty pozostał do końca normalnym człowiekiem. W książce swoimi refleksjami i wspomnieniami związanymi ze Stanisławem Mikulskim dzielą się także aktorzy i przyjaciele m.in.: Beata Tyszkiewicz, Emil Karewicz i Adam Zwierz. Uzupełnia ją również wykaz ról teatralnych, filmowych i serialowych oraz kilkadziesiąt fotografii.


Wydawca: Melanż
ISBN: 978-83-928-029-0-7
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 423


piątek, 9 stycznia 2015

Siedem pytań do Mariusza Jaksy Czoby (część 1)





Mariusz Jaksa Czoba - dziennikarz, pisarz, poszukiwacz. Autor powieści przygodowej „Tajemnica Starych Dunajczysk.” 



1. „Tajemnica Starych Dunajczysk” to Twój debiut literacki. Czy trudno jest wydać pierwszą książkę?

Byłem przekonany, że będzie łatwo. Myślałem, że wystarczy napisać fajną książkę i już. Ale coś mnie tknęło i przed wysłaniem gotowego tekstu zadzwoniłem do szefowej upatrzonego wydawnictwa, które zarabia na wydawaniu wznowień Nienackiego, Bahdaja i innych polskich klasyków. „Chciałbym przesłać państwu tekst książki dla młodzieży” – zacząłem. „Coś z elementami magii, jak Harry Potter?” – przerwała mi z nadzieją w głosie. Natychmiast zrozumiałem, że nie będzie łatwo. Dotarło do mnie, że czasy się zmieniły i książka przygodowa z zagadkami historii w tle to już nie jest mainstream nurtu powieści dziecięcej i młodzieżowej.

Wtedy akurat na topie był jeszcze Harry. Wielu polskich wydawców marzyło, że przyjdzie do nich jakaś rodzima J.K. Rowling i ozłoci ich cyklem powieści, za które zbudują sobie willę z basenem pod miastem. Potem był wysyp wróżek, wilkołaków i wampirów – na zasadzie licencji sprawdzonych w całym anglojęzycznym świecie. Pewniaki, bo jeśli dobrze sprzedały się na Zachodzie to i na polskim rynku nie przyniosą straty. A tu jakiś leszcz proponuje im powieść w stylu sprzed 30 lat, w dodatku z historycznymi łamigłówkami i ani grama jeżdżenia na miotle. No i jeszcze tytuł jakiś taki „Tajemnica Starych Dunajczysk”… Duże ryzyko finansowe i kto to kupi, bo dla wydawców ten gatunek to zupełna nisza. Wcale się wydawcom nie dziwię, bo dla większości z nich książka to zwykły biznes, a nie – jak dla nas – pasja. W tej branży chodzi o sprzedanie jak największej ilości towaru. Z punktu widzenia wydawcy książka wartościowa to ta, która sprzeda się w milionie egzemplarzy, a ta z dwutysięcznym nakładem jest 500 razy mniej wartościowa. Marketing.

Do wydawców kontynuacji „Samochodzików” iść nie chciałem, bo TSD nie jest kontynuacją cyklu Nienackiego. To całkowicie odrębna powieść, napisana kilkadziesiąt lat później, przez zupełnie innego autora, z innym bohaterem i w innych realiach, tyle że utrzymana w tym samym gatunku literackim. Jasne – Nienacki jako mistrz moich młodzieńczych lektur był dla mnie inspiracją. To z braku tamtych książek, z których wyczytałem litery do białego papieru, zacząłem pisać sam dla siebie TSD – tak jak dzieci pod nieobecność dorosłych w domu opowiadają sobie bajki. A że tyle innych osób chciało przy okazji posłuchać, to bardzo fajnie…  

2. Twoja książka jest inspirowana serią przygód Pana Samochodzika. Czy w dzisiejszych czasach jest miejsce jeszcze na tego typu bohaterów literackich jak nasz rodzimy detektyw-muzealnik? Czy postacie tego typu mogą być atrakcyjne dla młodych czytelników?

Zawsze jest miejsce na coś, co jest dobrze zrobione. Ale nie zawsze jest gwarancja, że trafi się w swój czas i odniesie sukces. Jeśli napiszesz dobrą książkę, ale o kilkadziesiąt lat za późno lub za wcześnie – trafiasz w niszę. W literaturze – jak w modzie, malarstwie i wielu innych dziedzinach – następuje ciągła zmiana, przychodzą „mody” i odchodzą. A przy tym wszystkim w warunkach otwartego rynku książka jest zwykłym towarem. Kolorowa książka z promocją w telewizji i prasie wyłożona na półkach dużych salonów księgarskich doraźnie zawsze wygra z przybłędą, którą można kupić głównie w Internecie. A czy te postacie domorosłych detektywów mogą być atrakcyjne dla młodych czytelników?

Przed wydaniem TSD odbyłem spotkanie z dziewczyną z dużego krakowskiego wydawnictwa, która zajmuje się tam literaturą młodzieżową. Dowiedziałem się od niej, że działu młodzieżowego formalnie tam nie mają, bo z młodzieżą jest ten problem, że nie chce czytać tzw. literatury młodzieżowej. Dzieci czytają literaturę dziecięcą, ale młodzież chce czytać książki dla dorosłych, bo czytanie powieści młodzieżowej jest obciachem. Na świecie jest już tyle tandety ze znaczkiem „literatura młodzieżowa”, że młodzi ludzie mają odruch wymiotny. Najcięższą cegłą na trumnie literatury młodzieżowej jest przestarzały kanon lektur szkolnych. Dlatego czytanie książek dla dorosłych dowartościowuje młodzież. A po książkę młodzieżową prędzej sięgnie dorosły, przykładem to forum, na którym średnia wieku użytkowników to pewnie 33 lata.          

3. Czy postacie głównych bohaterów i miejsca akcji powieści były inspirowane przez rzeczywiste osoby i miejsca?

Tak. Na tym pojedynczym „tak” mógłbym poprzestać, bo zadałeś tzw. pytanie zamknięte. Jako dziennikarz z dwudziestoletnim stażem proponuje Ci, żebyś w wywiadach zmuszał rozmówców do bardziej rozbudowanych wypowiedzi, zadając im pytania otwarte w stylu „co cię inspirowało przy konstruowaniu postaci głównych bohaterów i miejsc akcji?”. Przy takim pytaniu już muszę coś z siebie wydusić J. Przy poprzednim podsunąłeś mi gotową odpowiedź, którą wystarczyło potwierdzić. Ale i tak zadziałało, bo odpowiadam: wszystkie postacie mają swoje mniej lub bardziej wierne pierwowzory w realnym świecie. Prócz jednej – starego Frosta. Myślę, że wielu Czytelników będzie zaskoczonych, bo ten akurat bohater TSD jest uznawany za jedną z najgłębiej zarysowanych postaci.

(Zadając pytanie zamknięte, liczymy na to, że nasz rozmówca sięgnie w głąb siebie po klucz, który pozwoli mu otworzyć się wewnętrznie. Ten zabieg bez wątpienia nam się udał, co widać po odpowiedzi Autora, w której sięgnął nawet do lat swego dzieciństwa, a pełna ciepła i nostalgii odpowiedź, jaką uzyskaliśmy jest ponadto najobszerniejszą z wszystkich składających się na niniejszy wywiad. J – przyp. red)

Na psychologiczny portret Frosta i jego zawiłą historię złożyły się losy wielu realnych osób, Polaków i Niemców. Frost jest poskładany jak figurka lego, tyle że poskładałem go z życiowych traum, nieszczęść i tragicznych losów, które były udziałem mieszkańców naszej części Europy czasu II wojny światowej. Bardzo lubię tę postać i mam dla starego Frosta mnóstwo czułości jako autor. To jedyna postać, którą budowałem według zasady amerykańskich scenarzystów filmowych, że bohater musi przejść na naszych oczach całkowitą metamorfozę. Albo raczej w naszych oczach i umyśle dokonuje się ta przemiana, bo przecież pod koniec książki Frost jest taki sam, tylko że my znacznie więcej o nim wiemy i potrafimy sobie objaśnić czy wręcz usprawiedliwić jego postępowanie. I morał taki, jak w każdej dobrej bajce, że wrogo traktujemy tych, których nie znamy, a jak się komuś poda rękę albo zje z nim kromkę chleba to już jest trochę inaczej…

Jaksa jest mną, bardziej niż chciałem. Okazało się, że postać nie zależy od tego, co mówi ale od tego, jak myśli i postępuje na kartach powieści. A tego kontrolować się do końca nie da gdy idzie o samego siebie. Inka ma cechy kilku dziewczyn i kobiet, ale to dość jednorodna konstrukcja pod względem pierwowzorów. Najwięcej ma z Berty i Iskierki, trochę diabelstwa i przekory z Zośki – jak w radiu: „szkoda, że Państwo ich nie widzą” J Marti jest trochę mną z dzieciństwa, ale jest w nim masa chłopaków, których poznałem albo widuję w realnym świecie. Leśniczy Kołodziejczyk ma jeden konkretny pierwowzór.

Co do miejsc – akcja toczy się na Dolnym Śląsku, ale przeniosłem tam cały świat swoich wspomnień z różnych części Polski i poskładałem szczęśliwe miejsce na ziemi w jedno, takie w którym chciałbym żyć albo przynajmniej często do niego powracać. Najwięcej tam krajobrazów i konkretnych miejsc z rodzinnej Małopolski. Wzgórze zamku w Melsztynie, gdzie w wolnym czasie spędziłem kawał życia, obudowałem w wyobraźni innymi miejscami, widokami, zabytkami, które znam z włóczęg po Polce i tak powstały Stare Dunajczyska. Nazwa miejscowości pochodzi z Kresów, ale nie ma już dziś tam miejscowości o takiej nazwie. Chciałem ją utrwalić na kartach książki, podobnie jak owo tajne stowarzyszenie, o które wielu czytelników ma do mnie różne drobne pretensje…    

4. Które tomy przygód Pana Samochodzika uważasz za najlepsze?

„Pan Samochodzik i templariusze” przede wszystkim za przygodę, skarby, podziemia i piękną Karen. „Księga Strachów” za tajemnicę i włóczęgę. „Nowe Przygody Pana Samochodzika” za atmosferę lata, wakacji, jezior. „Niesamowity dwór” za klimat, nastrój. „Uroczysko” – niegdyś poza cyklem – uwielbiam za wszystko; za to co pierwsze: w życiu pisarza, czytelnika, młodego człowieka. Bardzo lubię też powieści Nienackiego dla dorosłych.          

5. Jakie inne książki oprócz powieści Zbigniewa Nienackiego najchętniej czytałeś w dzieciństwie?

Bahdaj i Niziurski – wszystko, a prócz nich pojedyncze pozycje różnych autorów. Niektóre się obroniły po upływie czasu, inne nie. Nienacki, Bahdaj i Niziurski bronią się nadal.

6. Co sprawia największą trudność w pisaniu dla młodzieży?

Na dobrą sprawę nie wiem, bo pisałem dla siebie czyli tak, jak bym chciał, żeby pisał mój ulubiony autor. Mam jednak świadomość, że po moją powieść może sięgnąć bardzo młody Czytelnik. To osoby o szczególnie dużej wrażliwości, także estetycznej. Staram się nie zrazić takiego czytelnika grubym szwem, „prawdziwym twardym życiem”. Zresztą wciąż czuję podobnie jak oni, bo chyba nie do końca dorosłem.

7. Na naszym forum niedawno zdradziłeś, że odstąpiłeś od pomysłu napisania dalszego ciągu „Starych Dunajczysk”. Czy ta decyzja jest nieodwołalna, mimo tylu pochlebnych opinii na temat tej powieści?

Nic nie jest nieodwołalne na tym świecie, więc i to może się zmienić, np. jeśli jakiś wydawca bardzo się uprze, ale nie sądzę, żeby ktoś chciał się upierać. Jakoś straciłem wiarę w siłę słowa – myślę, że słowa są bezradne w opisie świata i naszych uczuć. Wiem, co mówię, bo przecież prócz TSD przez dwadzieścia lat jako dziennikarz zapisałem sterty papieru. I co – i nic. Ty powiesz „niebieskie” i dla każdego z nas to słowo będzie miało trochę inne znaczenie. Ludzie piszą i mówią coraz więcej, a świat przez to nie jest ani trochę mądrzejszy i piękniejszy. Powieść pisze się czasem kilka lat, tak było w moim przypadku. Kilka lat życia, a potem ktoś przewertuje książkę i mówi albo pisze w Internecie: „nie podobało mi się” i nic więcej. I nie ma dyskusji, bo Czytelnik ma do tego prawo. Nie wiesz, co mu się nie podobało i dlaczego? Może dlatego, że akurat lubi XIX-wieczną literaturę rosyjską. Spore ryzyko jak na utopione kilka lat pracy, które można przekreślić piętnastosekundowym „nie podobało mi się”. Na szczęście są też i tacy, którym się podobało i z czasem przybywa ich coraz więcej i coraz szybciej. Ale w lutym 2015 roku książka schodzi z rynku, bo kończy się trzyletnia umowa wydawnicza.  



wtorek, 6 stycznia 2015

„Zielone, czyli wakacje w Dłusku”




Wiesław Rogowski „Zielone, czyli wakacje w Dłusku”


Wojtek z rodzicami wyjeżdża na wakacje do niewielkiej miejscowości na Pomorzu. Celem wyprawy jest leśniczówka położona nad malowniczym jeziorem. Chłopiec szybko nawiązuje znajomości z dziećmi gospodarzy. Niestety, nie tylko w czasie deszczu dzieci się nudzą. Nie ma nic gorszego niż piękna lipcowa pogoda i brak pomysłu na to jak wykorzystać wolny czas. Chłopcy snują się po okolicy leśniczówki nie wiedząc co z sobą zrobić. Pewnego dnia w pobliskim sklepie spożywczym są świadkami rozmowy pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy z fasonem zajechali pod sklep eleganckim wartburgiem. Rozmowa prowadzona w języku niemieckim wydaje się młodzieńcom mocno podejrzana. W tym samym czasie nad jeziorem rozbijają namioty dwaj inni mężczyźni. Jeden z nich żartuje, że w tak pięknym jeziorze na pewno znajdują się zatopione skarby. Słowa te oraz fakt, że mężczyźni posiadają sprzęt do nurkowania sprawiają, że chłopcy zaczynają się zastanawiać, co tak naprawdę sprowadza niespodziewanych gości do tak małej miejscowości. „Śledztwo” prowadzą w tajemnicy przed mieszkającymi również w leśniczówce dwiema dziewczynkami.




Powieść Wiesława Rogowskiego to pełna humoru historia z wieloma smaczkami z czasów PRL-u. Możemy się np. dowiedzieć, że trabanty to jedne z najlepszych samochodów  na świecie. Wojtek czyta książkę Ryszarda Liskowackiego „Wodzu, wyspa jest twoja,” którą i ja z sentymentem wspominam z czasów częstych wizyt w szkolnej bibliotece. Znajdziemy tu także echa nie tak odległej jeszcze wtedy II wojny światowej. Młodzi ludzie wraz z rodzicami uczestniczą w spływie Drawą i organizują ognisko. Nie mogąc sobie poradzić z rozwikłaniem zagadki chłopcy nawiązują w końcu współpracę z dziewczynkami i jak się okazuje ma to swoje plusy.

Bohaterowie zwiedzają okolice Dłuska usiłując znaleźć trop, który doprowadziłby ich do zdemaskowania tajemniczych osobników, a kto wiem może i do skarbu. Autorowi udało się stworzyć ciepły, sielankowy, naprawdę wakacyjny klimat. Udało mu się też zaskoczyć czytelników dosyć niespodziewanym zakończeniem. Jedynym minusem tej niegdyś niedocenianej, a dziś już zupełnie zapomnianej książki są dość brzydkie ilustracje. Warto przypomnieć, że Wiesław Rogowski jest również autorem powieści kryminalnej „Złota czasza księcia Bogusława,” która pod pseudonimem Tadeusz Lembowicz została wydana w serii Klub Srebrnego Klucza.[1]

Książka przeczytana w listopadzie 2014 r.


Wydawnictwo: Glob
Rok wydania: 1984
Liczba stron: 205




niedziela, 4 stycznia 2015

„Złamany miecz”




Kornel Makuszyński „Złamany miecz”


W 1937 r. ukazała się jedna z najbardziej znanych powieści Kornela Makuszyńskiego „Szatan z siódmej klasy.” Nieco wcześniej pan Kornel obdarował młodych czytelników inną, dziś już zupełnie zapomnianą książką, której akcja również rozgrywa się na Wileńszczyźnie - „Złamany miecz.” Zresztą nie tylko miejsce akcji łączy te powieści. Również bohaterowie książek są do siebie bliźniaczo podobni. Ba, są noszą nawet takie samo imię – Adaś. Obaj są szlachetni, dzielni, skromni. Obaj też muszą zmierzyć się zagadkową historią rodzinną. Przejdźmy więc do powieści „Złamany miecz” i przedstawmy pokrótce, jakąż to historię zmajstrował Kornel Makuszyński trzy lata przed wybuchem II wojny światowej.

Uczeń siódmej klasy warszawskiego gimnazjum, szesnastoletni Adaś Gilewicz otrzymuje list, z którego dowiaduje się o śmierci stryja Medarda. W spadku przypada chłopcu majątek Głodowce: pięknie położony, niewielki, stary dworek, kawał lasu i niezbyt urodzajne pola. Niespodziewana wiadomość zmienia całe życie Adasia. Tu muszę wspomnieć, że nasz bohater wiódł życie niezwykle ubogie i nawet znalezienie pieniędzy na wyjazd sprawiło mu wiele trudności. Kiedy jednak udało mu się zgromadzić trochę środków, wraz ze swoim przyjacielem, równie ubogim Wojtkiem oraz jego ojcem, stróżem nocnym, panem Kropką wyruszają w długą podróż wschód kraju.



Projekt okładki oraz ilustracje autorstwa Stanisława Bobińskiego


Po przyjeździe na miejsce okazuje się, że ród Gilewiczów jest od trzystu lat skłócony na śmierć i życie z rodziną Niemczewskich. Familia ta mieszka w dworku w Wiliszkach, położonym po drugiej stronie niewielkiego jeziora. Nastrój wrogości podsyca dobroduszny skądinąd zarządca majątku, przyjaciel zmarłego Medarda Gilewicza, poeta-marzyciel imć Antoni Rozbicki. W dworku Niemczewskich mieszka rezolutna dziewczyna, która nienawidzi Gilewiczów. Z czasem do panienki Irenki zaczyna bić niedoświadczone serce Adasia, powodując rumieńce na jej pięknej buzi. Wszak nie od dziś wiadomo, że kto się czubi, ten się lubi.

Wspomniałem wcześniej, że bohater powieści to godzien naśladowania młody człowiek. Kiedy więc dowiaduje się, że jedynym sposobem na zażegnanie konfliktu jest zwrot cennej rodzinnej pamiątki Niemczewskich – starego miecza, który przed wielu laty znalazł się w posiadaniu Gilewiczów, składa Irence przysięgę, że zrobi wszystko co w jego mocy aby go odnaleźć.

Fabuła powieści wypełniona jest zabawnymi wydarzeniami i nieporozumieniami pomiędzy mieszkańcami zwaśnionych rodów. Nie brakuje również wzruszających momentów. Muszę niestety przyznać, że po kilkudziesięciu latach niektóre ze scen wydają się bardzo naiwne, gawędziarski styl sprawia, że od czasu do czasu opadają czytelnikowi powieki a humor w pewnych miejscach trąci myszką. Niewielu jest jednak pisarzy, którzy podobnie jak Kornel Makuszyński potrafią oddać ciepły, nostalgiczny, wręcz magiczny klimat starych kresowych dworków i wiosek. Miłośnicy „Szatana z siódmej klasy” powinni więc sięgnąć po nieco starszą powieść autora i wraz z Adasiem Gilewiczem wybrać się na poszukiwanie złamanego miecza.


Wydawca: Gebethner i Wolf
Rok wydania: 1937
Liczba stron: 255