środa, 30 kwietnia 2014

"Polacy w armii kajzera"


Ryszard Kaczmarek "Polacy w armii kajzera"


Jak czytamy we wstępie do książki „Polacy w armii kajzera,” głównym motywem jej powstania była chęć uzupełnienia luki w dotychczasowej historiografii poświęconej służbie Polaków w szeregach wojska niemieckiego podczas pierwszej wojny światowej.[1] Musimy pamiętać, że w armii niemieckiej, rosyjskiej czy austriackiej nie istniały osobne polskie formacje. Polacy walczyli w mundurach trzech zaborczych armii. Wielokrotnie dochodziło więc do bratobójczych walk. Ryszard Kaczmarek w swoim opracowaniu przedstawia żołnierską drogę jaka przebywali Polacy w armii niemieckiej od poboru aż po szpital lub grób. Taki bowiem tragiczny los przypadł niejednemu z naszych rodaków w latach pierwszej wielkiej wojny.

Wszystko rozpoczynało się od szkolenia rekruta. Podstawowego, gdyż na pełne brakowało niejednokrotnie czasu. Autor przedstawia codzienność żołnierza, zarówno podczas walki na froncie jak i w jednostce wojskowej. Obserwujemy dysproporcje między szeregowymi żołnierzami a zawodowymi oficerami jak również relacje pomiędzy Polakami a mieszkańcami różnych części Niemiec.

Profesor Kaczmarek wiele miejsca w swej książce poświęcił nie tylko losowi rannych i zabitych, ale także opisał wrażenia jakie stosy poległych wywierały na pozostałych przy życiu współtowarzyszy. Makabryczne widoki, które przerażały żołnierzy w pierwszych dniach walk, w realiach wojny pozycyjnej stały się dla nich chlebem powszednim. Zmiany w specyfice prowadzenia walki niosły ze sobą wiele problemów logistycznych związanych z zaopatrzeniem, zakwaterowaniem oraz wyżywieniem tysięcy ludzi. A przecież żołnierze pochodzący z Polski mieli swoje przyzwyczajenia kulinarne. Trudno im się było obejść bez zup, kaszy, chleba i ziemniaków.  Jedzenie w warunkach frontowych było dość monotonne i żołnierze często musieli zadowolić się zupą z brukwi i konserwami. Monotonny jadłospis oraz niewłaściwe odżywianie często prowadziły do chorób i epidemii. Dlatego też wprowadzono szczepionki przeciwko tyfusowi i cholerze.



Żołnierze w pociągu w drodze na front zachodni, sierpień 1914 roku. 
(Źródło: Ryszard Kaczmarek „Polacy w armii kajzera,” s. 121.)


Autor nawiązał także do tematyki niezbyt często poruszanej przez historyków, jak np. organizacji na zapleczu frontu sieci domów publicznych. Opisał sposoby symulowania chorób w celu uniknięcia wojennej makabry. Przedstawił sympatie społeczeństwa francuskiego do żołnierzy posługujących się językiem polskim. Nie zapomniał o życiu religijnym żołnierzy, uczestnictwie w nabożeństwach, wieczorach wigilijnych czy też świętowaniu Wielkanocy.

W książce „Polacy w armii kajzera” znajdziemy wiele informacji o umundurowaniu i uzbrojeniu jednostek wojskowych. Przemierzymy wiele bitewnych pól, m.in. pod Verdun i nad Sommą. Zapoznajemy się ze prymitywnymi warunkami życia i walki na froncie wschodnim. Wszędzie miejscowe cmentarze wojenne usiane są grobami Ślązaków, Mazurów, mieszkańców Wielkopolski i Pomorza.

Ryszard Kaczmarek zbierał materiały do publikacji ok. 4 lat. Wartościowym uzupełnieniem książki są zamieszczone liczne fotografie oraz reprodukcje pocztówek i plakatów z epoki. Najwięcej trudności sprawiło autorowi gromadzenie materiału, np. książek pułkowych, które były rozproszone w różnych miejscach Niemiec.[2] Cennym uzupełnieniem książki, jakim posiłkował się autor są pisane w języku polskim listy i wspomnienia żołnierzy, m.in. Górnoślązaka Kazimierza Wallisa, który w ciągu kilku lat służby wysłał ich do rodziny ponad 500. Jest to rzadki przypadek zachowania się opisów wojennej tułaczki, której autorem był zwykły frontowy żołnierz. Wielokroć Polacy w obcych mundurach zbierali doświadczenie frontowe z głębokim przeświadczeniem, że w sprzyjającej sytuacji politycznej będą je mogli wykorzystać gdy nadarzy się okazja do walki o niepodległość ojczyzny. W powyższych akapitach nakreśliłem tylko ułamek tematyki, którą w swej obszernej książce przedstawił profesor Kaczmarek. Zainteresowanych dokładniejszym zapoznaniem historii Polaków w mundurach niemieckiego zaborcy odsyłam do lektury książki „Polacy w armii kajzera.”

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83-08-05331-7
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 560

Moja ocena: 6/6


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

"Strażnik skarbu"


Aneta Ponomarenko "Strażnik skarbu"



W moich podróżach po coraz dłuższej półce z kryminałami retro sięgnąłem jakiś czas temu po powieść Anety Ponomarenko, której akcja rozgrywa się w Kaliszu w 1888 r. Najstarsze polskie miasto jest areną szeregu zbrodni. Ginie pomocnik aptekarza oraz wdowa po radcy prawnym. Policjanci uważają, że mają do czynienia z samobójstwami. Na miejsca przestępstw przybywają Walery Konstantynowicz Jezierski, agent do specjalnych poruczeń w randze radcy stanu oraz młody żydowski lekarz Jakub Zaif, z którymi przez ponad 300 stron powieści będziemy wędrować kaliskimi ulicami usiłując trafić na ślad osobnika, który zburzył spokój stolicy guberni. W trakcie prowadzenia śledztwa polski Żyd zaprzyjaźnia się z szefem rosyjskiej policji.

To właśnie Zaif odkrywa, że ktoś upozorował samobójstwa a w rzeczywistości dokonano morderstw. Wkrótce potem w bibliotece klasztornej zostają odkryte ciała dwóch zakonników, którzy przed śmiercią byli torturowani. Nasi dwaj bohaterowie są przekonani, że wszystkie zabójstwa łączy wspólna nić, która ma związek z kolekcjonerami masońskich pamiątek. Jak się bowiem okazuje Kalisz był niegdyś ważnym ośrodkiem wolnomularskim a gdzieś w mieście znajduje się ukryty przez nich skarb. Giną kolejne osoby, ktoś usiłuje zabić doktora Zaifa…

Aneta Ponomarenko z dużą pieczołowitością przedstawiła Kalisz u schyłku XIX wieku. Gościmy w pałacu dobrodusznego, dbającego o miasto gubernatora Michała Piotrowicza Daragana.[1] W tymże pałacu Jakub Zaif zapałał uczuciem do jego pięknej córki. Zdawał sobie jednocześnie sprawę, że ta miłość nie ma zbyt wielkiej przyszłości. Tak wiele dzieliło przecież córkę prawosławnego urzędnika i syna żydowskiego bankiera.

Od ojca doktora Zaifa przyjmujemy zaproszenie na wystawną ucztę w jego tajemniczym domu. Zaglądamy za klasztorne mury, do piwnic, cel zakonników i biblioteki. Odwiedzamy mieszkania kaliszan, sklepy i księgarnie. Wraz z mieszkańcami miasta uczestniczymy w balu dobroczynnym zorganizowanym przez życzliwego Polakom gubernatora.

Z uśmiechem czytamy, jaką atrakcją dla mieszkańców XIX-wiecznego miasta był telefon, odkurzacz, czy też inne wynalazki. Nie bez wpływu  na rozwój śledztwa są także eksperymenty z daktyloskopią prowadzone przez dr Zaifa.

W jednym z wywiadów Aneta Ponomarenko zdradziła, że cykl powieści o przygodach agenta Jezierskiego i doktora Zaifa zamknie się na trzech tomach. Drugiej książki „Dom śmierci” nie miałem jeszcze okazji przeczytać, ale autorka uważa, że jest znacznie lepsza od „Strażnika skarbu,”[2] więc pewnie niebawem będę miał okazję do ponownych odwiedzin dawnego Kalisza. Polecam.


Wydawnictwo: Szara Godzina
Seria wydawnicza: Calisia
ISBN: 978-83-933462-2-6
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 367

Moja ocena: 5/6

czwartek, 24 kwietnia 2014

"Lwowska noc"


Wiesław Helak "Lwowska noc"


„Lwowska noc” to dramatyczna i wzruszająca opowieść o ostatnich latach Lwowa. Polskiego Lwowa. To opowieść o Polakach, Ukraińcach i Żydach, którzy współtworzyli  historię tego miasta. To wreszcie opowieść o Rosjanach i Niemcach, którzy brutalnie zamknęli pewien rozdział w dziejach Lwowa, rozpoczynając jednocześnie nowy, pełen bólu, zakłamania i zawiedzionych nadziei. „Lwowska noc”  Wiesława Helaka to niemal dokumentalna relacja o swoistej drodze krzyżowej, którą przeszedł bohater powieści Józef Sztendera, polski nauczyciel mieszkający wraz z żoną, Ukrainką w wiosce nieopodal Lwowa.

Ten kochający swoją rodzinną ziemię patriota bez wahania zakłada mundur i mimo, że nie otrzymał karty mobilizacyjnej decyduje się wyjechać, aby walczyć w obronie ojczyzny. To właśnie wrzesień 1939 r. rozpoczął jego gehennę, która już nigdy miała się nie zakończyć. Za miłość do ojczyzny przyjdzie Józefowi zapłacić najwyższą cenę. Bohater traci rodzinę. Ukochana żona oraz dwójka dzieci zostaje bestialsko zamordowana przez sąsiadów – Ukraińców. Sam wielokrotnie unika śmierci, trafia do sowieckiego więzienia. Jest świadkiem rozstrzelania profesorów lwowskich, eksterminacji ludności żydowskiej  oraz wielu innych zbrodni dokonywanych przez wojska okupantów. Obserwuje rabowanie polskiego mienia, wywózki Lwowian na Syberię oraz przymusowe deportacje do Polski, na Ziemie Odzyskane.

W powieści Wiesława Helaka nie brakuje wstrząsających scen, które jak wspomniany wcześniej mord na rodzinie Józefa, czy też dramat dzieci żydowskich w getcie lwowskim na długo pozostają w pamięci czytelnika.

„Lwowska noc” to także historia o tragicznej miłości, którą głównemu bohaterowi dane jest przeżyć aż dwukrotnie. Za pierwszym razem on traci rodzinę, za drugim - nowa rodzina - jego. Sztendera szukając ukojenia w bólu oraz odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania i wątpliwości zamyka się w klasztornych murach, które jednak opuszcza  i dalej toczy walkę o zachowanie człowieczeństwa. Przebywając we Lwowie angażuje się w pomoc dla osieroconych dzieci a także wstępuje do zakonspirowanej organizacji wojskowej. Wielokrotnie naraża życie dla przyjaciół, a na błaganie żony proszącej aby pozostał z nią i dziećmi odpowiada: „Głos sumienia nakazuje mi iść.”[1]

Ma to szczęście, że u jego boku są osoby, które czują, myślą i kochają podobnie jak on: ojciec, zaprzyjaźniony ksiądz, żydowski lekarz, młody harcerz, czy też kobiety które opiekują się dziecięcym przytułkiem. Mimo wszystko może także liczyć na swą małżonkę, która w chwili próby nie zdradza ukraińskim bandytom jego miejsca pobytu. Niestety, niemal wszystkie te osoby za swą miłość do Lwowa i ojczyzny straciły życie.

W pamięci Wiesława Helaka pozostały relacje jego dziadków i rodziców, którzy przeżyli lwowską gehennę oraz zesłania na Syberię. Im właśnie dziękuje na ostatnich stronach powieści za to, że ich wspomnienia pozwoliły mu „odnaleźć w sobie choć w części miłość do tego miasta i jego losów oraz wzbogacić opowieść o szczegóły, których żaden autor by nie wymyślił.”[2] „Lwowska noc” to również kawał dobrej polskiej prozy. Polecam.

Wydawnictwo: Trio
ISBN: 978-83-7436-304-4
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 326

Moja ocena: 6/6


[1] Wiesław Helak „Lwowska noc,” s.164.
[2] Tamże, s. 326.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

"Na dno szybu. Od Oberschlesien do Górnego Śląska"


Leszek Adamczewski "Na dno szybu. Od Oberschlesien do Górnego Śląska"


„Na dno szybu. Od Oberschlesien do Górnego Śląska” to zbiór siedemnastu reportaży historycznych poświęconych wydarzeniom, które niezbyt często poruszają w swoich opracowaniach badacze historii II wojny światowej. Podobnie jak w innej książce Leszka Adamczewskiego, którą nie tak dawno miałem okazję przeczytać i zrecenzować „Skarby w cieniu swastyki”[1] znajdziemy tu kilka opowieści o zaginionych w czasie wojennej i powojennej zawieruchy dobrach polskiej kultury narodowej. Dużo miejsca Autor poświęcił także dziejom Górnego Śląska w tym tragicznym okresie.

Leszek Adamczewski odbrązowił historię obrony wieży spadochronowej w Katowicach oraz przedstawił swoje spojrzenie na niemiecką prowokację i napad  na radiostację w Gliwicach w 1939 r. Kilka reportaży dotyczy rabowania i wywożenia ze śląskich zakładów przemysłowych wszystkiego co tylko miało jakąkolwiek wartość. Tu oczywiście prym wiedli czerwonoarmiści, choć również i hitlerowcy wywozili co się dało, aby tylko nie wpadło w ręce wrogiej armii. To co ocalało zostało zniszczone podczas bombardowań Śląska przez samoloty aliantów.

W książce Adamczewskiego przeczytamy również o trudnościach związanych z budową obozu koncentracyjnego Auschwitz, o życiu więźniów i ich katów. Zajrzymy do sztolni wykutych w Górze Świętej Anny, tajemniczych tuneli kopalnianych oraz do skrytki katedry w Nysie. Wsiądziemy do pociągu specjalnego Adolfa Hitlera i poznamy historię człowieka, który być może uniemożliwił niemieckim naukowcom skonstruowanie bomby atomowej. Będziemy świadkami dramatycznego finału miłości Polki i Ślązaka niemieckiego pochodzenia zakończonej tzw. „ceremonią pohańbienia.”

Autor powraca także do poszukiwań słynnej Bursztynowej Komnaty, które tym razem na początku lat 90-tych ubiegłego wieku prowadzono w okolicach kościoła świętego Jerzego w Podlesiu. Komnata jak wiemy poszukiwana jest od dziesiątków lat. Zapewne jeszcze kilka pokoleń odkrywców będzie próbować zlokalizować ten mityczny już niemal skarb. Dlatego dziwi mnie nieco przekonanie Autora, który za najbardziej prawdopodobną hipotezę dotyczącą dziejów tego zabytku uważa zniszczenie go przez żołnierzy Armii Czerwonej. Oparta jest ona głównie na relacji członka brygady trofiejnej Komitetu ds. Sztuki przy Radzie Komisarzy Ludowych prof. Aleksandra Briusowa, który rzekomo znalazł szczątki spalonej Komnaty w czerwcu 1945 r. Sam Leszek Adamczewski pisze, że „władze radzieckie traktowały Briusowa jako osobę niezrównoważoną psychicznie. Stąd też spalenie komnaty przez czerwonoarmistów uważano za mało prawdopodobną hipotezę.”[2] Dlaczego więc Autor zaufał właśnie słowom tego człowieka, skoro jak pokazuje historia, również ta najnowsza, niewiele warte są słowa urzędników posługujących się językiem Puszkina. Jeżeli nie można zaufać tym, którzy podejmują decyzje na wysokich szczeblach, nie można brać niemal za pewnik słów osoby, która na ich rozkaz okradała podbite ziemie z najcenniejszych zabytków. Przez kilkadziesiąt historia Bursztynowej Komnaty obrosła setkami legend. Dlatego moim zdaniem każda hipoteza dotycząca jej losów jest prawdopodobna w takim samym stopniu, a więc prawdopodobieństwo zniszczenia jej przez żołnierzy radzieckich jest takie samo jak ukrycie jej przez Briusowa i jego pomocników.

Największą zaletą książki jest nieco inne, świeże spojrzenie Autora na znane nam wydarzenia historyczne oraz zamieszczenie w niej wielu wątków pomijanych przez oficjalną historiografię. Choć od zakończenia II wojny światowej upłynęło już kilkadziesiąt lat, nadal wiele pytań dotyczących tamtych tragicznych dni pozostaje bez odpowiedzi. Na szczęście dzięki dociekliwości i pracowitości takich osób jak Leszek Adamczewski istnieje szansa, że choć kilka z tych białych plam zostanie wymazanych.


Wydawnictwo: Replika
ISBN: 978-83-7674-165-9
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 329

Moja ocena: 5+/6



[2] Leszek Adamczewski „Na dno szybu. Od Oberschlesien do Górnego Śląska,” s. 304

środa, 16 kwietnia 2014

"Prawda to marny interes, a policja wie tylko tyle, ile jej ludzie powiedzą"


Jacek Matecki "Prawda to marny interes, a policja wie tylko tyle, ile jej ludzie powiedzą"



Posępna, mroczna warszawska dzielnica żydowska jest tłem znakomitej powieści Jacka Mateckiego o rozbudowanym tytule „Prawda to marny interes, a policja wie tylko tyle, ile jej ludzie powiedzą.” Nie tylko tytuł książki jest rozbudowany. Wielowątkowa, wartka akcja, kilkudziesięciu bohaterów, kilka trupów, kilku podejrzanych oraz znakomicie oddany klimat  dawnej stolicy gwarantuje Czytelnikowi, że wieczory spędzone przy lekturze książki dostarczą wielu emocji.

Jest rok 1909. Na ulicach Warszawy znajdowane są zwłoki młodych żydowskich dziewcząt. Morderca zabija w piątki. Przedstawiciele carskich organów ścigania nie potrafią znaleźć prawdziwego motywu zbrodni. Nie biorą poważnie pod uwagę mordu rytualnego i odpowiedzialnością za zbrodnie usiłują obarczyć m.in. przywódcę organizacji spiskowej.

Każdy z nich, czy to sędzia, czy też podrzędny policjant usiłuje wykorzystać  te sprawę do przeforsowania swoich własnych interesów. Sędzia śledczy Piotr Wolfowicz Blüchert zawiera umowę z ojcem jednej z zamordowanych młodych kobiet, bogatym kupcem Chaimem Prewesem. Za kilka tysięcy rubli zobowiązuje się odnaleźć mordercę. Jest mu obojętne, kto nim będzie. Dla pieniędzy gotów jest wysłać na szubienicę nawet najlepszego przyjaciela, gdyby go oczywiście miał.

Ale w powieści Jacka Mateckiego każdy jest zdany tylko na siebie, a wyraz przyjaźń nie pojawia się w słowniku żadnego z bohaterów. Nikomu nie można zaufać. Policjanci zamiast tropić przestępców toczą walkę między sobą. O to aby lepiej wypaść w oczach przełożonych, podgryźć gałąź na której siedzi niewygodny kolega, czy też wyłudzić choć parę rubli. Każdy na każdego ma jakiegoś haka, a życie ludzkie jest niemal bezwartościowe.

Więzienie, dom publiczny, gabinety policyjnych dygnitarzy, meliny pijackie, knajpy, prosektorium, zapyziałe, nędzne klitki w odrapanych kamienicach to tylko niektóre z miejsc, w których umiejscowił akcję swej powieści Jacek Matecki. Z bohaterami trudno się identyfikować. To w większości skorumpowane kanalie bez żadnych skrupułów. No może jeden z nich, wplątany przypadkowo w tryby maszyny śledczej, młody żydowski dziennikarz Adam Warszawski jest nie do końca zepsutym osobnikiem, który z pewną naiwnością prowadził będzie własne śledztwo łudząc się, że  uda mu się pomóc doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości prawdziwego sprawcę seryjnych mordów.

Prawda to marny interes, a policja wie tylko tyle, ile jej ludzie powiedzą” to pierwsza powieść Jacka Mateckiego wydana przez niego pod własnym nazwiskiem. Jak dowiadujemy się z krótkiej informacji zamieszczonej na wewnętrznej stronie okładki, trzy pierwsze książki Auror napisał jako „murzyn.” Mam nadzieję, że na jego kolejną powieść pod własnym nazwiskiem nie będziemy musieli zbyt długo czekać. A tymczasem polecam lekturę niniejszej książki. Ta niemal epicka powieść zadowoli najbardziej wybrednych koneserów polskich kryminałów retro.

Wydawnictwo: Trio
ISBN: 978-83-7436-330-3
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 322

Moja ocena: 6/6

sobota, 12 kwietnia 2014

"Sopot 1939. Starcie wywiadów. Miłość i wojna. Thriller retro"


Zofia i Jan Puszkarow "Sopot 1939. Starcie wywiadów. Miłość i wojna. Thriller retro"


Nowy Jork, początek lipca 1939 r. Młodzi małżonkowie, Amerykanie polskiego pochodzenia Maks i Marta wsiadają na pokład statku „M/S Piłsudski.” Ślub wzięli zaledwie trzy godziny wcześniej. To ich wymarzony rejs do Europy. Marta ma już dość żmudnej pracy w piekarni u swego ojczyma, który zadecydował, że jako 15-letnia dziewczyna ma zakończyć edukację i pomagać mu w prowadzeniu interesu. Dla Maksa natomiast nie będzie to pierwsza wizyta w kraju przodków. Klika lat przed lipcowym rejsem był już w Warszawie wśród osób towarzyszących znanej amerykańskiej aktorce, która brała udział w zdjęciach do filmu „Niebezpieczny romans.” To wykształcony młody człowiek, posługujący się biegle kilkoma językami. Młodzi mają w planach założenie w Polsce wytwórni filmowej. Są pełni optymizmu i wiary w powodzenie swoich zamiarów, dlatego nie rezygnują z nich mimo bardzo o napiętej sytuacji międzynarodowej.

Podczas rejsu Maks i Marta poznają wielu pasażerów z różnych krajów, którzy jak się okazuje odwiedzają Rzeczpospolitą nie tylko w celach turystycznych. Prawdę mówiąc małżonkowie mimo, że są w sobie zakochani, także nie mówią sobie wszystkiego. Jedno z nich ukrywa tajemnicę, która sprawi, że ich pobyt w Polsce zamieni się w koszmar a małżeńska sielanka zakończy się wkrótce po tym gdy dopłyną do gdyńskiego portu.

Nasi bohaterowie wynajmują pokój w sopockim pensjonacie. Latem 1939 ten popularny, nadmorski kurort gościł znacznie mniej turystów niż w ubiegłych latach. Zarówno mieszkańcy miasta, jak i wakacyjni przybysze coraz bardziej zaczynają zdawać sobie sprawę, że po upalnym lecie może nadejść krwawa, wojenna jesień.

Pewnego wieczoru podczas powrotu z kasyna Maks zostaje napadnięty. Ktoś usiłuje upozorować jego samobójstwo. Tylko dzięki interwencji przypadkowych przychodniów udało mu się ocalić życie. Wkrótce potem dochodzi do całego szeregu tajemniczych i dramatycznych wydarzeń, które sprawią, że Marta straci zaufanie do wszystkich otaczających ją osób. Jej życie stanie się zagrożone. Giną osoby, z którymi się spotyka. Kobieta wreszcie odkryje, że znaleźli się w samym centrum walki wywiadów. 

Powieść Zofii i Jana Puszkarow nosi bardzo rozbudowany tytuł. Jest w nim miejsce na słowa wywiad, miłość, wojna, thriller, retro. Wątek miłosny, mimo pewnych niedopowiedzeń między głównymi bohaterami został przekonująco skonstruowany, walka wywiadów w przededniu wybuchy wojny także. Wszystko to mamy okraszone niewielką domieszką sepii, więc i dla „retro” znalazłem uzasadnienie. Jednak po zakończeniu lektury, zadałem sobie pytanie: czy faktycznie przeczytałem thriller? Mimo, że Autorom udało się wytworzyć klimat narastającego zagrożenia, niebezpieczeństw, a nawet iluzji otaczających główną bohaterkę, mam jednak wrażenie, że na thriller to trochę zbyt mało. To moim zdaniem powieść sensacyjna, z wartką, pełną zaskakujących zwrotów akcją. Jest to zarazem pierwsza część cyklu powieściowego.  Recenzję kolejnych przygód Marty i Maksa pt.: „Sopot 1940. Ścieżki miłości i szyfry wojny” również niebawem znajdziecie na stronach ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI.

Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-7900-077-7
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 144

Moja ocena: 4/6

środa, 9 kwietnia 2014

"Skarby w cieniu swastyki"


Leszek Adamczewski "Skarby w cieniu swastyki" 

Książka Leszka Adamczewskiego, poznańskiego pisarza i dziennikarza jest doskonałym kompendium wiedzy o poszukiwaniach zaginionych i zagrabionych dóbr kultury narodowej w czasach okupacji niemieckiej. Autor od wielu lat zajmuje się problematyką grabieży bezcennych dzieł sztuki ze znajdujących się na ówczesnych ziemiach polskich zbiorów muzealnych, kościelnych oraz kolekcji prywatnych. W wielu swoich dotychczasowych publikacjach powraca do tematyki utraconych dóbr kultury.[1]

Książkę „Skarby w cieniu swastyki” rozpoczyna opowieść o nieudanych próbach ratowania ołtarza Wita Stwosza w 1939 r., jego wojennej tułaczce po Berlinie i Norymberdze aż po szczęśliwy powrót do podwawelskiego grodu. Jak wiemy, nie wszystkie nasze skarby miały tyle „szczęścia” co najcenniejszy klejnot Kościoła Mariackiego. Wiele z nich spłonęło, zostało zasypane w gruzach bombardowanych miast i zamków, wiele padło łupem bandytów spod znaku swastyki i ich kolegów z radzieckich brygad trofiejnych. Stąd też myślę, że nie byłoby wielkim nadużyciem dopisanie w tytule książki pod swastyką także sierpa i młota, które to symbole rzuciły nie mniejszy cień na polskie skarby utracone w czasie wojennej zawieruchy dziejowej. Tym bardziej, że sam Leszek Adamczewski dość dużo miejsca poświęca także rabusiom z Armii Czerwonej, którzy wielokrotnie toczyli swoisty wyścig o łupy z ze złodziejami w niemieckich mundurach.

Leszek Adamczewski na trzystu stronach swej książki przedstawił kilkadziesiąt historii zaginionych zabytków. Najbardziej znane z nich to niewątpliwie wspomniany wcześniej Ołtarz Mariacki oraz legendarna Bursztynowa Komnata. Opisał też wojenne losy m.in. Biblii Płockiej,[2] obrazów Jana Matejki, Sądu Ostatecznego Hansa Memlinga, relikwiarza świętej Korduli,[3] rękopisu naszego hymnu narodowego, Księgi elbląskiej a także innych skarbów zrabowanych przez dwie walczące ze sobą armie. Utracone zabytki to nie tylko obrazy i rzeźby, ale także tysiące cennych naczyń liturgicznych, miliony ksiąg i rękopisów.

Autor nie zapomniał o podkreśleniu roli polskich uczonych, którzy tak jak profesorowie Stanisław Lorentz, czy Karol Estreicher przyczynili się w ogromnym stopniu do odzyskania wielu pamiątek. Skarbów szukamy ich m.in. w Oliwie, Głogowie, Górach Sowich, Szczecinie, Gdańsku, Lublinie, na Pomorzu, Mazurach i Śląsku. Często jednak Niemcom udawało się wywieźć swoje wojenne zdobycze za Odrę, gdzie również wraz z autorem staramy się odtworzyć ich wojenną drogę. Zaglądamy do piwnic, sztolni, skrytek, bankowych sejfów, penetrujemy gruzowiska. Autor zweryfikował i wyeliminował wiele hipotez dotyczących losów zaginionych dzieł sztuki. Przeprowadził setki rozmów ze świadkami, których z każdym rokiem jest przecież coraz mniej. Książkę uzupełnia wiele fotografii (niestety czarno-białych) z archiwum autora. Poszukiwaczy pamiątek przeszłości zainteresuje zapewne bibliografia zamieszczona na ostatnich stronach ksiązki, która stanowi doskonały punkt wyjścia do prowadzenia dalszych badań i poszukiwań.

Wydawnictwo: Replika
ISBN: 978-83-7674-245-8
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 308

Moja ocena: 4+/6


[1] Patrz np.: „Łuny nad jeziorami,” „Dymy nad Gdańskiem, ”Podziemny skarbiec Rzeszy.”

piątek, 4 kwietnia 2014

"Kroniki Klary Schulz. Zniknięcie Sary"



 Nadia Szagdaj "Kroniki Klary Schulz. Zniknięcie Sary"

Na blogu ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA często goszczą recenzje polskich kryminałów w odcieniu sepii. Zazwyczaj ich bohaterowie to błyskotliwi panowie detektywi rozwiązujący najtrudniejsze zagadki kryminalne. Dziś mam przyjemność zrecenzować powieść kryminalną Nadii Szagdaj, w której szare komórki wytęża – kobieta detektyw. Klara Schulz to młoda matka i żona. Wraz z ojcem, byłym policjantem prowadzi biuro detektywistyczne w Breslau. Jest lipiec 1911 r. Talentami  dedukcyjnymi pani Schulz nie ustępuje swoim bardziej znanym kolegom po fachu Jerzemu Drwęckiemu czy też Ignazowi Braunowi. Jest przy tym piękną kobietą, odważną i nieco próżną. Ta właśnie próżność sprawi, że Klara wpakuje się w nie lada kłopoty. A wszystko zacznie się od pełnego pochlebstw listu z zaproszeniem do pracowni fotograficznej w Danzig. Pani Braun bez głębszego zastanowienia postanawia wyjechać nad morze by dać się uwiecznić na zdjęciach nieznajomemu fotografowi. Okazuje się, że ktoś usiłuje podstępnie wywabić ją z Breslau. W jej rodzinnym mieście dochodzi tymczasem do porwań dwóch dziewczyn. Rodziny uprowadzonych mają nadzieję, że detektywom uda się odnaleźć miejsce gdzie są przetrzymywane Sara i Renate.

Niestety podczas powrotu pociągiem z Danzig do Breslau Klarę spotyka dramatyczna przygoda, która sprawi, że pani Schulz będzie miała ogromne problemy z aktywnym udziałem w tropieniu porywaczy. Czy detektywom uda się połączyć ze sobą sprawy zaginięć młodych kobiet? Co wspólnego mają ze sobą obydwie dziewczyny, które pochodzą przecież z różnych światów? Jedna z nich pracuje w fabryce, druga zaś to córka znakomitego lekarza. Nadia Szagdaj postarała się, żeby nie tylko Klara z ojcem, lecz także Czytelnicy mieli twardy orzech do zgryzienia.

„Zniknięcie Sary” to druga powieść o przygodach Klary Schulz. Pierwszej – „Sprawy pechowca” nie miałem jeszcze okazji przeczytać. Umiejscowienie akcji w Breslau sprawiło jednak, że większość recenzentów porównuje książki Nadii Szagdaj do powieści kryminalnych Marka Krajewskiego. Ja pani detektyw nie będę porównywał do Eberharda Mocka. Zauważyłem jednak, że 10 lat przed Klarą podobną podróżą pociągiem odbył wspomniany wcześniej inspektor Braun.[1] Trasa jego wyprawy była nieco inna. Pan Braun przemierzył trasę Berlin - Wejherowo. Jakże inne temperamenty ma jednak ta para detektywów. Ignaz Braun - spokojny, dystyngowany inspektor, Klara Schulz - spontaniczna, pełna temperamentu, nie stroniąca od alkoholu kobieta, ktora swoim niekonwencjonalnym zachowaniem wielokrotnie wzbudzała co najmniej zdziwienie wśród postronnych osób.

Nadia Szagdaj przedstawiając bohaterkę powieści mówi: „To kobieta odważna jak na tamte czasy, wychodząca poza ramy kulturalno-obyczajowe. Przez czytelników nazywana wręcz feminizująco-emancypująca. Z pewnością jest przebojowa. No i robi swoje, realizuje pasję pomimo tego, że patrzy się na nią niezbyt poważnie jako na kobietę-detektyw.”[2]

W powieści „Kroniki Klary Schulz. Zniknięcie Sary” znajdziemy odniesienia do numerologii, hipnozy i jasnowidzenia. Nie będę jednak o nich szerzej pisał, aby nie zabierać Czytelnikom przyjemności płynącej z lektury powieści. Autorka nie zasypuje nas nadmiarem detali geograficznych i historycznych związanych z Breslau. Mimo to nie odczułem ich braku. W zamian mamy dość szczegółowo przedstawione życie rodzinne rodziny Schulzów. Może to wiecznie zapracowany, nie mający czasu mąż - lekarz sprawił, że Klara zdecydowała się na wyjazd do Danzig. Może potrzebowała przejrzeć się choćby w oczach nieznajomego fotografa, skoro wzrok męża ciągle błądził po teczkach z dokumentacją medyczną? Wypada tylko współczuć ich synkowi, który na nadmiar rodzicielskich uczuć nie może narzekać. Ciągle nieobecny ojciec, matka znajdująca czas tylko na to aby w biegu pogłaskać małego Fritza po głowie. Kto wie, czy pochodzący z tak „dobrej” rodziny chłopiec nie wkroczy w przyszłości na drogę przestępstwa i wtedy przypadkiem nie skrzyżują się na dłużej drogi matki-detektywa i syna.

No ale to tylko teoretyczne rozważania a recenzję czas kończyć. Dodam więc jeszcze tylko, że moją uwagę zwróciła estetyczna, dopracowana i bardzo klimatyczna okładka książki. Wydanie ilustrowane zawiera reprodukcje pocztówek przedstawiających zdjęcia Breslau i Danzig z początków XX wieku. W wywiadzie przeprowadzonym z Autorką, znalazłem informację, że planowane są kolejne tomy serii. Ich akcja ma rozgrywać się podczas I wojny światowej.[3] Mam nadzieję, że będą co najmniej równie interesujące jak „Zniknięcie Sary,” które oczywiście polecam miłośnikom kryminałów retro.

Wydawnictwo: Bukowy Las
Seria wydawnicza: Kroniki Klary Schulz
ISBN: 978-83-63431-59-4
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 311

Moja ocena: 4+/6



środa, 2 kwietnia 2014

"Tropem tajemnicy"


Maria Stengert "Tropem tajemnicy"


Telewizja, Internet, pseudogalerie, masa innych rozrywek sprawiają, że zanikają więzi rodzinne. Z wieloma członkami naszych familii spotykamy się tylko podczas okazjonalnych uroczystości. Niestety, najczęściej tych najsmutniejszych – pogrzebów. Kiedy betonowa płyta zakryje trumnę lub głucho zadudni rzucona na deski garść ziemi nie zamienimy już ze znajdującym się wewnątrz wujkiem czy ciocią ani jednego słowa.

Rodzinę Okęckich, bohaterów powieści Marii Stengert rozbiły nie media i powierzchowny, rozrywkowy styl życia lecz wojna. Stracone lata i zerwane kontakty próbuje naprawić najmłodsze pokolenie – Magda i Marcin. To uczniowie szóstej i piątej klasy szkoły podstawowej. Mieszkają wraz z rodzicami i młodszym rodzeństwem  w Kaliszu. To typowa, nie zamożna rodzina początku szarych lat 80-tych XX wieku. W ich niewielkim mieszkaniu rzuca się w oczy okazały regał wypełniony książkami. I  właśnie podczas porządkowania biblioteczki dzieci przypadkowo rozbijają pamiątkowy (po babci) obrazek stojący na półce. Pękła ramka i zza obrazka wypadła zapisana kartka. Okazało się, że jest to list z września 1943 r. W liście jest wymienione nazwisko i imię, prawdopodobnie przodków z czasu wojny. Jest także wzmianka o skarbie, która rozbudza zainteresowanie dzieci. Podejrzewają, że kluczem do rozwiązania zagadki są właśnie ich krewni o których mowa w liście. Niestety rodzice nie mogą im pomóc. Magda z Marcinem postanawiają więc udać się do cioci mieszkającej w Krakowie. Mają nadzieję, że może ona zna tajemniczych członków rodziny. Następnie dzieciaki wyjeżdżają do wujków w Gdańsku i Wrocławiu, odwiedzają okolice Poznania oraz Ziemię Świętokrzyską.

Rozwiązując zagadkę z przeszłości młodzi ludzie poznają nigdy nie widzianych członków rodziny, o których istnieniu gdyby nie tajemniczy list, nie mieliby zapewne pojęcia. Uzupełniając drzewo genealogiczne, odnawiając kontakty, dzieci stają się łącznikiem między coraz bardziej oddalającymi się od siebie przedstawicielami starszego pokolenia.

Autorka duży nacisk położyła na „wątki geograficzne” w powieści. Magda i Marcin zwiedzają muzea oraz obiekty zabytkowe na trasie swojej podróży. Czytając powieść „Tropem tajemnicy” przypomniałem sobie, że podobnie jak Magda w czasach szkoły podstawowej pełniłem zaszczytną funkcję łącznika z biblioteką. W książce możemy znaleźć jeszcze wiele innych ciekawych smaczków z czasów PRL-u, m.in.: wzmianki oszczędzaniu na książeczkach PKO, kasetach Lady Pank i Perfectu, czy też produkowaniu zimowych przetworów.

Powieść odznacza się słonecznym, wakacyjnym klimatem, umiarkowanym humorem (tu do klasyków nieco brakuje), dużą porcją dydaktyki (mimo to dobrze się czyta) oraz nutką nostalgii. To książka dla młodego czytelnika. Nie dla każdego (takie mamy czasy). Polecam.

Wydawnictwo: Młodzieżowa Agencja Wydawnicza
ISBN: 83-203-1546-8
Rok wydania: 1987
Liczba stron: 295

Moja ocena: 4/6


sobota, 29 marca 2014

"List z powstania"


Anna Klejzerowicz "List z powstania"

Wrzesień 1944 r. Powstanie Warszawskie chyli się ku upadkowi. Do drzwi mieszkających na Żoliborzu doktorostwa Bańkowskich puka młody człowiek z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Znają go. To przyjaciel ich starszej córki Hanki, łączniczki Szarych Szeregów. Jej  rodzice pełni są najgorszych przeczuć, martwią się o córkę. Powstaniec sięga po broń. Kilkoma strzałami zabija starszych państwa, okrada mieszkanie z najcenniejszych przedmiotów, podpala je aby zatrzeć ślady i ucieka. Tak kończy się prolog najnowszej powieści Anny Klejzerowicz „List z powstania.”

Okazuje się, że sama Hanka zaginęła podczas powstania. I właśnie sprawa tajemniczego zniknięcia dziewczyny stała się przekleństwem i koszmarem jej młodszej siostry. Ocalona z wojennych zawirowań Julia ciągle wierzy, że jeszcze zobaczy Hankę. Całe swoje życie podporządkowuje poszukiwaniom siostry. Choć po wojnie przeprowadza się do Gdańska, nadal odwiedza warszawskich powstańców aby w ich wspomnieniach znaleźć choć cień nadziei pozwalający na odnalezienie siostry. Dorasta, zakłada rodzinę, lecz jej myśli ciągle krążą wokół Hanki. Swoją wiarą, która przerodziła się już w obsesję zaraża męża i córkę Mariannę, która z równą determinacją i pasją poświęci się tej sprawie, zaniedbując swoje własne życie.

Musimy pamiętać, że w latach PRL-u nie wszystkim były na rękę poszukiwania prowadzone głównie w środowiskach byłych żołnierzy Armii Krajowej. Ale nie tylko bohaterki powieści czują na plecach oddech funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Anna Klejzerowicz postarała się by również Czytelnicy mogli łatwością wyobrazić sobie, co czuły z Marianna z matką kiedy niespodziewanie rozlegało się pukanie do drzwi ich mieszkania lub w nocy zadzwonił telefon.

Historia osnuta jest na frapującym wątku, który choć na pierwszy rzut oka wydaje się dość prosty, w pewnej chwili rozgałęzia się sprawiając, że bohaterki nie wiedzą czy ludzie, których dotychczas uważały za przyjaciół godni są ich dalszego zaufania. Mimo, że tłem akcji jest Polska od czasów powojennych do współczesności, autorka skoncentrowała się na ludziach i emocjach. Na rozważania i dylematy dotyczące m.in. zasadności wybuchu Powstania Warszawskiego  Marianna z matką nie poświęcają w rozmowach zbyt wiele czasu. Jednak duch tamtych tragicznych dni cały czas unosi się nad kartami książki.

Szybkie tempo akcji sprawia, że nie mamy ochoty odkładać książki zanim razem z Marianną nie rozwikłamy zagadki zaginięcia łączniczki z Powstania. Wraz z autorką nabieramy krótkiego oddechu dopiero, kiedy docieramy do okresu przemian ustrojowych na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Muszę przyznać, że pewne obawy przed sięgnięciem po powieść Anny Klejzerowicz wzbudził we mnie (jako mężczyźnie) widniejący na okładce tulipan. Na szczęście wątek miłosny w książce nie przesłania pasjonującej, sensacyjnej historii a jest tylko jej dopełnieniem. „List z powstania” to kryminał, powieść obyczajowa i thriller w jednym. Polecam.

Wydawnictwo: Filia
ISBN: 978-83-63622-90-9
Rok wydania: 2014
Liczba stron:  326

Moja ocena: 5/6