„Dwa miasta, dwa brzegi - w 100. rocznicę połączenia
Podgórza i Krakowa (1915-2015)”
Od średniowiecza tereny na prawym
brzegu Wisły, gdzie od 1784 roku rozwijało się miasto Podgórze, znajdowały się
w orbicie zainteresowań miasta Kazimierza włączonego do Krakowa w 1800
roku. W okresie autonomii galicyjskiej, po roku 1867, rozwija się w
Podgórzu przemysł, przede wszystkim materiałów budowlanych, kwitnie handel,
rozbudowuje się kolejowa i drogowa sieć komunikacyjna, powstają gmachy użyteczności
publicznej. Na przełomie XIX i XX wieku miasto było u szczytu swojego rozwoju. Podgórze
i Kraków oddzielone rzeką Wisłą, ale połączone od czasów średniowiecza mostami,
utrzymywały kontakty społeczno kulturowe i gospodarcze.
Miasta połączyły się w decydującej dla Polski chwili kiedy tworzyła się
niepodległość. Odzyskiwanie wolności zaczęło się w Podgórzu, kiedy to właśnie 31 października
1918 roku porucznik Antoni Stawarz przeszedł ze spiskowcami na Rynek Główny i
zajął budynek odwachu przylegający do Wieży Ratuszowej, rozbrajając garnizon austriacki. Publikacja towarzysząca wystawie "Dwa miasta, dwa brzegi..."
przywołuje szczęśliwy finał wieloletnich negocjacji, w wyniku których Podgórze
zdecydowało się zrezygnować ze swojej odrębności.
Przystojny, uwodzicielski,
szarmancki i życzliwy - taki był Władysław Mazurkiewicz. Pod maską dobrze
wychowanego, uśmiechniętego dżentelmena, kryła się jednak twarz bezwzględnego
mordercy. Ten chętnie pomagający sąsiadom mężczyzna, kiedy tylko poczuł znaczny
przypływ gotówki u mieszkającej za ścianą osoby, nie wahał się strzelić jej w
tył głowy. Pan Władysław posiadał nadzwyczajną umiejętność znajdowania się w
miejscach, w których pojawiały się osoby obracające dużą gotówką. Potrafił
oczarować każdego delikwenta liczącego na to, że uda się mu się ubić z nim
szybki i niezwykle korzystny interes. Każdy interes z Mazurkiewiczem korzystny był
tylko dla jednej ze stron. Druga strona na ogół rozstawała się z życiem. Pamiątką
po interesie z Mazurkiewiczem była zazwyczaj dziura w głowie. „Elegancki
morderca” nie lubił zostawiać świadków.
Cezary Łazarewicz rekonstruuje okoliczności
w jakich Mazurkiewicz dokonywał zabójstw. Odkrywa sposoby działania przestępcy oraz
metody typowania ofiar. Jesteśmy świadkami zbrodni, przesłuchań i wreszcie
jednego z najgłośniejszych procesów jakie odbyły się w kraju, w latach
pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mimo, że proces miał toczyć się w największej
sali krakowskiego sądu przy ul. Senackiej, tej samej, w której przed II wojną
światową sądzono Ritę Gorgonową, zainteresowanie ujrzeniem zbrodniarza było tak
wielkie, że zdecydowano się wpuszczać jedynie osoby posiadające specjalne karty
wstępu. Tym którzy jej nie uzyskali pozostawała lektura relacji z rozpraw na
łamach ówczesnych gazet. W ławach prasowych zasiadały sławy polskiego reportażu
z Krzysztofem Kąkolewskim i Lucjanem Wolanowskim na czele.
Tłem książki jest epoka wczesnego
PRL-u: krakowski półświatek, prywaciarze, handlarze złotem i walutą. „Elegancki
morderca” każdego z nich potrafił zniewolić swym urokiem, uśpić czujność i w
najbardziej niespodziewanym momencie strzelić bez emocji w tył głowy. Autor kilkukrotnie
podkreśla, że jedną z głównych przyczyn, jakie umożliwiły zbrodniarzowi tak długie
pozostawanie na wolności i bezkarnie mordowanie kolejnych osób były bliskie
powiązania towarzyskie z powojennymi prokuratorami, adwokatami i milicjantami,
którzy po pierwszym dokonanym zabójstwie robili wszystko aby zatuszować sprawę.
Wśród mieszkańców Krakowa krążyły plotki, że Mazurkiewicz mógł być współpracownikiem
Urzędu Bezpieczeństwa. Nie tylko wymiar sprawiedliwości nie stanął tu jednak na
wysokości zadania, swoją cegiełkę dołożyły też same ofiary. Nawiązał do tego
także w trakcie procesu obrońca oskarżonego.
Z nazwiskiem Władysława
Mazurkiewicza spotkałem się po raz pierwszy wiele lat temu, przy okazji
poszukiwań informacji o Zygmuncie Hofmoklu-Ostrowskim. To właśnie ten najsłynniejszy
i najbardziej kontrowersyjny adwokat dwudziestolecia międzywojennego i
pierwszych lat PRL-u podjął się obrony człowieka, którego jeszcze przed
rozpoczęciem procesu opinia publiczna skazała na śmierć. Podobnie beznadziejne sprawy
nie były jednak straszne gwieździe krakowskiej palestry. Dwie dekady wcześniej reprezentował
w sądzie Pawła Grzeszolskiego, zwanego „trucicielem z Sosnowca” podejrzanego o pozbawienie
życia żony i dwójki dzieci. Tamtą sprawą również żyła cała Polska, a zachowanie
sosnowieckiej społeczności i wywierana przez nią presja na organ orzekający były
bliźniaczo podobne. Mazurkiewicza ostatecznie oskarżono o sześć zabójstw i dwa
usiłowania pozbawienia życia, choć w
Krakowie spekulowano, że ofiarami bandyty mogło paść nawet trzydzieści osób.
Sprawa Mazurkiewicza była
ostatnim wielkim procesem w jakim uczestniczył 84-letni już mecenas
Hofmokl-Ostrowski w trakcie swej długiej i bogatej kariery. Warto dodać, że pełne
refleksji wspomnienia adwokata związane z obroną „eleganckiego mordercy”
zdeponowane w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej, były obok akt sądowych,
relacji i artykułów prasowych jednymi z najważniejszych materiałów źródłowych
na jakich oparł się Cezary Łazarewicz przystępując do opracowania swej
najnowszej książki, która choć nie jest powieścią potrafi wciągnąć czytelnika
niczym najlepszy kryminał. Polecam.
Przesilenie zimowe to moment, w
którym słońce góruje w zenicie w możliwie najdalej na południe wysuniętej
szerokości geograficznej – zwrotniku Koziorożca. Dzień, w którym występuje
przesilenie zimowe jest najkrótszym dniem w roku. Na półkuli północnej
przesilenie zimowe przypada na dni 21-22 grudnia. (wikipedia)
Kraków, trzeci rok okupacji
niemieckiej. Na najważniejszych budynkach miejskich powiewają hitlerowskie
flagi. Mieszkańcom zaczyna brakować żywności i opału. Z powodów
oszczędnościowych nocami latarnie zostają wygaszane, ulice spowija mrok. Ludzie
żyją w ciągłym strachu, obawiając się nalotów i łapanek.
Pod Wawelem, w niewielkiej
garsonierze, w budynku położonym nieopodal Wisły mieszka główny bohater powieści
„Noc zimowego przesilenia” Artur Załuski. To specjalizujący się w oszustwach
ubezpieczeniowych prywatny detektyw, który po zajęciu przez Niemców Krakowa stara
odnaleźć się w nowej sytuacji. Błyskawicznie topniejące zasoby finansowe skłaniają
go do otwarcia biura pisania podań. W okupacyjnej rzeczywistości pomysł okazuje
się być strzałem w dziesiątkę. Niestety, nie jest mu dane zbyt długo wieść
spokojny, urzędniczy żywot. Wkrótce zgłasza się do niego siostra słynnego
jasnowidza Juliana Orwata z prośbą o pomoc w odnalezieniu zaginionego brata.
Zadanie jest niebezpieczne, ale to nie martwi Załuskiego, który lubi ryzyko i nie
znosi siedzieć za biurkiem. Odważny detektyw przyjmując zlecenie nie zdaje
sobie sprawy ze skali trudności zadania jakie przed nim stoi. Rozpoczyna
poszukiwania, w trakcie których okazuje się, że sprawa Orwata łączy się z serią
brutalnych zabójstw młodych kobiet. Drogi Artura krzyżują się z piękną,
wyrafinowaną niemiecką baronówną rabującą dzieła sztuki oraz dawnym kolegą ze
studiów a obecnie majorem SD. Załuski nawiązuje kontakty z polskim ruchem
oporu. Stroniący przed wojną od politycznego zaangażowania detektyw znajduje
się nagle w samym środku gry wywiadów.
Książka Agnieszki Krawczyk to
bardzo udana mieszanka kryminału i sensacji, które to składniki idealnie ze
sobą współgrają, przenikając się przez ponad dwieście stron powieści do
momentu, w którym autorka decyduje się doprawić fabułę szczyptą okultyzmu. Tempo
akcji i brak mielizn narracyjnych sprawiają, że nie nudzimy się ani przez
chwilę śledząc perypetie głównego bohatera.
Na uwagę zasługuję pieczołowicie
dopracowana warstwa historyczna powieści. Agnieszka Krawczyk zadała sobie wiele
trudu oddając klimat Krakowa lat wojny. Dzięki bardzo plastycznym opisom czytelnik
wędrując wraz z Załuskim ulicami miasta bez trudu może wyobrazić sobie mieszkania
w dawnych kamienicach, zadymione kawiarnie, kasyno, czy też ponure, ciemne
wnętrza gmachu Zakładu Medycyny Sądowej, do którego również zawitał nasz bohater próbując połączyć ze sobą różne wątki tej skomplikowanej sprawy. Mam nadzieję,
że Agnieszka Krawczyk wróci niebawem do dawnego Krakowa i zdecyduje się napisać
kolejny tom przygód dzielnego detektywa. Polecam.
Jacek Kołodziej „Krakowskie tramwaje na kartkach pocztowych”
Historia kartki pocztowej sięga
końca lat 60-tych XIX stulecia. Jako forma korespondencji widokówka narodziła
się w Austrii i Niemczech. Pierwsze pocztówki z widokami Krakowa pojawiły się
ok. 1892 r. W albumie Jacka Kołodzieja na ponad stu stronach znajdziemy 165
reprodukcji pocztówek pochodzących ze zbiorów kilkunastu kolekcjonerów oraz
Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie. Niemal każda z nich z nich przedstawia
poruszające się ulicami miasta tramwaje.
Najstarsze widokówki, których
reprodukcje zamieszczono w niniejszym wydawnictwie pochodzą z przełomu XIX i XX
w. Znajdziemy tu także karty pocztowe z lat dwudziestych i trzydziestych,
okresu II wojny światowej, lat PRL-u oraz czasów współczesnych. Jacek Kołodziej
w swej publikacji poświecił również wiele miejsca na przedstawienie historii
komunikacji publicznej w mieście. Szczególny nacisk położył oczywiście na
rozwój linii tramwajowych w podwawelskim grodzie.
Fot. 1. Zwężenie obok kościoła św. Idziego około 1915 roku,
źródło: „Krakowskie tramwaje na kartkach
pocztowych,” s. 47.
Wędrówkę śladem historii tramwajów
krakowskich rozpoczynamy na Rynku Głównym, gdzie już w 1882 r. położono szyny pierwszej
linii tramwajowej łączącej Most Podgórski z Dworcem Kolejowym. Na początku XX
wieku krakowskie linie tramwajowe zostały zelektryfikowane. Rynek krakowski
pożegnał się torami w latach 1962-64, choć tramwaje przestały jeździć obok
Sukiennic i Kościoła Mariackiego już w 1952 r. Mijamy Bramę Floriańską,
Barbakan i Dworzec Kolejowy. Następne strony albumu przenoszą nas na ulice Basztową,
Szewską, Piłsudskiego, Grodzką, Stradomską, Sławkowską, Długą, Karmelicką,
Zwierzyniecką, Dietla, Wielicką i Aleję 3 Maja. Zaglądamy na Plac Wszystkich
Świętych, Plac Inwalidów, Plac Wolnica i Rynek Podgórski. Nie zapomniał autor
także o krakowskich mostach, po których przejeżdżały tramwaje już od 1913 r.
Ostatnim przystankiem na trasie wycieczki po historii Krakowa zapisanej na
kartkach pocztowych jest Plac Centralny w Nowej Hucie dokąd tramwaje dowoziły
pracowników od 7 listopada 1952 r.
Fot. 2. Kolorowa kartka pocztowa z 1915 roku,
źródło: „Krakowskie
tramwaje na kartkach pocztowych,” s. 56.
Przeglądając bogato ilustrowany
album zwracamy uwagę nie tylko na kursujące ulicami miasta tramwaje konne lub
elektryczne. Mamy również okazję popatrzeć na Kraków sprzed kilku
dziesięcioleci. Choć zawierucha wojenna szczęśliwie ominęła miasto, to wiele z
budowli dziś już nie istnieje. Na planach miasta pojawiły się setki nowych
ulic, placów i skwerów. Omnibusy konne są już tylko jedną z atrakcji dla
turystów z rożnych krańców świata. Ulicami miasta spacerują panowie w
melonikach oraz damy w efektownych sukniach. Staroświeckie szyldy nad
witrynami zachęcają do odwiedzenia sklepów i kawiarni, niestety, już tylko na
starych czarnobiałych, sepiowanych lub ręcznie kolorowanych widokówkach,
których znakomity wybór znajdziemy w niniejszym wydawnictwie. Polecam.
Mimo, że na przełomie
dziewiętnastego i dwudziestego stulecia centrum życia kulturalnego ziem
polskich przeniosło się z konserwatywnego Krakowa do Warszawy, w podwawelskim
grodzie nadal pozostało wielu wybitnych artystów. Niestety, twórczość ich była
często niedoceniania przez współczesnych, przez co indywidualności tej miary co choćby
Stanisław Wyspiański wiodły skromny żywot, wielokroć przymierając głodem. Na
szczęście zamożniejsze rodziny mieszczańskie udzielały wsparcia ubogim
przedstawicielom świata sztuki. Monika Śliwińska w książce „Muzy Młodej Polski”
przedstawia dzieje jednej z takich krakowskich familii, która stała się ostoją m.in.
dla wspomnianego wcześniej Wyspiańskiego. Eliza i Stanisław Pareńscy, bogaci
mieszczanie, przeznaczali znaczną część swoich dochodów na działalność
dobroczynną oraz na pomoc potrzebującym artystom.
O bohaterkach książki opowiada autorka, Monika Śliwińska
Pani Eliza wcześnie dostrzegła
talent drzemiący w młodym Wyspiańskim. Kupując jego obrazy, umożliwiała
podreperowanie skromnego budżetu malarza i dramaturga. Została także matką
chrzestną syna Stanisława Wyspiańskiego. Profesor Stanisław Pareński, wzięty
internista, prowadził dochodową praktykę lekarską, której poświęcał dużo czasu,
stąd też ciężar prowadzenia domu oraz salonu wzięła na swoje barki jego żona
Eliza. Ich dom na Wielopolu był zawsze otwarty dla krakowskiej cyganerii
artystycznej. Bywali w nim co prawda uniwersyteccy przyjaciele pana domu, ale
także m.in. Adam Asnyk, Władysław Reymont, Kazimierz Przerwa-Tetmajer,
Stanisław Przybyszewski, Władysław i Tadeusz Żeleńscy, Jacek Malczewski, Leon
Wyczółkowski, Józef Mehoffer, czy Ludwik Solski. Autorka oczywiście nie skąpi
nam charakterystyk tych barwnych postaci.
Fot. 1. Eliza Mühleisen, źródło: „Muzy Młodej Polski,” s.
31.
Mimo wielu zasług państwa Elizy i
Stanisława, to nie oni a ich trzy córki są pierwszoplanowymi postaciami
niniejszej książki. W Marynie kochało się wielu artystów, wśród nich
utalentowany malarz Stanisław Wojtkiewicz, który bywał częstym gościem
Pareńskich po śmierci Wyspiańskiego. Zarówno Wojtkiewicz jak i Wyspiański dość
wcześnie pożegnali się ze światem doczesnym. Zdążyli jednak przed śmiercią
uwiecznić na płótnie wizerunki wszystkich swoich muz z Wielopola, a portrety
Maryny, Zosi i Elizy znalazły się w bogatej rodzinnej kolekcji obrazów pani
domu. Najpiękniejszą z trzech sióstr, była najmłodsza, wrażliwa i delikatna
Lizka. Ona też najczęściej zostawała przedstawiana na portretach. Maryna i
Zosia zostały pod własnymi imionami uwiecznione w „Weselu”
Wyspiańskiego przechodząc tym samym wraz autorem do historii literatury
polskiej. Dzięki Monice Śliwińskiej mamy możliwość zapoznania się z kulisami
powstania słynnego dzieła.
Fot. 3. Antonina Domańska (pierwsza z lewej), Eliza Pareńska
(w środku), X Szabowska,
1880 rok, źródło: „Muzy Młodej Polski,” s. 62.
Losy rodziny Pareńskich oraz
bywalców ich salonu są oczywiście również pretekstem do przedstawienia życia towarzyskiego
Krakowa na przełomie XIX i XX wieku. Poznajemy kłopoty dnia codziennego
ówczesnych ludzi sztuki, ich problemy finansowe, zdrowotne a także rozterki
miłosne. Na tym tle mamy okazję do obserwowania dzieciństwa, lat szkolnych oraz
okresu dojrzewania trzech panien, przyszłych „Muz Młodej Polski.” Monika
Śliwińska nie zakończyła jednak swej opowieści wraz z odzyskaniem
niepodległości przez Polskę. Dzieje bohaterów książki śledzimy także poprzez
okres dwudziestolecia międzywojennego, tragiczny czas okupacji aż do lat PRL-u.
Autorka wzbogaciła publikację dziesiątkami fotografii z archiwów rodzinnych i zbiorów
muzealnych. Zamieszczono w niej także wiele reprodukcji obrazów oraz fragmentów
pamiętników i niepublikowanych dotychczas listów. Polecam.
Wydawnictwo: Iskry
ISBN: 978-83-244-0377-6
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 416
sobota, 3 maja 2014
"Przypadek Ritterów"
Adam Węgłowski "Przypadek Ritterów"
Wiosną 1882 r. w małej wiosce
Lutcza leżącej nieopodal Rzeszowa zostają znalezione okaleczone zwłoki kobiety.
35-letniej Franciszce Mnich poderżnięto gardło oraz wycięto narządy płciowe. Lekarze
orzekli ponadto, że ze zmasakrowanego ciała został usunięty kilkumiesięczny
płód. Jak ustalono w czasie śledztwa, Mnichówna tamtego dnia udała się do Żydów
Ritterów po mleko. Później nikt z sąsiadów jej nie widział. Próbowano ustalić
kto był ojcem nienarodzonego dziecka, brano pod uwagę m.in. miejscowych księży.
Jedna z sąsiadek złośliwie opowiadała, „że musiało to być niepokalane poczęcie,
bo przecie Franki brzyduli żaden facet i kijem by nie tknął.”[1] W
końcu ustalono, że sprawca musiał być Izraelitą a mord ma charakter rytualny.
Sprawą zainteresował się bogaty
panicz o antysemickich poglądachKamil
Kord. Pisze on artykuły na temat procesu Ritterów do rodzinnej gazety.Z czasem nabiera coraz większych wątpliwości
co do tego czy faktycznie Żydzi są sprawcami zbrodni i próbuje dociec prawdy. Pomaga
mu w tym oficer policji z Lutczy - Ponar oraz przyjaciel ojca - Ernest
Ochorowicz. Okazuje się także, że nie wszystkim zależy aby to prawdziwy
morderca został skazany. Kord z Ponarem wplątują się niebezpieczną grę.
Powieść oparta jest na
wydarzeniach, które ponad sto lat temu rozegrały się w Lutczy, Rzeszowie i
Krakowie. Sprawa Ritterów odbiła się wtedy głośnym echem na ziemiach Cesarstwa
Austrowęgierskiego. Jedynie główni bohaterowie powstali w wyobraźni autora. Adam Węgłowski na kartach książki wspomniał
także o innej głośnej sprawie, która przed laty rozpalała wyobraźnię i
bulwersowała mieszkańców podwawelskiego grodu. Chodzi o sprawę uwięzienia w ciemnej
celi klasztoru karmelitanek bosych zakonnicy Barbary Ubryk.[2]
Przeczytamy też o antysemickich poglądach sławnego mistrza pędzla Jana Matejki
a miłośnicy XIX-wiecznego Krakowa również znajdą dla siebie kilka ciekawostek.
Nieco w tle poprowadzony jest
wątek romansowy, który jednak nie pozostaje bez wpływu na przemianę wewnętrzną
młodego dziennikarza. Mamy okazję zapoznać się również z dawnymi metodami
śledczymi, które nie są jeszcze wolne od zabobonów i uprzedzeń. Ciekawość
czytelnika rozbudzają pierwsze, niemal gotyckie fragmenty książki rozgrywające
się na starym paryskim cmentarzu. Warta podkreślenia jest również zimowa scena zaatakowania
przez wilki powozu, którym podróżował Kamil Kord. Trochę szkoda, że autor nie
wykorzystał do końca atutów jakie daje magiczny, stary Kraków, czy też malownicza
galicyjska wioska. Przesunięcie środka ciężkości książki w stronę bardziej
plastycznego oddania realiów takich miejsc mogłoby niewątpliwie wzbogacić
klimat powieści.
Adam Węgłowski jak sam pisze w
notce zamieszczonej na ostatnich stronach, jest od dzieciństwa miłośnikiem
powieści kryminalnych. Ponadto w „Przypadku Ritterów” autor pozostawił sobie
kilka furtek, przez które nasz bohater Kamil Kord będzie mógł przedostać się na
karty kolejnych tomów. A my pewnie znów za jakiś czas będziemy wraz z nim
rozwiązywali następną kryminalną zagadkę.
Wydawnictwo: Szara Godzina
ISBN:978-83-933462-3-3 Rok wydania:
2012 Liczba stron:
239
Akcja
debiutanckiej powieści Małgorzaty i Michała Kuźmińskich „Sekret Kroke” toczy
się kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej. Do Krakowa przyjeżdża
niemiecki szpieg, książę Michaił Romanow. Otrzymuje on zlecenie odnalezienia
tajemniczego manuskryptu, który może zmienić losy świata. Manuskrypt chroniony
przez Bractwo Alchemików, prawdopodobnie ukryty jest w którymś z antykwariatów na
krakowskim Kazimierzu. Romanow ma przed sobą trudne zadanie do wykonania. W tym
samym celu bowiem podwawelski gród odwiedzili również dwaj inni poszukiwacze
manuskryptu. Jednym z nich jest „przedstawiciel”Watykanu, zakonnik Carlos, drugi to Maciek
Messer, słynny warszawski nożownik, wynajęty przez bogatego kolekcjonera zza oceanu.
Romanow
to pijak, lubieżnik, uważający się za najgorszego szpiega na świecie. Stara się
uprzedzić konkurentów i za wszelką cenę wypełnić swą misję. Giną kolejni
antykwariusze. Krwią spływają ulice spokojnej dotychczas żydowskiej dzielnicy. Razem
z Romanowem przemierzamy krakowskie zaułki, odwiedzamy domy publiczne, uciekamy
przed policją, odkrywamy kolejne zwłoki właścicieli żydowskich antykwariatów.
Ciągle czujemy na swych plecach oddech Carlosa i Messera. Z zakonnikiem
przesiadujemy długie godziny w klasztornej bibliotece szukając jakiegokolwiek
punktu zaczepienia do prowadzenia dalszych poszukiwań. Messer „oprowadza” nas
po warszawskich i krakowskich melinach, pełnych gotowych na wszystko,
niebezpiecznych rzezimieszków.
Pewnego
wieczora skrzyżują się drogi szpiega i Rebeki, pięknej córki żydowskiego
właściciela antykwariatu. Od tej chwili cyniczny Romanow troszczy się nie tylko
o swoje bezpieczeństwo, lecz dba aby i jego towarzyszce nie spadł ani jeden
włos z głowy.
W
powieści Kuźmińskich możemy odnaleźć wiele aluzji do innych dzieł i bohaterów
literackich. I tak np. oficer polskiego kontrwywiadu to Tomasz Wilmowski (nazwisko
znane wszystkim miłośnikom cyklu powieściowego dla młodzieży Alfreda
Szklarskiego). Niezbyt podobały mi się natomiast dość krótkie podrozdziały i
związane z tym częste przeskoki akcji. Zastosowanie takich zabiegów literackich
sprawia, że szczególnie pierwszą część powieści czyta się niczym komiks. Tym
bardziej, że na kartach książki nie brakuje licznych strzelanin i mordobicia.
„Sekret
Kroke” to udane pełne humoru połączenie powieści szpiegowskiej, romansu i
kryminału zabarwionego mocnym odcieniem sepii. Polecam.
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 978-83-247-1452-0 Rok wydania:
2009 Liczba stron:
397
Moja ocena: 4+/6
piątek, 27 grudnia 2013
"Pitaval krakowski"
Stanisław Salmonowicz, Janusz Szwaja, Stanisław Waltoś "Pitaval krakowski"
Często
sięgam po powieści historyczne, lubię od czasu do czasu przeczytać dobry
kryminał, którego akcja dzieje się kilkadziesiąt lat temu. Wszystkie najlepsze
cechy tych gatunków łączy w sobie „Pitaval krakowski” Stanisława Salmonowicza,
Janusza Szwai i Stanisława Waltosia. Pitaval to zbiór relacji z głośnych przed
laty procesów sądowych. Podczas lektury „Pitavalu krakowskiego” mamy okazję
niemal trzydzieści razy zanurzyć się w przeszłość i otrzeć o dramatyczne
przeżycia dawnych mieszkańców podwawelskiego grodu.
Iście
drakońskie kary spadały bowiem już w epoce renesansu na przedstawicieli różnych
profesji. I tak niejaką Jadwigę trudniącą się nierządem wrzucono do Wisły a
służącą która zabiła swą panią skazano na upieczenie żywcem. Jedna z dawnych
Krakowianek za matkobójstwo została „utopiona w worku z zaszytym psem i kotem”[1] a szyja niejednego cudzołożnika poczuła zimnie, stalowe
ostrze katowskiego topora.
Bulwersuje
nas dziś rozkład moralny części duchowieństwa, a tymczasem już w XVI w.
„gorszące wybryki zakonników były na porządku dziennym.”[2] Nie gorsi od nich byli krakowscy żacy, którzy zasłynęli jako
„wielce rozpustni, lekkomyślni, knajpiarze, pijacy, oddani szpetnym chuciom,
skłonni do bitek i zabójstw.”[3]
Nieco
obszerniejsza jest druga część Pitavalu, obejmująca sprawy kryminalne z drugiej
połowy XIX w. oraz okresu do wybuchu II wojny światowej. Możemy zapoznać się m.in.
z głośną przed laty sprawą długoletniego uwięzienia w klasztorze Karmelitanek
Bosych zakonnicy Barbary Ubryk oraz z pierwszymi, nieudanymi próbami wykrycia
zbrodniarza za pomocą telepatii, co miało miejsce w 1921 r. Po odzyskaniu
niepodległości na przestępców nie czekały aż tak wymyślne kary jak czterysta
lat wcześniej. Warto tu wspomnieć o jednej, mianowicie zabójca musiał liczyć
się z długoletnim, ciężkim więzieniem, obostrzonym twardym łożem co miesiąc oraz
ciemnicą każdego dnia w rocznicę popełnienia zbrodni.
Autorzy
wykonali olbrzymią pracę. Nie zawsze mogli dotrzeć do akt sądowych, których
wiele zaginęło podczas wojennej zawieruchy i późniejszych dziejowych zakrętów
historii, korzystali więc z roczników dawnych czasopism jak np. „Ilustrowany
Kurier codzienny,” „Kurier Poranny” czy
„Tajny Detektyw.” Publikacja zawiera kilka wkładek z fotografiami bohaterów:
ofiar, katów, miejsc i narzędzi zbrodni. Możemy spojrzeć w oczy „Pięknej Zośce”
– jednej z najsłynniejszych krakowskich modelek lat dwudziestych bestialsko
zamordowanej przez męża czy też podziwiać wystrojoną w wytworny kapelusz Marię
Ciunkiewiczową, która w latach międzywojennych zasłynęła jako jedna z
pierwszych oszustek ubezpieczeniowych. Wielu budynków przedstawionych na
fotografiach nie znajdziemy już dziś spacerując krakowskimi ulicami. Zdjęcia
pochodzą m.in. z Archiwum Miasta Krakowa, Biblioteki Jagiellońskiej, Muzeum Narodowego
w Krakowie jak również zbiorów prywatnych. Choć w wielu przypadkach nie było to
możliwe względu na brak świadków, czy też źródeł, autorzy często podejmowali
próby oceny przebiegów wydarzeń z patrząc na nie z perspektywy dnia
dzisiejszego.
Historie
przedstawione w „Pitavalu krakowskim” są wciągające niczym najlepsze powieści
kryminalne. Wielka w tym zasługa autorów, którzy potrafili przełożyć terminologię
akt sądowych na język przystępny dla każdego czytelnika, okraszając go obficie
licznymi ciekawostkami z minionych lat. Nie skąpili opisów miasta,
kamienic, wnętrz domów, obyczajów i charakterów ludzkich, tworząc barwną
kryminalną mozaikę Krakowa na przestrzeni kilku stuleci.