Adam Gruda „North znaczy północ”
Warszawa, lata sześćdziesiąte
ubiegłego wieku. Sierpień wielkimi krokami zbliża się do końca. Niebawem Olek,
Zbyszek i Gruby ponownie zasiądą w szkolnych ławach. Ale nim to się stanie,
chłopcy zupełnie nieoczekiwanie przeżyją jeszcze jedną wakacyjną przygodę. Pewnego dnia Zbyszek odwiedza kolegów i
oznajmia im, że został poproszony przez brata aby pojechał na Mazury po jacht
„North”, który trzeba sprowadzić do Warszawy. Ma nadzieję, że Olek i Gruby będą
mu towarzyszyć. Niestety, mimo, że chce im nawet zapłacić, koledzy nie palą się
do udziału w wyprawie. Każdy z nich ma swoje plany, obawiają się ponadto, że
nie zdążą wrócić do Warszawy przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Po długich negocjacjach Olkowi
udaje się jednak skompletować załogę. Dołącza do niej nawet pies. Co prawda jamnik
Grubego niezbyt przypomina Szarika, ale chłopiec uparł się, że nigdzie się nie
ruszy bez swojego czworonożnego przyjaciela. Trójka kolegów z kłopotami wyrusza
autostopem z zamiarem dotarcia do Giżycka. Po przyjeździe czeka na nich bardzo przykra niespodzianka. Jacht został skradziony. Nie
poddają się jednak i rozpoczynają poszukiwania.
Akcja powieści Adama Grudy
rozgrywa się niemal w całości w scenerii malowniczych jezior mazurskich. Prawie
każdy autor powieści przygodowej, której bohaterowie spędzają wakacje na
jachcie ma ambicje aby żeglarze mogli zmierzyć się z nagłym załamaniem pogody,
wichrem, falami i piorunami. I tu Adam Gruda nie ustępuje ani Zbigniewowi
Nienackiemu ani Jerzemu Putramentowi. Jego opis zmagań załogi „Northa” z wodnym
żywiołem jest bardzo realistyczny i niezwykle pasjonujący. Warto zaznaczyć, że bohaterowie
zdają ekstremalnie trudny egzamin, mimo tego, że dwaj z nich nie mają żadnego
doświadczenia żeglarskiego.
Po przeczytaniu kilkudziesięciu
stron odniosłem wrażenie, że autor znalazł się na rozdrożu i nie bardzo
wiedział w którym kierunku rozwinąć akcję. A w momencie kiedy młodzi żeglarze
docierają do poniemieckich bunkrów zaczyna się naprawdę robić interesująco. Niestety
pan Adam nie wykorzystał możliwości urozmaicenia fabuły, koncentrując się
głównie na wodnych przygodach. Zapewne to co dla mnie jest wadą niniejszej
powieści, dla miłośników żeglarskich klimatów będzie zaletą. „North znaczy
północ” to także powieść o przyjaźni. Chłopcy, którym za wyruszenie w drogę
Olek musiał obiecać wynagrodzenie, po kilkunastu dniach wspólnie przeżytych na wodzie,
mimo wielu trudności i niewygód rozsmakowują
się rejsie i starają się zrobić wszystko, aby zrealizować swe zadanie.
Muszę przyznać, że przed
rozpoczęciem lektury miałem cichą nadzieję, że odnajdę w niej choć namiastkę
znakomitej powieści Jerzego Putramenta „Wakacje.”[1] I tę
namiastkę odnalazłem. Warto sięgnąć po tę zupełnie zapomnianą dziś powieść,
mimo że do poziomu „Wakacji” trochę jej brakuje. Utwór jest sprawnie napisany,
niestety brak w nim akcentów humorystycznych. Napisany jest zbyt poważnie, jak
na książkę adresowaną do młodych czytelników. Klimat powieści przypomina nieco
utwory Aleksandra Minkowskiego. Podobnie jak
pan Aleksander, także Adam Gruda stworzył wyraziste sylwetki młodych
bohaterów. No i oczywiście występuje w niej (inny co prawda), ale Gruby.
„North znaczy północ” to jedna z
tych książek, których zapewne w latach szkolnych nie mieliśmy okazji przeczytać.
Autor nie może się równać popularnością z klasykami formatu Bahdaja,
Nienackiego czy Szklarskiego. Mimo to warto nadrobić zaległości i w wolnej
chwili pożeglować z Adamem Grudą po Śniardwach i innych mazurskich jeziorach.
W tekście recenzji wykorzystałem ilustracje autorstwa Janiny
Musiałczyk.
Wydawca: Wydawnictwo Łódzkie
ISBN: 978-83-62329-68-7
Rok wydania: 1969
Liczba stron: 304