"Tajemnica zielonej pieczęci"
Hanna Ożogowska "Tajemnica zielonej pieczęci"
„Tajemnica zielonej pieczęci” to kolejna z
powieści mojego dzieciństwa po którą sięgnąłem po niemal trzydziestu latach.
Książka, choć mniej znana od dzieł Edmunda Niziurskiego zasługuje na miejsce na
tej samej półce, co jego słynna trylogia odrzywolska („Naprzód, Wspaniali!,”
„Awantury kosmiczne,” „Adelo, zrozum mnie!”). Co więcej, Hanna Ożogowska
operowała znacznie mniej udziwnionym językiem od pana Edmunda, którego wiele
określeń po latach wyraźnie trąci myszką. Dzięki temu jej powieść jest bardziej
przyswajalna również dla dzisiejszych nastolatków.
Podobnie jak w trylogii Niziurskiego akcja
książki ogniskuje się wokół przygód małej grupki kolegów szkolnych. Jak możemy
się domyślić, chłopcy ci do orłów nie należą. Mają za to na sumieniu wiele
wybryków, dzięki czemu co jakiś czas odwiedzają gabinet dyrektora szkoły. Każdy
z trzech urwisów ma swój słaby punkt. Stefan nie radzi sobie z ortografią,
Wiktor ma awersję do matematyki a Bartek poci się na lekcjach geografii. To
jeszcze nie koniec ich kłopotów. Dyrektor szkoły przenosi chłopców do
równoległej klasy, Trójka bohaterów nie zostaje tam przyjęta ze zbyt wielkim
entuzjazmem. Chłopcy postanawiają więc założyć tajne stowarzyszenie, które ma
pokazać całej klasie, ile naprawdę są warci. Wymyślają sposoby, co robić, aby
zbyt wiele się nie uczyć a mieć dobre stopnie i otrzymać za to rower – nagrodę
dla najlepszego ucznia. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach, dochodzi przy tym do
bardzo wielu nieporozumień.
W tym samym czasie koleżanka Alina proponuje Stefanowi
przyłączenie się do tajemniczej grupy. Chłopiec szybko orientuje się jednak, że
grupa ta ma charakter przestępczy i rezygnuje z przystąpienia do niej. Kilka
dni później Stefan znajduje przypadkowo w piwnicy zaszyfrowany list
zaadresowany do Aliny. Pod listem odciśnięta jest zielona pieczęć. Okazuje się,
że dziewczyna jest szantażowana przez bandę młodocianych złodziei, do której
nieopatrznie dała się wciągnąć. Chłopiec bierze sprawy w swoje ręce i postanawia
rozprawić się z przestępcami.
Mimo, że książka jest wypełniona zabawnymi
przygodami, Hanna Ożogowska znajduje miejsce aby od czasu do czasu skłonić
młodego czytelnika do chwili zastanowienia się nad dokonywanymi wyborami
życiowymi. Mamy tu także przedstawione pierwsze, nieporadnie rodzące się
uczucie pomiędzy Stefkiem a siostrą Bartka – Elżbietką. Wszystko to okraszone
jest solidną dawką smaczków obyczajowych lat PRL-u. Przygody Stefana i kolegów
rozgrywają się w Łodzi w 1957 r. Warto wrócić do czasów kiedy na szkolnych
ławkach stały kałamarze a pióra kulkowe były rarytasem.
„Tajemnica zielonej pieczęci” to nie tylko
książka o szkolnych perypetiach kilku urwisów. To prawdopodobnie pierwsza
powieść „kryminalna,” którą przeczytałem. Polecam.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Łódzkie
Rok wydania: 1979
Liczba stron: 309
Moja ocena: 5/6
Rok wydania: 1979
Liczba stron: 309
Moja ocena: 5/6
„Tajemnicę zielonej pieczęci” czytałam, a także „Naprzód, Wspaniali!,”, „Awantury kosmiczne,”, „Adelo, zrozum mnie!”:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za przypomnienie tych powieści:)
Kiedy czytałam recenzję jakbym cofała się w przeszłość, do dzieciństwa, młodości i beztroski...
Zgadzam się z tym, że Ożogowska stosowała mniej udziwniony język niż Niziurski w swoich książkach.
Pozdrawiam:)
Protoavisie - świetny wpis.
OdpowiedzUsuńMuszę Ci zdradzić, że ja lubiłam Ożogowską o wiele, wiele bardziej niż Niziurskiego (chociaż jego książki też oczywiście lubiłam i czytałam). Właściwie wszystkie jej książki były moimi ulubionymi, ale jakbym miała wskazać podium, to byłyby zdecydowanie właśnie "Tajemnica zielonej pieczęci", "Głowa na tranzystorach" i "Ucho od śledzia".
Pozdrawiam serdecznie :)
Też kilka książek Pani Hanny przeczytałem w szkolnych latach. Nawet mam kilka w domu ("Za minutę pierwsza miłość", "Złota kula" i chyba coś jeszcze by się znalazło). E. Niziurski był bardziej "płodny." Z powieści Ożogowskiej po latach chyba nie więcej niż dziesięć nadaje się do ponownej lektury...
OdpowiedzUsuńTrylogię odrzywolską przeczytałem w ubiegłym roku. Muszę coś o niej napisać. To przecież klasyka.
Ale i tak nic nie przebije legendarnej "Księgi urwisów." :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Ta książka mocno kojarzy mi się z dzieciństwem. Mam do niej wielki sentyment.
OdpowiedzUsuńWitaj,dzięki serdeczne za odwiedziny na moim blogu. Dołączam się także do grona obserwujących i zapraszam ponownie.Miło jest wiedzieć,że ktoś także,jak i Ja pamięta o zapomnianych "książeczkach staruszeczkach".Pozdrawiam Missy z bloga Wieczór z książka...
OdpowiedzUsuńwspaniała książka, pamiętam ją z lat młodości, dzięki za jej przypomnienie.. :)
OdpowiedzUsuńMam na półce kilka książek Ożogowskiej, tak więc pewnie za jakiś czas sięgnę po którąś z nich i przypomnę na blogu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń