Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gdańsk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gdańsk. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 maja 2016

„Moi sąsiedzi nie żyją”



Przemysław Gulda „Moi sąsiedzi nie żyją”

Po II wojnie światowej do Gdańska, przybyły tysiące Polaków, którzy szukali tu lepszego miejsca na Ziemi. Historia nie rodzi się jednak w próżni i ich pojawienie się poprzedził dramat autochtonów, zamieszkujących Wolne Miasto od setek lat. Mowa o gdańskich Żydach, zmuszonych przez Niemców do emigracji lub zamordowanych w obozach zagłady. Szybko o tym zapomniano, a przedwojenna historia miasta nad Motławą była przez dekady niewygodna dla władzy i społeczeństwa. Dopiero po latach pojawiła się refleksja, że przecież nie byliśmy tu od zawsze, a koniec wojny nie był rokiem zerowym. Zaczęły się nawarstwiać pytania: Kim byli nasi poprzednicy? Co po nich zostało? Jak pamięć o nich wpływa na naszą tożsamość? Postanowił na nie odpowiedzieć Przemysław Gulda, a efektem jego pracy jest książka Moi sąsiedzi nie żyją (Wydawnictwo Oskar). Autor opisuje w niej historię swojego mieszkania we Wrzeszczu, mozolnie rekonstruując ją z przedwojennych dokumentów i zapisków. Postać Heleny Pulvermacher – lokatorki domu przy Johannistal we Wrzeszczu – stała się dla niego punktem wyjścia do opowieści o XX-wiecznym Gdańsku w skali mikro, ale nie tylko. Moi sąsiedzi nie żyją to książka, która uświadamia nam, że przeszłość niejednokrotnie wpływa na teraźniejszość, a szukanie własnych korzeni może prowadzić do zaskakujących wniosków.



Wydawca: Wydawnictwo Oskar
ISBN: 978-83-65175-10-6
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 92


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

„Z wiślanej delty”



Ludwig Passarge 
„Z wiślanej delty. Tczew, Gdańsk, Żuławy, Malbork. 
Szkice z podróży 1856”


„Tam gdzie kończy się rzeka, a zaczyna morze” – tak często określana jest delta Wisły. Miejsce niezwykłe, gdzie przez stulecia zgodnie żyli przedstawiciele różnych narodowości i wyznań: Polacy, Niemcy, Żydzi, Kaszubi i Holendrzy. Wprawdzie ten wielokulturowy tygiel należy już do przeszłości, ale pozostaje nam dostępny dzięki źródłom: zdjęciom, dokumentom, wspomnieniom. Jedną z najciekawszych, a dotychczas szerzej nieznaną, relacji opisujących ten region stworzył niemal 150 lat temu wschodniopruski Niemiec – Ludwig Passarge. Jego liczne podróże po „małej ojczyźnie” zaowocowały bowiem książką, której pierwsze polskie wydanie ukazuje się właśnie nakładem Wydawnictwa Oskar. 

Z wiślanej delty. Tczew, Gdańsk, Żuławy, Malbork to publikacja, która przenosi czytelnika do II połowy XIX wieku. Świata, w którym sąsiadują ze sobą nowoczesne gdańskie kamienice i prototyp dorożki – taradajki, a w tle widzimy bogactwo regionalne Żuław, z wysuwającą się na plan pierwszy wyjątkową siecią kanałów. Wszystko zaś okraszone filozoficznymi dygresjami, z których wiele zachowało aktualność do dziś. Jak stwierdza znany gedanista, Andrzej Januszajtis, „lektura tej książki jest jak przyjemny spacer z mądrym przewodnikiem, odsłaniającym naszym oczom pełnię piękna naszych stron”.

Źródło:


Wydawca: Wydawnictwo Oskar
ISBN: 978-83-63709-35-8
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 376



niedziela, 17 kwietnia 2016

„Fatum”



Piotr Rowicki „Fatum”


W książce Piotra Rowickiego „Fatum” znajdziemy dziesięć historii z mniej lub bardziej rozbudowanymi wątkami kryminalnymi. Niemal na każdą z nich należy spojrzeć z dużym przymrużeniem oka. Spoiwem łączącym opowiadania jest zbrodnia oraz klimat dawnego Gdańska. Tom otwiera opowieść o nieszczęśliwej miłości sędziwego gdańskiego kupca do młodej, pochodzącej z Rotterdamu dziewczyny. Kiedy Holenderka w tragicznych okolicznościach rozstaje się z życiem, podejrzewany o dokonanie zabójstwa kupiec robi wszystko aby wykazać swą niewinność. Bohaterami pozostałych historii są mieszkańcy wywodzący się z różnych stanów społecznych: burmistrz, złotnik, handlarz, kucharz królewski, a nawet uczeń.

Autor dość mocno popuścił wodze fantazji, stąd też niewiele brakowało aby na kartach książki z życiem rozstał się słynny astronom Jan Heweliusz. Na życie trudniącego się także browarnictwem uczonego, dybał jeden z konkurentów zarabiających również na warzeniu piwa. W tymże opowiadaniu znajdziemy zabawny aforyzm: „Kto tęgo pije, dobrze śpi, kto dobrze i długo śpi, ten nie grzeszy, znaczy się kto tęgo pije, wejdzie do królestwa niebieskiego”[1]. Recepty w nim zawartej przestrzegali nie tylko współcześni Heweliuszowi Gdańszczanie, lecz jeśli wierzyć Wikipedii i pewnemu popularnemu tygodnikowi, z powodzeniem stosowana była ona także i w XXI wieku przez niektórych duchownych z portowego grodu. Kto wie, może i z ich barwnych życiorysów za sto lub więcej lat pisarze będą czerpali inspiracje…

Motywy skłaniające bohaterów wykreowanych przez Piotra Rowickiego do zejścia z drogi cnoty i prawości na manowce grzechu i występku są bardzo różnorodne. Czasem jest to miłość, czasem zemsta, a czasem w zakamarkach duszy i umysłów statecznych wydawałoby się obywateli budzą się demony popychające ich do zbrodniczych czynów. Niektóre postacie budzą sympatię, na inne spoglądamy z obrzydzeniem lub niechęcią. Kilka czarnych charakterów zapłaci za swe niecne czyny życiem, lecz znajdą się i tacy którzy sami pragnąć będą aby dosięgła ich karząca ręka wymiaru sprawiedliwości, skracając tym samym wyczerpujące dni nieznośnej niepewności i oczekiwania na kilka słów prawdy, a może na wyrok. Nie brakuje bowiem w książce groteskowych, czasem nawet makabrycznych scen. Wiele okraszonych czarnym humorem opowiadań zwieńczonych jest zaskakującymi zakończeniami, nie zawsze szczęśliwymi. Polecam.


Wydawnictwo: Oficynka
ISBN: 978-83-62465-16-3
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 230



[1] „Fatum”, s. 86.

poniedziałek, 28 marca 2016

„Oblężenie”




Marek Adamkowicz „Oblężenie”


Sierpień 1813 r. Nastroje pośród żołnierzy francuskich stacjonujących w okrążonym przez Rosjan i Prusaków Gdańsku już od dawna nie są najlepsze. Wszyscy zdają sobie sprawę, że po zakończonej nie tak dawno nieudanej wyprawie Napoleona na Moskwę, szanse na ostateczne zwycięstwo Wielkiej Armii są jedynie iluzoryczne. Dowództwo garnizonu francuskiego robi wszystko, aby w szeregi wojsk nie wkradło się zwątpienie. Kontrybucje oraz doskwierający głód sprawiają natomiast, że wśród Gdańszczan jest coraz więcej osób patrzących nieprzychylnym okiem na żołnierzy we francuskich mundurach. W mieście pojawia się coraz więcej szpiegów. Ktoś wdziera się do rezydencji gubernatora Rappa. Wszystko wskazuje na to, że celem tajemniczego osobnika nie była kradzież.

Schwytanie włamywacza oraz walka ze szpiegami spada na barki kapitana Savigny. To brutalny, czasem wręcz okrutny oficer, który gotów jest zrobić wszystko, by zrealizować postawione przed nim zadania, a tym samym spełnić oczekiwania gubernatora. Savigny trafia na godnych siebie przeciwników. Sprawa staje się coraz bardziej skomplikowana, pojawia się coraz więcej trupów. Rapp nie ukrywa swego zniecierpliwienia i niezadowolenia z braku postępów w śledztwie.

Marek Adamkowicz niezwykle plastycznie przedstawił obraz Gdańska początków drugiej dekady XIX wieku. Na uliczkach oblężonego miasta francuski oficer, niczym szeryf z westernu zmaga się z nieuchwytnym, wciąż wyprzedzającym go przeciwnikiem. Nie brak oczywiście na kartach niemal czterystustronicowej powieści mocniejszych scen, strzelanin, czy bijatyk. Francuz mozolnie zbliża się do rozwikłania sprawy. Jednak kiedy wydaje się, że jest już o krok od celu, pojawia się kolejna zagadka do rozwiązania.

W jednym z wywiadów autor zdradza, że niektóre z postaci pojawiających się w książce, np. gubernator Rapp, przed ponad dwustu laty rzeczywiście przechadzały się ulicami Gdańska.[1] Inne, tak jak kapitan Savigny zrodziły się w wyobraźni pisarza. „Oblężenie” to kryminał historyczny z elementami romansu i powieści awanturniczej. Pierwsze strony książki nie zapowiadają aż tak frapującej i wciągającej lektury. Muszę jednak przyznać, że mnogość barwnych, wielowymiarowych postaci, wśród których na plan pierwszy wybija się oczywiście kapitan huzarów, zawiła intryga oraz dynamiczna akcja sprawiły, że chętnie pozostałbym znacznie dłużej w dawnym Gdańsku wykreowanym przez Marka Adamkowicza. Polecam.


Wydawca: Oficynka
ISBN: 978-83-64307-23-2
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 395


czwartek, 21 sierpnia 2014

"Sąd Ostateczny"




Anna Klejzerowicz "Sąd Ostateczny"



Wiosną przedstawiłem Czytelnikom ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI bardzo dobrą powieść Anny Klejzerowicz „List z powstania.”[1] Dzisiejszą recenzję poświęcę powieści kryminalnej tej autorki „Sąd Ostateczny.” Kryminał ma dwóch bohaterów. Pierwszym z nich jest Emil Żądło, cierpiący na chroniczny brak pieniędzy mężczyzna przed czterdziestką. Emil pracował niegdyś w policji, rzucił jednak tę robotę i został dziennikarzem. Pracy nie miał niestety ostatnio zbyt wiele. Nierzadko zaglądał do kieliszka, po wejściu do domu witała go pusta lodówka, spóźniał się z płaceniem alimentów. Coraz częściej myślał, że jego życie dawno straciło sens. Drugim bohaterem powieści jest obraz niderlandzkiego malarza Hansa Memlinga. Znajdujące się w zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku malowidło stało się inspiracją dla szalonego zabójcy i przekleństwem dla przegranego dziennikarza.

Emil Żądło często snuje się spłukany po uliczkach Gdańska. Pewnego dnia spotyka w barze dawną znajomą sprzed lat. Dorota wraz z narzeczonym sączy piwo. Okazuje się, że Damian (ów narzeczony) jest właścicielem niewielkiej, bezpłatnej gazetki. Po wypiciu kilku piw Emil otrzymuje propozycję napisania do niej kilku tekstów oraz niewielką pożyczkę. Nazajutrz dziennikarz dowiaduje się, że młodzi ludzie, z którymi spędził wieczór zostali zamordowani. Ciała ofiar zostały dziwnie upozowane. Żądło nieformalnie włączając się w prowadzone śledztwo nie wie jeszcze, że psychopatyczny morderca zagrozi jego najbliższym. Policja znajduje kolejne zwłoki. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Emil odkrywa, że kluczem do rozwiązania zagadki jest wspomniany wcześniej piętnastowieczny obraz.

Z podobnymi pomysłami na upozowanie ciał inspirowane dziełami sztuki miałem okazję spotkać się już wielokrotnie, ostatnio czytając trylogię Tomasza Białkowskiego.[2] Postać zgorzkniałego, nie stroniącego od alkoholu detektywa także jest już nieco wyeksploatowana przez autorów powieści kryminalnych. Mam także zastrzeżenia do wątku miłosnego (zapomniałem dodać, że bohater poznaje piękną pracownicę gdańskiego muzeum pomagającą mu w tropieniu zabójcy), który jest niestety zbyt cukierkowo przedstawiony.

Mimo to książka Anny Klejzerowicz może być atrakcyjną propozycją dla czytelników, którzy nie sięgają zbyt często po powieści kryminalne. Autorka dysponuje lekkim piórem (choć niektórym dialogom nie zaszkodziłoby przeredagowanie)  i talentem pozwalającym nasycać swoje książki atmosferą tajemniczości, strachu, niepewności. I to właśnie uważam za największą zaletę tego kryminału. Powieść stanowić będzie zapewne również gratkę dla Gdańszczan, bowiem pisarka postarała się o wierne oddanie topografii  tysiącletniego miasta.

(Recenzja z archiwum Zapomnianej Biblioteki)


Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Seria wydawnicza: Z odciskiem palca
ISBN: 978-83-245-8782-7
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 246

sobota, 17 maja 2014

"Teufel"


Izabela Żukowska "Teufel"


Wolne Miasto Gdańsk, sierpień 1939 r. W wodzie przy molo dwaj chłopcy znajdują zwłoki kobiety. Prowadzenie śledztwa powierzono rutynowanemu policjantowi z długoletnim stażem, komisarzowi Franzowi Thiedtke. To jego ostatnia sprawa, niebawem ma odejść na zasłużoną emeryturę. Identyfikacji dokonuje młoda asystentka policyjna, Lotte Meier. Stan zachowania ciała utrudnia rozpoznanie. Niemka spostrzega jednak znajomy medalion na szyi denatki. Wg niej ofiara to Marianna Walewicz, Polka pochodząca z zamożnej gdańskiej rodziny, dawna pracodawczyni panny Meier.

Wkrótce komisarz Thiedtke zostaje odsunięty od sprawy, a policja polityczna zamyka śledztwo. Thiedtke nie może się z tym pogodzić. Przecież raport z sekcji zwłok wskazuje, że kobieta została zamordowana przed wrzuceniem do wody. Również Lotte Meier wbrew zakazom przełożonych próbuje wyjaśnić prawdę. Zwraca się z prośbą o pomoc do starego komisarza. Okazuje się, że tylko jemu może zaufać.

Powieść Izabeli Żukowskiej trudno nazwać kryminałem, choć na pierwszych stronach wszystko wskazuje na to, że krok po kroku będziemy zbliżać się do rozwiązania zagadki zbrodni, łącząc ze sobą szereg wątków i eliminując kolejnych podejrzanych. Autorka zaskoczyła mnie przesuwając środek ciężkości powieści w kierunku przedstawienia portretu miasta w ostatnich dniach pokoju. Zamiast zaglądania do oszczędnie umeblowanych policyjnych gabinetów z okien tychże pomieszczeń patrzymy na rozbiórkę synagogi. Jesteśmy świadkami pełnych napięcia stosunków pomiędzy mieszkańcami miasta, widzimy przemarsze chłopców z Hitlerjugend. Żukowska za pośrednictwem Lotte Meier zabiera nas w podróż w przeszłość do poukładanego z pozoru świata Marianny Walewicz. Jak się okaże świat ten to nie tylko dostatnie życie, przyjęcia i romansowanie. Kryje się w nim tajemnica, która splata losy dwóch kobiet. Skomplikowane relacje pomiędzy nimi, gierki wywiadów, wypełnione bibelotami domy bogatych gdańszczan, zapachy ulicy, setki detali zamieszczonych na kartach książki nieco przytłaczają czytelnika, ale właśnie dzięki temu udało się Autorce doskonale oddać klimat wielokulturowego miasta w przededniu wybuchu wojny.

Dobiega końca ustalony porządek świata, dobiega końca służba komisarza Thiedtke. Co można powiedzieć o doświadczonym śledczym? To ambitny, uczciwy i dobry policjant. Z lektury wynika, że takich jak on można policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego trochę szkoda, że wątek kryminalny jest tylko dopełnieniem powieści,  podobnie zresztą jak dwie nieszczęśliwie zakończone miłości naszych bohaterek.

Zbrodnia, Trójmiasto i klimat nadciągającej wojny to przepis na książkę sprawdzony przez wielu polskich autorów. Izabela Żukowska sięgnęła po wypróbowane składniki, doprawiła je gęstym dziejowym sosem ze szczyptą pierwiastków obyczajowych i poczęstowała czytelników daniem, które zadowoli podniebienia wielu miłośników powieści historycznych. Polecam.


Wydawnictwo: Oficynka
Seria wydawnicza: Komisarz Franz Thiedtke
ISBN: 978-83-64307-15-7
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 292

Moja ocena: 4+/6

sobota, 12 kwietnia 2014

"Sopot 1939. Starcie wywiadów. Miłość i wojna. Thriller retro"


Zofia i Jan Puszkarow "Sopot 1939. Starcie wywiadów. Miłość i wojna. Thriller retro"


Nowy Jork, początek lipca 1939 r. Młodzi małżonkowie, Amerykanie polskiego pochodzenia Maks i Marta wsiadają na pokład statku „M/S Piłsudski.” Ślub wzięli zaledwie trzy godziny wcześniej. To ich wymarzony rejs do Europy. Marta ma już dość żmudnej pracy w piekarni u swego ojczyma, który zadecydował, że jako 15-letnia dziewczyna ma zakończyć edukację i pomagać mu w prowadzeniu interesu. Dla Maksa natomiast nie będzie to pierwsza wizyta w kraju przodków. Klika lat przed lipcowym rejsem był już w Warszawie wśród osób towarzyszących znanej amerykańskiej aktorce, która brała udział w zdjęciach do filmu „Niebezpieczny romans.” To wykształcony młody człowiek, posługujący się biegle kilkoma językami. Młodzi mają w planach założenie w Polsce wytwórni filmowej. Są pełni optymizmu i wiary w powodzenie swoich zamiarów, dlatego nie rezygnują z nich mimo bardzo o napiętej sytuacji międzynarodowej.

Podczas rejsu Maks i Marta poznają wielu pasażerów z różnych krajów, którzy jak się okazuje odwiedzają Rzeczpospolitą nie tylko w celach turystycznych. Prawdę mówiąc małżonkowie mimo, że są w sobie zakochani, także nie mówią sobie wszystkiego. Jedno z nich ukrywa tajemnicę, która sprawi, że ich pobyt w Polsce zamieni się w koszmar a małżeńska sielanka zakończy się wkrótce po tym gdy dopłyną do gdyńskiego portu.

Nasi bohaterowie wynajmują pokój w sopockim pensjonacie. Latem 1939 ten popularny, nadmorski kurort gościł znacznie mniej turystów niż w ubiegłych latach. Zarówno mieszkańcy miasta, jak i wakacyjni przybysze coraz bardziej zaczynają zdawać sobie sprawę, że po upalnym lecie może nadejść krwawa, wojenna jesień.

Pewnego wieczoru podczas powrotu z kasyna Maks zostaje napadnięty. Ktoś usiłuje upozorować jego samobójstwo. Tylko dzięki interwencji przypadkowych przychodniów udało mu się ocalić życie. Wkrótce potem dochodzi do całego szeregu tajemniczych i dramatycznych wydarzeń, które sprawią, że Marta straci zaufanie do wszystkich otaczających ją osób. Jej życie stanie się zagrożone. Giną osoby, z którymi się spotyka. Kobieta wreszcie odkryje, że znaleźli się w samym centrum walki wywiadów. 

Powieść Zofii i Jana Puszkarow nosi bardzo rozbudowany tytuł. Jest w nim miejsce na słowa wywiad, miłość, wojna, thriller, retro. Wątek miłosny, mimo pewnych niedopowiedzeń między głównymi bohaterami został przekonująco skonstruowany, walka wywiadów w przededniu wybuchy wojny także. Wszystko to mamy okraszone niewielką domieszką sepii, więc i dla „retro” znalazłem uzasadnienie. Jednak po zakończeniu lektury, zadałem sobie pytanie: czy faktycznie przeczytałem thriller? Mimo, że Autorom udało się wytworzyć klimat narastającego zagrożenia, niebezpieczeństw, a nawet iluzji otaczających główną bohaterkę, mam jednak wrażenie, że na thriller to trochę zbyt mało. To moim zdaniem powieść sensacyjna, z wartką, pełną zaskakujących zwrotów akcją. Jest to zarazem pierwsza część cyklu powieściowego.  Recenzję kolejnych przygód Marty i Maksa pt.: „Sopot 1940. Ścieżki miłości i szyfry wojny” również niebawem znajdziecie na stronach ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI.

Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-7900-077-7
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 144

Moja ocena: 4/6

piątek, 4 kwietnia 2014

"Kroniki Klary Schulz. Zniknięcie Sary"



 Nadia Szagdaj "Kroniki Klary Schulz. Zniknięcie Sary"

Na blogu ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA często goszczą recenzje polskich kryminałów w odcieniu sepii. Zazwyczaj ich bohaterowie to błyskotliwi panowie detektywi rozwiązujący najtrudniejsze zagadki kryminalne. Dziś mam przyjemność zrecenzować powieść kryminalną Nadii Szagdaj, w której szare komórki wytęża – kobieta detektyw. Klara Schulz to młoda matka i żona. Wraz z ojcem, byłym policjantem prowadzi biuro detektywistyczne w Breslau. Jest lipiec 1911 r. Talentami  dedukcyjnymi pani Schulz nie ustępuje swoim bardziej znanym kolegom po fachu Jerzemu Drwęckiemu czy też Ignazowi Braunowi. Jest przy tym piękną kobietą, odważną i nieco próżną. Ta właśnie próżność sprawi, że Klara wpakuje się w nie lada kłopoty. A wszystko zacznie się od pełnego pochlebstw listu z zaproszeniem do pracowni fotograficznej w Danzig. Pani Braun bez głębszego zastanowienia postanawia wyjechać nad morze by dać się uwiecznić na zdjęciach nieznajomemu fotografowi. Okazuje się, że ktoś usiłuje podstępnie wywabić ją z Breslau. W jej rodzinnym mieście dochodzi tymczasem do porwań dwóch dziewczyn. Rodziny uprowadzonych mają nadzieję, że detektywom uda się odnaleźć miejsce gdzie są przetrzymywane Sara i Renate.

Niestety podczas powrotu pociągiem z Danzig do Breslau Klarę spotyka dramatyczna przygoda, która sprawi, że pani Schulz będzie miała ogromne problemy z aktywnym udziałem w tropieniu porywaczy. Czy detektywom uda się połączyć ze sobą sprawy zaginięć młodych kobiet? Co wspólnego mają ze sobą obydwie dziewczyny, które pochodzą przecież z różnych światów? Jedna z nich pracuje w fabryce, druga zaś to córka znakomitego lekarza. Nadia Szagdaj postarała się, żeby nie tylko Klara z ojcem, lecz także Czytelnicy mieli twardy orzech do zgryzienia.

„Zniknięcie Sary” to druga powieść o przygodach Klary Schulz. Pierwszej – „Sprawy pechowca” nie miałem jeszcze okazji przeczytać. Umiejscowienie akcji w Breslau sprawiło jednak, że większość recenzentów porównuje książki Nadii Szagdaj do powieści kryminalnych Marka Krajewskiego. Ja pani detektyw nie będę porównywał do Eberharda Mocka. Zauważyłem jednak, że 10 lat przed Klarą podobną podróżą pociągiem odbył wspomniany wcześniej inspektor Braun.[1] Trasa jego wyprawy była nieco inna. Pan Braun przemierzył trasę Berlin - Wejherowo. Jakże inne temperamenty ma jednak ta para detektywów. Ignaz Braun - spokojny, dystyngowany inspektor, Klara Schulz - spontaniczna, pełna temperamentu, nie stroniąca od alkoholu kobieta, ktora swoim niekonwencjonalnym zachowaniem wielokrotnie wzbudzała co najmniej zdziwienie wśród postronnych osób.

Nadia Szagdaj przedstawiając bohaterkę powieści mówi: „To kobieta odważna jak na tamte czasy, wychodząca poza ramy kulturalno-obyczajowe. Przez czytelników nazywana wręcz feminizująco-emancypująca. Z pewnością jest przebojowa. No i robi swoje, realizuje pasję pomimo tego, że patrzy się na nią niezbyt poważnie jako na kobietę-detektyw.”[2]

W powieści „Kroniki Klary Schulz. Zniknięcie Sary” znajdziemy odniesienia do numerologii, hipnozy i jasnowidzenia. Nie będę jednak o nich szerzej pisał, aby nie zabierać Czytelnikom przyjemności płynącej z lektury powieści. Autorka nie zasypuje nas nadmiarem detali geograficznych i historycznych związanych z Breslau. Mimo to nie odczułem ich braku. W zamian mamy dość szczegółowo przedstawione życie rodzinne rodziny Schulzów. Może to wiecznie zapracowany, nie mający czasu mąż - lekarz sprawił, że Klara zdecydowała się na wyjazd do Danzig. Może potrzebowała przejrzeć się choćby w oczach nieznajomego fotografa, skoro wzrok męża ciągle błądził po teczkach z dokumentacją medyczną? Wypada tylko współczuć ich synkowi, który na nadmiar rodzicielskich uczuć nie może narzekać. Ciągle nieobecny ojciec, matka znajdująca czas tylko na to aby w biegu pogłaskać małego Fritza po głowie. Kto wie, czy pochodzący z tak „dobrej” rodziny chłopiec nie wkroczy w przyszłości na drogę przestępstwa i wtedy przypadkiem nie skrzyżują się na dłużej drogi matki-detektywa i syna.

No ale to tylko teoretyczne rozważania a recenzję czas kończyć. Dodam więc jeszcze tylko, że moją uwagę zwróciła estetyczna, dopracowana i bardzo klimatyczna okładka książki. Wydanie ilustrowane zawiera reprodukcje pocztówek przedstawiających zdjęcia Breslau i Danzig z początków XX wieku. W wywiadzie przeprowadzonym z Autorką, znalazłem informację, że planowane są kolejne tomy serii. Ich akcja ma rozgrywać się podczas I wojny światowej.[3] Mam nadzieję, że będą co najmniej równie interesujące jak „Zniknięcie Sary,” które oczywiście polecam miłośnikom kryminałów retro.

Wydawnictwo: Bukowy Las
Seria wydawnicza: Kroniki Klary Schulz
ISBN: 978-83-63431-59-4
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 311

Moja ocena: 4+/6



sobota, 29 marca 2014

"List z powstania"


Anna Klejzerowicz "List z powstania"

Wrzesień 1944 r. Powstanie Warszawskie chyli się ku upadkowi. Do drzwi mieszkających na Żoliborzu doktorostwa Bańkowskich puka młody człowiek z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Znają go. To przyjaciel ich starszej córki Hanki, łączniczki Szarych Szeregów. Jej  rodzice pełni są najgorszych przeczuć, martwią się o córkę. Powstaniec sięga po broń. Kilkoma strzałami zabija starszych państwa, okrada mieszkanie z najcenniejszych przedmiotów, podpala je aby zatrzeć ślady i ucieka. Tak kończy się prolog najnowszej powieści Anny Klejzerowicz „List z powstania.”

Okazuje się, że sama Hanka zaginęła podczas powstania. I właśnie sprawa tajemniczego zniknięcia dziewczyny stała się przekleństwem i koszmarem jej młodszej siostry. Ocalona z wojennych zawirowań Julia ciągle wierzy, że jeszcze zobaczy Hankę. Całe swoje życie podporządkowuje poszukiwaniom siostry. Choć po wojnie przeprowadza się do Gdańska, nadal odwiedza warszawskich powstańców aby w ich wspomnieniach znaleźć choć cień nadziei pozwalający na odnalezienie siostry. Dorasta, zakłada rodzinę, lecz jej myśli ciągle krążą wokół Hanki. Swoją wiarą, która przerodziła się już w obsesję zaraża męża i córkę Mariannę, która z równą determinacją i pasją poświęci się tej sprawie, zaniedbując swoje własne życie.

Musimy pamiętać, że w latach PRL-u nie wszystkim były na rękę poszukiwania prowadzone głównie w środowiskach byłych żołnierzy Armii Krajowej. Ale nie tylko bohaterki powieści czują na plecach oddech funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Anna Klejzerowicz postarała się by również Czytelnicy mogli łatwością wyobrazić sobie, co czuły z Marianna z matką kiedy niespodziewanie rozlegało się pukanie do drzwi ich mieszkania lub w nocy zadzwonił telefon.

Historia osnuta jest na frapującym wątku, który choć na pierwszy rzut oka wydaje się dość prosty, w pewnej chwili rozgałęzia się sprawiając, że bohaterki nie wiedzą czy ludzie, których dotychczas uważały za przyjaciół godni są ich dalszego zaufania. Mimo, że tłem akcji jest Polska od czasów powojennych do współczesności, autorka skoncentrowała się na ludziach i emocjach. Na rozważania i dylematy dotyczące m.in. zasadności wybuchu Powstania Warszawskiego  Marianna z matką nie poświęcają w rozmowach zbyt wiele czasu. Jednak duch tamtych tragicznych dni cały czas unosi się nad kartami książki.

Szybkie tempo akcji sprawia, że nie mamy ochoty odkładać książki zanim razem z Marianną nie rozwikłamy zagadki zaginięcia łączniczki z Powstania. Wraz z autorką nabieramy krótkiego oddechu dopiero, kiedy docieramy do okresu przemian ustrojowych na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Muszę przyznać, że pewne obawy przed sięgnięciem po powieść Anny Klejzerowicz wzbudził we mnie (jako mężczyźnie) widniejący na okładce tulipan. Na szczęście wątek miłosny w książce nie przesłania pasjonującej, sensacyjnej historii a jest tylko jej dopełnieniem. „List z powstania” to kryminał, powieść obyczajowa i thriller w jednym. Polecam.

Wydawnictwo: Filia
ISBN: 978-83-63622-90-9
Rok wydania: 2014
Liczba stron:  326

Moja ocena: 5/6

wtorek, 25 marca 2014

"Gdański depozyt"


Piotr Schmandt "Gdański depozyt"


Kilka miesięcy temu na stronach bloga ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA recenzowałem dwie książki Piotra Schmandta. Kryminały „Pruska zagadka” oraz „Fotografia” to bardzo udane próby przeniesienia czytelnika do Wejherowa początku XX wieku. Miasteczko jest bardzo bliskie autorowi, który również w nim umieścił część akcji kolejnej powieści „Gdański depozyt.” Jest to jednak część niewielka, gdyż zasadnicza akcja powieści toczy się w Wolnym Mieście Gdańsku przed wybuchem II wojny światowej.

O „Gdańskim depozycie” sam Piotr Schmandt pisze: „Konglomerat narodowości, interesów, namiętności. Urzędnik komisariatu rządu polskiego otrzymuje tajemniczy list od jeszcze bardziej tajemniczego nadawcy. Z treści pisma wynika, że w zasięgu ręki jest olbrzymi skarb. Wystarczy odpowiedzieć... Namiętna maszynistka, odważny referent, poważany dyrektor wydziału, as (w swoim mniemaniu) polskiego kontrwywiadu, wszyscy pragną szczęścia, miłości, ale i przygody, potrzebny im dreszcz emocji. Emocji nie zabraknie, bo obok czai się cała potęga III Rzeszy. Jest też piękna, tajemnicza kobieta o egzotycznej urodzie, której udział w intrydze jest niezwykle znaczący, choć niemal do końca niejasny. Jest wreszcie holenderski handlarz dziełami sztuki i jego żona o bardzo kobiecych kształtach... Moda lat trzydziestych, realia kinematograficzne, topograficzne, nazewnicze, wszystko to jest obecne na kartach książki. "Gdański depozyt" jest książką o uczuciach, budujących i niszczących, dotykającą meandrów historii, ale też zbiorem komicznych sytuacji, które prowokują ludzie o wyrazistych cechach osobowych. I jest to wreszcie kryminał o szybkiej akcji i wielu wątkach. Bo i wielbiciele tego właśnie gatunku literackiego znajdą w "Gdańskim depozycie" coś dla siebie.” [1]

Niezupełnie zgadzam się z powyższymi zdaniami. Niestety muszę napisać, że „Gdański depozyt” to przeciętna powieść sensacyjna. Daleko jej do świetnej „Pruskiej zagadki” tegoż autora. W zasadzie obie książki łączy tylko senne tempo akcji. Ale to co było zaletą, gdy Ignaz Braun powoli oprowadzał nas po dawnym Wejherowie („Pruska zagadka”) zupełnie nie sprawdza się Gdańsku, mieście w którym ścierają się jakże różne interesy i emocje Polaków i Niemców. Za rok, tuż obok na Westerplatte wybuchnie wojna, tymczasem w powieści nie potrafiłem dostrzec napięcia towarzyszącego tym trudnym czasom.

„Gdański depozyt” cierpi na nadmiar bohaterów. Niestety, żadnego z nich nie można nazwać pierwszoplanowym. Za to wszyscy, czy to owa „namiętna maszynistka” czy też „odważny referent” są bezbarwnymi postaciami przedstawionymi dość jednostronnie. Bez zbytniego uszczerbku dla konstrukcji powieści można zrezygnować z kilku z nich, tym bardziej, że nie wszyscy są istotni dla rozwoju akcji. Sama intryga dotycząca tajemniczego depozytu również nie jest zbyt frapująca i nie sprawia czytelnikowi większych kłopotów. Trudno mi ocenić, czy autor wiernie oddał topografię przedwojennego Gdańska, gdyż za słabo znam to miasto abym mógł się na ten temat wypowiadać. Muszę jednak podkreślić, że piękna okładka książki z pewnością oddaje klimat tamtych lat.

Moim zdaniem zamiast szukać „Gdańskiego depozytu” znacznie przyjemniej spędzimy czas rozwiązując „Pruską zagadkę,” która została właśnie wznowiona przez wydawnictwo „Oficynka.”



Wydawnictwo: Oficynka
ISBN: 978-83-62465-38-5
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 310

Moja ocena: 3+/6