Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przygody. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przygody. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 lipca 2015

„North znaczy północ”



Adam Gruda „North znaczy północ”


Warszawa, lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Sierpień wielkimi krokami zbliża się do końca. Niebawem Olek, Zbyszek i Gruby ponownie zasiądą w szkolnych ławach. Ale nim to się stanie, chłopcy zupełnie nieoczekiwanie przeżyją jeszcze jedną wakacyjną przygodę.  Pewnego dnia Zbyszek odwiedza kolegów i oznajmia im, że został poproszony przez brata aby pojechał na Mazury po jacht „North”, który trzeba sprowadzić do Warszawy. Ma nadzieję, że Olek i Gruby będą mu towarzyszyć. Niestety, mimo, że chce im nawet zapłacić, koledzy nie palą się do udziału w wyprawie. Każdy z nich ma swoje plany, obawiają się ponadto, że nie zdążą wrócić do Warszawy przed rozpoczęciem roku szkolnego.

Po długich negocjacjach Olkowi udaje się jednak skompletować załogę. Dołącza do niej nawet pies. Co prawda jamnik Grubego niezbyt przypomina Szarika, ale chłopiec uparł się, że nigdzie się nie ruszy bez swojego czworonożnego przyjaciela. Trójka kolegów z kłopotami wyrusza autostopem z zamiarem dotarcia do Giżycka. Po przyjeździe czeka na nich bardzo przykra  niespodzianka. Jacht został skradziony. Nie poddają się jednak i rozpoczynają poszukiwania.

Akcja powieści Adama Grudy rozgrywa się niemal w całości w scenerii malowniczych jezior mazurskich. Prawie każdy autor powieści przygodowej, której bohaterowie spędzają wakacje na jachcie ma ambicje aby żeglarze mogli zmierzyć się z nagłym załamaniem pogody, wichrem, falami i piorunami. I tu Adam Gruda nie ustępuje ani Zbigniewowi Nienackiemu ani Jerzemu Putramentowi. Jego opis zmagań załogi „Northa” z wodnym żywiołem jest bardzo realistyczny i niezwykle pasjonujący. Warto zaznaczyć, że bohaterowie zdają ekstremalnie trudny egzamin, mimo tego, że dwaj z nich nie mają żadnego doświadczenia żeglarskiego.

Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron odniosłem wrażenie, że autor znalazł się na rozdrożu i nie bardzo wiedział w którym kierunku rozwinąć akcję. A w momencie kiedy młodzi żeglarze docierają do poniemieckich bunkrów zaczyna się naprawdę robić interesująco. Niestety pan Adam nie wykorzystał możliwości urozmaicenia fabuły, koncentrując się głównie na wodnych przygodach. Zapewne to co dla mnie jest wadą niniejszej powieści, dla miłośników żeglarskich klimatów będzie zaletą. „North znaczy północ” to także powieść o przyjaźni. Chłopcy, którym za wyruszenie w drogę Olek musiał obiecać wynagrodzenie, po kilkunastu dniach wspólnie przeżytych na wodzie, mimo wielu trudności i niewygód rozsmakowują się rejsie i starają się zrobić wszystko, aby zrealizować swe zadanie.

Muszę przyznać, że przed rozpoczęciem lektury miałem cichą nadzieję, że odnajdę w niej choć namiastkę znakomitej powieści Jerzego Putramenta „Wakacje.”[1] I tę namiastkę odnalazłem. Warto sięgnąć po tę zupełnie zapomnianą dziś powieść, mimo że do poziomu „Wakacji” trochę jej brakuje. Utwór jest sprawnie napisany, niestety brak w nim akcentów humorystycznych. Napisany jest zbyt poważnie, jak na książkę adresowaną do młodych czytelników. Klimat powieści przypomina nieco utwory Aleksandra Minkowskiego. Podobnie jak  pan Aleksander, także Adam Gruda stworzył wyraziste sylwetki młodych bohaterów. No i oczywiście występuje w niej (inny co prawda), ale Gruby.

„North znaczy północ” to jedna z tych książek, których zapewne w latach szkolnych nie mieliśmy okazji przeczytać. Autor nie może się równać popularnością z klasykami formatu Bahdaja, Nienackiego czy Szklarskiego. Mimo to warto nadrobić zaległości i w wolnej chwili pożeglować z Adamem Grudą po Śniardwach i innych mazurskich jeziorach.

W tekście recenzji wykorzystałem ilustracje autorstwa Janiny Musiałczyk.


Wydawca: Wydawnictwo Łódzkie
ISBN: 978-83-62329-68-7
Rok wydania: 1969
Liczba stron: 304


wtorek, 14 lipca 2015

„Tajemnice starego pałacu. Duch z Niewiadomic”




Katarzyna Majgier „Tajemnice starego pałacu. Duch z Niewiadomic”


Rodzice dwunastoletniej Magdy wygrywają w grze losowej olbrzymią sumę pieniędzy. Sytuacja życiowa mieszkającej w bloku, zwyczajnej dotąd rodziny zmienia się z dnia na dzień. Państwo Czereśniakowie postanawiają nabyć stary pałac położony w miejscowości Niewiadomice. Niezbyt zadowolona z przeprowadzki dziewczynka zaczyna z czasem fascynować się dziejami pałacu. Z tajemniczą budowlą związana jest legenda o duchu ostatniej właścicielki, którego rzekomo spotkało kilkunastu okolicznych mieszkańców. Pani Niewiadomska zaginęła wkrótce po rozpoczęciu II wojny światowej. Według opowieści została zabita przez Niemców, którzy później podpalili pałac. Jej ciało nigdy nie zostało jednak odnalezione.

Magda poznaje mieszkającego nieopodal rówieśnika - Wiktora. Chłopiec od dawna interesuje się historią pałacu, marzy nawet, że kiedy zostanie bogaty będzie mógł w nim zamieszkać. Z niechęcią patrzy na zmiany w wystroju rezydencji dokonywane przez pozbawionych gustu nowych właścicieli. Mili i sympatyczni bohaterowie zaprzyjaźniają się i razem postanawiają odkryć jaką zagadkę skrywają mury wiekowego zabytku. Nie będę oczywiście zdradzał zakończenia powieści, ale chyba warto napisać, że autorka zeszła z drogi utartych schematów i czytelników, którzy spodziewają się w finale odnalezienia kufra wypełnionego kosztownościami czeka duża niespodzianka.




Katarzynie Majgier udało się stworzyć wciągającą książkę przygodową. Autorka unikając moralizowania zwróciła uwagę młodych czytelników na wiele poważniejszych tematów: miłość do historii, szacunek dla starszych czy konsekwencje dokonywania nieprzemyślanych wyborów. W krzywym zwierciadle, z humorem, przedstawiła także przeobrażenia jakie nastąpiły w życiu (i psychice) rodziny Czereśniaków po niespodziewanej zmianie statusu materialnego.

Powieść „Tajemnice starego pałacu. Duch z Niewiadomic” została zgłoszona do drugiej edycji konkursu na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2014 roku. W konkursie zajęła drugie miejsce. Kapituła Konkursu postanowiła uhonorować także powieść wyróżnieniem za krzewienie pasji historycznej oraz popularyzację zainteresowania zabytkami wśród młodych czytelników.[1] Nie są to pierwsze i jedyne wyróżnienia dla „Ducha z Niewiadomic.” Powieść została także nominowana do nagrody IBBY w kategorii "Książka roku."[2] Czytelnicy oraz autorka zapewne polubili bohaterów, gdyż po wakacjach pojawi się kolejny tom przygód Magdy i Wiktora, a Katarzyna Majgier jeszcze w tym roku rozpocznie pracę nad tomem trzecim.[3] Polecam.


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
ISBN: 978-83-10-12601-6
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 270


czwartek, 9 lipca 2015

„Skrzynie Sturmbannführera”




Luiza Frosz „Skrzynie Sturmbannführera”


Połowa lipca. Warszawa. Biuro Pawła Dańca, urzędnika Ministerstwa Kultury i Sztuki zajmującego się rozwiązywaniem zagadek związanych z kradzieżami dzieł sztuki i odszukiwaniem zabytków zrabowanych w latach wojny. Zmagania z przemytnikami dzieł sztuki wiążą się z częstymi wyjazdami służbowymi w różne, często odległe zakątki naszego kraju. To bardzo pasjonujące, absorbujące, ale także stresujące zajęcie. Dlatego też Daniec co roku z utęsknieniem oczekuje na nadejście lata, kiedy to ma nadzieję na relaks w malowniczej scenerii mazurskich jezior i lasów. Niestety, zazwyczaj na nadziei się kończy, a w ostatniej chwili przed wyjazdem pojawia się przeszkoda sprawiająca, że zamiast błogiego lenistwa nad którymś z licznych mazurskich akwenów, wakacyjna wycieczka przeradza się pasjonującą, niebezpieczną przygodę.




Ten szablon wykorzystała również Luiza Frosz, autorka powieści „Skrzynie Sturmbannführera.” Jest to kolejna z książek serii „Pan Samochodzik i…” olsztyńskiego wydawnictwa Warmia. Zbyt kurczowe trzymanie się przez autorkę schematu sprawiło, że to właśnie pierwsze strony powieści były dla mnie najtrudniejsze do przebrnięcia. Na szczęście rozwój fabuły zrekompensował mi z nawiązką sztampowy początek. Akcja powieści rozgrywa się nad Jeziorem Narie, gdzie Paweł Daniec przy pomocy swego przyjaciela, detektywa Kamila Podworskiego, uczennicy klasy maturalnej – Kornelii oraz niezwykłego oryginała – Kompozytora usiłuje rozwiązać zagadkę, której korzenie sięgają  czasów okupacji niemieckiej. Historia prowadzi do Sturmbannführera Heinricha Winkle, który tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej ukrył gdzieś w okolicy skrzynie z tajemniczą zawartością. Oczywiście ochotę na odnalezienie depozytu ma jeszcze kilka innych osób, stąd też Daniec oraz jego przyjaciele muszą mieć oczy szeroko otwarte.

Luizie Frosz udało się dość wiernie odtworzyć klimat znany z klasycznych „samochodzików” autorstwa Zbigniewa Nienackiego. Moja ocena byłaby zapewne nieco wyższa, gdyby nie przeładowanie fabuły dynamiczną akcją. Bohaterowie niemal nie znajdują czasu, aby usiąść na chwilę przy ognisku, porozmawiać, nacieszyć się rześkością mazurskich nocy. Autorka zastosowała ciekawy zabieg, wplatając w fabułę powieści dramatyczne historie z lat II wojny światowej. Choć nie uniknęła kilku potknięć i nieścisłości, książka zasługuje na dość wysoką ocenę i może stanowić przyjemną lekturę podczas kilku wakacyjnych wieczorów.

Powieść Luizy Frosz „Skrzynie Sturmbannführera” zwyciężyła w drugiej edycji konkursu na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2014 roku.[1]


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-36-6
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 179





[1] O powieści Luizy Frosz możecie podyskutować na Forum Miłośników Pana Samochodzika: http://pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?t=2649 Zapraszam.

środa, 3 czerwca 2015

„Ciechocińska macewa”



Paweł Wiliński „Ciechocińska macewa”


„Ciechocińska macewa” jest już piątą powieścią Pawła Wilińskiego wydaną w serii „Pan Samochodzik i…” przez olsztyńskie wydawnictwo Warmia. Jedna z poprzednich książek autora – „Sekret drewnianej kapliczki”[1] została doceniona przez kapitułę konkursu na najlepszą Samochodzikową Książkę 2013 r., w którym została sklasyfikowana na wysokim, piątym miejscu.[2] Paweł Wiliński lubi umieszczać akcję powieści w doskonale znanych sobie miejscach. Stąd też często jego bohater rozwiązuje skomplikowane zagadki historyczno-kryminalne w Toruniu, Włocławku oraz pobliskich miejscowościach. Tak też jest w niniejszej książce. W jednym z wywiadów autor wspomniał, że do jej napisania zainspirowała go historia cmentarza żydowskiego w Ciechocinku, zniszczonego przez żołnierzy niemieckich w czasie II wojny światowej.[3]

Schemat fabuły „Ciechocińskiej macewy” jest nieco zbliżony do innej książki autora, którą nie tak dawno przeczytałem „Dwór Artusa w Toruniu.”[4] W obydwu powieściach impulsem do zmiany wakacyjnych planów Pawła Dańca jest niespodziewane wydarzenie pośrednio związane ze śmiercią. Jak pamiętamy w „Dworze Artusa”, w trudnych do wyjaśnienia okolicznościach rozstaje się z życiem słynny pianista, natomiast w niniejszej powieści autor na tamten świat wysyła pewnego ciechocińskiego antykwariusza. W obydwu książkach na plan pierwszy wysuwa się sprawa kryminalna, spychając na dalszy zagadkę historyczną.

Nim jednak pan Edward Różycki spojrzał w twarz św. Piotra, zdążył dotrzeć do niewielkiego pokoiku w Ministerstwie Kultury i Sztuki, zajmowanego przez detektywa specjalizującego się w poszukiwaniu zaginionych zabytków. To wspomniany wcześniej Paweł Daniec. Różycki opowiada mu historię o odnalezieniu przez pewnego osobnika macewy z cmentarza żydowskiego. Obiekt jest unikatem, dotychczas uważano bowiem, że nie zachowała się żadna macewa z ciechocińskiego kirkutu. Posiadacz macewy zamierzał ją sprzedać za niebagatelną sumę stu tysięcy zł. Nie znalazł  jednak kupca i wkrótce ślad po nim zaginął. Pan Edward prosi naszego bohatera, aby przyjechał do Ciechocinka i spróbował odnaleźć tajemniczego handlarza. Sytuacja w ministerstwie sprawia jednak, że Daniec nie może natychmiast zająć się sprawą, lecz obiecuje przyjechać za dwa tygodnie. Niestety wkrótce po spotkaniu muzealnik słyszy przykry komunikat radiowy, z którego wynika że antykwariusz popełnił samobójstwo. Daniec zaczyna podejrzewać, że za samobójstwem Edward Różyckiego coś się kryje. Odbiera telefon od siostry zmarłego, która chce aby pomógł jej wyjaśnić sprawę śmierci brata, po czym wyjeżdża do słynnego nadwiślańskiego uzdrowiska.

Autor starał się dopracować wszelkie detale powieści. Jeśli bohaterowie gotują obiad, nie jest on określony tylko jednym słowem – „pyszny”, ale nad stołem unosi się zapach gotowanego mięsa, pietruszki i przypraw. Znacznie mniej jest także w książce „encyklopedycznych” wstawek historycznych, niekoniecznie mających istotny wpływ na przebieg akcji. Wśród postaci występujących na kartach książki pojawiają się tradycyjnie piękna kobieta i dwójka nastolatków a razem z nimi pretekst do wplecenia w fabułę kilku moralizujących pogadanek. Jak widzimy, pod tym względem Paweł Daniec nie odbiega zbytnio od pana Tomasza. Dynamiczna, wartka akcja powieści rozgrywa się niemal w całości w Ciechocinku i najbliższych okolicach. Bohater ma także okazję sprawdzić jak sprawuje się wehikuł, kiedy po długiej przerwie zanurzy się w wartkim nurcie rzeki. Niestety przysnęli nieco redaktorzy w wydawnictwie i nie poprawili kilkunastu błędów literowych w tekście. Z trzech powieści Pawła Wilińskiego wydanych w samochodzikowej serii, które dotychczas przeczytałem „Ciechocińską macewę” umieściłbym na drugim miejscu, zaraz za „Dworem Artusa w Toruniu” a przed „Sekretem drewnianej kapliczki.” Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-45-7
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 175


wtorek, 12 maja 2015

„Skarb w starym zamku”



Tadeusz Kraszewski „Skarb w starym zamku”


Trzynastoletni Henio oraz jego młodsze rodzeństwo:  Hanka, Zdziś i Janek wyjeżdżają na wakacje do Szlachcina. W tej niewielkiej miejscowości, odległej o kilka kilometrów od pewnego powiatowego miasta znajduje się parafia zarządzana przez ich wuja, prałata Zarembę. Zaproszenie dobrodusznego i wesołego księdza wzbudza ogromne zadowolenie jego siostrzeńców. Po dotarciu na plebanię dzieci zaprzyjaźniają się z mieszkającymi nieopodal rówieśnikami.

Zakochani w powieściach Coopera, Maine-Reida i Karola Maya młodzi bohaterowie marzą, że kiedy dorosną wyjadą do Ameryki i będą tam prowadzić traperskie życie. Postanawiają się do tego solidnie przygotować. Rozbijają w pobliskim lesie obozowisko, budują szałasy i pewnie spędzili by całe wakacje w podobny sposób, gdyby nie naturalna dziecięca ciekawość oraz położone kilkaset metrów od obozu ruiny krzyżackiego zamku. W zamku tym, jak głosiła romantyczna legenda zostały przed wiekami ukryte wielkie skarby. Miejscowi mieszkańcy opowiadali, że można je odnaleźć jedynie o dwunastej w nocy. Niestety o północy w zamku straszą duchy.

Łatwo możemy się domyślić, że młodzieńcy zdecydowali się sprawdzić ile prawdy jest zawarte w wiekowej legendzie. Kiedy jednak udali się późną nocą w stronę ruin nie spodziewali się, że eskapada zamieni się w pełną emocji przygodę, którą będą jeszcze wielokrotnie wspominać. Przechodząc w pobliżu kościoła chłopcom wydaje się, że widzą światło w jego oknach a nieco dalej zauważają podejrzanych osobników. Rano okazuje się, że do świątyni dokonano włamania. Widząc, że przybyli na miejsce przestępstwa policjanci mają problem z wytropieniem przestępcy, Henio i spółka postanawiają rozpocząć własne śledztwo. Tu muszę dodać, że barwny, plastyczny opis nocnej wyprawy do zamku jest jednym z najmocniejszych punktów powieści.

Książka Tadeusza Kraszewskiego ukazała się tuż przed wybuchem II wojny światowej, po której nie doczekała się niestety żadnego wznowienia. Nie jest to powieść dla współczesnej młodzieży. Nie ma w niej szybkiego tempa, przeskoków akcji, nowinek i gadżetów technicznych. Urzeka jednak ciepły, czasem tajemniczy klimat, bijący z każdej, pożółkłej już strony ksiązki. 70 lat temu powieść zapewne rozpalała wyobraźnię wielu młodych chłopców marzących o poszukiwaniu ukrytych kosztowności w ruinach starych zamczysk. Na okładce mojego, mocno nadgryzionego zębem czasu egzemplarza zachowało się jeszcze kilka plam wosku. Młody człowiek, który w blasku świecy, z wypiekami na twarzy pochłaniał przygody dzieciaków w Szlachcinie teraz pewnie sam jest dziadkiem. Ciekaw jestem, co czytają jego wnuki. Czy cokolwiek czytają? A może młody czytelnik tej książki nie przeżył wojny, a wakacje w 1939 r. były ostatnimi w jego życiu?

Zmarły w 1973 r. w Poznaniu Tadeusz Kraszewski mimo, że pozostawił po sobie pokaźny dorobek literacki, jest dziś pisarzem zupełnie zapomnianym. Muszę przyznać, że i ja choć „Skarbu w starym zamku” poszukiwałem od dłuższego czasu, nigdy wcześniej nie miałem przyjemności czytać książek przygodowych i sensacyjnych tego autora. Na pewno jednak przyjrzę się dokładniej jego twórczości i być może uda mi się wyłowić jeszcze jakąś perełkę literacką.

Do sięgania po ulubione lektury naszych dziadków i pradziadków zachęcam wszystkich miłośników starych, dobrych książek przygodowych. Wszak nie tylko powieści Kornela Makuszyńskiego wypełniały półki przedwojennych szkolnych bibliotek.


Projekt okładki oraz ilustracje: Wacław Świerczyński
Wydawca: Księgarnia Świętego Wojciecha. Poznań-Warszawa-Lublin-Wilno
Rok wydania: 1939
Liczba stron: 185


czwartek, 23 kwietnia 2015

„Dwór Artusa w Toruniu”




Paweł Wiliński „Dwór Artusa w Toruniu”


W Ministerstwie Kultury i Sztuki istnieje komórka, do której zadań należy poszukiwanie zaginionych dzieł sztuki. Jedynym jej pracownikiem jest Paweł Daniec, bohater powieści „Dwór Artusa w Toruniu.” Kiedy pewnego letniego poranka do biura zajmowanego przez Pawła wchodzi sekretarka z prośbą aby zgłosił się do gabinetu wiceministra, zdziwiony urzędnik jest pełen nienajlepszych przeczuć. Wkrótce potem dowiaduje się, że przełożony ma dla niego bardzo nietypowe zlecenie. Daniec ma reprezentować ministerstwo na uroczystych obchodach osiemdziesięciolecia urodzin znanego pianisty Ambrożego Bilewicza. Recital artysty zostanie zorganizowany w toruńskim Dworze Artusa. Kilka dni później Paweł Daniec wsiada do wehikułu i wyrusza do malowniczego nadwiślańskiego grodu.

Nie jest mu jednak dane wysłuchać koncertu Bilewicza. Niestety, tuż przed występem muzyk w zagadkowych okolicznościach rozstaje się z życiem. Na domiar złego, ktoś kradnie obraz utalentowanego, młodego malarza ze znajdującej się w tym samym budynku galerii. Po sekcji zwłok, która wykazała, że przyczyną śmierci pianisty był atak serca, miejscowa policja umarza śledztwo. Podkomisarz Palka jest jednak przekonany, że ktoś przyczynił się do zgonu Bilewicza. Prosi więc Dańca o pomoc w rozwiązaniu zagadki jego śmierci, a w zasadzie zleca mu prowadzenie nieformalnego śledztwa w tej sprawie.

„Dwór Artusa w Toruniu” to druga książka Pawła Wilińskiego wydana w „samochodzikowej serii,” z którą miałem okazję spędzić kilka wieczorów. W ubiegłym roku autor przyznał w wywiadzie, że to najlepsza powieść w jego dotychczasowym dorobku.[1] Być może tak jest, choć inna jego książka, którą przeczytałem („Sekret drewnianej kapliczki”) również zasługuje na wysoką ocenę.[2] Trzeba jednak przyznać, że autorowi udało się sprawić czytelnikom dość dużą niespodziankę. Zamiast spodziewanych żmudnych i pełnych niebezpieczeństw poszukiwań dóbr kultury ukrytych w latach ostatniej wojny, osią fabuły jest nieformalne śledztwo związane z tajemniczą śmiercią wirtuoza klawiatury, prowadzone oczywiście przez detektywa-muzealnika z Warszawy.

Powieść jest także zaproszeniem do urokliwego Torunia, którego uliczkami spacerujemy wraz z bohaterami książki. Paweł Wiliński znalazł miejsce na przedstawienie rysów historycznych wielu zabytkowych obiektów, w sąsiedztwie których pojawiają się postacie występujące na kartach książki. Myślę, że część tych opisów można by pominąć, a część skrócić bez większego uszczerbku dla rozwoju fabuły. Musimy także przymknąć oko na zalążek powieści, czyli na fakt powierzenia zwykłemu ministerialnemu urzędnikowi nieformalnego śledztwa w sprawie kryminalnej. Zapewne żaden policjant nigdy by tego nie uczynił, a jeśli znalazłby się taki ryzykant, byłby to zapewne ostatni dzień jego kariery zawodowej.

Mimo to trzeba przyznać, że w powieści nie brakuje składników dzięki którym chętnie sięgamy po powieści Zbigniewa Nienackiego oraz jego licznych kontynuatorów. W towarzystwie Pawła pojawiają się piękne kobiety. Nie brakuje pościgu, porwań, szczypty humoru. Paweł Daniec jest tu sympatyczną, choć rozbrajająco naiwną postacią, bardzo podobną do swego słynnego poprzednika i mentora Tomasza NN. To obok ciepłego, nastrojowego klimatu, chyba jeden z największych plusów niniejszej książki.  Choć de facto „Dwór Artusa w Toruniu” jest powieścią kryminalną, to jednak zdradzę, że imponująca budowla nie jest jedynie miejscem śmierci Ambrożego Bilewicza, lecz skrywa także historyczną zagadkę, z której rozwiązaniem będą musieli zmierzyć się bohaterowie powieści. Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-42-6
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 170


piątek, 9 stycznia 2015

Siedem pytań do Mariusza Jaksy Czoby (część 1)





Mariusz Jaksa Czoba - dziennikarz, pisarz, poszukiwacz. Autor powieści przygodowej „Tajemnica Starych Dunajczysk.” 



1. „Tajemnica Starych Dunajczysk” to Twój debiut literacki. Czy trudno jest wydać pierwszą książkę?

Byłem przekonany, że będzie łatwo. Myślałem, że wystarczy napisać fajną książkę i już. Ale coś mnie tknęło i przed wysłaniem gotowego tekstu zadzwoniłem do szefowej upatrzonego wydawnictwa, które zarabia na wydawaniu wznowień Nienackiego, Bahdaja i innych polskich klasyków. „Chciałbym przesłać państwu tekst książki dla młodzieży” – zacząłem. „Coś z elementami magii, jak Harry Potter?” – przerwała mi z nadzieją w głosie. Natychmiast zrozumiałem, że nie będzie łatwo. Dotarło do mnie, że czasy się zmieniły i książka przygodowa z zagadkami historii w tle to już nie jest mainstream nurtu powieści dziecięcej i młodzieżowej.

Wtedy akurat na topie był jeszcze Harry. Wielu polskich wydawców marzyło, że przyjdzie do nich jakaś rodzima J.K. Rowling i ozłoci ich cyklem powieści, za które zbudują sobie willę z basenem pod miastem. Potem był wysyp wróżek, wilkołaków i wampirów – na zasadzie licencji sprawdzonych w całym anglojęzycznym świecie. Pewniaki, bo jeśli dobrze sprzedały się na Zachodzie to i na polskim rynku nie przyniosą straty. A tu jakiś leszcz proponuje im powieść w stylu sprzed 30 lat, w dodatku z historycznymi łamigłówkami i ani grama jeżdżenia na miotle. No i jeszcze tytuł jakiś taki „Tajemnica Starych Dunajczysk”… Duże ryzyko finansowe i kto to kupi, bo dla wydawców ten gatunek to zupełna nisza. Wcale się wydawcom nie dziwię, bo dla większości z nich książka to zwykły biznes, a nie – jak dla nas – pasja. W tej branży chodzi o sprzedanie jak największej ilości towaru. Z punktu widzenia wydawcy książka wartościowa to ta, która sprzeda się w milionie egzemplarzy, a ta z dwutysięcznym nakładem jest 500 razy mniej wartościowa. Marketing.

Do wydawców kontynuacji „Samochodzików” iść nie chciałem, bo TSD nie jest kontynuacją cyklu Nienackiego. To całkowicie odrębna powieść, napisana kilkadziesiąt lat później, przez zupełnie innego autora, z innym bohaterem i w innych realiach, tyle że utrzymana w tym samym gatunku literackim. Jasne – Nienacki jako mistrz moich młodzieńczych lektur był dla mnie inspiracją. To z braku tamtych książek, z których wyczytałem litery do białego papieru, zacząłem pisać sam dla siebie TSD – tak jak dzieci pod nieobecność dorosłych w domu opowiadają sobie bajki. A że tyle innych osób chciało przy okazji posłuchać, to bardzo fajnie…  

2. Twoja książka jest inspirowana serią przygód Pana Samochodzika. Czy w dzisiejszych czasach jest miejsce jeszcze na tego typu bohaterów literackich jak nasz rodzimy detektyw-muzealnik? Czy postacie tego typu mogą być atrakcyjne dla młodych czytelników?

Zawsze jest miejsce na coś, co jest dobrze zrobione. Ale nie zawsze jest gwarancja, że trafi się w swój czas i odniesie sukces. Jeśli napiszesz dobrą książkę, ale o kilkadziesiąt lat za późno lub za wcześnie – trafiasz w niszę. W literaturze – jak w modzie, malarstwie i wielu innych dziedzinach – następuje ciągła zmiana, przychodzą „mody” i odchodzą. A przy tym wszystkim w warunkach otwartego rynku książka jest zwykłym towarem. Kolorowa książka z promocją w telewizji i prasie wyłożona na półkach dużych salonów księgarskich doraźnie zawsze wygra z przybłędą, którą można kupić głównie w Internecie. A czy te postacie domorosłych detektywów mogą być atrakcyjne dla młodych czytelników?

Przed wydaniem TSD odbyłem spotkanie z dziewczyną z dużego krakowskiego wydawnictwa, która zajmuje się tam literaturą młodzieżową. Dowiedziałem się od niej, że działu młodzieżowego formalnie tam nie mają, bo z młodzieżą jest ten problem, że nie chce czytać tzw. literatury młodzieżowej. Dzieci czytają literaturę dziecięcą, ale młodzież chce czytać książki dla dorosłych, bo czytanie powieści młodzieżowej jest obciachem. Na świecie jest już tyle tandety ze znaczkiem „literatura młodzieżowa”, że młodzi ludzie mają odruch wymiotny. Najcięższą cegłą na trumnie literatury młodzieżowej jest przestarzały kanon lektur szkolnych. Dlatego czytanie książek dla dorosłych dowartościowuje młodzież. A po książkę młodzieżową prędzej sięgnie dorosły, przykładem to forum, na którym średnia wieku użytkowników to pewnie 33 lata.          

3. Czy postacie głównych bohaterów i miejsca akcji powieści były inspirowane przez rzeczywiste osoby i miejsca?

Tak. Na tym pojedynczym „tak” mógłbym poprzestać, bo zadałeś tzw. pytanie zamknięte. Jako dziennikarz z dwudziestoletnim stażem proponuje Ci, żebyś w wywiadach zmuszał rozmówców do bardziej rozbudowanych wypowiedzi, zadając im pytania otwarte w stylu „co cię inspirowało przy konstruowaniu postaci głównych bohaterów i miejsc akcji?”. Przy takim pytaniu już muszę coś z siebie wydusić J. Przy poprzednim podsunąłeś mi gotową odpowiedź, którą wystarczyło potwierdzić. Ale i tak zadziałało, bo odpowiadam: wszystkie postacie mają swoje mniej lub bardziej wierne pierwowzory w realnym świecie. Prócz jednej – starego Frosta. Myślę, że wielu Czytelników będzie zaskoczonych, bo ten akurat bohater TSD jest uznawany za jedną z najgłębiej zarysowanych postaci.

(Zadając pytanie zamknięte, liczymy na to, że nasz rozmówca sięgnie w głąb siebie po klucz, który pozwoli mu otworzyć się wewnętrznie. Ten zabieg bez wątpienia nam się udał, co widać po odpowiedzi Autora, w której sięgnął nawet do lat swego dzieciństwa, a pełna ciepła i nostalgii odpowiedź, jaką uzyskaliśmy jest ponadto najobszerniejszą z wszystkich składających się na niniejszy wywiad. J – przyp. red)

Na psychologiczny portret Frosta i jego zawiłą historię złożyły się losy wielu realnych osób, Polaków i Niemców. Frost jest poskładany jak figurka lego, tyle że poskładałem go z życiowych traum, nieszczęść i tragicznych losów, które były udziałem mieszkańców naszej części Europy czasu II wojny światowej. Bardzo lubię tę postać i mam dla starego Frosta mnóstwo czułości jako autor. To jedyna postać, którą budowałem według zasady amerykańskich scenarzystów filmowych, że bohater musi przejść na naszych oczach całkowitą metamorfozę. Albo raczej w naszych oczach i umyśle dokonuje się ta przemiana, bo przecież pod koniec książki Frost jest taki sam, tylko że my znacznie więcej o nim wiemy i potrafimy sobie objaśnić czy wręcz usprawiedliwić jego postępowanie. I morał taki, jak w każdej dobrej bajce, że wrogo traktujemy tych, których nie znamy, a jak się komuś poda rękę albo zje z nim kromkę chleba to już jest trochę inaczej…

Jaksa jest mną, bardziej niż chciałem. Okazało się, że postać nie zależy od tego, co mówi ale od tego, jak myśli i postępuje na kartach powieści. A tego kontrolować się do końca nie da gdy idzie o samego siebie. Inka ma cechy kilku dziewczyn i kobiet, ale to dość jednorodna konstrukcja pod względem pierwowzorów. Najwięcej ma z Berty i Iskierki, trochę diabelstwa i przekory z Zośki – jak w radiu: „szkoda, że Państwo ich nie widzą” J Marti jest trochę mną z dzieciństwa, ale jest w nim masa chłopaków, których poznałem albo widuję w realnym świecie. Leśniczy Kołodziejczyk ma jeden konkretny pierwowzór.

Co do miejsc – akcja toczy się na Dolnym Śląsku, ale przeniosłem tam cały świat swoich wspomnień z różnych części Polski i poskładałem szczęśliwe miejsce na ziemi w jedno, takie w którym chciałbym żyć albo przynajmniej często do niego powracać. Najwięcej tam krajobrazów i konkretnych miejsc z rodzinnej Małopolski. Wzgórze zamku w Melsztynie, gdzie w wolnym czasie spędziłem kawał życia, obudowałem w wyobraźni innymi miejscami, widokami, zabytkami, które znam z włóczęg po Polce i tak powstały Stare Dunajczyska. Nazwa miejscowości pochodzi z Kresów, ale nie ma już dziś tam miejscowości o takiej nazwie. Chciałem ją utrwalić na kartach książki, podobnie jak owo tajne stowarzyszenie, o które wielu czytelników ma do mnie różne drobne pretensje…    

4. Które tomy przygód Pana Samochodzika uważasz za najlepsze?

„Pan Samochodzik i templariusze” przede wszystkim za przygodę, skarby, podziemia i piękną Karen. „Księga Strachów” za tajemnicę i włóczęgę. „Nowe Przygody Pana Samochodzika” za atmosferę lata, wakacji, jezior. „Niesamowity dwór” za klimat, nastrój. „Uroczysko” – niegdyś poza cyklem – uwielbiam za wszystko; za to co pierwsze: w życiu pisarza, czytelnika, młodego człowieka. Bardzo lubię też powieści Nienackiego dla dorosłych.          

5. Jakie inne książki oprócz powieści Zbigniewa Nienackiego najchętniej czytałeś w dzieciństwie?

Bahdaj i Niziurski – wszystko, a prócz nich pojedyncze pozycje różnych autorów. Niektóre się obroniły po upływie czasu, inne nie. Nienacki, Bahdaj i Niziurski bronią się nadal.

6. Co sprawia największą trudność w pisaniu dla młodzieży?

Na dobrą sprawę nie wiem, bo pisałem dla siebie czyli tak, jak bym chciał, żeby pisał mój ulubiony autor. Mam jednak świadomość, że po moją powieść może sięgnąć bardzo młody Czytelnik. To osoby o szczególnie dużej wrażliwości, także estetycznej. Staram się nie zrazić takiego czytelnika grubym szwem, „prawdziwym twardym życiem”. Zresztą wciąż czuję podobnie jak oni, bo chyba nie do końca dorosłem.

7. Na naszym forum niedawno zdradziłeś, że odstąpiłeś od pomysłu napisania dalszego ciągu „Starych Dunajczysk”. Czy ta decyzja jest nieodwołalna, mimo tylu pochlebnych opinii na temat tej powieści?

Nic nie jest nieodwołalne na tym świecie, więc i to może się zmienić, np. jeśli jakiś wydawca bardzo się uprze, ale nie sądzę, żeby ktoś chciał się upierać. Jakoś straciłem wiarę w siłę słowa – myślę, że słowa są bezradne w opisie świata i naszych uczuć. Wiem, co mówię, bo przecież prócz TSD przez dwadzieścia lat jako dziennikarz zapisałem sterty papieru. I co – i nic. Ty powiesz „niebieskie” i dla każdego z nas to słowo będzie miało trochę inne znaczenie. Ludzie piszą i mówią coraz więcej, a świat przez to nie jest ani trochę mądrzejszy i piękniejszy. Powieść pisze się czasem kilka lat, tak było w moim przypadku. Kilka lat życia, a potem ktoś przewertuje książkę i mówi albo pisze w Internecie: „nie podobało mi się” i nic więcej. I nie ma dyskusji, bo Czytelnik ma do tego prawo. Nie wiesz, co mu się nie podobało i dlaczego? Może dlatego, że akurat lubi XIX-wieczną literaturę rosyjską. Spore ryzyko jak na utopione kilka lat pracy, które można przekreślić piętnastosekundowym „nie podobało mi się”. Na szczęście są też i tacy, którym się podobało i z czasem przybywa ich coraz więcej i coraz szybciej. Ale w lutym 2015 roku książka schodzi z rynku, bo kończy się trzyletnia umowa wydawnicza.  



wtorek, 6 stycznia 2015

„Zielone, czyli wakacje w Dłusku”




Wiesław Rogowski „Zielone, czyli wakacje w Dłusku”


Wojtek z rodzicami wyjeżdża na wakacje do niewielkiej miejscowości na Pomorzu. Celem wyprawy jest leśniczówka położona nad malowniczym jeziorem. Chłopiec szybko nawiązuje znajomości z dziećmi gospodarzy. Niestety, nie tylko w czasie deszczu dzieci się nudzą. Nie ma nic gorszego niż piękna lipcowa pogoda i brak pomysłu na to jak wykorzystać wolny czas. Chłopcy snują się po okolicy leśniczówki nie wiedząc co z sobą zrobić. Pewnego dnia w pobliskim sklepie spożywczym są świadkami rozmowy pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy z fasonem zajechali pod sklep eleganckim wartburgiem. Rozmowa prowadzona w języku niemieckim wydaje się młodzieńcom mocno podejrzana. W tym samym czasie nad jeziorem rozbijają namioty dwaj inni mężczyźni. Jeden z nich żartuje, że w tak pięknym jeziorze na pewno znajdują się zatopione skarby. Słowa te oraz fakt, że mężczyźni posiadają sprzęt do nurkowania sprawiają, że chłopcy zaczynają się zastanawiać, co tak naprawdę sprowadza niespodziewanych gości do tak małej miejscowości. „Śledztwo” prowadzą w tajemnicy przed mieszkającymi również w leśniczówce dwiema dziewczynkami.




Powieść Wiesława Rogowskiego to pełna humoru historia z wieloma smaczkami z czasów PRL-u. Możemy się np. dowiedzieć, że trabanty to jedne z najlepszych samochodów  na świecie. Wojtek czyta książkę Ryszarda Liskowackiego „Wodzu, wyspa jest twoja,” którą i ja z sentymentem wspominam z czasów częstych wizyt w szkolnej bibliotece. Znajdziemy tu także echa nie tak odległej jeszcze wtedy II wojny światowej. Młodzi ludzie wraz z rodzicami uczestniczą w spływie Drawą i organizują ognisko. Nie mogąc sobie poradzić z rozwikłaniem zagadki chłopcy nawiązują w końcu współpracę z dziewczynkami i jak się okazuje ma to swoje plusy.

Bohaterowie zwiedzają okolice Dłuska usiłując znaleźć trop, który doprowadziłby ich do zdemaskowania tajemniczych osobników, a kto wiem może i do skarbu. Autorowi udało się stworzyć ciepły, sielankowy, naprawdę wakacyjny klimat. Udało mu się też zaskoczyć czytelników dosyć niespodziewanym zakończeniem. Jedynym minusem tej niegdyś niedocenianej, a dziś już zupełnie zapomnianej książki są dość brzydkie ilustracje. Warto przypomnieć, że Wiesław Rogowski jest również autorem powieści kryminalnej „Złota czasza księcia Bogusława,” która pod pseudonimem Tadeusz Lembowicz została wydana w serii Klub Srebrnego Klucza.[1]

Książka przeczytana w listopadzie 2014 r.


Wydawnictwo: Glob
Rok wydania: 1984
Liczba stron: 205




niedziela, 4 stycznia 2015

„Złamany miecz”




Kornel Makuszyński „Złamany miecz”


W 1937 r. ukazała się jedna z najbardziej znanych powieści Kornela Makuszyńskiego „Szatan z siódmej klasy.” Nieco wcześniej pan Kornel obdarował młodych czytelników inną, dziś już zupełnie zapomnianą książką, której akcja również rozgrywa się na Wileńszczyźnie - „Złamany miecz.” Zresztą nie tylko miejsce akcji łączy te powieści. Również bohaterowie książek są do siebie bliźniaczo podobni. Ba, są noszą nawet takie samo imię – Adaś. Obaj są szlachetni, dzielni, skromni. Obaj też muszą zmierzyć się zagadkową historią rodzinną. Przejdźmy więc do powieści „Złamany miecz” i przedstawmy pokrótce, jakąż to historię zmajstrował Kornel Makuszyński trzy lata przed wybuchem II wojny światowej.

Uczeń siódmej klasy warszawskiego gimnazjum, szesnastoletni Adaś Gilewicz otrzymuje list, z którego dowiaduje się o śmierci stryja Medarda. W spadku przypada chłopcu majątek Głodowce: pięknie położony, niewielki, stary dworek, kawał lasu i niezbyt urodzajne pola. Niespodziewana wiadomość zmienia całe życie Adasia. Tu muszę wspomnieć, że nasz bohater wiódł życie niezwykle ubogie i nawet znalezienie pieniędzy na wyjazd sprawiło mu wiele trudności. Kiedy jednak udało mu się zgromadzić trochę środków, wraz ze swoim przyjacielem, równie ubogim Wojtkiem oraz jego ojcem, stróżem nocnym, panem Kropką wyruszają w długą podróż wschód kraju.



Projekt okładki oraz ilustracje autorstwa Stanisława Bobińskiego


Po przyjeździe na miejsce okazuje się, że ród Gilewiczów jest od trzystu lat skłócony na śmierć i życie z rodziną Niemczewskich. Familia ta mieszka w dworku w Wiliszkach, położonym po drugiej stronie niewielkiego jeziora. Nastrój wrogości podsyca dobroduszny skądinąd zarządca majątku, przyjaciel zmarłego Medarda Gilewicza, poeta-marzyciel imć Antoni Rozbicki. W dworku Niemczewskich mieszka rezolutna dziewczyna, która nienawidzi Gilewiczów. Z czasem do panienki Irenki zaczyna bić niedoświadczone serce Adasia, powodując rumieńce na jej pięknej buzi. Wszak nie od dziś wiadomo, że kto się czubi, ten się lubi.

Wspomniałem wcześniej, że bohater powieści to godzien naśladowania młody człowiek. Kiedy więc dowiaduje się, że jedynym sposobem na zażegnanie konfliktu jest zwrot cennej rodzinnej pamiątki Niemczewskich – starego miecza, który przed wielu laty znalazł się w posiadaniu Gilewiczów, składa Irence przysięgę, że zrobi wszystko co w jego mocy aby go odnaleźć.

Fabuła powieści wypełniona jest zabawnymi wydarzeniami i nieporozumieniami pomiędzy mieszkańcami zwaśnionych rodów. Nie brakuje również wzruszających momentów. Muszę niestety przyznać, że po kilkudziesięciu latach niektóre ze scen wydają się bardzo naiwne, gawędziarski styl sprawia, że od czasu do czasu opadają czytelnikowi powieki a humor w pewnych miejscach trąci myszką. Niewielu jest jednak pisarzy, którzy podobnie jak Kornel Makuszyński potrafią oddać ciepły, nostalgiczny, wręcz magiczny klimat starych kresowych dworków i wiosek. Miłośnicy „Szatana z siódmej klasy” powinni więc sięgnąć po nieco starszą powieść autora i wraz z Adasiem Gilewiczem wybrać się na poszukiwanie złamanego miecza.


Wydawca: Gebethner i Wolf
Rok wydania: 1937
Liczba stron: 255



piątek, 21 listopada 2014

„Skarb z piaszczystego półwyspu”




Lesław Furmaga „Skarb z piaszczystego półwyspu”


Lata 70-te ubiegłego wieku. Jeden z warszawskich domów dziecka. Prześladowany przez kolegów czternastoletni Jacek nie chce już dłużej znosić codziennych upokorzeń. Korzystając ze zorganizowanej w czasie wakacji wyprawy na Hel przedostaje się na kuter rybacki z zamiarem ucieczki na morze. Niestety chłopcu nie udaje się zrealizować planu. Złapany przez rybaków jest o krok od odesłania do Warszawy. Na szczęście jeden z nich wysłuchawszy próśb Jacka składa propozycję, aby chłopiec zamieszkał z nim nad Bałtykiem i uczył się od niego rybackiej profesji. Wzruszony młody człowiek z radością na to przystaje. Nie zdaje sobie sprawy, że choć od dawnych problemów dzieli go wiele kilometrów, na brak kłopotów i tutaj nie będzie mógł narzekać.

Klimat książki Lesława Furmagi jest nieco zbliżony do popularnych niegdyś klasycznych powieści młodzieżowych „Zielona Rakieta” Haliny Rudnickiej[1] oraz „Supergigant z motylem” Krystyny Boglar.[2] Autor pokusił się o skrupulatne nakreślenie wyraźnego portretu psychologicznego głównego bohatera – Jacka. Obserwujemy jego przemianę wewnętrzną od momentu pobytu w domu dziecka, poprzez wyjazd nad morze, zamieszkanie u starego rybaka aż po niebezpieczne przygody w nowym środowisku. Osamotniony, chłopiec z ufnością odnawia kontakty z dawnym kolegą, który kiedyś bronił go w domu dziecka. Nie zdaje sobie sprawy, że nie może już wierzyć dawnemu przyjacielowi a znajomość ta doprowadzi do bardzo dramatycznych wydarzeń.

Przygody Jacka przeplatają się z wojennymi i morskimi opowieściami jego opiekuna. Stary rybak, razem ze swoim podopiecznym i jego nowymi kolegami budują jacht, którym chcą się udać w wymarzony rejs do Aberdeen. Nie brakuje tu oczywiście akcentów propagandowych, wszak „Skarb z piaszczystego półwyspu” to historia napisana w połowie lat 70-tych ubiegłego wieku. Na szczęście autor serwuje nam tego typu detale dość oszczędnie. Mocnym punktem powieści jest za to sensacyjny, niemal gangsterski wątek związany z  nawiązaniem przez bohatera ryzykownych kontaktów ze środowiskiem przestępczym.

Tytuł książki może sugerować, że jest to lekka powieść przygodowa. Owszem, przygód w niej bez liku, ale też jej treść skłania do licznych refleksji. Jest tu co prawda wzmianka o myszkowaniu przez chłopców w latarni morskiej w celu odnalezienia poniemieckiego skarbu, lecz najważniejszym skarbem poszukiwanym przez nastoletniego bohatera jest przyjaźń. Polecam.


Wydawca: Wydawnictwo Morskie
Rok wydania: 1976
Liczba stron: 150



piątek, 14 listopada 2014

„Leśna Samotnia”




Andrzej Irski „Leśna Samotnia”


„Leśna Samotnia” to już trzecia książka Andrzeja Irskiego, którą miałem przyjemność przeczytać. I tym razem urodzony w Lipsku nad Biebrzą autor wysłał bohatera powieści na doskonale sobie znane tereny Suwalszczyzny. Powodem wyprawy Pawła Dańca do Puszczy Augustowskiej nie jest jednak zaginiony zabytek czy też zagadka historyczna, w których lubuje się pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki. Daniec otrzymuje wiadomość o śmierci swego przyjaciela zwanego przez znajomych Gubernatorem. W pożegnalnym liście znajduje się prośba, aby Paweł zaopiekował się jego psem Dropsem i kotem Bigosem.

Wyrusza więc nasz muzealnik do chatki w puszczy nie przeczuwając, że będzie zajmował się bardziej pasjonującymi i tajemniczymi sprawami niż opieka nad dwójką niesfornych zwierzaków. Nie wierząc w samobójczą śmierć przyjaciela i podejrzewając, że coś się za nią kryje zamierza wyjaśnić okoliczności tego smutnego wydarzenia. Okazuje się, że sprawa wiąże się z dramatyczną historią sprzed trzydziestu lat, która miała miejsce we Francji oraz ze służbami specjalnymi PRL-u. Wykorzystując pozostawione przez Gubernatora wskazówki, wraz z Pawłem prowadzimy prywatne śledztwo, zwiedzając przy okazji miasteczka i malownicze lasy północno-wschodniej Polski.

Paweł Daniec wykreowany przez Andrzeja Irskiego to typowy Polak obdarzony słabym charakterem, nie znający słowa asertywność. Kiedy w pobliżu pojawia amator jakiegokolwiek trunku, możemy być pewni, że i on nie uchyli się przed wychyleniem kielicha. Gdyby został dłużej w leśnej głuszy zapewne szybko znalazłby wspólny język z odurzającym się walerianą kotem Gubernatora.

Akcja powieści rozgrywa się głównie w tytułowej leśnej samotni oraz jej okolicach. Autorowi udało się wpleść fabułę w tajemniczy, mokry klimat suwalskich jezior, lasów i mokradeł. W przeciwieństwie do „Depozytu hrabiego Paca” Andrzej Irski nie inspirował się tym razem aż tak dosłownie książkami Zbigniewa Nienackiego (choć imię kota zapewne nie jest dziełem przypadku).[1] Dobrze skonstruowane postacie bohaterów, dynamiczna akcja plus „to coś” sprawiają, że o książce nie zapominamy zaraz po odłożeniu na półkę. Nie miałbym nic przeciwko, aby powieść była nieco bardziej rozbudowana. Niektóre wątki, np. poszukiwanie bunkra partyzantów niemal proszą się aby autor poświecił im więcej miejsca.

Powieść Andrzeja Irskiego „Leśna samotnia” została zgłoszona do konkursu na najlepszą samochodzikową książkę 2013 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. W finale konkursu zajęła 2 miejsce. Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-29-7
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 184



[1] Już po opublikowaniu recenzji Andrzej Irski wyjaśnił: „Imię kota nie jest przypadkowe, ale nie ma nic wspólnego z bohaterem "Niesamowitego dworu". Tak się nazywa mój szary dachowiec (teraz już trojga imion Bigos-Biskup-Lucyfer). A Drops to był mój foksterier. Niestety, nie żyje od lat.” http://pansamochodzik.ok1.pl/viewtopic.php?p=224959#224959  


piątek, 31 października 2014

„Profesor i pierwsza tajemnica zakonu”




Renata Warchoł „Profesor i pierwsza tajemnica zakonu”


Anka, Julka, Igor oraz Max rozpoczynają naukę w krakowskim gimnazjum. Spośród nowych nauczycieli największe wrażenie na czternastolatkach wywiera pan od historii. Niekonwencjonalne zajęcia z profesorem sprawiają, że uczniowie z utęsknieniem wyczekują na kolejne lekcje z tego przedmiotu. Ich fascynacja nauczycielem wzrasta, kiedy dowiadują się, że profesor organizuje coroczne wyprawy w różne interesujące miejsca świata. Uczniowie biorący w nich udział wybierani są według klucza znanego tylko profesorowi. Bohaterowie książki postanawiają zrobić wszystko, aby zostać zauważonymi przez nauczyciela i zasłużyć na udział w kolejnej atrakcyjnej wakacyjnej wycieczce. Zgłaszają się do niego z propozycją założenia Koła Miłośników Tajemnic Historii. Profesor akceptuje pomysł i wyznacza uczniom pierwsze zadanie. Mają wziąć udział w wyjaśnieniu zagadki testamentu hrabiego Ignacego Wiąza. Udają się w tym celu do zamku w Węgrowie. A kiedy nauczyciel wpada w tarapaty związane z wizytą tajemniczych osobników, młodzież nie zważając na grożące niebezpieczeństwa spieszy mu z pomocą.

Na pierwszy rzut oka w powieści wiele się dzieje. Uczniowie zaglądają do antykwariatów, zamku, jaskini, spacerują krakowskimi uliczkami. Niestety, wszystkie te miejsca są bardzo pobieżnie ukazane, przez co czytelnik nie ma możliwości wtopienia się w ich klimat.

„Profesor i pierwsza tajemnica zakonu” to powieść adresowana wyłącznie do rówieśników głównych bohaterów. Przyznam, że wymagało ode mnie sporo samozaparcia przeczytanie tej książki. Przebrnięcie przez niebyt frapujące, dość nudne szkolne epizody jest dla dorosłego czytelnika nie lada wyzwaniem. Tytułowy profesor, który wg. opisu zamieszczonego na ostatniej stronie okładki powinien być skrzyżowaniem Pana Samochodzika z Indianą Jonesem, w rzeczywistości jest dosyć słabo nakreśloną postacią, a ze słynnymi poprzednikami nie ma zbyt wielu wspólnych cech. Całą robotę wykonują za niego uczniowie, a on skrywa się gdzieś w tle. I to głównie Anka, Julka, Igor i Max rozwiązują zagadkę, która zresztą jest mocno wydumana i ociera się o science-fiction.

Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że być może gdybym o napisanie recenzji poprosił ucznia gimnazjum, mogłaby się ona diametralnie różnić od niezbyt pochlebnej mojej opinii. Niestety, u większości starszych czytelników, którzy wychowali się na książkach Zbigniewa Nienackiego powieść „Profesor i pierwsza tajemnica zakonu” wzbudzi duże rozczarowanie.


Wydawnictwo: Novae Res
ISBN: 978-83-7722-756-5
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 296


wtorek, 7 października 2014

„Sekret drewnianej kapliczki”




Paweł Wiliński „Sekret drewnianej kapliczki”


Nie wszyscy są stworzeni do pracy za biurkiem. Jednym z tych, którzy odczuwają głęboki wstręt do papierkowej roboty jest urzędnik Ministerstwa Kultury i Sztuki zajmujący się poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki – Paweł Daniec. Dlatego co roku z utęsknieniem oczekuje wakacji, podczas których może wreszcie odpocząć nad ulubionymi mazurskimi jeziorami. Ale kiedy w lipcu 2014 roku wraz oddanym mu pod opiekę synem swego przyjaciela, jedenastoletnim Antkiem wsiada do wehikułu z zamiarem wyjazdu nad Jezioro Nidzkie, nie przypuszcza, że tym razem dwutygodniowy urlop spędzi w zupełnie innym miejscu.

A wszystko to za sprawą spotkanej nieopodal Włocławka młodej autostopowiczki. Paweł z Antkiem postanawiają pomóc Magdzie i podwieźć ją do domu w Kosinowie. Rodzice dziewczyny rewanżują się za przysługę obiadem. Ojciec Magdy, miejscowy nauczyciel i pasjonat historii opowiada Pawłowi historię sprzed II wojny światowej. Opowieść dotyczy zbezczeszczenia przez dwóch przestępców starej kapliczki i odnalezienia przez nich schowanego w niej tajemniczego skarbu. Skarb ów zostaje ponownie ukryty i po dziś dzień nikt nie natrafił na wiadomość o jego dalszych losach. Możemy się łatwo domyślić, że to jest właśnie moment, w którym Paweł Daniec stoczy wewnętrzną walkę, a chęć rozwiązania historycznej zagadki wygra z marzeniami o błogim leniuchowaniu nad błękitnymi taflami mazurskich akwenów.



Województwo włocławskie. Pocztówka z pierwszej połowy lat 80-tych ubiegłego wieku. 
(Archiwum Zapomnianej Biblioteki)


„Sekret drewnianej kapliczki” to jedna z lepszych kontynuacji przygód Pana Samochodzika jakie czytałem. Gwoli sprawiedliwości przyznam jednak, że zbyt często po owe kontynuacje nie sięgam. Paweł Daniec wykreowany przez Pawła Wilińskiego na szczęście nie wykorzystuje nadzwyczajnych umiejętności, z których słynął w wydawanych przed laty kontynuacjach. Dzięki temu w powieści niemal nie ma przemocy, strzelanin i okładania się pięściami. Bohaterowie starają się odnaleźć nić prowadzącą do skarbu wykorzystując jedynie szare komórki. Muszę jednak zauważyć, że część informacji historycznych wplecionych w wartką fabułę jest chyba zupełnie zbyteczna i może nieco nużyć czytelnika. Ta solidna warsztatowo powieść zapewne zyskała  by także przez nieco solidniejsze okraszenie dialogów pierwiastkami humorystycznymi.

Na uwagę zasługują natomiast postacie drugoplanowe z krewką mieszkanką Kosinowa, panią Lucyną na czele. Autor pokusił się również o wprowadzenie do powieści naprawdę groźnego przeciwnika dla głównego bohatera. Klimatyczne sceny w lesie, czy przy ognisku sprawiają, że nie odczuwamy niedosytu z powodu braku takowych umiejscowionych w Krainie Wielkich Jezior. Zapomniałbym dodać, że Paweł Daniec ma w powieści okazję do przetestowania możliwości swego pojazdu w rwącym nurcie Wisły.

Paweł Wiliński pozytywnie mnie zaskoczył, rezygnując z wysłania Dańca na Mazury i decydując się na umieszczenie akcji powieści w dość mało wyeksploatowanych przez pisarzy okolicach. To chyba dobry kierunek i warto aby pozostali kontynuatorzy podjęli wyzwanie zabierając czytelników w inne zapomniane zakątki naszego uroczego kraju.

Powieść „Sekret drewnianej kapliczki” została zgłoszona do konkursu na najlepszą samochodzikową książkę 2013 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. W finale konkursu zajęła 5 miejsce. Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-33-4
Rok wydania: 2013

Liczba stron: 166

piątek, 3 października 2014

Andrzej Irski „Duchy piramidy w Rapie”




Andrzej Irski „Duchy piramidy w Rapie”


W połowie sierpnia Paweł Daniec, urzędnik Ministerstwa Kultury i Sztuki specjalizujący się w poszukiwaniach zaginionych dzieł sztuki otrzymuje list od mieszkańca niewielkiej wioski w Puszczy Boreckiej. Człowiek ten wiedząc, że Paweł rozwikłał wiele historycznych tajemnic informuje go aktach wandalizmu, które miały miejsce w leżącej nieopodal Rapie. Ktoś dokonał włamania do piramidy i zdemolował znajdujące się w niej trumny. Adresat listu zachęca Dańca aby odwiedził Rapę i zajął się tą sprawą. O to samo prosi Pawła jego przełożony z ministerstwa, dyrektor Hipolit Wróbel. Chcąc nie chcąc nasz bohater wsiada do wehikułu i wyrusza na Mazury. Towarzyszy mu Krzysztof - student historii sztuki odbywający praktyki w ministerstwie.

Okazuje się, że piramida w Rapie kryje w sobie niejedną tajemnicę, a włamania do obiektu mają związek z historią z czasów II wojny światowej oraz legendą o ukrytych w starych trumnach złotych posążkach. Jak możemy się domyślić chętnych do odnalezienia posążków jest wielu, a więc dwójkę historyków czeka bardzo trudne zadanie.  


Wywiad z autorem powieści - Andrzejem Irskim

Andrzej Irski udowodnił po raz kolejny, że jest specjalistą w kreowaniu „samochodzikowego” klimatu. O ile jednak podczas lektury „Depozytu hrabiego Paca” można mieć zastrzeżenia do nadmiernych inspiracji dziełami Nienackiego, to w niniejszej powieści inspiracje owe są dużo bardziej zawoalowane.




W powieści występuje cała galeria wyrazistych bohaterów drugoplanowych. Policjant, profesor z Kaliningradu, miejscowi amatorzy mocnych trunków czy dwaj nieźle zakręceni osobnicy - Don Antonio i Admirał. Na chwilę pojawia się także piękna dziewczyna oraz grupka harcerzy. Nie mamy tu co prawda spektakularnego pościgu, ale Paweł Daniec ma okazję zaprezentować możliwości wehikułu w znacznie bardziej oryginalny sposób. Akcja jest dynamiczna. Bohaterowie często przenoszą się z miejsca na miejsce a my wraz z nimi uczestniczymy w nocnych eskapadach po lesie, grzybobraniu oraz wycieczkach po pełnych uroku mazurskich miasteczkach.

Jak widzimy, na niespełna dwustu stronach autor  w doskonały sposób wykorzystał  wszystkie sprawdzone składniki powieści przygodowej wymyślone przed laty przez Zbigniewa Nienackiego. Zagadka historyczna, będąca osią opowieści nie budzi tym razem niedosytu, jaki odczułem czytając „Leśną samotnię” oraz wspomniany wcześniej „Depozyt hrabiego Paca.”

Powieść Andrzeja Irskiego „Duchy piramidy w Rapie” została zgłoszona do konkursu na najlepszą samochodzikową książkę 2013 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. W konkursie zasłużenie zajęła 1 miejsce. Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-31-0
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 179