Helena Bobińska „O szczęśliwym chłopcu”
Ponad trzydzieści lat temu, kiedy
byłem jeszcze małym szkrabem, a sylwetka i twórczość Zbigniewa Nienackiego były
dla mnie całkowitą abstrakcją, przeczytałem powieść Heleny Bobińskiej
„Lipniacy”. Była to historia o grupce dzieci, które spędzają wakacje na wsi.
Tam bawią się we własne dziecięce państwo, które nazywają „Rzeczpospolitą
Lipińską”. Budują darniowe domki, ustalają własne prawa, wybierają władze, a
wreszcie bronią swego państewka przez łobuzami, którzy usiłują je zniszczyć.
Powieść bywała rożnie interpretowana, doszukiwano się w niej także aluzji
politycznych. Pewnie tak było, jednak mnie – wówczas niespełna dziesięciolatka
mało to obchodziło, a lektura książki była dla mnie przygodą na tyle niezwykłą,
że choć tytuł zakryła mgła zapomnienia, przygody dzieciaków tkwiły gdzieś we
mnie przez długie lata. Poszukiwałem tytułu tej powieści przez ponad ćwierć
wieku, aż pewnego dnia w jednym z serwisów aukcyjnych kliknąłem na miniaturkę
okładki książki. Kiedy się powiększyła – już wiedziałem, że to jest TA książka.
Helena Bobińska „Lipniacy”
Z niemałym wzruszeniem powróciłem
po latach do wioski Lipiny. Choć nie w takim stopniu jak kiedyś, powieść na
nowo mnie oczarowała. Zacząłem dostrzegać jej drugie dno, lecz postanowiłem
przeczytać ją tak jakby to była moja pierwsza wizyta w Lipinach. Kiedy dotarłem
do ostatniej strony niezbyt grubej książeczki, wiedziałem już, że nie mogę
tak szybko rozstać się z twórczością Heleny Bobińskiej. Była to świetna
decyzja, bo choć pisarka ma w dorobku powieść o dziecięcych i szkolnych latach
Stalina, a realizm socjalistyczny był bliski jej sercu, w 1917 r. wydała bez
wątpienia jedną z najpiękniejszych książek dla dzieci w dziejach literatury
polskiej.
Helena Bobińska
„O szczęśliwym chłopcu” to
historia 10-letniego Romka Nawrockiego, syna inżyniera-leśnika, który wraz z
rodzicami zamieszkał w Suchej Beskidzkiej. Jest to powieść o przyjaźni,
odpowiedzialności, trudnych wyborach, miłości do przyrody, relacjach między
dziećmi a dorosłymi. Piękny język, niezwykłe ciepło bijące z każdej strony…
Niby nie ma tu typowych przygód, wartkiej akcji, a jednak każdy dzień życia
chłopca w nowym otoczeniu, poznawanie świata i ludzi jest wielką, niezwykłą
przygodą. Odkrywanie nowych ścieżek, i dosłownie i w przenośni, kształtuje
charakter młodego człowieka. Więcej nie będę pisał, ale jeśli macie potomstwo w
adekwatnym wieku, serdecznie polecam wspólną lekturę. Ja mogę tylko bardzo
żałować, że w dzieciństwie, kiedy przeczytałem wspomnianą wcześniej powieść
„Lipniacy” nikt nie podsunął mi książki „O szczęśliwym chłopcu”.
Powieść jest łatwo dostępna,
doczekała się po wojnie kilku wznowień. Niektóre były zmieniane
(aktualizowane). Polecam wydanie z 1953 r., wg zawartej w przedmowie
informacji, treść jest dokładnie taka sama jak wydaniu pierwszym.
Wydawca: Czytelnik
Rok wydania: 1953
Liczba stron: 317
Helena Bobińska: Jak pisałam książkę
„O szczęśliwym chłopcu”
Było to zimą w 1917 roku.
Mieszkałam wówczas z małą córeczką u ojca. Ciężka to była zima. Nie było opału,
nie było chleba i nie było gazu. Niemcy wywieźli wszystko, co można było
wywieźć, nawet klamki mosiężne z drzwi. Paliło się odłamkami starych mebli znalezionych
na strychu. Wieczorami pracowałam przy świecy. Nie pisałam jeszcze dla dzieci.
Więc kiedy mi zaproponowano, żebym napisała małą książeczkę o zimie — nie byłam
pewna, czy potrafię. Najpierw zaczęłam myśleć nad tym, o j a k i e j zimie mam
pisać, gdzie to ma być? I od razu przypomniała mi się zima w Suchej. Bo te dwa
lata w Suchej to były najszczęśliwsze lata mego życia. I zdawało mi się, że z
całej Polski najbardziej kocham Beskidy i Suchą. Trzy lata minęły, odkąd
wyjechałam ze Suchej, ale dość mi było pomyśleć o niej, żeby to wszystko odżyło
na nowo. Zniknęły z oczu czerwone mury browaru za oknami i cała ta okropna zima
pod niemiecką okupacją... Zobaczyłam znowu lesiste stoki Mioduszyny i bystrą,
kapryśną i pełną niespodzianek ulubioną moją Skawę.
Wzięłam kajet i napisałam:
„Gdyby się kto spytał Romka, jaka jest najpiękniejsza rzeka na świecie,
powiedziałby, że Skawa". Tak się zaczęła książka ,,O szczęśliwym
chłopcu" — od środka. Bo wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to będzie duża
książka i że tak się będzie nazywała. Przyjemnie mi było pisać o Skawie i o
Romku. Napisałam jeszcze rozdział „Jaz". I przypomniałam sobie, że to ma
być przecież książeczka o z i m i e . Więc zaczęłam rozdział: „Przed
świętami". Może dlatego, że kochałam te piękne góry, tych ludzi i te
dzieci, widziałam to wszystko, jak bym jeszcze tam była. Napisałam „Jarmark
przedświąteczny", później „Sanki", „Utrapienie z tymi dziećmi",
„Na rzece", „Jaz zamarznięty", „Gwiazdka", „O szarej
godzinie", „Wycieczka na Jasień", „U gajowego", „Jastrząb"
i „Odjazd gości". Przeczytałam te rozdziały i pomyślałam, że to chyba jest
„książeczka o zimie". I zrobiło mi się smutno, że to już koniec. Zaniosłam
rękopis do wydawnictwa, do pana Mortkowicza, bo właśnie on zamówił tę małą
książeczkę. Po kilku dniach pan Mortkowicz powiedział mi: — Niech pani pisze
dalej. To musi być duża i piękna książka. I wiecie przecież, jak to jest. Kiedy
nam ktoś powie, że to, co robimy, jest piękne, wtedy praca nabiera podwójnego uroku. Tak było i ze
mną. Zapomniałam, że piszę tę książkę dla dzieci — pisałam ją d l a s i e b i e
, porwana wspomnieniami. Wiosna już była, kiedy skończyłam ostatni rozdział
„Leśniczówka w Lachowicach". Książka kończyła się słowami: „Pociąg
gwizdnął. Dojeżdżali do Suchej". (Ze wstępu do wydania z 1958 r.)