Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania Jolanta Maria Kaleta, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania Jolanta Maria Kaleta, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 września 2015

"Testament Templariusza" (zapowiedź)




Jolanta Maria Kaleta „Testament Templariusza”


15 października 2015 roku nastąpi premiera najnowszej powieści Jolanty Marii Kalety „Testament Templariusza”.

Jolanta Maria Kaleta w swojej najnowszej powieści „Testament Templariusza” zabiera Czytelników do starego, o magicznym klimacie opactwa cystersów w Henrykowie na Dolnym Śląsku. W pobliskiej Małej Oleśnicy, przed wiekami, istniała komandoria templariuszy. Czyżby Autorce udało się odnaleźć więzy łączące obydwa klasztory?

Powieść historyczno-kryminalna, przesiąknięta realizmem magicznym, rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych. Rok 1307, z miasta Troyes we Francji ucieka garstka templariuszy, aby uniknąć aresztowań zarządzonych przez króla Filipa Pięknego. Zmierzają na wschód, do niewielkiej komandorii Klein Öls, zagubionej pośród rozległych puszczy. Choć są wśród nich wytrawni rycerze, zaprawieni w bojach w Ziemi Świętej, po pełnej dramatycznych wydarzeń podróży, tylko niektórzy z nich będą mieli szansę zrealizować misję, której się podjęli.

Grudzień 1981 roku. Magda Michalska po rozwodzie z mężem, wyrzucona z pracy za działalność związkową, podejmuje drastyczną decyzję i wyprowadza się z Wrocławia na zabitą dechami wieś, gdzie po swoim tragicznie zmarłym dziadku odziedziczyła starą, poniemiecką chałupę. Otrzymuje posadę nauczycielki w szkole rolniczej w pobliskim Henrykowie. Barokowy budynek, popadający pomału w ruinę, uczniowie dzielą pospołu z garstką cystersów. Po pierwszej nocy spędzonej w swoim nowym domu, Magda budzi się w realiach stanu wojennego. Zostaje wciągnięta w tryby aparatu władzy wraz z mieszkańcami wsi Świątniki i niewielką społecznością zakonników. Na domiar złego we wsi dochodzi do serii bardzo brutalnych morderstw. Porucznik milicji prowadzący śledztwo nie radzi sobie z problemem, być może celowo, a oficer Służby Bezpieczeństwa też ma coś do ukrycia. Sąsiedzi Magdy o czymś wiedzą, ale trzymają to w tajemnicy, podobnie przeor klasztoru, ojciec Fabian. Zakonnicy także mają swoje mniejsze i większe sekrety.

Czy morderstw dopuszczają się pospolici przestępcy, a może mają one związek z tajemnicą tak pilnie przez wszystkich skrywaną? Czy zaginiony przed wiekami, przypadkiem odnaleziony, fragment Księgi Henrykowskiej może zawierać rozwiązanie zagadki? Jak wysoką cenę przyjdzie niektórym zapłacić?


Źródło:


Kategoria: Powieść historyczna - kryminalna
ISBN: 978-83-7900-441-6
Rok wydania: 15 października 2015 r. - premiera
Oprawa: Miękka


poniedziałek, 7 września 2015

"Złoto Wrocławia"



Jolanta Maria Kaleta "Złoto Wrocławia"


Ostatnie wiadomości odnośnie legendarnego niemieckiego pociągu, który w czasie wojny miał wywieźć z Wrocławia prawdziwe skarby, nakazują zastanowić się, jak wiele tajemnic skrywa jeszcze Dolny Śląsk?

"Inspiracją do napisania powieści zatytułowanej „Złoto Wrocławia” stało się legendarne już złoto Banku Breslau. Jak twierdzą niektórzy, wywiezione z Prezydium Policji przy Podwalu pod koniec 1944 lub na początku 1945 roku. W świadomości osób zainteresowanych tym zagadnieniem funkcjonuje kilka hipotetycznych miejsc jego ukrycia, poczynając od tajemniczej szczeliny gdzieś pod Śnieżką, a na wzgórzu Sobiesz pod Piechowicami kończąc. Tropem złota podążało i nadal podąża wielu poszukiwaczy, śmiałków żądnych przygód i pisarzy parających się literaturą faktu. Ponoć jego odnalezienie jest kwestią krótkiego czasu.

Jest styczeń 1945 roku. W Festung Breslau, przygotowującej się do odparcia ataku Armii Czerwonej, niewielka grupa oficerów Abwehry i SS organizuje tajną akcję wywiezienia i ukrycia skrzyń zawierających złote depozyty Banku Breslau. Kiedy kończy się wojna i do zrujnowanego Wrocławia, zjeżdżają osadnicy, wydaje się, że nikt już nie pamięta i nikt nie interesuje się ukrytym zlotem. Ale to tylko pozory. Młody pracownik wrocławskiego aparatu bezpieczeństwa, początkowo porucznik, następnie kapitan, aż w końcu major, Tadeusz Niezgoda, od pierwszego dnia, gdy w jego ręce wpadły tajemnicze zeznania o ukryciu skrzyń, czyni z poszukiwań złotego depozytu sens swego życia. Gdy na drodze do sukcesu, jako przeszkoda, pojawia się młody wrocławski aktor Oskar Sarna, w zagadkowy sposób powiązany z wydarzeniami styczniowej nocy 1945 roku, major nie waha się zniszczyć jego życia i jego rodziny. Sarna, aby wyjść z opresji musi podjąć najwyższe ryzyko. Tymczasem wiedza o skrzyniach ze złotem zatacza coraz szersze kręgi, a Historia kołem się toczy."


Źródło: 


piątek, 12 czerwca 2015

Siedem pytań do Jolanty Marii Kalety




Jolanta Maria Kaleta, pisarka, autorka wielu książek przygodowych, 
w tym powieści „Duchy Inków” zgłoszonej do konkursu 
na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2015 r.




1. Pani powieść „Duchy Inków” znalazła się w gronie książek zgłoszonych do konkursu na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2014 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. Czy sięgała Pani po powieści Zbigniewa Nienackiego, a jeśli tak, które należą do Pani ulubionych?

Przykro mi, ale żadnej powieści „samochodzikowej” nie czytałam. Kiedy te książki ukazały się na rynku księgarskim, ja już zdążyłam z powieści dla dzieci i młodzieży wyrosnąć. Niemniej z przyjemnością obejrzałam z moim dzieckiem jeden z filmów w telewizji, choć przedstawiana w nim socjalistyczna rzeczywistość nieco odbiegała od tej, która mnie otaczała. Ale należy pamiętać o istniejącej w tamtych czasach cenzurze, która nie dopuściłaby do publikacji treści „niezgodnych z obowiązującą linią partii”. Jako dziecko uwielbiałam Dzieci z Bullerbyn, bo moje dzieciństwo przypominało to książkowe, jako nastolatka zaczytywałam się w Szklarskim, bo chyba w jego Tomku się zadurzyłam, ale także czytałam Lema i Strugackich. Typową literaturę dziewczęcą omijałam szerokim łukiem, może dlatego, że trochę zazdrościłam bohaterkom. Były takie wrażliwe, dziewczęce, delikatne, a ja wiecznie z porozbijanymi kolanami i podrapanymi łokciami, kopałam z chłopakami piłkę, strzelałam z łuku i szalałam na rowerze. Z braku laku przeczytałam nawet Jak hartowała się stal, bo jako lektura obowiązkowa w szkole książka stała w domu na półce, oraz Szosę Wołokołamską, choć to o wojnie, więc dla dziecka nieodpowiednie.


2. Od wielu lat powstają kontynuacje przygód Pana Samochodzika. Czy nie miałaby Pani ochoty podjąć wyzwania i spróbować napisać kolejny tom przygód detektywa-muzealnika?

To mi z pewnością nie grozi z kilku powodów. Po pierwsze: nie piszę książek dla dzieci i młodzieży, bo to najtrudniejszy rodzaj literatury. Po drugie: lubię chadzać własnymi ścieżkami, a przetarte szlaki mnie nie bawią. Byłabym zażenowana, korzystając z cudzego pomysłu. Dopóki mam własne, to piszę. Jak ich zabraknie, to przestanę. Po trzecie: na ogół nikt nie potrafi prześcignąć, czy nawet doścignąć pierwowzoru, a seria „samochodzikowa” jest arcydziełem w swojej klasie. Nie chcę być „kopią mistrza”. Postać detektywa-muzealnika jest sama w sobie świetna, ale już zbyt wyeksploatowana zarówno w filmach jak i w literaturze, więc z żalem muszę odłożyć na półkę. W moich powieściach za każdym razem inny bohater pełni rolę detektywa-amatora, niejako z konieczności, a nie z zamiłowania. W Kolekcji Hankego jest nim Matylda, muzealniczka, ale ona nie szuka bliżej niesprecyzowanych artefaktów, lecz obrazów, które Wrocław naprawdę po wojnie utracił, bo wywieziono je do Warszawy ze względów propagandowych, a niektóre zniknęły w bliżej nieznanych okolicznościach. Rolę detektywa-amatora pełni także redaktor Wolański poszukujący „Portretu Młodzieńca” w Operacji Kustosz czy historyk sztuki, Marek Wolski we Wrocławskiej Madonnie. W Strażniku Bursztynowej Komnaty w parę detektywów wcielają się Ewa Rylska, historyk, i Mateusz Popiel, były esbek. Poza tym ja nie lubię czytać książek, w których jest wciąż ten sam główny bohater i pewno dlatego sama też takich nie piszę. Mam jednocześnie wrażenie, że w moich powieściach takim bohaterem jest Dolny Śląsk. To główna postać moich powieści, za każdym razem w innym, pełnym tajemnic miejscu.

3. Na co zwraca Pani największą uwagę, co sprawia największą trudność a co przyjemność podczas pracy nad przygodowo-sensacyjną książką z wątkami historycznymi?

Pisanie sprawia mi przyjemność. Mnie nikt i nic do pisania nie zmusza. Piszę, bo to ciekawe zajęcie i daje mi możliwość opowiedzenia szerszemu gronu o intrygujących wydarzeniach. Sprzyja aktywności psychicznej i fizycznej. Daje możliwość poznania nowych rzeczy, miejsc i ludzi. Mogę tylko żałować, że wcześniej nie miałam czasu, aby poświęcić się pisaniu. Teraz ten czas mam i wykorzystuję pomysły, które leżały we mnie od lat. Syn już jest dorosły, a wnuków jeszcze nie mam. Skończyłam też swoją aktywność zawodową. W mojej pierwszej książce o wszystko mówiącym tytule „Moja sentymentalna podróż do korzeni”, w której opisałam blisko dwieście lat historii mojej rodziny, napotykałam na bardzo wiele trudności, głównie w postaci braku dokumentów czy wpisów w księgach metrykalnych. Przejrzałam setki mikrofilmów, odwiedziłam dziesiątki archiwów, wizytowałam parafie, a mimo to pozostało wiele białych plam. To są prawdziwe trudności. Pisząc powieść beletrystyczną, jedyną poważną trudność może stanowić brak wyobraźni, brak pomysłów na rozwiązanie wszystkich wątków, brak pomysłów na ciekawą akcję czy jak napisać zaskakujące zakończenie. Wszystko inne jest wpisane w proces twórczy, więc nie stanowi trudności jako takich. Mówiąc krótko, nie przeżywam tak zwanych mąk twórczych. Nie wiem, czy powinnam się do tego przyznawać, bo ponoć „prawdziwe dzieła” rodzą się w bólach, a tylko grafoman odczuwa przyjemność z pisania, a pacykarz z malowania.

4. Czy może Pani zdradzić trochę z tajników swojego warsztatu pisarskiego?

U podstaw leży fascynacja miejscem, wydarzeniem, przedmiotem. Tak było na przykład w Lawinie. Kiedy tylko pierwszy raz ujrzałam budynek szpitala Wysoka Łąka w Kowarach, od razu wiedziałam, że w tym miejscu umieszczę akcję powieści. Potem trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, o czym chcę opowiedzieć. Ja studiowałam historię i uczono mnie pisać referaty, monografie czy inne prace naukowe. Trochę z  tego warsztatu korzystam. Piszę coś w rodzaju planu pracy, taki spis scen, które znajdą się w powieści. Na swego rodzaju fiszkach zamieszczam opisy bohaterów – ich wygląd, nazwiska, cechy osobowości, specyficzny język, którym się posługują, bo na początku tego się nie pamięta. Będąc w połowie pracy już znam ich wszystkich na pamięć i wiem, że Jędrek Madej z Lawiny w chwili zdenerwowania mówi „psiakrew”, Matylda z Kolekcji Hankego zaś „w d… jeża”, a Popiel ze Strażnika Bursztynowej Komnaty, wznosząc oczy na sufit, szepcze „zaraz mnie wyniosą”. Jednak bywa i tak, że pisząc powieść zmieniam pierwotną koncepcję, bo zdążył się zrodzić nowy, moim zdaniem lepszy pomysł. Tak było w przypadku Obcego w antykwariacie, który miał być powieścią o zaginionej księdze, a wyszła opowieść o obcej cywilizacji, która zawitała do Wrocławia. A wszystko za sprawą rudego kota, który siedział w oknie wystawowym pewnego antykwariatu we Wrocławiu. Nie mam też ustalonych godzin pracy, których rygorystycznie się trzymam. Kiedy mam czas, siadam i piszę. Kiedy brakuje weny, zajmuję się czym innym. Odgłosy życia domowego mi nie przeszkadzają, jednak generalnie najlepiej mi się pisze, kiedy wszyscy już śpią. Lubię słuchać przy tym muzyki o odpowiednim do treści książki nastroju i popijać dobrą kawę.

5. Przyznała Pani, że marzyła o tym, aby zostać archeologiem. Jednak w Pani książkach wątki archeologiczne nie pojawiają się zbyt często. Bohaterowie poszukują natomiast zaginionych zabytków ze znacznie późniejszych czasów. Czy kiedyś napisze Pani książkę, której akcja będzie się splatać z wyjaśnianiem zagadki sprzed wielu setek, może tysiąca lat?

Moja przygoda z archeologią zakończyła się na przekopaniu ogródka i znalezieniu dwóch przerdzewiałych łyżeczek, kilku fragmentów filiżanek bliżej nieznanego pochodzenia oraz sporej ilości fajansowych fragmentów nie wiadomo czego. W domu uznano, że praca archeologa nie jest odpowiednia dla przyszłej żony i matki. O gender nikomu się wówczas nawet nie śniło, a ja byłam posłusznym dzieckiem, więc zdałam egzaminy na historię. I nie żałuję. Jedynym archeologiem w moich powieściach jest Inka Złotnicka w Duchach Inków, a to tylko dlatego, że właśnie mając taki zawód mogła zagnieździć się na zamku w Niedzicy. Gdyby była lekarką, już takich możliwości by nie miała. Nie mogę wykluczyć, że nie sięgnę raz jeszcze po archeologię, bo to pasjonująca dziedzina wiedzy i taka „książkowa” na dodatek. Archeolog to taki detektyw, który szpera w ziemi, aby wydobyć na światło dzienne cudzą tajemnicę. Jeśli na jakąś zakopaną głęboko zagadkę natrafię, to nie wykluczam, że napiszę o tym powieść.

6. Lata PRL-u to okres, w którym lubi Pani umieszczać akcję swoich książek. Udaje się Pani doskonale odtwarzać klimat tamtych czasów. To wg mnie najmocniejszy punkt Pani powieści. Czy czytywała Pani po popularne wówczas tzw. kryminały milicyjne?

Trochę mnie zaskoczyła taka opinia. Do tej pory Czytelnicy na wielu spotkaniach chwalili mnie za ciekawie prowadzoną intrygę, wartką akcję, za możliwość poznania faktów historycznych, o których nie mieli zielonego pojęcia, bo w szkole o tym nie uczono. Natomiast Obcy w antykwariacie, to powieść dziejąca się współcześnie i Czytelnicy chwalą mnie za oryginalną intrygę, ogromną wyobraźnię i trzymającą w napięciu akcję. Cieszy mnie, że klimat tamtych lat oddaję rzetelnie. Może dlatego, że przerobiłam je na własnej skórze i doskonale pamiętam. A co nie pamiętam, uzupełniam literaturą fachową. Obecnie pojawiają się świetne opracowania naukowe tamtego okresu, nieskrępowane żadną cenzurą. Jedynymi kryminałami, które czytywałam, były w okresie szkolnym przygody Sherlocka Holmesa i powieści Agaty Christi. Podczas studiów i później czasami sięgałam po Joannę Chmielewską, taki kryminał na wesoło. Rozczytywałam się w zupełnie innej lekturze, powiedzmy bardziej poważnej. Wówczas studenci, a zwłaszcza uniwersyteccy, uchodzili za przyszłą elitę intelektualną i czytanie literatury rozrywkowej było passe, podobnie jak słuchanie popularnej muzyki. Chodziło się na koncerty jazzowe i do teatru na Różewicza, a czytywało Joyce’a, Cortazara, Nabokowa czy Sołżenicyna w drugim obiegu. Byliśmy wszyscy pod wpływem zachodnioeuropejskiego egzystencjalizmu z jednej strony oraz rodzącej kontrkultury młodzieżowej z drugiej, odrzucającej kapitalizm, imperializm i tradycjonalizm. Zatem nie w głowie była nam czcza rozrywka, jaką daje kryminał, skoro tak ważne wyzwania stały przed nami. Jak pamiętamy zaowocowały one w Polsce tzw. rozruchami marcowymi w 1968 roku. Wracając do pytania, lubiłam oglądać „Kobrę” w telewizji. Na ogół były to adaptacje angielskich kryminałów, bardzo odbiegające od naszej socjalistycznej rzeczywistości. Bohaterowie pili whisky, nie stali po kolejkach, aby kupić masło czy kawałek schabu, jedli cytrusy na co dzień, a nie od święta. No i nie było w nich milicjantów, tylko dystyngowany komisarz. 

Ale miało być o PRL-u. Urodziłam się i mieszkam we Wrocławiu. To miasto na Dolnym Śląsku, który wraz z resztą tak zwanych Ziem Odzyskanych powróciło do Macierzy, jak wówczas mówiono. Pod koniec wojny Niemcy w tym regionie umieścili wiele istotnych dla gospodarki Rzeszy fabryk, ale także to tutaj sporządzili steki schowków, aby ukryć zrabowane po całej Europie dzieła sztuki czy inne cenne przedmioty. Prawda o tym wyszła na jaw zaraz po wojnie i rozpoczęły się poszukiwania mniej lub bardziej legalne, ciągnące się przez cały okres Polski ludowej i trwają do dziś. To nasze Eldorado i należy to wykorzystać. Dlatego piszę o czasach PRL-u.

7. Kilkanaście dni temu zakończyła Pani pracę nad nową powieścią „Testament Templariusza”, której akcja rozgrywa się w opactwie cystersów na Dolnym Śląsku po wprowadzeniu stanu wojennego. Czy po nie tak dawno wydanej dynamicznej, sensacyjnej powieści „Strażnik Bursztynowej Komnaty” książka ta zaskoczy czymś czytelników?

Mam nadzieję, że zaskoczy. Jest napisana w innym stylu niż wszystkie moje dotychczasowe powieści, w stylu realizmu magicznego. W końcu średniowieczny klasztor i templariusze ze swoją tajemnicą do czegoś zobowiązują. Jak zwykle mamy trochę historii w tle. Tej średniowiecznej, no bo templariusze, i tej współczesnej, bo stan wojenny. Chciałam pokazać, że choć od upadku templariuszy minęło siedem wieków, w mentalności ludzi i metodach sprawowania władzy nic się nie zmieniło. Podobnie jak przed wiekami, tak i dziś ludzkie namiętności i chciwość popychają do zbrodni, a rządzący jak byli, tak są bezwzględni. A miejsce… cóż, takiego klimatu nie ma nigdzie. Wiem, co mówię, bo przez długie lata mieliśmy w pobliżu starą, poniemiecką chałupę, w której spędzaliśmy wakacje i święta, a w przyklasztornym parku i kościele bywałam częstym gościem. I tam tak właśnie było, jak w mojej powieści – magicznie.

sobota, 14 marca 2015

Konkurs na najlepszą samochodzikową książkę 2014 roku





Rozpoczęły się prace kapituły konkursowej, 
która wybierze  najlepszą samochodzikową książkę 2014 roku.

To już druga edycja konkursu organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. 
Po raz drugi mam także przyjemność uczestniczyć w pracach kapituły.

Przypominam, że rok temu zwyciężyła powieść 
Andrzeja Irskiego "Duchy piramidy w Rapie"

---

Do bieżącej edycji konkursu zostało zgłoszone dwanaście książek:

1. Andrzej C. Linke - "Gwiazdeczka i banda docenta" 
2. Andrzej Irski - "Tablice mormonów" 
3. Andrzej Irski - "Sztucery Göringa" 
4. Emilia Nowak - "Tajemnica Orlego Gniazda" 
5. Katarzyna Majgier – „Tajemnice starego pałacu. Duch z Niewiadomic” 
6. Jerzy Sawicki – „Śladami Krzyżaków” 
7. Dariusz Rekosz – „Zagadka starego grobowca” 
8. Jolanta Maria Kaleta - "Duchy Inków" 
9. Konrad Kuśmirak - "Ostatnia komandoria" 
10. Luiza Frosz - "Skrzynie Sturmbannführera" 
11. Andrzej Perepeczko - "Dzika Mrówka i wenecki Doża Dandolo" 
12. Robert Kilen - "Krew Illapa" 


Do końca kwietnia kapituła wybierze 5 pozycji nominowanych do tytułu
  Samochodzikowej Książki 2014 r.

---

Koneserów najlepszych książek przygodowych tradycyjnie zapraszam 
na Forum Miłośników Pana Samochodzika:





środa, 26 listopada 2014

"Strażnik bursztynowej komnaty"




Jolanta Maria Kaleta "Strażnik bursztynowej komnaty"


O bursztynowej komnacie słyszeli niemal wszyscy. Tysiące poszukiwaczy próbowało ją odnaleźć, wielu z nich przypłaciło swą pasję życiem. Jedną z takich osób był Paweł Rylski - bohater książki Jolanty Marii Kalety "Strażnik bursztynowej komnaty." Zatrudniony we wrocławskich zakładach Elwro inżynier owładnięty był manią poszukiwania bursztynowego zabytku. Jego hobby doprowadziło do kryzysu w małżeństwie, które tylko pozornie wyglądało normalnie. W rzeczywistości Rylski i jego żona, czterdziestoletnia Ewa mijali się zajęci swoimi sprawami. Nawet kiedy policjanci zapukali w nocy do ich drzwi, wyrwana ze snu kobieta nie miała pojęcia czy mąż znajduje się w mieszkaniu. Zapukali z tragiczną wiadomością: nad brzegiem Odry znaleziono zwłoki mężczyzny. Kiedy pracownik zakładu medycyny sądowej, do którego funkcjonariusze udali się wraz z Rylską uniósł białe prześcieradło, roztrzęsiona Ewa rozpoznała w leżącym na zimnym stole denacie swego małżonka.

Kilka dni później w trakcie pogrzebu, ktoś włamuje się do mieszkania Rylskich. Giną dokumenty i notatki dotyczące poszukiwań bursztynowej komnaty zgromadzone przez inżyniera. Zdziwienie przesłuchiwanej kobiety budzi podejrzane zachowanie zarówno policji jak i prokuratora. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że jej mąż mógł naprawdę trafić na jakiś ślad prowadzący do odnalezienia legendarnego zabytku i poniósł za tą najwyższą cenę. Nie mogąc nikomu zaufać, postanawia sama wyjaśnić zagadkę jego śmierci. W tym celu podejmuje nawet ryzyko wyjazdu do Moskwy i Kaliningradu.

Skomplikowana tajemnica związana jest z aferą szpiegowską. Życie Rylskiej staje się zagrożone. Na szczęście jej anioł stróż, emerytowany esbek Mateusz Popiel dba o to aby głównej bohaterce udało się dotrzeć do ostatniej strony tej bardzo obszernej powieści.

Jolanta Maria Kaleta jest z wykształcenia historykiem. Jednak warstwa historyczna nie jest tym, co najbardziej cenię w jej powieściach. Autorka posiada wyjątkową umiejętność oddania klimatu czasów, kiedy szczytem marzeń przeciętnego Polaka był maluch lub duży Fiat  a na półkach sklepowych królował ocet. Tak było przy okazji lektury „Wrocławskiej Madonny”[1] czy „Duchów Inków,”[2] gdzie mogliśmy się przenieść do czasów późnego PRL-u i podobnie jest w przypadku "Strażnika bursztynowej komnaty." Tym razem jednak autorka umieściła akcję książki na przełomie l991 i 1992 r. Z wplecionych w fabułę powieści licznych detali możemy więc przypomnieć sobie graffiti z hasłami politycznymi na murach budynków, zmiany tabliczek z nazwami ulic, pierwsze komputery, dyskietki, czy przekręty przy prywatyzacjach pierwszych przedsiębiorstw. Stare, rozklekotane biurka i szafy w policyjnych gabinetach kontrastują z wytwornymi wnętrzami rezydencji należących do biznesmenów prowadzących nielegalne interesy. Gdzieś w tle mamy wzmianki o braku sukcesów polskich sportowców na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Albertville. Wszystkie wymienione składniki zanurzone są w mokrym i chłodnym jesienno-zimowym klimacie Wrocławia zadymionego przez tysiące sprowadzonych zza Odry zdezelowanych samochodów.

"Strażnik bursztynowej komnaty" to już moje trzecie spotkanie z twórczością Jolanty Marii Kalety. Jest to chyba najlepiej skonstruowana powieść tej autorki. Szybkie tempo, zagadka historyczna kilka trupów, sprawią że książka zadowoli zarówno miłośników dobrego kryminału jak i powieści sensacyjnych. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-7900-270-2
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 474

sobota, 2 sierpnia 2014

O recenzji powieści "Duchy Inków"



Uprzejmie informuję szanownych Czytelników oraz Gości ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI, 
         iż recenzja powieści Jolanty Marii Kalety "Duchy Inków" wydawnictwa Psychoskok                 
 zamieszczona na stronach Bloga:
została wyróżniona w konkursie na najlepszą recenzję książki z historią Polski w tle 
organizowanym przez magazyn dla miłośników książek „FANBOOK.”


Recenzja zostanie opublikowana w sierpniowo-wrześniowym wydaniu „FANBOOKA.”

Specjalne pozdrowienia kieruję do Pani Agi, która poinformowała mnie o tym konkursie :)

niedziela, 6 lipca 2014

"Duchy Inków"


Jolanta Maria Kaleta "Duchy Inków"


Burzliwe były dzieje malowniczo położonego na prawym brzegu Zbiornika Czorsztyńskiego zamku w Niedzicy. Na przestrzeni kilku stuleci swego istnienia wielokrotnie zmieniał właścicieli. W latach siedemdziesiątych XX wieku średniowieczna warownia była tłem kultowego serialu dla młodzieży „Wakacje z duchami,” zrealizowanego przez Stanisława Jędrykę na podstawie książki Adama Bahdaja. Dlatego też bardzo chętnie sięgnąłem po powieść „Duchy Inków,” której akcja rozgrywa się w tym właśnie miejscu.

Bohaterką książki jest Inka Złotnicka. To młoda, piękna kobieta po przejściach, matka 10-letniego chłopca, zdolna i ambitna doktor archeologii. Trudno uwierzyć, ale żyły niegdyś takie kobiety na ziemiach polskich. Złotnicka odwiedza niedzicki zamek, zamierza bowiem rozwikłać zagadkę rodzinną. Pragnie sprawdzić ile prawdy jest w opowieściach jej ojca i dziadka, mówiących o tym, iż ich ród wywodzi się od inkaskiej księżniczki Uminy, której trumna ma się znajdować w podziemiach niedzickiego zamku. 




Zadania nie ułatwiają ją oficer służb bezpieczeństwa kapitan Sobol oraz peruwiański rewolucjonista Komandante Eduardo, których zadaniem jest odnalezienie w Niedzicy legendarnego skarbu. Szukając wskazówek, które mogłyby ich do niego doprowadzić, usiłują porwać syna Inki. Esbek i jego fajtłapowaty, lubiący zaglądać do kieliszka towarzysz nie przepadają za sobą. Za to ich zabawne perypetie i przekomarzania się z pewnością wywołają uśmiech na twarzy niejednego czytelnika.




Z lewej strony: zamek w Niedzicy w jesiennej odsłonie,
 po prawej: okno przez które kapitan Sobol włamał się do zamku. 

Powieść zawiera niemal wszystkie składniki, jakich poszukują miłośnicy literatury przygodowej: nocne wędrówki po zamkowych kryptach, komnatach i korytarzach, wycieczki na stary cmentarz czy też tajemnicze teksty będące zaszyfrowaną wskazówką niezbędną do odnalezienia skarbu. Trzeba też wspomnieć o wątku miłosnym umiejętnie wplecionym w fabułę powieści, oraz o pierwiastkach fantastycznych, dzięki którym można tu znaleźć pewne dalekie analogie z powieścią Zbigniewa Nienackiego „Pan Samochodzik i człowiek z UFO.” Bez uszczerbku dla fabuły mogłaby jednak Autorka pominąć opisy miłosnych uniesień oraz usunąć kilka zbyt soczystych przekleństw, które raczej  nie powinny znaleźć się w powieści przygodowej, po którą może sięgnąć duża grupa młodych czytelników. Trudno też uwierzyć, aby chłop na schwał, jakim był Sobol po wypiciu trzech kieliszków wódki czuł mdłości a „cały świat latał mu przed oczyma.”[1] Dla pewności wykonałem podobny eksperyment i po wypiciu zbliżonej ilości alkoholu nie stwierdziłem u siebie wyżej wymienionych objawów.

„Duchy Inków” to druga po „Wrocławskiej Madonnie”[2] powieść Jolanty Marii Kalety, którą miałem okazję przeczytać. Muszę podkreślić, że Autorka potrafi przenieść czytelnika w czasy PRL-u. Akcja powieści rozgrywa się pomiędzy 1986 a 1989 rokiem. Łatwo to ustalić na podstawie „muzycznych wskazówek” zamieszczonych w książce. Inka przebywając w Niedzicy nuciła pod nosem przebój Madonny „Papa Don`t Preach” a agent służby bezpieczeństwa śledzący główną bohaterkę, siedząc w Polonezie rozmarzył się słuchając Beaty Kozidrak śpiewającej hit Bajmu „Dwa serca, dwa smutki.”

Jolanta Maria Kaleta sięgnęła po legendę o odnalezieniu po II wojnie światowej inkaskiego kipu, rzekomo zawierającego informację o ukrytym skarbie i zbudowała wokół niej historię, którą trudno porównać z dziełem Adama Bahdaja, ale możemy spędzić przy niej kilka całkiem udanych, pełnych przygód wakacyjnych wieczorów.



Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-7900-186-6
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 383




[1] Jolanta Maria Kaleta „Duchy Inków,” s. 286.

niedziela, 22 czerwca 2014

"Wrocławska Madonna"


Jolanta Maria Kaleta "Wrocławska Madonna"


„Madonna Pod Jodłami” – cenny obraz Łukasza Cranacha Młodszego przez wiele lat zdobił ściany wrocławskiej katedry. W 1943 r. w celu uchronienia go przed nalotami samolotów aliantów został wywieziony z Wrocławia. Kiedy działania wojenne dobiegły końca obraz wrócił na swoje miejsce. Wymagał jednak gruntownej konserwacji. Na początku lat 70-tych ubiegłego wieku pracownicy Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu, że odkryli, że znajdujący się w posiadaniu Kościoła obraz jest kopią.

Z uwagi na pełne napięcia stosunki pomiędzy państwem a Kościołem władze duchowne nie chcą zgłaszać tej sprawy do prokuratury. Sekretarz wrocławskiej Kurii ksiądz dr Jan Bednarski prosi o pomoc w odnalezieniu oryginału obrazu swojego przyjaciela - czterdziestoletniego historyka Marka Wolskiego. Ustalono, że obraz prawdopodobnie opuścił granice Polski a związek ze sprawą mają niemieccy księża pracujący niegdyś przy jego konserwacji. Wolski w przebraniu księdza i pod nazwiskiem Bednarskiego przedostaje się do Drezna a później do Wiednia, gdzie usiłuje trafić na ślad zaginionego malowidła. Sprawy nie ułatwiają mu agenci niemieckiej i polskiej służby bezpieczeństwa. Zadanie postawione przed Wolskim staje się bardzo trudne do wykonania.




Mamy w powieści także wątki miłosne, a nawet erotyczne. Większość bohaterów, w tym i Marek korzystają z każdej nadarzającej się okazji aby uatrakcyjnić sobie pełne niebezpieczeństw życie. Okazuje się także, że to nie za mundurem a za sutanną kobiety wodzą rozmarzonym wzrokiem. Każda z niewiast, którą przebrany Wolski spotkał na swojej drodze marzy aby zająć się kilkudziesięcioma guziczkami jego „służbowego stroju.” Trzeba jednak przyznać, że i historyka trafiła w końcu strzała Amora kiedy poznał piękną właścicielkę wiedeńskiej galerii obrazów.

Myślę, że książka niewiele by straciła, gdyby Autorka okroiła nieco opisy cielesnych marzeń i uniesień a uwypukliła nieco warstwę historyczną powieści. W klimacie książki Jolanty Marii Kalety udało mi się odnaleźć echa znakomitego kryminału milicyjnego Anny Kłodzińskiej „Nietoperze.”[1] Powieść jest bardzo dynamiczna, akcja często przenosi się często z miejsca na miejsce. Jesteśmy świadkami, zabójstw, intryg i uczuciowych rozterek. Zaglądamy do gabinetów partyjnych prominentów, oficerów policji oraz do pokojów przesłuchań. Poszukiwania obrazu zaginionej Madonny stały się dla Autorki również doskonałym pretekstem do przeniesienia czytelnika do trudnej polskiej rzeczywistości epoki Gomułki i Gierka. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-63548-16-2
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 210