Tadeusz Kraszewski „Skarb w starym zamku”
Trzynastoletni Henio oraz jego
młodsze rodzeństwo: Hanka, Zdziś i Janek
wyjeżdżają na wakacje do Szlachcina. W tej niewielkiej miejscowości, odległej o
kilka kilometrów od pewnego powiatowego miasta znajduje się parafia zarządzana
przez ich wuja, prałata Zarembę. Zaproszenie dobrodusznego i wesołego księdza wzbudza ogromne zadowolenie jego siostrzeńców. Po dotarciu na plebanię dzieci zaprzyjaźniają
się z mieszkającymi nieopodal rówieśnikami.
Zakochani w powieściach Coopera,
Maine-Reida i Karola Maya młodzi bohaterowie marzą, że kiedy dorosną wyjadą do
Ameryki i będą tam prowadzić traperskie życie. Postanawiają się do tego
solidnie przygotować. Rozbijają w pobliskim lesie obozowisko, budują szałasy i
pewnie spędzili by całe wakacje w podobny sposób, gdyby nie naturalna dziecięca
ciekawość oraz położone kilkaset metrów od obozu ruiny krzyżackiego zamku. W
zamku tym, jak głosiła romantyczna legenda zostały przed wiekami ukryte wielkie
skarby. Miejscowi mieszkańcy opowiadali, że można je odnaleźć jedynie o
dwunastej w nocy. Niestety o północy w zamku straszą duchy.
Łatwo możemy się domyślić, że
młodzieńcy zdecydowali się sprawdzić ile prawdy jest zawarte w wiekowej
legendzie. Kiedy jednak udali się późną nocą w stronę ruin nie spodziewali się,
że eskapada zamieni się w pełną emocji przygodę, którą będą jeszcze
wielokrotnie wspominać. Przechodząc w pobliżu kościoła chłopcom wydaje się, że
widzą światło w jego oknach a nieco dalej zauważają podejrzanych osobników.
Rano okazuje się, że do świątyni dokonano włamania. Widząc, że przybyli na
miejsce przestępstwa policjanci mają problem z wytropieniem przestępcy, Henio i
spółka postanawiają rozpocząć własne śledztwo. Tu muszę dodać, że barwny,
plastyczny opis nocnej wyprawy do zamku jest jednym z najmocniejszych punktów
powieści.
Książka Tadeusza Kraszewskiego
ukazała się tuż przed wybuchem II wojny światowej, po której nie doczekała się
niestety żadnego wznowienia. Nie jest to powieść dla współczesnej młodzieży.
Nie ma w niej szybkiego tempa, przeskoków akcji, nowinek i gadżetów
technicznych. Urzeka jednak ciepły, czasem tajemniczy klimat, bijący z każdej,
pożółkłej już strony ksiązki. 70 lat temu powieść zapewne rozpalała wyobraźnię
wielu młodych chłopców marzących o poszukiwaniu ukrytych kosztowności w ruinach
starych zamczysk. Na okładce mojego, mocno nadgryzionego zębem czasu
egzemplarza zachowało się jeszcze kilka plam wosku. Młody człowiek, który w
blasku świecy, z wypiekami na twarzy pochłaniał przygody dzieciaków w Szlachcinie
teraz pewnie sam jest dziadkiem. Ciekaw jestem, co czytają jego wnuki. Czy
cokolwiek czytają? A może młody czytelnik tej książki nie przeżył wojny, a
wakacje w 1939 r. były ostatnimi w jego życiu?
Zmarły w 1973 r. w Poznaniu
Tadeusz Kraszewski mimo, że pozostawił po sobie pokaźny dorobek literacki, jest
dziś pisarzem zupełnie zapomnianym. Muszę przyznać, że i ja choć „Skarbu w
starym zamku” poszukiwałem od dłuższego czasu, nigdy wcześniej nie miałem
przyjemności czytać książek przygodowych i sensacyjnych tego autora. Na pewno
jednak przyjrzę się dokładniej jego twórczości i być może uda mi się wyłowić
jeszcze jakąś perełkę literacką.
Do sięgania po ulubione lektury
naszych dziadków i pradziadków zachęcam wszystkich miłośników starych, dobrych
książek przygodowych. Wszak nie tylko powieści Kornela Makuszyńskiego
wypełniały półki przedwojennych szkolnych bibliotek.
Projekt okładki oraz ilustracje: Wacław Świerczyński
Wydawca: Księgarnia Świętego Wojciecha.
Poznań-Warszawa-Lublin-Wilno
Rok wydania: 1939
Liczba stron: 185