sobota, 27 czerwca 2015

„Dom tajemnic”




Adam Nasielski „Dom tajemnic”


„Dom tajemnic” to kolejna powieść Adama Nasielskiego, której bohaterem jest genialny warszawki detektyw Bernard Żbik. Konstrukcja fabuły nieco przypomina dwa inne kryminały Nasielskiego: „Opera śmierci” oraz „Alibi.”[1] W każdej z tych książek akcja rozgrywa się w odciętym od świata miejscu. Tym razem tłem dramatycznej historii jest willa położona w lesie pod Warszawą. Jej właścicielem jest Piotr Breda, przyjaciel wspomnianego wcześniej słynnego detektywa. Profesor kryminologii, doktor praw oraz psychiatra przybywa do warszawskiego mieszkania Żbika i prosi go, aby ten spędził urlop w Wilanowie. Dziwne zachowanie profesora, jego zdenerwowanie sprawia, iż Żbik zaczyna podejrzewać, że za zaproszeniem kryje się jakaś tajemnicza sprawa. Niestety, nic więcej nie udaje mu się dowiedzieć, lecz niezawodna intuicja podpowiada detektywowi, że wizyta w Wilanowie może dostarczyć wiele niezapomnianych i niebezpiecznych przeżyć.

Profesor przeczuwa, że wkrótce padnie ofiarą morderstwa. Niestety, mimo nalegań  Żbika, nie chce zdradzić na czym opiera swe przekonania. Przyznaje tylko, że przyszły zabójca znajduje się w willi. Tu warto dodać, że wszyscy mieszkańcy i goście rezydencji skrywają w głębi duszy jakieś mroczne sekrety. Inspektor Żbik cały czas odnosi wrażenie, ktoś śledzi każdy jego krok. W budynku zaczyna dochodzić do dziwnych, trudno wytłumaczalnych wydarzeń. Detektyw snuje podejrzenia, że niesamowite okoliczności mogą wskazywać na to, że ze sprawą mają związek niewyjaśnione rodzinne tajemnice sprzed wielu lat. Jest przekonany, że czeka go do rozwiązania najtrudniejsza zagadka w długiej, policyjnej karierze.

Adamowi Nasielskiemu udało się znakomicie wyczarować klaustrofobiczny, niepokojący klimat powieści. Atmosfera grozy, zimowa sceneria, stary, gęsty sosnowy las, usytuowana na odludziu, ponura willa oraz pełne sprzeczności postacie to idealne składniki dobrego, klasycznego kryminału. Dwuznaczne zachowania bohaterów sprawiają, że nie tylko as stołecznych detektywów, ale także czytelnicy do ostatniej strony powieści nie są pewni, jaką tajemnicę ukrywa willa profesora Bredy w Wilanowie. Na napisanie powieści „Dom tajemnic” Adam Nasielski potrzebował zaledwie trzech miesięcy. Książka powstała w 1934 r. i bez wątpienia należy do najlepszych dokonań tego klasyka polskiej literatury kryminalnej. Jest to już czwarta powieść Nasielskiego wydana w serii „Kryminały przedwojennej Warszawy.” Polecam.


Wydawca: CM
Seria wydawnicza: Kryminały przedwojennej Warszawy
Podseria: Wielkie gry Bernarda Żbika
ISBN: 978-83-63424-59-6
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 214


niedziela, 21 czerwca 2015

„Fałszywy prorok”



Sebastian Koperski „Fałszywy prorok”


Poznań, 1914 r. Już za kilka miesięcy Europę ogarnie jeden z najkrwawszych w historii konfliktów zbrojnych. Nic więc dziwnego, że mocarstwa które niebawem wyślą wojska na pola bitewne coraz większe środki przeznaczają na rozbudowę sieci agentów we wrogich krajach. Szpiegiem, którego zadaniem jest nie tylko zbieranie informacji o przygotowaniach Niemców do wojny lecz przede wszystkim rozbudzanie animozji między polskimi i niemieckimi mieszkańcami zaboru pruskiego jest jeden z bohaterów powieści „Fałszywy prorok” - Albert Fiszkowicz.

Na niemal pięciuset stronach książki Sebastiana Koperskiego splata się kilka wątków. Tym razem jednak wątek kryminalny przysłonięty jest nieco przez sensacyjną historię polityczno-szpiegowską, której centralną postacią jest wspomniany wcześniej carski agent. Niezwykle przebiegły Fiszkowicz okazuje się być osobnikiem o wielu twarzach. Wykorzystując bez  skrupułów patriotycznie nastawioną polską młodzież stara się za wszelką cenę zasłużyć nie tylko na uznanie swoich przełożonych, lecz jednocześnie zadbać o solidne zabezpieczenie finansowe na dalsze lata życia.




Wywiad z Sebastianem Koperskim, autorem powieści "Fałszywy prorok" 
(Wydawnictwo Zysk i s-ka, 2015). Radio "Merkury", 18 czerwca 2015. 


W powieści „Fałszywy prorok” spotkamy wiele postaci, które mieliśmy okazję poznać przy okazji lektury książki „Doktor Jeremias” napisanej kilka lat temu przez Sebastiana Koperskiego wspólnie z Wojciechem Stammem. Elementem mającym bardzo istotny wpływ na fabułę jest nie zamknięta do końca sprawa bestialskiego zabójstwa młodej dziewczynki Janiny Pokrywki. Nieformalne śledztwo w tej sprawie prowadzili komisarz Heinrich Windelband, lekarz sądowy Anzelm Schoen oraz psychiatra Sigmund Jeremias. Trójkę mężczyzn, a prawdę mówiąc Anzelma wspomagała zauroczona nim panna Klara. Jak pamiętamy, pochodzący z wpływowych środowisk sprawcy zbrodni nie zostali ukarani. Czy tym razem dosięgnie ich ręka sprawiedliwości?

Uwagę doktora Jeremiasa zaprząta ponadto sprawa tajemniczego samobójstwa bliskiego przyjaciela, lekarza wojskowego Gottloba Steinberga. Okoliczności wskazują, że być może Steinbergowi ktoś pomógł przenieść się na tamten świat. Jeremias nie przyjmuje do wiadomości wątpliwych wyników sekcji zwłok i postanawia bliżej przyjrzeć się tej sprawie. Zastanawia się. czy śmierć lekarza może mieć jakiś związek z zamordowaniem dziewczynki.

Sebastian Koperski ponownie poruszył zagadnienie wielokulturowości Poznania, miasta w którym Polacy, Niemcy i Żydzi nie tylko mieszkają obok siebie, lecz także co pokazuje przykład trójki bohaterów, przyjaźnią się i współpracują. W rozmowach potrafią poruszać również  drażliwe, jak wydawałoby się z pozoru tematy polityczne. I choć tło polityczne zostało w książce mocno wyeksponowane, na uwagę zasługuje także starannie naszkicowana warstwa obyczajowa. Akcja książki rozgrywa się bowiem pośród przedstawicieli różnych grup społecznych dawnego zaboru pruskiego. Krzyżują się drogi poznańskich policjantów, lekarzy, szpiegów i przedstawicieli lokalnego półświatka. Gdzieś pośród nich miota się grupka naiwnych, lecz odważnych, bojowo nastawionych chłopaków, którzy pragnąc walczyć o przywrócenie Polski na mapy Europy, nie wahają się przed podejmowaniem ryzykownych działań i wstępują do Polskiej Organizacji Patriotycznej i Spiskowej.

Brutalne starcie wywiadów, walka o sprawiedliwość, sprawa polska w przededniu wybuchu I wojny światowej, próba definitywnego wyjaśnienia tajemniczej zbrodni… A to jeszcze nie wszystko. Powieść Sebastiana Koperskiego to precyzyjnie skonstruowana literacka mozaika, w której nie związane na pierwszy rzut oka ze sobą wątki łączą się tworząc wciągającą epicką powieść. Polecam.


Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 978-837785-381-8
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 446


piątek, 19 czerwca 2015

„Pan Samochodzik i złota rękawica”




Zbigniew Nienacki „Pan Samochodzik i złota rękawica”


Jak doskonale wiedzą wszyscy miłośnicy twórczości Zbigniewa Nienackiego, bohater jego słynnego cyklu powieściowego - Tomasz NN to bardzo romantyczny i sentymentalny mężczyzna. Z racji posiadania pokracznego, lecz niezwykłego pojazdu zwany jest przez przyjaciół Panem Samochodzikiem. Sam Tomasz także nie należy do przystojniaków, a mimo to w każdej powieści otacza go wianuszek pięknych kobiet, które wielokrotnie wykorzystują jego naiwność do realizacji swoich, nie zawsze szlachetnych celów. Pan Tomasz pracuje w Ministerstwie Kultury i Sztuki, gdzie zajmuje się poszukiwaniem skradzionych zabytków. Tropiąc złodziei polskich dóbr kultury często odwiedza Mazury, gdzie z upodobaniem oddaje się jednej ze swych pasji – żeglarstwu.

Jeziorak odwiedził również w niniejszym, przedostatnim tomie cyklu powieściowego. Tym razem jednak powodem jego przyjazdu na Pojezierze Mazurskie, jest zamiar odnalezienia tajemniczego poety, autora wiersza „Złota rękawica.” Tomasz kupuje wrak żaglówki „Szkwał”, na której niegdyś pływał po tym pięknym jeziorze. Po odremontowaniu jachtu, w trakcie oczekiwania na współtowarzyszy podróży spotyka dziewczynę, która przedstawia mu się jako Bajeczka. Oczarowany panienką bohater wyjawia jej cel swego pobytu na Mazurach. Niestety, rankiem dziewczyna znika z jachtu, pozostawiając jedynie pomalowaną na złoty kolor rękawicę. Wkrótce zjawiają się załoganci i wyruszają wraz z panem Tomaszem w obfitujący w wiele przygód rejs.



Plaża miejska nad Jeziorakiem. 
Pocztówka od Hani wysłana do moich Dziadków. 11.07.1977 r. (archiwum rodzinne) 


Plany Pana Samochodzika stara się pokrzyżować groźny przeciwnik, Waldemar Batura. To jego kolega z czasów studiów, a obecnie sprytny handlarz i przemytnik dzieł sztuki. W trakcie rozwiązywania zagadki Tomasz spotyka słynnego aktora Rogera Moore`a, który wraz z aktorką Dianą Denver realizuje w Polsce nowy odcinek serialu „Święty.” W powieści, jak to u Nienackiego, pojawiają się oczywiście wyraziści i niezwykle zabawni bohaterowie drugoplanowi. Burze rozpętują się nie tylko nad Jeziorakiem, ale i w sercach kilku z nich. Jesteśmy świadkami porwań i pościgów. Niezwykle dynamiczna, momentami wręcz nieprawdopodobna akcja przeplata się z mnóstwem pełnych humoru, często sentymentalnych scen. To wszystko okraszone jest niezwykłym mazurskim klimatem, jaki chyba tylko Nienacki potrafi wyczarować.

Ale „Pan Samochodzik i złota rękawica” to nie tylko znakomita powieść przygodowa. Zbigniew Nienacki pragnął, aby czytelnicy wraz z uczestnikami rejsu dotarli do tego „co kryje się w każdym z nas. Owo pragnienie poezji będące wyrazem poszukiwań w sobie czegoś lepszego.”[1] stąd też na kartach książki, odnajdziemy kilka postaci, które pozornie nie odgrywają większego znaczenia w odkryciu tajemnicy autora wiersza. Mam tu na myśli, członków dawnej załogi „Szkwała,” którzy po zakończeniu rejsu nie są już tymi samymi osobami co kilka tygodni wcześniej. Ale szczegółów nie zamierzam tu zdradzać, aby nie zabierać Czytelnikom przyjemności płynącej z lektury.[2] Polecam. Wakacje tuż tuż…

Jezioro moje, w gładkiej toni 
widziałem kiedyś dziecka twarz. 
Jakiż to wiatr te fale gonił, 
co odebrały oczom blask? 

Jezioro moje, z twojej toni 
już nie wyciągnę sieci znów, 
zabrakło siły w starczej dłoni. 
I wiary brak, nadziei, słów. 

Jezioro moje, twoje toni 
obcym imieniem mówi czas, 
na mojej pieśni łańcuch dzwoni 
niewoli, usta ciśnie głaz. 

Jezioro moje, w twoje tonie 
z ojczystych słów oddaję śpiew. 
Jak kamień krzywdy wiersz zatonie. 
Czy kiedyś zabrzmi jękiem mew? 

Ojczyzno moja, ponad tonią 
żurawi zwątpień krzyk jesieni. 
Do starych gniazd dostępu bronią 
trzcin szable. Aż się los odmieni. 

I znowu polski rycerz dumnie 
podejmie złotą rękawicę. 
Widziałem ją w blaszanej trumnie, 
gdzie wróg rozbitą miał przyłbicę. 

I wy wrócicie tu łabędziem 
w łopocie żagli białych skrzydeł, 
mój grób z brzozowym krzyżem będzie 
jak z Grottgerowych malowideł. 

Zarzućcie w tonie nocne sieci 
po pieśni sen ukryty w fali. 
A jeśli grobu nie znajdziecie, 
zechciejcie chociaż wiersz ocalić.[3]


Gustaw Kodrąb, Jeziorak 1941 r.



Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 
Seria wydawnicza: Klub Siedmiu Przygód
ISBN: 83-10-07637-1
Rok wydania: 1981
Liczba stron: 321



[1] „Pan Samochodzik i złota rękawica”, s. 291.
[2]  Powieść Zbigniewa Nienackiego ma swój dział na Forum Miłośników Pana Samochodzika: http://pansamochodzik.ok1.pl/viewforum.php?f=119 Zapraszam.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

„Zmierzch bohaterów”




Andrzej Dudziński „Zmierzch bohaterów”

Opowieść o powojennych losach czterech pancernych


W swej najnowszej książce Andrzej Dudziński podjął próbę przedstawienia losów bohaterów powieści Janusza Przymanowskiego oraz kultowego serialu „Czterej pancerni i pies” w kształtującej się powojennej, socjalistycznej rzeczywistości. Co prawda w tytule powieści pojawia się słowo „zmierzch”, ale czy naprawdę z chwilą kiedy z pól bitewnych opadł kurz a członkowie załogi Rudego z orderami na piersiach i głowami pełnymi marzeń rozpoczęli poszukiwanie nowego miejsca dla siebie, przestali być bohaterami? Na pewno nie. Sytuacja po zakończeniu II wojny światowej sprawiła, że pancerniacy zamiast niemieckim tygrysom musieli stawić czoło trudnościom stwarzanym przez tych, którzy jeszcze tak nie dawno ochoczo dekorowali ich mundury krzyżami walecznych i medalami za zdobycie Berlina.




Powieść Andrzeja Dudzińskiego rozpoczyna się w momencie zakończenia uroczystości weselnych Janka i Marusi oraz Gustlika i Honoraty. Weselnicy rozjeżdżają się po „nowej” Polsce. Kilku z nich decyduje się kontynuować karierę wojskową, inni jak Gustlik czy kapral Wichura zrzucają mundur i próbują zająć się tym, do czego mają największe predyspozycje. I tak Gustlik po ślubie z Honoratą znajduje pracę w kuźni a Wichura kombinuje jak wykorzystać trudne powojenne realia tak, aby zapewnić sobie więcej niż godziwe środki do życia. Spotkamy się także z niezbyt często pojawiającymi się w serialu chorążym Zubrykiem, czy granym przez Mariana Opanię „Zadrą.” Wątek tego ostatniego został w książce znacznie bardziej rozbudowany. Nie zajmuje jednak tak dużo miejsca jak dramatyczne przygody Janka Kosa i Marusi, czy Grigorija i Lidki. Nie da się ukryć, że wyobrażając sobie postacie z książki Andrzeja Dudzińskiego przed mymi oczami pojawiały twarze aktorów odtwarzających główne i drugoplanowe role w serialu reżyserowanym przez Konrada Nałęckiego.

Jako ciekawostkę warto dodać, że Andrzej Dudziński skrzyżował na kartach książki losy pancerniaków i innego kultowego bohatera wojennego serialu sprzed lat – Stanisława Kolickiego, czyli agenta Hansa Klosa. Niestety dowódca Rudego nie był zapewne z tego spotkania zadowolony. Mimo tego, że podpułkownik Kolicki, obecnie oficer bezpieki, również po wojnie zachowuje klasę, nie udaje mu się wyciągnąć z tarapatów młodego Janka. Kos trafia do karnej kompani, zamartwia się o niego będąca przy nadziei Marusia, tęskni Szarik. Szczęście opuszcza także Gustlika, który przypadkowo uwikłany w akcję sabotażową zmuszony jest uciekać z kraju. Powojenna sytuacja przytłacza Lidkę, która opuszcza Grigorija i zostaje kochanką prominentnego radzieckiego oficera. Powojenne realia, i rozbudowująca się socjalistyczna władza dopiekła każdemu z bohaterów. Ich rozchodzą się, ale w momentach próby potrafią się odnaleźć i wyciągnąć do siebie pomocną dłoń.„Zmierzch bohaterów” to jednocześnie znakomicie napisana, pełna wartkiej akcji książka przygodowa. Autor podarował załodze Rudego drugie życie, a czytelnikom którzy wychowywali się na często emitowanym w latach PRL-u serialu stworzył okazję do ponownego spotkania z Jankiem Kosem i gronem jego wypróbowanych przyjaciół. Polecam. Doskonała lektura na wakacje.


Wydawca: Bukowy Las
ISBN: 978-83-64481-22-2
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 498



piątek, 12 czerwca 2015

Siedem pytań do Jolanty Marii Kalety




Jolanta Maria Kaleta, pisarka, autorka wielu książek przygodowych, 
w tym powieści „Duchy Inków” zgłoszonej do konkursu 
na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2015 r.




1. Pani powieść „Duchy Inków” znalazła się w gronie książek zgłoszonych do konkursu na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2014 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. Czy sięgała Pani po powieści Zbigniewa Nienackiego, a jeśli tak, które należą do Pani ulubionych?

Przykro mi, ale żadnej powieści „samochodzikowej” nie czytałam. Kiedy te książki ukazały się na rynku księgarskim, ja już zdążyłam z powieści dla dzieci i młodzieży wyrosnąć. Niemniej z przyjemnością obejrzałam z moim dzieckiem jeden z filmów w telewizji, choć przedstawiana w nim socjalistyczna rzeczywistość nieco odbiegała od tej, która mnie otaczała. Ale należy pamiętać o istniejącej w tamtych czasach cenzurze, która nie dopuściłaby do publikacji treści „niezgodnych z obowiązującą linią partii”. Jako dziecko uwielbiałam Dzieci z Bullerbyn, bo moje dzieciństwo przypominało to książkowe, jako nastolatka zaczytywałam się w Szklarskim, bo chyba w jego Tomku się zadurzyłam, ale także czytałam Lema i Strugackich. Typową literaturę dziewczęcą omijałam szerokim łukiem, może dlatego, że trochę zazdrościłam bohaterkom. Były takie wrażliwe, dziewczęce, delikatne, a ja wiecznie z porozbijanymi kolanami i podrapanymi łokciami, kopałam z chłopakami piłkę, strzelałam z łuku i szalałam na rowerze. Z braku laku przeczytałam nawet Jak hartowała się stal, bo jako lektura obowiązkowa w szkole książka stała w domu na półce, oraz Szosę Wołokołamską, choć to o wojnie, więc dla dziecka nieodpowiednie.


2. Od wielu lat powstają kontynuacje przygód Pana Samochodzika. Czy nie miałaby Pani ochoty podjąć wyzwania i spróbować napisać kolejny tom przygód detektywa-muzealnika?

To mi z pewnością nie grozi z kilku powodów. Po pierwsze: nie piszę książek dla dzieci i młodzieży, bo to najtrudniejszy rodzaj literatury. Po drugie: lubię chadzać własnymi ścieżkami, a przetarte szlaki mnie nie bawią. Byłabym zażenowana, korzystając z cudzego pomysłu. Dopóki mam własne, to piszę. Jak ich zabraknie, to przestanę. Po trzecie: na ogół nikt nie potrafi prześcignąć, czy nawet doścignąć pierwowzoru, a seria „samochodzikowa” jest arcydziełem w swojej klasie. Nie chcę być „kopią mistrza”. Postać detektywa-muzealnika jest sama w sobie świetna, ale już zbyt wyeksploatowana zarówno w filmach jak i w literaturze, więc z żalem muszę odłożyć na półkę. W moich powieściach za każdym razem inny bohater pełni rolę detektywa-amatora, niejako z konieczności, a nie z zamiłowania. W Kolekcji Hankego jest nim Matylda, muzealniczka, ale ona nie szuka bliżej niesprecyzowanych artefaktów, lecz obrazów, które Wrocław naprawdę po wojnie utracił, bo wywieziono je do Warszawy ze względów propagandowych, a niektóre zniknęły w bliżej nieznanych okolicznościach. Rolę detektywa-amatora pełni także redaktor Wolański poszukujący „Portretu Młodzieńca” w Operacji Kustosz czy historyk sztuki, Marek Wolski we Wrocławskiej Madonnie. W Strażniku Bursztynowej Komnaty w parę detektywów wcielają się Ewa Rylska, historyk, i Mateusz Popiel, były esbek. Poza tym ja nie lubię czytać książek, w których jest wciąż ten sam główny bohater i pewno dlatego sama też takich nie piszę. Mam jednocześnie wrażenie, że w moich powieściach takim bohaterem jest Dolny Śląsk. To główna postać moich powieści, za każdym razem w innym, pełnym tajemnic miejscu.

3. Na co zwraca Pani największą uwagę, co sprawia największą trudność a co przyjemność podczas pracy nad przygodowo-sensacyjną książką z wątkami historycznymi?

Pisanie sprawia mi przyjemność. Mnie nikt i nic do pisania nie zmusza. Piszę, bo to ciekawe zajęcie i daje mi możliwość opowiedzenia szerszemu gronu o intrygujących wydarzeniach. Sprzyja aktywności psychicznej i fizycznej. Daje możliwość poznania nowych rzeczy, miejsc i ludzi. Mogę tylko żałować, że wcześniej nie miałam czasu, aby poświęcić się pisaniu. Teraz ten czas mam i wykorzystuję pomysły, które leżały we mnie od lat. Syn już jest dorosły, a wnuków jeszcze nie mam. Skończyłam też swoją aktywność zawodową. W mojej pierwszej książce o wszystko mówiącym tytule „Moja sentymentalna podróż do korzeni”, w której opisałam blisko dwieście lat historii mojej rodziny, napotykałam na bardzo wiele trudności, głównie w postaci braku dokumentów czy wpisów w księgach metrykalnych. Przejrzałam setki mikrofilmów, odwiedziłam dziesiątki archiwów, wizytowałam parafie, a mimo to pozostało wiele białych plam. To są prawdziwe trudności. Pisząc powieść beletrystyczną, jedyną poważną trudność może stanowić brak wyobraźni, brak pomysłów na rozwiązanie wszystkich wątków, brak pomysłów na ciekawą akcję czy jak napisać zaskakujące zakończenie. Wszystko inne jest wpisane w proces twórczy, więc nie stanowi trudności jako takich. Mówiąc krótko, nie przeżywam tak zwanych mąk twórczych. Nie wiem, czy powinnam się do tego przyznawać, bo ponoć „prawdziwe dzieła” rodzą się w bólach, a tylko grafoman odczuwa przyjemność z pisania, a pacykarz z malowania.

4. Czy może Pani zdradzić trochę z tajników swojego warsztatu pisarskiego?

U podstaw leży fascynacja miejscem, wydarzeniem, przedmiotem. Tak było na przykład w Lawinie. Kiedy tylko pierwszy raz ujrzałam budynek szpitala Wysoka Łąka w Kowarach, od razu wiedziałam, że w tym miejscu umieszczę akcję powieści. Potem trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, o czym chcę opowiedzieć. Ja studiowałam historię i uczono mnie pisać referaty, monografie czy inne prace naukowe. Trochę z  tego warsztatu korzystam. Piszę coś w rodzaju planu pracy, taki spis scen, które znajdą się w powieści. Na swego rodzaju fiszkach zamieszczam opisy bohaterów – ich wygląd, nazwiska, cechy osobowości, specyficzny język, którym się posługują, bo na początku tego się nie pamięta. Będąc w połowie pracy już znam ich wszystkich na pamięć i wiem, że Jędrek Madej z Lawiny w chwili zdenerwowania mówi „psiakrew”, Matylda z Kolekcji Hankego zaś „w d… jeża”, a Popiel ze Strażnika Bursztynowej Komnaty, wznosząc oczy na sufit, szepcze „zaraz mnie wyniosą”. Jednak bywa i tak, że pisząc powieść zmieniam pierwotną koncepcję, bo zdążył się zrodzić nowy, moim zdaniem lepszy pomysł. Tak było w przypadku Obcego w antykwariacie, który miał być powieścią o zaginionej księdze, a wyszła opowieść o obcej cywilizacji, która zawitała do Wrocławia. A wszystko za sprawą rudego kota, który siedział w oknie wystawowym pewnego antykwariatu we Wrocławiu. Nie mam też ustalonych godzin pracy, których rygorystycznie się trzymam. Kiedy mam czas, siadam i piszę. Kiedy brakuje weny, zajmuję się czym innym. Odgłosy życia domowego mi nie przeszkadzają, jednak generalnie najlepiej mi się pisze, kiedy wszyscy już śpią. Lubię słuchać przy tym muzyki o odpowiednim do treści książki nastroju i popijać dobrą kawę.

5. Przyznała Pani, że marzyła o tym, aby zostać archeologiem. Jednak w Pani książkach wątki archeologiczne nie pojawiają się zbyt często. Bohaterowie poszukują natomiast zaginionych zabytków ze znacznie późniejszych czasów. Czy kiedyś napisze Pani książkę, której akcja będzie się splatać z wyjaśnianiem zagadki sprzed wielu setek, może tysiąca lat?

Moja przygoda z archeologią zakończyła się na przekopaniu ogródka i znalezieniu dwóch przerdzewiałych łyżeczek, kilku fragmentów filiżanek bliżej nieznanego pochodzenia oraz sporej ilości fajansowych fragmentów nie wiadomo czego. W domu uznano, że praca archeologa nie jest odpowiednia dla przyszłej żony i matki. O gender nikomu się wówczas nawet nie śniło, a ja byłam posłusznym dzieckiem, więc zdałam egzaminy na historię. I nie żałuję. Jedynym archeologiem w moich powieściach jest Inka Złotnicka w Duchach Inków, a to tylko dlatego, że właśnie mając taki zawód mogła zagnieździć się na zamku w Niedzicy. Gdyby była lekarką, już takich możliwości by nie miała. Nie mogę wykluczyć, że nie sięgnę raz jeszcze po archeologię, bo to pasjonująca dziedzina wiedzy i taka „książkowa” na dodatek. Archeolog to taki detektyw, który szpera w ziemi, aby wydobyć na światło dzienne cudzą tajemnicę. Jeśli na jakąś zakopaną głęboko zagadkę natrafię, to nie wykluczam, że napiszę o tym powieść.

6. Lata PRL-u to okres, w którym lubi Pani umieszczać akcję swoich książek. Udaje się Pani doskonale odtwarzać klimat tamtych czasów. To wg mnie najmocniejszy punkt Pani powieści. Czy czytywała Pani po popularne wówczas tzw. kryminały milicyjne?

Trochę mnie zaskoczyła taka opinia. Do tej pory Czytelnicy na wielu spotkaniach chwalili mnie za ciekawie prowadzoną intrygę, wartką akcję, za możliwość poznania faktów historycznych, o których nie mieli zielonego pojęcia, bo w szkole o tym nie uczono. Natomiast Obcy w antykwariacie, to powieść dziejąca się współcześnie i Czytelnicy chwalą mnie za oryginalną intrygę, ogromną wyobraźnię i trzymającą w napięciu akcję. Cieszy mnie, że klimat tamtych lat oddaję rzetelnie. Może dlatego, że przerobiłam je na własnej skórze i doskonale pamiętam. A co nie pamiętam, uzupełniam literaturą fachową. Obecnie pojawiają się świetne opracowania naukowe tamtego okresu, nieskrępowane żadną cenzurą. Jedynymi kryminałami, które czytywałam, były w okresie szkolnym przygody Sherlocka Holmesa i powieści Agaty Christi. Podczas studiów i później czasami sięgałam po Joannę Chmielewską, taki kryminał na wesoło. Rozczytywałam się w zupełnie innej lekturze, powiedzmy bardziej poważnej. Wówczas studenci, a zwłaszcza uniwersyteccy, uchodzili za przyszłą elitę intelektualną i czytanie literatury rozrywkowej było passe, podobnie jak słuchanie popularnej muzyki. Chodziło się na koncerty jazzowe i do teatru na Różewicza, a czytywało Joyce’a, Cortazara, Nabokowa czy Sołżenicyna w drugim obiegu. Byliśmy wszyscy pod wpływem zachodnioeuropejskiego egzystencjalizmu z jednej strony oraz rodzącej kontrkultury młodzieżowej z drugiej, odrzucającej kapitalizm, imperializm i tradycjonalizm. Zatem nie w głowie była nam czcza rozrywka, jaką daje kryminał, skoro tak ważne wyzwania stały przed nami. Jak pamiętamy zaowocowały one w Polsce tzw. rozruchami marcowymi w 1968 roku. Wracając do pytania, lubiłam oglądać „Kobrę” w telewizji. Na ogół były to adaptacje angielskich kryminałów, bardzo odbiegające od naszej socjalistycznej rzeczywistości. Bohaterowie pili whisky, nie stali po kolejkach, aby kupić masło czy kawałek schabu, jedli cytrusy na co dzień, a nie od święta. No i nie było w nich milicjantów, tylko dystyngowany komisarz. 

Ale miało być o PRL-u. Urodziłam się i mieszkam we Wrocławiu. To miasto na Dolnym Śląsku, który wraz z resztą tak zwanych Ziem Odzyskanych powróciło do Macierzy, jak wówczas mówiono. Pod koniec wojny Niemcy w tym regionie umieścili wiele istotnych dla gospodarki Rzeszy fabryk, ale także to tutaj sporządzili steki schowków, aby ukryć zrabowane po całej Europie dzieła sztuki czy inne cenne przedmioty. Prawda o tym wyszła na jaw zaraz po wojnie i rozpoczęły się poszukiwania mniej lub bardziej legalne, ciągnące się przez cały okres Polski ludowej i trwają do dziś. To nasze Eldorado i należy to wykorzystać. Dlatego piszę o czasach PRL-u.

7. Kilkanaście dni temu zakończyła Pani pracę nad nową powieścią „Testament Templariusza”, której akcja rozgrywa się w opactwie cystersów na Dolnym Śląsku po wprowadzeniu stanu wojennego. Czy po nie tak dawno wydanej dynamicznej, sensacyjnej powieści „Strażnik Bursztynowej Komnaty” książka ta zaskoczy czymś czytelników?

Mam nadzieję, że zaskoczy. Jest napisana w innym stylu niż wszystkie moje dotychczasowe powieści, w stylu realizmu magicznego. W końcu średniowieczny klasztor i templariusze ze swoją tajemnicą do czegoś zobowiązują. Jak zwykle mamy trochę historii w tle. Tej średniowiecznej, no bo templariusze, i tej współczesnej, bo stan wojenny. Chciałam pokazać, że choć od upadku templariuszy minęło siedem wieków, w mentalności ludzi i metodach sprawowania władzy nic się nie zmieniło. Podobnie jak przed wiekami, tak i dziś ludzkie namiętności i chciwość popychają do zbrodni, a rządzący jak byli, tak są bezwzględni. A miejsce… cóż, takiego klimatu nie ma nigdzie. Wiem, co mówię, bo przez długie lata mieliśmy w pobliżu starą, poniemiecką chałupę, w której spędzaliśmy wakacje i święta, a w przyklasztornym parku i kościele bywałam częstym gościem. I tam tak właśnie było, jak w mojej powieści – magicznie.

niedziela, 7 czerwca 2015

„Tekturowy człowiek”




Aleksander Błażejowski „Tekturowy człowiek”

Patronat medialny: ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA


„Tekturowy człowiek” jest trzecią i ostatnią częścią trylogii kryminalnej Aleksandra Błażejowskiego. Pierwsza część nosi tytuł „Walizka P.Z.” a druga„Tajemnica doktora Hiwi.” Czytelnikom zalecam lekturę tych powieści właśnie w tej, właściwej kolejności.

Powieść „Tekturowy człowiek” Aleksandra Błażejowskiego otwiera krótkie streszczenie przygód bohaterów przedstawionych w poprzednich tomach trylogii.[1] Po dodarciu do Warszawy książę Strogow decyduje się na ujawnienie kochance swej prawdziwej tożsamości. Baronowa Luiza jest zdruzgotana kiedy dowiaduje się, że osoba którą obdarzyła bezgranicznym zaufaniem i miłością to w rzeczywistości polski pułkownik Andrzej Raszczyc. Celem misji Polaka w Berlinie było rozpracowanie wrogiej działalności „Trustu P.Z.” Pośrednio więc przyczynił się do śmierci męża Luizy, barona Teitelberga. Załamana kobieta w tajemnicy przed ukochanym wyjeżdża z Warszawy. Ucieczka baronowej doprowadza do rozpaczy Raszczyca, który z nieszczęśliwą miną i rozpaloną głową, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, wędruje wieczorami ulicami stolicy.

W tym samym czasie przed gmachem Ministerstwa Spraw Zagranicznych zostaje zastrzelony japoński naukowiec, doktor Hiwi. Mordercy zabierają ofierze tekę z ważnymi dokumentami. Raszczyc postanawia odnaleźć Luizę. Postanawia mu pomóc córka baronowej. Lecz czy mężczyzna może zaufać młodej kobiecie? Na drodze Raszczyca stają także cienie przeszłości. Andrzej przeczuwa, że każdy jego krok jest śledzony. Ciągle w pobliżu krąży tajemniczy osobnik, nazwany kiedyś przez doktora Hiwi „Tekturowym człowiekiem.”




Ostatnia część trylogii napisana jest z niebywałym rozmachem. To już nie tylko powieść kryminalna, ale także romans z dużą domieszką przygody i sensacji. Dramatyczne okoliczności zmieniają naszego bohatera. Z pewne go siebie, dumnego i uwodzicielskiego księcia (agenta) staje się zdesperowanym, targanym sprzecznościami człowiekiem.  Raszczyc niczym Syzyf pokonuje kolejne trudności by zbliżyć się do ukochanej, a kiedy wydaje mu się, że jego cel znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki, niespodziewanie wyrasta przed nim nowa, trudniejsza do pokonania przeszkoda.

Zmienia się nasz bohater, zmieniają się także otaczające go postacie drugoplanowe. Znikają znani z Berlina policjanci, ginie doktor Hiwi, gdzieś na horyzoncie niewyraźnie majaczy nieosiągalna sylwetka Luizy. Karty zaczyna rozdawać wspominana wcześniej, córka baronowej Teitelberg – Erika. Raszczyc w ślad za Elizą wyjeżdża z Warszawy, dociera do Włoch i Wiednia gdzie przeżywa szereg niebezpiecznych przygód. Nocne wędrówki ulicami uśpionych miast, bójki ciemnych  zaułkach, wizyty w podejrzanych lokalach, ryzykowna wyprawa do starego klasztoru… Nie da się ukryć, że Aleksander Błażejowski lubił w młodości sięgać po dzieła Dumasa. W „Tekturowym człowieku” z łatwością możemy znaleźć fascynacje słynną powieścią jego imiennika „Hrabia Monte Christo.” Trylogia Aleksandra Błażejowskiego cieszyła się przed wybuchem II wojny światowej dużym powodzeniem. Mimo to wznowienia doczekała się dopiero po kilkudziesięciu latach w serii „Unikaty” wydawnictwa CM. Polecam.


Wydawca: CM
Patronat medialny: Zapomniana Biblioteka
Seria wydawnicza: Unikaty. Cykl kryminalny
ISBN: 978-83-63424-70-1
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 161



środa, 3 czerwca 2015

„Ciechocińska macewa”



Paweł Wiliński „Ciechocińska macewa”


„Ciechocińska macewa” jest już piątą powieścią Pawła Wilińskiego wydaną w serii „Pan Samochodzik i…” przez olsztyńskie wydawnictwo Warmia. Jedna z poprzednich książek autora – „Sekret drewnianej kapliczki”[1] została doceniona przez kapitułę konkursu na najlepszą Samochodzikową Książkę 2013 r., w którym została sklasyfikowana na wysokim, piątym miejscu.[2] Paweł Wiliński lubi umieszczać akcję powieści w doskonale znanych sobie miejscach. Stąd też często jego bohater rozwiązuje skomplikowane zagadki historyczno-kryminalne w Toruniu, Włocławku oraz pobliskich miejscowościach. Tak też jest w niniejszej książce. W jednym z wywiadów autor wspomniał, że do jej napisania zainspirowała go historia cmentarza żydowskiego w Ciechocinku, zniszczonego przez żołnierzy niemieckich w czasie II wojny światowej.[3]

Schemat fabuły „Ciechocińskiej macewy” jest nieco zbliżony do innej książki autora, którą nie tak dawno przeczytałem „Dwór Artusa w Toruniu.”[4] W obydwu powieściach impulsem do zmiany wakacyjnych planów Pawła Dańca jest niespodziewane wydarzenie pośrednio związane ze śmiercią. Jak pamiętamy w „Dworze Artusa”, w trudnych do wyjaśnienia okolicznościach rozstaje się z życiem słynny pianista, natomiast w niniejszej powieści autor na tamten świat wysyła pewnego ciechocińskiego antykwariusza. W obydwu książkach na plan pierwszy wysuwa się sprawa kryminalna, spychając na dalszy zagadkę historyczną.

Nim jednak pan Edward Różycki spojrzał w twarz św. Piotra, zdążył dotrzeć do niewielkiego pokoiku w Ministerstwie Kultury i Sztuki, zajmowanego przez detektywa specjalizującego się w poszukiwaniu zaginionych zabytków. To wspomniany wcześniej Paweł Daniec. Różycki opowiada mu historię o odnalezieniu przez pewnego osobnika macewy z cmentarza żydowskiego. Obiekt jest unikatem, dotychczas uważano bowiem, że nie zachowała się żadna macewa z ciechocińskiego kirkutu. Posiadacz macewy zamierzał ją sprzedać za niebagatelną sumę stu tysięcy zł. Nie znalazł  jednak kupca i wkrótce ślad po nim zaginął. Pan Edward prosi naszego bohatera, aby przyjechał do Ciechocinka i spróbował odnaleźć tajemniczego handlarza. Sytuacja w ministerstwie sprawia jednak, że Daniec nie może natychmiast zająć się sprawą, lecz obiecuje przyjechać za dwa tygodnie. Niestety wkrótce po spotkaniu muzealnik słyszy przykry komunikat radiowy, z którego wynika że antykwariusz popełnił samobójstwo. Daniec zaczyna podejrzewać, że za samobójstwem Edward Różyckiego coś się kryje. Odbiera telefon od siostry zmarłego, która chce aby pomógł jej wyjaśnić sprawę śmierci brata, po czym wyjeżdża do słynnego nadwiślańskiego uzdrowiska.

Autor starał się dopracować wszelkie detale powieści. Jeśli bohaterowie gotują obiad, nie jest on określony tylko jednym słowem – „pyszny”, ale nad stołem unosi się zapach gotowanego mięsa, pietruszki i przypraw. Znacznie mniej jest także w książce „encyklopedycznych” wstawek historycznych, niekoniecznie mających istotny wpływ na przebieg akcji. Wśród postaci występujących na kartach książki pojawiają się tradycyjnie piękna kobieta i dwójka nastolatków a razem z nimi pretekst do wplecenia w fabułę kilku moralizujących pogadanek. Jak widzimy, pod tym względem Paweł Daniec nie odbiega zbytnio od pana Tomasza. Dynamiczna, wartka akcja powieści rozgrywa się niemal w całości w Ciechocinku i najbliższych okolicach. Bohater ma także okazję sprawdzić jak sprawuje się wehikuł, kiedy po długiej przerwie zanurzy się w wartkim nurcie rzeki. Niestety przysnęli nieco redaktorzy w wydawnictwie i nie poprawili kilkunastu błędów literowych w tekście. Z trzech powieści Pawła Wilińskiego wydanych w samochodzikowej serii, które dotychczas przeczytałem „Ciechocińską macewę” umieściłbym na drugim miejscu, zaraz za „Dworem Artusa w Toruniu” a przed „Sekretem drewnianej kapliczki.” Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-45-7
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 175


poniedziałek, 1 czerwca 2015

„Tajemnica doktora Hiwi”




Aleksander Błażejowski „Tajemnica doktora Hiwi”

Patronat medialny: ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA


„Tajemnica doktora Hiwi” jest drugą częścią trylogii kryminalnej Aleksandra Błażejowskiego. Pierwsza część nosi tytuł „Walizka P.Z.” a ostatnia „Tekturowy Człowiek.” Czytelnikom zalecam lekturę tych powieści właśnie w tej, właściwej kolejności.

Berlin, lata dwudzieste ubiegłego wieku. Po uroczystościach pogrzebowych barona Teitelberga, wdowa po potentacie finansowym zamieszkuje w berlińskim hotelu Adlon.[1] Częstym gościem w jej apartamencie bywa książę Strogow, z którym od dłuższego czasu kobietę łączy płomienny romans. Niespodziewanie do hotelu przybywa brat jej zamordowanego męża. Jego wizyta nie jest na rękę pani Luizie ani jej kochankowi. Na domiar złego w berlińskiej klinice chirurgicznej wybucha śmiercionośna epidemia. Zaraza rozprzestrzenia się i błyskawicznie ogarnia całe miasto. Codziennie umiera kilkaset osób. Sąsiednie państwa zamykają granice z Niemcami. Wśród naukowców usiłujących zwalczyć epidemię pojawia się japoński bakteriolog, doktor Hiwi. Azjata zaprzyjaźnia się z mieszkającymi w tym samym hotelu baronową i księciem. Czy uda mu się wynaleźć panaceum na tragedię trapiącą mieszkańców Berlina?

W dramatycznej sytuacji na nieco dalszy plan schodzi sprawa zabójstwa Teitelberga. Detektyw Blindow zmaga się z własnym problemami. Osią fabuły jest natomiast rozwój romansu Luizy i Strogowa. Znaczna część drugiego tomu trylogii Aleksandra Błażejowskiego rozgrywa się w Berlinie. W momencie największego nasilenia się zarazy, autor decyduje się jednak na ewakuację swoich bohaterów z ogarniętej atmosferą śmierci niemieckiej stolicy do Polski. Tam też mają miejsce kluczowe dla dalszej akcji wydarzenia.




Zaskakuje kontrast mrocznego, dusznego i przerażającego Berlina z zielenią polskich łąk i pól, czystością gospodarstw, rześkim powietrzem i uprzejmymi żołnierzami strzegącymi granicy. Pisząc swą trylogię Błażejowski nie mógł nawet przeczuwać, że za niewiele ponad dziesięć lat sam padnie ofiarą konfliktu rozpętanego przez państwo, którego stolicę przedstawił w tak niekorzystnych barwach.[2] Zbrodniczy niemiecki plan przeciwko Polsce ukazany w jego cyklu powieściowym był niczym w porównaniu z tym co narodziło się w zdegenerowanych umysłach przywódców III Rzeszy.

Lata 1928-1931 to szczytowy moment w karierze pana Aleksandra. Spod jego pióra wyszły wtedy tak udane powieści jak recenzowana właśnie trylogia, czy dwuczęściowa powieść „Korytarz podziemny B.” Nie zachowało się zbyt wiele informacji o życiu pisarza, stąd też nie wiadomo dlaczego po 1931 r. zwolnił tempo pracy. Przecież liczne listy jakie otrzymywał, wznowienia powieści a nawet ekranizacja jednej z nich[3] były doskonałą motywacją do pójścia śladem chociażby Stanisława Wotowskiego i obdarowania czytelników większą ilością swoich dzieł. Prawdopodobnie dwa ukończone rękopisy powieści kryminalnych autora zaginęły w czasie II wojny światowej.[4]

Cykl powieściowy Aleksandra Błażejowskiego zamyka książka „Tekturowy człowiek”, której recenzję niebawem zamieszczę na stronach ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI.


Wydawca: CM
Patronat medialny: Zapomniana Biblioteka
Seria wydawnicza: Unikaty. Cykl kryminalny
ISBN: 978-83-63424-69-5
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 118





[1] Patrz: recenzja powieści „Walizka P.Z.”: http://www.zapomnianabiblioteka.pl/2015/05/walizka-pz.html
[2] Wg niepotwierdzonych informacji aresztowany przez Sowietów w 1940 r. Aleksander Błażejowski zmarł w łagrze w Chersoniu.
[3] W 1926 r. powieść Aleksandra Błażejowskiego „Czerwony Błazen” została zekranizowana przez Henryka Szaro. Kopie filmu nie przetrwały II wojny światowej.

czwartek, 28 maja 2015

„Walizka P.Z.”



Aleksander Błażejowski „Walizka P.Z.”

Patronat medialny: ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA


„Walizka P.Z.” jest pierwszą częścią trylogii kryminalnej Aleksandra Błażejowskiego. Kolejne części to: „Tajemnica Doktora Hiwi” oraz „Tekturowy Człowiek.” Czytelnikom zalecam lekturę tych powieści właśnie w tej, właściwej kolejności.

W bogatej karierze zawodowej Aleksandra Błażejowskiego można znaleźć szereg epizodów związanych z pracą w redakcjach wielu gazet. W czasie pracy dla „Gońca Krakowskiego” powstała najsłynniejsza książka pisarza „Czerwony Błazen.” Wielu czytelników popełnia błąd i właśnie na tej pozycji zaczyna i kończy swą przygodę z twórczością Błażejowskiego. Napisana w 1925 r. powieść nie jest moim zdaniem najlepszym utworem pana Aleksandra. Daleko mu do znakomitego „Korytarza podziemnego B”, który uważam za lekturę obowiązkową dla wszystkich miłośników przedwojennych kryminałów.

Błażejowski po przeniesieniu się do redakcji „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” otrzymał propozycję napisania kolejnej powieści detektywistycznej, która miała przyczynić się do zwiększenia sprzedaży czasopisma. Owocem pracy pisarza była właśnie „Walizka P.Z.” Autor spełnił zapewne oczekiwania wydawcy i czytelników, od których otrzymywał setki listów z wyrazami uznania. Książka zbierała także pochlebne recenzje, nic więc dziwnego, że wkrótce ukazały się kolejne tomy: „Tajemnica Doktora Hiwi” oraz „Tekturowy Człowiek.”[1] Dzięki temu Błażejowski zapisał się w historii polskiej literatury jako autor pierwszej trylogii kryminalnej.




Akcja powieści „Walizka P.Z.” rozgrywa się w przedwojennym Berlinie. W pałacyku znajdującym się w jednej z najbogatszych dzielnic miasta zostaje popełnione morderstwo. Ofiara to zamożny baron Teitelberg. Tuż przed tragedią baron spotyka się niejakim Kannerem, którego zamierza wysłać do Warszawy z poufną misją. Kanner ma przewieźć walizkę oznaczoną literami P.Z. do siedziby firmy dostarczającej lekarstwa dla polskiej armii. Misja wysłannika nie dochodzi oczywiście do skutku, na domiar złego znika tajemnicza walizka, której zawartość znała jedynie ofiara. Do prowadzenia śledztwa zostaje wyznaczony radca policji Blindow. To doświadczony, skuteczny, sześćdziesięcioletni policjant. Sprawa zabójstwa Teitelberga ma być ukoronowaniem jego bogatej, zbliżającej się do końca kariery. Zanim jednak dopisze do swego życiorysu kolejny sukces, musi zmierzyć się z niezwykle niebezpiecznym, sprytnym przeciwnikiem.

„Walizka P.Z.” to mroczna powieść kryminalna. Noc, deszcz, atmosfera zbrodni, opustoszałe ulice i zimne pokoje rezydencji potentata finansowego tworzą niesamowity klimat.[2] Nastrój grozy potęguje stojący w jednym z pałacowych pokojów katafalk z wystawionymi zwłokami Teitelberga. Autor oprowadza czytelnika po ulicach i zaułkach Berlina, gdzie ambitny radca wraz z podkomendnymi usiłuje znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia i zastawić sidła na nieuchwytnego zbrodniarza. Odpowiedź na pytanie kto zwycięży w tym pojedynku znajdziemy w kolejnych tomach trylogii Aleksandra Błażejowskiego.


Wydawca: CM
Patronat medialny: Zapomniana Biblioteka
Seria wydawnicza: Unikaty. Cykl kryminalny
ISBN: 978-83-63424-6808
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 130



poniedziałek, 25 maja 2015

„Epoka hipokryzji”



Kamil Janicki „Epoka hipokryzji”

Seks i erotyka w przedwojennej Polsce


Choć w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku ulice wielu polskich miast rozświetlały kolorowe neony zapraszające do odwiedzenia rewii lub kabaretu, a wieczorami kobiety przy świetle lamp naftowych wypłakiwały oczy czytając romanse Heleny Mniszkówny,  tematyka związaną z życiem erotycznym Polaków w tym okresie nie doczekała się do dzisiejszego dnia obszernego opracowania. Pojawiały się co prawda publikacje dotyczące życia artystycznego oraz przestępczości w II RP, gdzie nieco miejsca poświęcono sprawom erotyki, jednak dopiero Kamil Janicki w książce „Epoka hipokryzji” podjął próbę spojrzenia na międzywojenną Polskę z innej, nieco bardziej odważnej perspektywy.

Nie mogło oczywiście zabraknąć w publikacji odwołań do poglądów tak znaczących postaci polskiego życia literackiego jak Tadeusz Boy-Żeleński oraz Irena Krzywicka. Autor sięgnął także po opracowania pionierów polskiej przedwojennej seksuologii. Najczęściej posiłkował się pracami lekarzy Pawła Klingera oraz niezwykłego oryginała - Stanisława Kurkiewicza. Pasją krakowianina było słowotwórstwo, a marzeniem sprawienie, aby rodacy bez wstydu mogli rozmawiać o sprawach intymnych. Wyobraźnia pana Kurkiewicza była znacznie mniej skrępowana niż języki naszych przodków, nie dziwi więc fakt, że spod jego pióra wyszedł pierwszy w dziejach Polski „Słownik płciowy” zawierający kilka tysięcy określeń. Synonimem słowa „seks” było „błogoszczenie” a sam autor uważał się za „lekarza płciownika.”[1]

Dzięki książce Kamila Janickiego mamy możliwość zerknięcia do sypialni przedwojennych małżonków, wyjedziemy z nimi na wakacje, które wielokrotnie bywały okazją do „urlopów małżeńskich” i nawiązywania romansów. Autor doszukuje się przyczyn zdrad, pisze o problemach  dziewcząt, które za wszelką cenę pragnęły znaleźć chłopaka, gdyż w przeciwnym razie byłyby wykluczone poza nawias życia towarzyskiego. Zabawne, patrząc z perspektywy kilkudziesięciu lat, są rady udzielane przez lekarzy pacjentom uskarżającym się na problemy z życiem seksualnym. W okresie międzywojennym do wielu osób zaczęło docierać, że małżeństwo nie może być jedynie transakcją handlową, lecz ważną rolę w związku powinna odgrywać miłość. Zaczęto dostrzegać pomijaną dotychczas kwestię równouprawnienia kobiet, również w drażliwych sprawach związanych z życiem płciowym.

Widmo niechcianej ciąży i trudne warunki materialne kładły się cieniem na czerpaniu radości z życia intymnego przez większość młodych niewiast. Przeczytamy zatem o eksperymentowaniu z nie zawsze bezpiecznymi i skutecznymi, a często makabrycznymi metodami zapobiegania powiększenia rodziny. Autor poruszył także szereg innych tematów związanych z życiem płciowym Polaków, takich jak noc poślubna, pozycje dla początkujących i zaawansowanych, czy gadżety erotyczne. Kamil Janicki pisze o walce z prostytucją i raczkującą pornografią, oraz o „odmiennościach” seksualnych. Lata dwudzieste i trzydzieste to czasy kiedy z pewną nieśmiałością próbowano przemycać na ekran sceny miłosne. Filmowcom i dziennikarzom próbującym pokazać lub napisać zbyt wiele skutecznie pracę utrudniała cenzura.

Warto dodać, że większość przedwojennych mieszkańców naszego kraju miała nie tylko problem z rozmowami o sprawach intymnych, czy antykoncepcji. Trudna sytuacja mieszkaniowa sprawiała, że obywatele II RP musieli nieźle się nagłowić nim znaleźli miejsce, w którym mogliby się spotkać na małe tête-à-tête. Stąd też zamiast wygodnego łoża, częstokroć urozmaicali swe pożycie ukrywając się w ciemnym kinie, krzakach w parku, czy też w bramie wiekowej kamienicy. Sporą szczyptę pikanterii znajdziemy w przytaczanych od czasu do czasu wspomnieniach Mariana Sękowskiego, bezpruderyjnego warszawskiego taksówkarza, który pisząc o codzienności przedwojennej stolicy nie ukrywał przed czytelnikami swych erotycznych przygód. Ostatnie strony pracy Kamila Janickiego zajmuje przedwojenny sennik erotyczny. Do podobnych senników zaglądały zapewne z wypiekami na twarzy nasze prababki, kiedy chciały dowiedzieć się co je czeka w sprawach łóżkowych jeśli ujrzały we śnie jastrzębia, obcinały warkocze lub grały na fortepianie. Polecam.


Wydawca: Znak
Seria wydawnicza: Ciekawostki Historyczne.pl
ISBN: 978-83-240-3057-6
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 476




[1] Kamil Janicki „Epoka hipokryzji”, s. 12.