Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 2)




Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:

http://pansamochodzik.ok1.pl/viewforum.php?f=137


8. Miał Pan okazję poznać Edmunda Niziurskiego i Hannę Ożogowską. Czy utrzymywał Pan kontakty z innymi twórcami literatury dziecięcej i młodzieżowej?

Znałem praktycznie wszystkich. Przez 7 lat, wybrany przez nich, byłem prezydentem polskiej sekcji IBBY – Światowej Rady Książki dla Młodych, afiliowanej bodaj przy UNESCO. Odziedziczyłem tę funkcję po Hannie Ożogowskiej i Wojciechu Żukrowskim.

9. Przyjaźnił  się Pan ze Zbigniewem Nienackim. Jaki on był w prywatnych kontaktach. Czy można było w nim dostrzec jakieś cechy Pana Samochodzika?
Zacznę od końca. Czy można było w nim dostrzec cechy Pana Samochodzika? Myślę, że trochę tak jak ja on spełniał w tym serialu powieściowym trochę własnych marzeń żeby odbywać takie przygody jakie odbywał Pan Samochodzik. I tu można by było powiedzieć, że wiele cech Zbyszka pojawia się w postaci Pana Samochodzika. W prywatnych kontaktach był to człowiek trudny. Myśmy się przyjaźnili, ale jak to między pisarzami, każdy z nas miał własne widzenie świata, całkowicie odmienne i bardzo często wykłócaliśmy się do białego rana, chociaż to nie przeszkadzało w naszej przyjaźni. W gruncie rzeczy rozumieliśmy się. Ja bardzo lubiłem jego powieść „Raz w roku w Skiroławkach,” której byłem chyba pierwszym czytelnikiem, bo jeszcze w maszynopisie, a on lubił niektóre moje książki. I bardzo dobrze żeśmy się rozumieli. Był wspaniałym człowiekiem. Pamiętam kiedy miałem wypadek samochodowy pod Jerzwałdem i leżałem z połamanymi żebrami w moim domku, to w nocy kilka razy przyjeżdżał do mnie na rowerze sprawdzić czy żyję, zmienić mi opatrunek, chociaż na ogół „grał twardziela.” Był bardzo wrażliwy, bardzo delikatny. Był wspaniałym przyjacielem. Bardzo mi go brakuje.

10. Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie ze Zbigniewem Nienackim?

To było bodaj w Gdańsku,  na sympozjum pisarskim. Przyjechałem tam przeogromną limuzyną – amerykańskim Fordem Granada, jedynym takim w Polsce – gromadził tłumy ciekawskich… Kupiłem ją za grosze od pewnego wiceministra PRL. Ów wiceminister dostał auto w spadku po wuju-reemigrancie z USA. Wuj wrócił do ojczyzny i zmarł. A wiceminister  nie miał prawa jeździć samochodem efektowniejszym niż sam premier… Wymienił ze mną cichcem Granadę na  fiata 125p i mikroskopijną dopłatę, równowartość chyba motoroweru – więcej nie miałem.. Nienacki zachwycił się limuzyną. I poprosił mnie bym go odwiózł nią do Jerzwałdu. Przez Jerzwałd jechaliśmy wolniutko. Ja prowadziłem, a Zbyszek dostojnie pozdrawiał zaszokowanych mieszkańców. Zostałem wtedy u niego na kilka dni. Tak zaczęła się nasza przyjaźń.

11. Czy podczas wspólnych spotkań rozmawialiście z Zbigniewem Nienackim o swoich książkach lub bohaterach? W niektórych książkach Pana i Nienackiego występują te same fikcyjne nazwy miejscowości. Czy zdarzało się, że w wyniku takich rozmów dokonywaliście jakichś zmian w fabule powieści, czy zdarzyło się Panu lub Nienackiemu coś podpowiedzieć lub wymyślić któregoś z bohaterów?
Tak nie bywa. Każdy z nas jest indywidualnością - każdy z nas był indywidualnością. My o książkach raczej nie rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy generalnie o literaturze, o ludziach, o charakterach ludzkich, o tym co się dzieje w Jerzwałdzie, bo on był głęboko wrośnięty w Jerzwałd, a ja Jerzwałd dopiero zaczynałem lubić, zaczynałem się z nim wiązać. On wciągał mnie we wszystkie sprawy tamtejsze, które ja znałem również ze Skiroławek, oczywiście przetworzone w wyobraźni pisarskiej. Ale w sumie każdy z nas był osobowością i nie wtrącaliśmy się do tego co piszemy. 
12. Jakie motywy kierowały Zbigniewem Nienackim, kiedy postanowił wyprowadzić się z Łodzi nad Jeziorak? Sam Nienacki przedstawiał na ten temat tyle sprzecznych wersji, że można się w nich pogubić.
Cóż, ja znam jedną i myślę że prawdziwą. Zbyszek mieszkał w Łodzi, był bardzo aktywnym dziennikarzem, postacią w mieście znaną i ciężko zachorował na płuca, miał gruźlicę, miał odmę. Lekarze powiedzieli mu, że musi zmienić klimat i z różnych rzeczy zrezygnować jeżeli chce żyć. Powinien całkowicie odmienić swój tryb życia. I Zbyszek postanowił to zrobić. Postanowił przenieść się w życie prymitywne, w życie rudymentalne, wg mnie nie do przyjęcia. To znaczy, kiedy pierwszy raz znalazłem się w Jerzwałdzie i zobaczyłem, że mając ładny, murowany dom, Zbyszek chodzi za potrzebą do wygódki za stodołą i że nie ma kranu i że nie ma ogrzewania, to doszło do ostrego sporu, podczas którego mu wygarnąłem, że powrót do prostego życia nie oznacza, że tak powiem, deficytu higieny. I że nie przeszkodzi mu w życiu prawdziwym, to że będzie miał łazienkę, że będzie miał kran i będzie miał toaletę. Napyskował mi, po czym kiedy przyjechałem następnym razem okazało się że ekipy już robią mu łazienkę, wodociąg i ogrzewanie. Tak że znalazł się tam, jak sądzę, po to żeby wyzdrowieć i żeby znaleźć zupełnie nowe warunki do pisania. I rzeczywiście jako pisarz, Nienacki rozwinął się właśnie w Jerzwałdzie. Tam napisał swoje samochodziki, tam napisał „Wielki las” i powieść „Raz w roku w Skiroławkach,” którą ja bardzo cenię, uważam że jest to świetna literatura, niestety niedoceniona u nas, którą próbowano u nas okrzyknąć pornografią, a jest to kompletna bzdura. Jest to znakomita powieść, dużej klasy. Myślę więc, że znalazł się tam i z przyczyn zdrowotnych i po to aby odmienić swoje życie, z którego zapewne nie był zadowolony. Odmienić życie miejskie z duża aktywnością społeczną, na życie proste, wiejskie, zdrowe, bo Zbyszek rąbał drzewo, wykonywał różne prace fizyczne w domu i sobie świetnie z tym radził. Chociaż wyglądał chucherkowato, ale był „żyła” - taki mocny. Dlatego tam się znalazł i był bardzo szczęśliwy.

13. Czy to prawda, że to dzięki Zbigniewowi Nienackiemu również Pan zamieszkał w Jerzwałdzie?
Oczywiście! Któregoś razu na jego zaproszenie trafiłem do Jerzwałdu, o którym przedtem nic nie słyszałem. Zatrzymałem się u niego, a jego dom pomieszczony jest na takiej skarpie, z której widać jezioro, łąki, słowem przepięknie tam jest. No i oczywiście powiedziałem mu to, o on mnie wtedy zapytał, czy ja bym też chciał czegoś takiego. Ja wtedy trochę przez grzeczność powiedziałem - oczywiście, ale nie myślałem, żeby to realizować. Tymczasem w niecały rok później zostałem wezwany w trybie pilnym do Jerzwałdu, gdzie Nienacki zaprowadził mnie nad brzeg jeziora, pokazał mi jakąś kompletną ruderę w bagnie, ale na samym brzegu i powiedział mi: „to będzie twoje.” Ja tam nawet wejść nie mogłem, bo tam jest bagno. Ale jakoś wleźliśmy i wtedy zobaczyłem chatę, która nie miała fundamentów, glinianą, w środku po prawej była obórka, a po lewej mieszkało dwoje starych ludzi, z których jedno umarło, a drugie postanowiło przenieść się do dzieci. Krzyknąłem, że ja tego nie chcę, lecz nazajutrz stałem się właścicielem, bo Nienacki miał twardy charakter i niełatwo ustępował. I bardzo, bardzo się z tego cieszę.

14. Mieszkając w Jerzwałdzie często się spotykaliście. Czy odwiedzali Was tam również inni pisarze?
Zdarzało się, ale szczerze mówiąc niewiele z tego pamiętam, bo w Jerzwałdzie obchodził mnie tylko Zbyszek. Przyjeżdżali do niego jak do mistrza młodzi pisarze z Olsztyna. Nie pamiętam jednak nazwisk. 

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 1)



Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:



Przeczytacie tam ponadto wywiady z osobami związanymi filmami, 
których scenariusze powstały na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego.


Zapraszam serdecznie do lektury.

---
1. Mimo, że pisał Pan również dla dorosłych czytelników, do klasyki polskiej literatury weszły Pana powieści adresowane do znacznie młodszego pokolenia. Na co autor zwraca największą uwagę pisząc książki dla młodzieży?
Mogę mówić tylko o sobie. Wyznam, że największą uwagę zwracam na siebie. Co przez to rozumiem? W zasadzie w każdej mojej książce bohaterem na różne sposoby jestem ja sam. Na czas pisania książki wracam w moje lata chłopięce i w ten sposób spełniam to, co się nie spełniało wówczas: to o czym marzyłem, to czego pragnąłem. Krótko mówiąc: próbuję dzielić się z czytelnikami, opakowując to w fabułę, tym co wtedy myślałem, jak wtedy rozumiałem świat, a wtrącam także to, jak rozumiem go dzisiaj. Krótko mówiąc staram się przekazać moim trochę samego siebie w różnych wariantach, a przede wszystkim w wariancie własnych marzeń.

2. Do ulubionych seriali naszego dzieciństwa należy „Gruby.” Czy to prawda, że w tej powieści można znaleźć również szereg wątków z Pana biografii?
Tak. Otóż przede wszystkim Gruby to jestem ja sam, ale w bardzo szczególnych okolicznościach. W 1946 roku, mając lat 13, wróciłem z zesłania i byłem straszliwie wygłodzony. Po prostu marzyłem o tym żeby się najeść. W Polsce znaleźliśmy się we Wrocławiu i nagle znalazłem się wśród bułek z masłem, kiełbasy, zup… Krótko mówiąc w niesłychanym dobrobycie, można było jeść. I stało się to moją obsesją. Ja, który byłem chudy jak patyk, rzuciłem się na jedzenie i już nie mogłem przestać. Jadłem dniami i nocami. Budziłem się w nocy i wydawało mi się, że jedzenie było tylko snem, więc pędziłem do kuchni sprawdzić czy jest. Było, to jadłem także w nocy na zapas, ponieważ nie wyobrażałem sobie, że takie szczęście może długo potrwać. Nie umiałem sobie wyobrazić, że będzie można jeść latami. I sam nie zauważyłem, jak roztyłem się monstrualnie. No bo jedząc w dzień i w nocy nie można nie utyć. W ciągu wakacyjnych miesięcy utyłem chyba 30 kg i stałem się monstrualnie gruby. I wtedy zaczął się dramat. Odkryłem jak okrutne są dzieci. Ile w nich jest szyderstwa, z jaką frajdą znęcają się nad kimś odmiennym. Bałem się wyjść z domu, gdyż mnie wytykano palcami, wołano za mną „gruby” a było jeszcze sto innych przezwisk i wyzwisk. Była to tragedia. Ale ja nie mogłem schudnąć, nie mogłem przestać jeść. Ta tragedia trwała co prawda tylko dwa lata, bo potem jednak urosłem i schudłem. Ale kiedy mierząc 1,5 m ważyłem 76 kg, to tego nie zapomnę. Ale to jak powiadam ma głębsze dno. Poznałem jak potrafią być okrutni moi koledzy, jak potrafią znęcać się nad takim „kaleką,” bo to jest kalectwo. Tam gdzie dzieci nie śmieją się z jednookiego, głuchego czy jednonogiego, to z grubasa wolno, a to przecież w takim monstrualnym wydaniu jest kalectwo. W końcu schudłem, natomiast zapamiętałem sobie do końca życia i do dziś pamiętam jak to boli kiedy inni się z ciebie śmieją i do dziś mam jeszcze to, że kiedy słyszę gdzieś za plecami śmiech,  mimowolnie odwracam się, bo myślę, że się śmieją ze mnie.
3. Wiele Pana powieści zostało zekranizowanych. Często również Pan pracował przy scenariuszach. Z której ekranizacji jest Pan najbardziej zadowolony, i czy któraś nie spełniła Pana oczekiwań?
Od razu wyznam, że wolę książkę niż film. Z bardzo prostego powodu. Książka jest wyłącznie moja. W książce ja mogę powiedzieć co mój bohater myśli i co czuje. W filmie jest to nie do wykonania, bo nie można pokazać myślenia bohatera, tego co czuje, ponieważ nie pokazujemy w filmie wewnętrznych monologów. A to dla pisarza bywa najważniejsze. Natomiast robiąc film, traktuje się to, przynajmniej ja to traktowałem, jako rodzaj zachęty, aby z widzów uczynić moich czytelników, gdyż film, siłą rzeczy ma więcej odbiorców. Miałem nadzieję, że film z widzów,  uczyni moich czytelników. To był rodzaj haczyka zarzucanego na młodych, żeby sięgnęli po obejrzeniu „Grubego” po książkę „Gruby”, po obejrzeniu „Majki” po „Majkę”. Książki w moim odczuciu są znacznie bogatsze. I druga rzecz. Książka jest moja. Film jest pracą zbiorową. Przede wszystkim reżysera. To jest wyobraźnia reżysera a nie moja wizja, plus jeszcze gra aktorów, z których każdy próbuje coś dać od siebie. I powstaje dzieło kolektywne, niekiedy bardzo udane, ale już nie moje. Ja nie czuję się autorem filmu.

4. Czy pracując nad scenariuszami miał Pan okazję bywać  na planach filmowych. Jeśli tak jak wspomina pan realizację serialu „Szaleństwa Majki Skowron”?
Bywałem na planach wielokrotnie, ale czułem się tam zawsze trochę jak piąte koło u wozu. Reżyser mnie zapraszał, ale nie miałem tam wiele do roboty, chyba że czasami trzeba było zmienić coś w dialogach. W przypadku Majki Skowron, Stanisław Jędryka zaprosił mnie na Mazury, gdyż serial był kręcony bodajże w Mikołajkach i obserwowałem to z boku, nie wtrącałem się. Czułem na okrągło rozczarowania, ponieważ moja wizja „Szaleństwa Majki Skowron” nie pokrywała się z tym, co było wyobraźnią Stasia Jędryki, którego bardzo szanuję jako reżysera, jak również prywatnie. Ani gra aktorów nie była tym, co ja sobie wyobrażałem, bo jak już mówiłem, zawsze bohaterem moich książek jestem ja sam, i w tym wypadku bohater „Szaleństwa Majki Skowron” - Ariel, był mi o wiele bliższy niż Majka. Zamysłem filmu było to, że każdy chłopak marzy, aby mieć na własność dziewczynę, która by poza nim świata nie widziała. Rzadko się tak zdarza, ale wyobrażać sobie tak można i tak powstało „Szaleństwo Majki Skowron” jako książka. Było to ciekawe doświadczenie, ciekawa przygoda. Muszę jeszcze jako rzecz mało znaną powiedzieć, że ostatni bodaj odcinek „Szaleństwa Majki Skowron” już nie był reżyserowany przez Stanisława Jędrykę, bo miał on wtedy zawał, rozchorował się, zabrano go do szpitala i film dokończył Kazimierz Kutz. Tak że jeszcze miałem okazję pobyć tam z Kazimierzem Kutzem w Mikołajkach na planie, i popracować z nim, a jest to wspaniały i ciekawy człowiek.

5. Wielu Pana kolegów pisarzy stworzyło swoich bohaterów, (np. Szklarski - Tomka Wilmowskiego, Nienacki –  Pana Samochodzika) poświęcając im całe cykle powieściowe. Pan również napisał serię „Tropiciele złoczyńców.” Gdyby jednak miał Pan ochotę i czas, któremu ze swoich dawnych bohaterów poświeciłby Pan więcej niż jedną książkę?
Jest taka książka. Nazywa się „Gruby”. Jest to rzecz najbliższa mi, jest to w zasadzie  mój debiut pisarski. Na napisanie tej książki namówili mnie starsi ode mnie pisarze Edmund Niziurski i Hanna Ożogowska. To oni przekonali mnie, że moją przygodę życiową z lat szkolnych powinienem napisać. Ja nie wierzyłem, że to potrafię. Oni mnie przekonywali, że spróbować powinienem i tak powstał „Gruby.” A ponieważ ja jestem sobie najbliższy, to myślę, że o sobie mógłbym napisać taki serial, gdybym jeszcze był w stanie pisać seriale powieściowe. 

6. Czy dziś jeszcze uczestniczy Pan w spotkaniach autorskich? A jeśli tak, czy zdarza się, że na tych spotkaniach pojawiają się nastolatkowie, czy są to raczej czytelnicy wychowani na Pana dawnych książkach?
Ja już na spotkania autorskie nie jeżdżę. Mam za sobą chyba tysiące takich spotkań. Przemierzyłem Polskę wzdłuż i wszerz wielokrotnie - bywały kiedyś takie majowe miesiące książki i wtedy otrzymywałem i przyjmowałem zaproszenia z bodaj wszystkich województw w Polsce. Zapraszały mnie biblioteki, szkoły, domy kultury, a ja z wielką frajdą siadałem do mojego trabanta i jeździłem. Ogromnie ceniłem sobie takie spotkania, chociaż za każdym razem miałem tremę. Były to spotkania i z dorosłymi i z młodzieżą, ale te z młodzieżą były dużo ciekawsze, bardzo szczere, zamieniające się właściwie w rozmowy. Świetnie to wspominam ale minęły lata, ja mam już ich sporo i odkryłem że nie mam już w zasadzie sił jeździć. Te siły jakie mi zostały przeznaczam na pisanie, bo ciągle jeszcze coś piszę. Ale mam kontakty z moimi dawnymi czytelnikami, bo wielu z nich pisuje do mnie ciągle, ba, przekazują swoim dzieciom, że jest taki Aleksander Minkowski, którego warto czytać i podtykają im moje książki. Tak że od czasu do czasu miewam kontakty także z dziećmi moich dawnych czytelników, którzy stali się również moimi czytelnikami.

7. Pana dzieciństwo przypadło niestety na lata wojny. Jej echa można znaleźć  wielu Pana powieściach. Jakie książki czytał Pan będąc nastolatkiem? Czy była ta najważniejsza książka, po przeczytaniu której zaczął Pan marzyć o karierze pisarskiej?
To trudno odpowiedzieć. Kariera pisarska nie wiązała się z lekturami. Po prostu ja zawsze potrzebowałem pisać, podobnie jak ludzie utalentowani plastycznie potrzebują malować, rysować, a utalentowani muzycznie potrzebują grać czy śpiewać. Nie umiem tego określić. Każdy prawdopodobnie ma w sobie jakieś zdolności, ale nie zawsze je wykorzystuje, nie zawsze ulega temu do czego ma pociąg. Ja pisałem jeszcze w latach szkolnych, a pierwszy swój wiersz napisałem mając chyba lat 10. Był to wiersz miłosny. Zakochałem się w takiej jednej rudej 10-latce i wtedy napisałem pierwszy wiersz, którego zresztą jej nie pokazałem, bo się wstydziłem. Pisać zacząłem bardzo wcześnie. Przechowuję do dziś z pietyzmem list od Juliana Tuwima, któremu odważyłem się posłać swój wiersz, mając lat 15 czy 16.  Dostałem od niego odpowiedź, w której napisał mi, że chyba mam talent, że być może zostanę poetą. W tym momencie przestałem pisać wiersze ponieważ uznałem, że jednak poetą ja nie będę i raczej ciągnęło mnie w stronę prozy.

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.




środa, 15 października 2014

Siedem pytań do Pawła Wilińskiego



PAWEŁ WILIŃSKI, autor książek przygodowych. Jego powieść „Sekret drewnianej kapliczki” zajęła 5 miejsce w finale konkursu na najlepszą samochodzikową książkę 2013 roku organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika.




ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Twoja powieść znalazła się w piątce najlepszych „samochodzikowych” książek 2013 roku. Czy czytałeś inne zgłoszone do konkursu książki, a jeśli tak, która z nich wg Ciebie zasłużyła na zwycięstwo w konkursie?

PAWEŁ WILIŃSKI: Czytałem powieści Andrzeja Irskiego oraz podczytywałem fragmenty „Perły Będzina” Emilii Nowak. Trochę znam także twórczość Petka, ale zgłoszonego do konkursu „Zaklęcia dla Golema” nie miałem okazji przeczytać… Myślę, że wybór „Duchów piramidy w Rapie” Irskiego jest jak najbardziej zasłużony; wszystkie książki autora w „samochodzikowym” klimacie trzymają stały, wysoki poziom, są bardzo interesujące jeśli chodzi o fabułę i styl. Powieść „Duchy piramidy w Rapie” jak najbardziej zasłużyła na ten tytuł, bo najlepiej oddaje – nomen omen – ducha dawnych powieści Nienackiego.

ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: W jednym z rozdziałów „Sekretu drewnianej kapliczki” Paweł Daniec z nostalgią wspomina swoje letnie wizyty u dziadków. Czy pisząc ten rozdział posiłkowałeś się własnymi przeżyciami z dawnych wakacyjnych wypraw na wieś?

PAWEŁ WILIŃSKI: Poniekąd tak, choć do napisania tego rozdziału posłużyły mi pewne obserwacje, a nie wspomnienia. Ów fragment był kiedyś opowiadaniem w zupełnie innym klimacie – chciałem napisać coś w stylu, nazwijmy to, „wiejskiego horroru”. Oczywiście Czytelników „samochodzików” nie chcę narażać na palpitacje serca, bo konwencja mi na to nie pozwala, więc rozdział nie kończy się wylewem litrów krwi i napadem strzyg… Druga sprawa – chciałem nadać Pawłowi Dańcowi bardziej „ludzki” charakter. W wielu książkach niemal zupełnie nie pisze się o tym, co czuje czy w jaki sposób myśli i przeżywa – trochę mi tego zawsze brakowało, więc postanowiłem to napisać po swojemu.

ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Jesteś autorem trzech książek przygodowych („Sekret drewnianej kapliczki,” „Pałac w Samostrzelu” i „Wieczne miasto”) wydanych przez „Warmię.” Jakie są Twoje dalsze plany pisarskie: kolejny tom przygód Pawła Dańca, czy może korci Cię napisanie „całkowicie własnej” powieści?

PAWEŁ WILIŃSKI: W listopadzie lub na początku grudnia ukaże się „Dwór Artusa w Toruniu”. Tę książkę uważam za najlepszą, jaką napisałem. Będą przygody małoletnich przyjaciół Pawła, pewnego toruńskiego profesora i niesympatycznej przewodniczki turystycznej. Będzie także duże śledztwo, kryminalna historia z muzyką w tle, ale myślę, że napisana dość lekko. Jak to odbiorą Czytelnicy? Trudno powiedzieć. Zawsze staram się pisać jak najlepiej potrafię, ale, jak to w życiu bywa, nie zawsze wszystkim to odpowiada. Co do „własnej” powieści – tak, mam taką w planach. Nie będzie to jednak książka stricte przygodowa, ponieważ bardzo chciałbym pisać kryminały z elementami science-fiction albo horrory. Mam w planach taką powieść, nawet kilkanaście stron napisałem, ale niestety, brak czasu nie pozwala mi pisać tyle, ile bym chciał.


ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Jaka jest Twoja ulubiona polska powieść przygodowa?

PAWEŁ WILIŃSKI: Mam dwie ulubione powieści przygodowe. To „Pan Samochodzik i Wyspa Złoczyńców” Nienackiego oraz „Naprzód, Wspaniali!” Niziurskiego. Kiedy byłem dzieckiem, zaczytywałem się w obu tych autorach, choć przyznam, że lepiej czytało mi się Niziurskiego. Może to wynika ze specyficznego języka, jakim posługiwał się autor? Albo z nieraz absurdalnych przygód głównych bohaterów? Nie wiem.

ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Czy zdarza Ci się po latach wracać do książek z dzieciństwa?

PAWEŁ WILIŃSKI: Czasami zdarza mi się zajrzeć do „samochodzików” (również kontynuacji). Czytam Olszakowskiego, Niemirskiego, a także powieści Alfreda Szklarskiego o Tomku Wilmowskim. Bardzo lubię „Koniec wakacji” Janusza Domagalika – ta książka to również jedna z moich ulubionych powieści. Książkami mojego dzieciństwa były jednak przede wszystkim powieści dla dorosłych – przeczytałem mnóstwo Stephena Kinga, Andrzeja Pilipiuka, Stanisława Grzesiuka, Dana Browna czy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.

ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Przed napisaniem samochodzikowej „trylogii” nagrałeś dwie płyty z muzyką rap. Co sprawia Ci większą twórczość przyjemność: pisanie, czy komponowanie? I ciąg dalszy pytania: skąd taki przeskok: od rapu do literatury?

PAWEŁ WILIŃSKI: Ujmijmy to tak: pisać zacząłem wcześniej, bo w wieku około 10 lat i ta przygoda trwa do dziś. Nieco później zainteresowałem się muzyką i akurat ta pasja raz jest, raz jej nie ma. Tak czy siak, jedno i drugie sprawia mi radość od wielu lat, choć fakt faktem, w rapie udało mi się szybciej „błysnąć”, przez co ludzie odbierają to jako ów „przeskok”. Napisanie powieści było jednak moim marzeniem od lat i 2 lata temu podjąłem decyzję, że najwyższy czas wreszcie to zrobić. Moje zainteresowania nie są jakimś ewenementem; na gitarze w zespole gra Stephen King, Jo Nesbo w rockowej kapeli również gra od lat i nawet w przerwach od pisania jeździ w długie trasy koncertowe po świecie. 2 solowe płyty z muzyką pop nagrał również Dan Brown, choć akurat on dziś się tego wstydzi. Ja nie. Obecnie skupiam się jednak przede wszystkim na pisaniu prozy.

ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: We wrześniu minęła dwudziesta rocznica śmierci Zbigniewa Nienackiego. W tym czasie różni autorzy napisali ponad sto tomów kontynuacji przygód Pana Samochodzika. Ktoś te książki więc czyta, skoro opłaca się je wydawać. Największe forum internetowe poświęcone tej postaci literackiej skupia już ponad tysiąc zarejestrowanych użytkowników. Co takiego mają w sobie powieści Nienackiego, że mimo upływu lat wciąż sięga po nie tak duże grono czytelników?

PAWEŁ WILIŃSKI: Myślę, że brak dziś tak dobrych książek przygodowych, jakie pisano przed laty. Wiem to z doświadczenia, bo sam jako dziecko wolałem czytać powieści Niziurskiego czy Nienackiego, których akcja rozgrywała się w czasach, kiedy mnie nie było nawet na świecie. Po drugie, część czytelników zapewne tęskni za swoim dzieciństwem, za latami, kiedy wszystko było prostsze i wolniejsze… „Samochodziki” pozwalają na chwilę zatopić się w świecie, gdzie źli są źli, a dobrzy są dobrzy – i dobro zawsze zwycięża. Pan Tomasz nie przeklina, jest prawym obywatelem, szanuje kobiety, ma poczucie humoru i potrafi wyjść z najgorszych kłopotów. Jak więc go nie lubić?

ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych literackich sukcesów.





niedziela, 22 czerwca 2014

"Wrocławska Madonna"


Jolanta Maria Kaleta "Wrocławska Madonna"


„Madonna Pod Jodłami” – cenny obraz Łukasza Cranacha Młodszego przez wiele lat zdobił ściany wrocławskiej katedry. W 1943 r. w celu uchronienia go przed nalotami samolotów aliantów został wywieziony z Wrocławia. Kiedy działania wojenne dobiegły końca obraz wrócił na swoje miejsce. Wymagał jednak gruntownej konserwacji. Na początku lat 70-tych ubiegłego wieku pracownicy Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu, że odkryli, że znajdujący się w posiadaniu Kościoła obraz jest kopią.

Z uwagi na pełne napięcia stosunki pomiędzy państwem a Kościołem władze duchowne nie chcą zgłaszać tej sprawy do prokuratury. Sekretarz wrocławskiej Kurii ksiądz dr Jan Bednarski prosi o pomoc w odnalezieniu oryginału obrazu swojego przyjaciela - czterdziestoletniego historyka Marka Wolskiego. Ustalono, że obraz prawdopodobnie opuścił granice Polski a związek ze sprawą mają niemieccy księża pracujący niegdyś przy jego konserwacji. Wolski w przebraniu księdza i pod nazwiskiem Bednarskiego przedostaje się do Drezna a później do Wiednia, gdzie usiłuje trafić na ślad zaginionego malowidła. Sprawy nie ułatwiają mu agenci niemieckiej i polskiej służby bezpieczeństwa. Zadanie postawione przed Wolskim staje się bardzo trudne do wykonania.




Mamy w powieści także wątki miłosne, a nawet erotyczne. Większość bohaterów, w tym i Marek korzystają z każdej nadarzającej się okazji aby uatrakcyjnić sobie pełne niebezpieczeństw życie. Okazuje się także, że to nie za mundurem a za sutanną kobiety wodzą rozmarzonym wzrokiem. Każda z niewiast, którą przebrany Wolski spotkał na swojej drodze marzy aby zająć się kilkudziesięcioma guziczkami jego „służbowego stroju.” Trzeba jednak przyznać, że i historyka trafiła w końcu strzała Amora kiedy poznał piękną właścicielkę wiedeńskiej galerii obrazów.

Myślę, że książka niewiele by straciła, gdyby Autorka okroiła nieco opisy cielesnych marzeń i uniesień a uwypukliła nieco warstwę historyczną powieści. W klimacie książki Jolanty Marii Kalety udało mi się odnaleźć echa znakomitego kryminału milicyjnego Anny Kłodzińskiej „Nietoperze.”[1] Powieść jest bardzo dynamiczna, akcja często przenosi się często z miejsca na miejsce. Jesteśmy świadkami, zabójstw, intryg i uczuciowych rozterek. Zaglądamy do gabinetów partyjnych prominentów, oficerów policji oraz do pokojów przesłuchań. Poszukiwania obrazu zaginionej Madonny stały się dla Autorki również doskonałym pretekstem do przeniesienia czytelnika do trudnej polskiej rzeczywistości epoki Gomułki i Gierka. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-63548-16-2
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 210


sobota, 17 maja 2014

"Teufel"


Izabela Żukowska "Teufel"


Wolne Miasto Gdańsk, sierpień 1939 r. W wodzie przy molo dwaj chłopcy znajdują zwłoki kobiety. Prowadzenie śledztwa powierzono rutynowanemu policjantowi z długoletnim stażem, komisarzowi Franzowi Thiedtke. To jego ostatnia sprawa, niebawem ma odejść na zasłużoną emeryturę. Identyfikacji dokonuje młoda asystentka policyjna, Lotte Meier. Stan zachowania ciała utrudnia rozpoznanie. Niemka spostrzega jednak znajomy medalion na szyi denatki. Wg niej ofiara to Marianna Walewicz, Polka pochodząca z zamożnej gdańskiej rodziny, dawna pracodawczyni panny Meier.

Wkrótce komisarz Thiedtke zostaje odsunięty od sprawy, a policja polityczna zamyka śledztwo. Thiedtke nie może się z tym pogodzić. Przecież raport z sekcji zwłok wskazuje, że kobieta została zamordowana przed wrzuceniem do wody. Również Lotte Meier wbrew zakazom przełożonych próbuje wyjaśnić prawdę. Zwraca się z prośbą o pomoc do starego komisarza. Okazuje się, że tylko jemu może zaufać.

Powieść Izabeli Żukowskiej trudno nazwać kryminałem, choć na pierwszych stronach wszystko wskazuje na to, że krok po kroku będziemy zbliżać się do rozwiązania zagadki zbrodni, łącząc ze sobą szereg wątków i eliminując kolejnych podejrzanych. Autorka zaskoczyła mnie przesuwając środek ciężkości powieści w kierunku przedstawienia portretu miasta w ostatnich dniach pokoju. Zamiast zaglądania do oszczędnie umeblowanych policyjnych gabinetów z okien tychże pomieszczeń patrzymy na rozbiórkę synagogi. Jesteśmy świadkami pełnych napięcia stosunków pomiędzy mieszkańcami miasta, widzimy przemarsze chłopców z Hitlerjugend. Żukowska za pośrednictwem Lotte Meier zabiera nas w podróż w przeszłość do poukładanego z pozoru świata Marianny Walewicz. Jak się okaże świat ten to nie tylko dostatnie życie, przyjęcia i romansowanie. Kryje się w nim tajemnica, która splata losy dwóch kobiet. Skomplikowane relacje pomiędzy nimi, gierki wywiadów, wypełnione bibelotami domy bogatych gdańszczan, zapachy ulicy, setki detali zamieszczonych na kartach książki nieco przytłaczają czytelnika, ale właśnie dzięki temu udało się Autorce doskonale oddać klimat wielokulturowego miasta w przededniu wybuchu wojny.

Dobiega końca ustalony porządek świata, dobiega końca służba komisarza Thiedtke. Co można powiedzieć o doświadczonym śledczym? To ambitny, uczciwy i dobry policjant. Z lektury wynika, że takich jak on można policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego trochę szkoda, że wątek kryminalny jest tylko dopełnieniem powieści,  podobnie zresztą jak dwie nieszczęśliwie zakończone miłości naszych bohaterek.

Zbrodnia, Trójmiasto i klimat nadciągającej wojny to przepis na książkę sprawdzony przez wielu polskich autorów. Izabela Żukowska sięgnęła po wypróbowane składniki, doprawiła je gęstym dziejowym sosem ze szczyptą pierwiastków obyczajowych i poczęstowała czytelników daniem, które zadowoli podniebienia wielu miłośników powieści historycznych. Polecam.


Wydawnictwo: Oficynka
Seria wydawnicza: Komisarz Franz Thiedtke
ISBN: 978-83-64307-15-7
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 292

Moja ocena: 4+/6