Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gruby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gruby. Pokaż wszystkie posty

środa, 31 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 3)



Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:

http://pansamochodzik.ok1.pl/viewforum.php?f=137

15. W gronie fanów Zbigniewa Nienackiego toczą się spory dotyczące pewnych wydarzeń z jego życia, szczególnie z lat młodości. Czy np. autor „Pana Samochodzika” posiadał maturę? Czy rzeczywiście w latach 60-tych dotarł na Syberię? Jaka była geneza przyjęcia przez niego takiego a nie innego pseudonimu literackiego?
Na to wszystko odpowiedzieć nie mogę. Mogę tylko powiedzieć, że skoro studiował, a studia skończył, to musiał mieć maturę. Bez matury na studia nie przyjmowano, a on studia skończył. Ponieważ wiem, że przez jakiś czas studiował w Związku Radzieckim, to mógł trafić na Syberię. Nie jako zesłaniec oczywiście, ale mógł tam pojechać i Syberię zobaczyć. Dlaczego wybrał pseudonim Nienacki – pojęcia nie mam.

16. Wielu fanów Nienackiego zastanawia się także, czy Nienacki odwiedził Kolumbię i Dolinę Loary we Francji.

Nie odwiedził. Nie znosił podróżować. To wyobraźnia plus staranne studia nad dostępnymi materiałami o miejscach, które opisywał.

17. Wspomniał Pan, że stawiał wysoko powieść Nienackiego „Raz w roku w Skiroławkach,” a którą z Pana powieści najwyżej cenił Nienacki?

„Zmartwychwstanie Pudrycego” /wkrótce ukaże się wznowienie/ - rodzaj repliki, zainspirowanej powieścią Zbyszka „Raz w roku w Skiroławkach” . Pisałem ją w Jerzwałdzie, a Zbyszek wpadał do mnie co wieczór aby przeczytać co tego dnia napisałem. Nie wtrącał się, nie komentował. Ale po skończeniu odebrałem od niego gratulacje. To był rok bodaj 1982. Powieść była ówczesną Polską „w pigułce” – w stanie wojennym. Cenzura ją zatrzymała,  były ciężkie perypetie, pomógł mi ówczesny premier, przedtem redaktor „Polityki” Mieczysław Rakowski. Książka odniosła wielki sukces… w RFN. Wspaniałe recenzje. W Polsce był zakaz jej recenzowania.

18. Czy w Pańskim w archiwum można znaleźć jakieś nie wydane utwory sprzed lat? Jeśli tak, może warto by je udostępnić czytelnikom?
Po pierwsze nie mam archiwum. W przeciwieństwie do wielu moich kolegów nie zbieram swoich rękopisów, nie mam nic. Nie mam nawet wszystkich swoich wydanych książek. Bardzo mi pomógł pan Mirek (forumowy mirekpiano – przyp. red.), który w tej chwili ze mną rozmawia, który podesłał mi trochę moich książek, których nie miałem. Natomiast muszę wyznać, że widocznie miałem dużo szczęścia, bo wszystko co napisałem było wydane. Nie mam niczego w szufladzie czego by mi nie wydano. Niekiedy wydawano to z opóźnieniem. Kiedyś dawno, dawno temu miałem problemy z cenzurą i pewne rzeczy zostawały, ale wychodziły później. Tak że nie mam niczego, co by było nowe.

19. Jest Pan autorem powieści kryminalnej pt. „Major opóźnia akcję” wydanej pod pseudonimem Marcin Dor na początku lat 70-tych w serii „Klub Srebrnego Klucza” przez Iskry. Ma Pan także w dorobku „Skok śmierci” (seria „Ewa wzywa 07” również Iskry) napisany wspólnie z Władysławem Krupką pod pseudonimem Adrian Czobot. Czy zdarzało się Panu w wolnych chwilach podczytywać np. powieści Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, Heleny Sekuły, Tadeusza Kosteckiego lub innych ówczesnych klasyków polskiego kryminału?

Nie czytywałem kryminałów i nie zamierzałem ich pisać. Obie pozycje – „Major” i „Skok” narodziły się przypadkowo. Stąd pseudonimy: nie zamierzałem się nimi chwalić. „Majora” napisałem na konkurs  wyd. ”Iskry” … z braku pieniędzy. Ale jak już brałem się za coś, nie były to chałtury. Myślę, że nie była to zła książka. Podsunęła reżyserowi Szmagierowi pomysł na serial „07 zgłoś się” – na niej oparł pierwszy odcinek, umieszczając w czołówce moje nazwisko. Trochę podobnie było ze „Skokiem śmierci”. Władysław Krupka, z zawodu major milicji, opowiedział mi zbliżoną autentyczna historię. Ale powieść napisałem sam.

20. Autorzy wielu polskich kryminałów z dawnych lat ukrywali się pod pseudonimami. Czy poza dwoma wymienionymi wcześniej tytułami, napisał Pan jeszcze jakąś powieść kryminalną, wydaną pod pseudonimem, która nie jest wymieniana w Pana oficjalnej bibliografii?

Nie.

21. Władysław Krupka to przede wszystkim twórca znanej przed laty postaci komiksowej Kapitana Żbika. Czy pamięta Pan pracę nad „Skokiem śmierci” oraz czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej o współautorze tej książki?

Władek, jak wspomniałem, major w Komendzie Głównej MO, zajmował się milicyjnie literaturą i kontaktem z pisarzami. Sam miał ambicje literackie i nieźle pisał, wykorzystując prawdziwe zdarzenia – a miał do nich dostęp. Nam, pisarzom, pomagał w różnych sytuacjach życiowych. Jednakże, co do współautorstwa w „Skoku śmierci”, było ono czysto formalne.

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.


sobota, 6 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 2)




Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:

http://pansamochodzik.ok1.pl/viewforum.php?f=137


8. Miał Pan okazję poznać Edmunda Niziurskiego i Hannę Ożogowską. Czy utrzymywał Pan kontakty z innymi twórcami literatury dziecięcej i młodzieżowej?

Znałem praktycznie wszystkich. Przez 7 lat, wybrany przez nich, byłem prezydentem polskiej sekcji IBBY – Światowej Rady Książki dla Młodych, afiliowanej bodaj przy UNESCO. Odziedziczyłem tę funkcję po Hannie Ożogowskiej i Wojciechu Żukrowskim.

9. Przyjaźnił  się Pan ze Zbigniewem Nienackim. Jaki on był w prywatnych kontaktach. Czy można było w nim dostrzec jakieś cechy Pana Samochodzika?
Zacznę od końca. Czy można było w nim dostrzec cechy Pana Samochodzika? Myślę, że trochę tak jak ja on spełniał w tym serialu powieściowym trochę własnych marzeń żeby odbywać takie przygody jakie odbywał Pan Samochodzik. I tu można by było powiedzieć, że wiele cech Zbyszka pojawia się w postaci Pana Samochodzika. W prywatnych kontaktach był to człowiek trudny. Myśmy się przyjaźnili, ale jak to między pisarzami, każdy z nas miał własne widzenie świata, całkowicie odmienne i bardzo często wykłócaliśmy się do białego rana, chociaż to nie przeszkadzało w naszej przyjaźni. W gruncie rzeczy rozumieliśmy się. Ja bardzo lubiłem jego powieść „Raz w roku w Skiroławkach,” której byłem chyba pierwszym czytelnikiem, bo jeszcze w maszynopisie, a on lubił niektóre moje książki. I bardzo dobrze żeśmy się rozumieli. Był wspaniałym człowiekiem. Pamiętam kiedy miałem wypadek samochodowy pod Jerzwałdem i leżałem z połamanymi żebrami w moim domku, to w nocy kilka razy przyjeżdżał do mnie na rowerze sprawdzić czy żyję, zmienić mi opatrunek, chociaż na ogół „grał twardziela.” Był bardzo wrażliwy, bardzo delikatny. Był wspaniałym przyjacielem. Bardzo mi go brakuje.

10. Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie ze Zbigniewem Nienackim?

To było bodaj w Gdańsku,  na sympozjum pisarskim. Przyjechałem tam przeogromną limuzyną – amerykańskim Fordem Granada, jedynym takim w Polsce – gromadził tłumy ciekawskich… Kupiłem ją za grosze od pewnego wiceministra PRL. Ów wiceminister dostał auto w spadku po wuju-reemigrancie z USA. Wuj wrócił do ojczyzny i zmarł. A wiceminister  nie miał prawa jeździć samochodem efektowniejszym niż sam premier… Wymienił ze mną cichcem Granadę na  fiata 125p i mikroskopijną dopłatę, równowartość chyba motoroweru – więcej nie miałem.. Nienacki zachwycił się limuzyną. I poprosił mnie bym go odwiózł nią do Jerzwałdu. Przez Jerzwałd jechaliśmy wolniutko. Ja prowadziłem, a Zbyszek dostojnie pozdrawiał zaszokowanych mieszkańców. Zostałem wtedy u niego na kilka dni. Tak zaczęła się nasza przyjaźń.

11. Czy podczas wspólnych spotkań rozmawialiście z Zbigniewem Nienackim o swoich książkach lub bohaterach? W niektórych książkach Pana i Nienackiego występują te same fikcyjne nazwy miejscowości. Czy zdarzało się, że w wyniku takich rozmów dokonywaliście jakichś zmian w fabule powieści, czy zdarzyło się Panu lub Nienackiemu coś podpowiedzieć lub wymyślić któregoś z bohaterów?
Tak nie bywa. Każdy z nas jest indywidualnością - każdy z nas był indywidualnością. My o książkach raczej nie rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy generalnie o literaturze, o ludziach, o charakterach ludzkich, o tym co się dzieje w Jerzwałdzie, bo on był głęboko wrośnięty w Jerzwałd, a ja Jerzwałd dopiero zaczynałem lubić, zaczynałem się z nim wiązać. On wciągał mnie we wszystkie sprawy tamtejsze, które ja znałem również ze Skiroławek, oczywiście przetworzone w wyobraźni pisarskiej. Ale w sumie każdy z nas był osobowością i nie wtrącaliśmy się do tego co piszemy. 
12. Jakie motywy kierowały Zbigniewem Nienackim, kiedy postanowił wyprowadzić się z Łodzi nad Jeziorak? Sam Nienacki przedstawiał na ten temat tyle sprzecznych wersji, że można się w nich pogubić.
Cóż, ja znam jedną i myślę że prawdziwą. Zbyszek mieszkał w Łodzi, był bardzo aktywnym dziennikarzem, postacią w mieście znaną i ciężko zachorował na płuca, miał gruźlicę, miał odmę. Lekarze powiedzieli mu, że musi zmienić klimat i z różnych rzeczy zrezygnować jeżeli chce żyć. Powinien całkowicie odmienić swój tryb życia. I Zbyszek postanowił to zrobić. Postanowił przenieść się w życie prymitywne, w życie rudymentalne, wg mnie nie do przyjęcia. To znaczy, kiedy pierwszy raz znalazłem się w Jerzwałdzie i zobaczyłem, że mając ładny, murowany dom, Zbyszek chodzi za potrzebą do wygódki za stodołą i że nie ma kranu i że nie ma ogrzewania, to doszło do ostrego sporu, podczas którego mu wygarnąłem, że powrót do prostego życia nie oznacza, że tak powiem, deficytu higieny. I że nie przeszkodzi mu w życiu prawdziwym, to że będzie miał łazienkę, że będzie miał kran i będzie miał toaletę. Napyskował mi, po czym kiedy przyjechałem następnym razem okazało się że ekipy już robią mu łazienkę, wodociąg i ogrzewanie. Tak że znalazł się tam, jak sądzę, po to żeby wyzdrowieć i żeby znaleźć zupełnie nowe warunki do pisania. I rzeczywiście jako pisarz, Nienacki rozwinął się właśnie w Jerzwałdzie. Tam napisał swoje samochodziki, tam napisał „Wielki las” i powieść „Raz w roku w Skiroławkach,” którą ja bardzo cenię, uważam że jest to świetna literatura, niestety niedoceniona u nas, którą próbowano u nas okrzyknąć pornografią, a jest to kompletna bzdura. Jest to znakomita powieść, dużej klasy. Myślę więc, że znalazł się tam i z przyczyn zdrowotnych i po to aby odmienić swoje życie, z którego zapewne nie był zadowolony. Odmienić życie miejskie z duża aktywnością społeczną, na życie proste, wiejskie, zdrowe, bo Zbyszek rąbał drzewo, wykonywał różne prace fizyczne w domu i sobie świetnie z tym radził. Chociaż wyglądał chucherkowato, ale był „żyła” - taki mocny. Dlatego tam się znalazł i był bardzo szczęśliwy.

13. Czy to prawda, że to dzięki Zbigniewowi Nienackiemu również Pan zamieszkał w Jerzwałdzie?
Oczywiście! Któregoś razu na jego zaproszenie trafiłem do Jerzwałdu, o którym przedtem nic nie słyszałem. Zatrzymałem się u niego, a jego dom pomieszczony jest na takiej skarpie, z której widać jezioro, łąki, słowem przepięknie tam jest. No i oczywiście powiedziałem mu to, o on mnie wtedy zapytał, czy ja bym też chciał czegoś takiego. Ja wtedy trochę przez grzeczność powiedziałem - oczywiście, ale nie myślałem, żeby to realizować. Tymczasem w niecały rok później zostałem wezwany w trybie pilnym do Jerzwałdu, gdzie Nienacki zaprowadził mnie nad brzeg jeziora, pokazał mi jakąś kompletną ruderę w bagnie, ale na samym brzegu i powiedział mi: „to będzie twoje.” Ja tam nawet wejść nie mogłem, bo tam jest bagno. Ale jakoś wleźliśmy i wtedy zobaczyłem chatę, która nie miała fundamentów, glinianą, w środku po prawej była obórka, a po lewej mieszkało dwoje starych ludzi, z których jedno umarło, a drugie postanowiło przenieść się do dzieci. Krzyknąłem, że ja tego nie chcę, lecz nazajutrz stałem się właścicielem, bo Nienacki miał twardy charakter i niełatwo ustępował. I bardzo, bardzo się z tego cieszę.

14. Mieszkając w Jerzwałdzie często się spotykaliście. Czy odwiedzali Was tam również inni pisarze?
Zdarzało się, ale szczerze mówiąc niewiele z tego pamiętam, bo w Jerzwałdzie obchodził mnie tylko Zbyszek. Przyjeżdżali do niego jak do mistrza młodzi pisarze z Olsztyna. Nie pamiętam jednak nazwisk. 

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 1)



Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:



Przeczytacie tam ponadto wywiady z osobami związanymi filmami, 
których scenariusze powstały na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego.


Zapraszam serdecznie do lektury.

---
1. Mimo, że pisał Pan również dla dorosłych czytelników, do klasyki polskiej literatury weszły Pana powieści adresowane do znacznie młodszego pokolenia. Na co autor zwraca największą uwagę pisząc książki dla młodzieży?
Mogę mówić tylko o sobie. Wyznam, że największą uwagę zwracam na siebie. Co przez to rozumiem? W zasadzie w każdej mojej książce bohaterem na różne sposoby jestem ja sam. Na czas pisania książki wracam w moje lata chłopięce i w ten sposób spełniam to, co się nie spełniało wówczas: to o czym marzyłem, to czego pragnąłem. Krótko mówiąc: próbuję dzielić się z czytelnikami, opakowując to w fabułę, tym co wtedy myślałem, jak wtedy rozumiałem świat, a wtrącam także to, jak rozumiem go dzisiaj. Krótko mówiąc staram się przekazać moim trochę samego siebie w różnych wariantach, a przede wszystkim w wariancie własnych marzeń.

2. Do ulubionych seriali naszego dzieciństwa należy „Gruby.” Czy to prawda, że w tej powieści można znaleźć również szereg wątków z Pana biografii?
Tak. Otóż przede wszystkim Gruby to jestem ja sam, ale w bardzo szczególnych okolicznościach. W 1946 roku, mając lat 13, wróciłem z zesłania i byłem straszliwie wygłodzony. Po prostu marzyłem o tym żeby się najeść. W Polsce znaleźliśmy się we Wrocławiu i nagle znalazłem się wśród bułek z masłem, kiełbasy, zup… Krótko mówiąc w niesłychanym dobrobycie, można było jeść. I stało się to moją obsesją. Ja, który byłem chudy jak patyk, rzuciłem się na jedzenie i już nie mogłem przestać. Jadłem dniami i nocami. Budziłem się w nocy i wydawało mi się, że jedzenie było tylko snem, więc pędziłem do kuchni sprawdzić czy jest. Było, to jadłem także w nocy na zapas, ponieważ nie wyobrażałem sobie, że takie szczęście może długo potrwać. Nie umiałem sobie wyobrazić, że będzie można jeść latami. I sam nie zauważyłem, jak roztyłem się monstrualnie. No bo jedząc w dzień i w nocy nie można nie utyć. W ciągu wakacyjnych miesięcy utyłem chyba 30 kg i stałem się monstrualnie gruby. I wtedy zaczął się dramat. Odkryłem jak okrutne są dzieci. Ile w nich jest szyderstwa, z jaką frajdą znęcają się nad kimś odmiennym. Bałem się wyjść z domu, gdyż mnie wytykano palcami, wołano za mną „gruby” a było jeszcze sto innych przezwisk i wyzwisk. Była to tragedia. Ale ja nie mogłem schudnąć, nie mogłem przestać jeść. Ta tragedia trwała co prawda tylko dwa lata, bo potem jednak urosłem i schudłem. Ale kiedy mierząc 1,5 m ważyłem 76 kg, to tego nie zapomnę. Ale to jak powiadam ma głębsze dno. Poznałem jak potrafią być okrutni moi koledzy, jak potrafią znęcać się nad takim „kaleką,” bo to jest kalectwo. Tam gdzie dzieci nie śmieją się z jednookiego, głuchego czy jednonogiego, to z grubasa wolno, a to przecież w takim monstrualnym wydaniu jest kalectwo. W końcu schudłem, natomiast zapamiętałem sobie do końca życia i do dziś pamiętam jak to boli kiedy inni się z ciebie śmieją i do dziś mam jeszcze to, że kiedy słyszę gdzieś za plecami śmiech,  mimowolnie odwracam się, bo myślę, że się śmieją ze mnie.
3. Wiele Pana powieści zostało zekranizowanych. Często również Pan pracował przy scenariuszach. Z której ekranizacji jest Pan najbardziej zadowolony, i czy któraś nie spełniła Pana oczekiwań?
Od razu wyznam, że wolę książkę niż film. Z bardzo prostego powodu. Książka jest wyłącznie moja. W książce ja mogę powiedzieć co mój bohater myśli i co czuje. W filmie jest to nie do wykonania, bo nie można pokazać myślenia bohatera, tego co czuje, ponieważ nie pokazujemy w filmie wewnętrznych monologów. A to dla pisarza bywa najważniejsze. Natomiast robiąc film, traktuje się to, przynajmniej ja to traktowałem, jako rodzaj zachęty, aby z widzów uczynić moich czytelników, gdyż film, siłą rzeczy ma więcej odbiorców. Miałem nadzieję, że film z widzów,  uczyni moich czytelników. To był rodzaj haczyka zarzucanego na młodych, żeby sięgnęli po obejrzeniu „Grubego” po książkę „Gruby”, po obejrzeniu „Majki” po „Majkę”. Książki w moim odczuciu są znacznie bogatsze. I druga rzecz. Książka jest moja. Film jest pracą zbiorową. Przede wszystkim reżysera. To jest wyobraźnia reżysera a nie moja wizja, plus jeszcze gra aktorów, z których każdy próbuje coś dać od siebie. I powstaje dzieło kolektywne, niekiedy bardzo udane, ale już nie moje. Ja nie czuję się autorem filmu.

4. Czy pracując nad scenariuszami miał Pan okazję bywać  na planach filmowych. Jeśli tak jak wspomina pan realizację serialu „Szaleństwa Majki Skowron”?
Bywałem na planach wielokrotnie, ale czułem się tam zawsze trochę jak piąte koło u wozu. Reżyser mnie zapraszał, ale nie miałem tam wiele do roboty, chyba że czasami trzeba było zmienić coś w dialogach. W przypadku Majki Skowron, Stanisław Jędryka zaprosił mnie na Mazury, gdyż serial był kręcony bodajże w Mikołajkach i obserwowałem to z boku, nie wtrącałem się. Czułem na okrągło rozczarowania, ponieważ moja wizja „Szaleństwa Majki Skowron” nie pokrywała się z tym, co było wyobraźnią Stasia Jędryki, którego bardzo szanuję jako reżysera, jak również prywatnie. Ani gra aktorów nie była tym, co ja sobie wyobrażałem, bo jak już mówiłem, zawsze bohaterem moich książek jestem ja sam, i w tym wypadku bohater „Szaleństwa Majki Skowron” - Ariel, był mi o wiele bliższy niż Majka. Zamysłem filmu było to, że każdy chłopak marzy, aby mieć na własność dziewczynę, która by poza nim świata nie widziała. Rzadko się tak zdarza, ale wyobrażać sobie tak można i tak powstało „Szaleństwo Majki Skowron” jako książka. Było to ciekawe doświadczenie, ciekawa przygoda. Muszę jeszcze jako rzecz mało znaną powiedzieć, że ostatni bodaj odcinek „Szaleństwa Majki Skowron” już nie był reżyserowany przez Stanisława Jędrykę, bo miał on wtedy zawał, rozchorował się, zabrano go do szpitala i film dokończył Kazimierz Kutz. Tak że jeszcze miałem okazję pobyć tam z Kazimierzem Kutzem w Mikołajkach na planie, i popracować z nim, a jest to wspaniały i ciekawy człowiek.

5. Wielu Pana kolegów pisarzy stworzyło swoich bohaterów, (np. Szklarski - Tomka Wilmowskiego, Nienacki –  Pana Samochodzika) poświęcając im całe cykle powieściowe. Pan również napisał serię „Tropiciele złoczyńców.” Gdyby jednak miał Pan ochotę i czas, któremu ze swoich dawnych bohaterów poświeciłby Pan więcej niż jedną książkę?
Jest taka książka. Nazywa się „Gruby”. Jest to rzecz najbliższa mi, jest to w zasadzie  mój debiut pisarski. Na napisanie tej książki namówili mnie starsi ode mnie pisarze Edmund Niziurski i Hanna Ożogowska. To oni przekonali mnie, że moją przygodę życiową z lat szkolnych powinienem napisać. Ja nie wierzyłem, że to potrafię. Oni mnie przekonywali, że spróbować powinienem i tak powstał „Gruby.” A ponieważ ja jestem sobie najbliższy, to myślę, że o sobie mógłbym napisać taki serial, gdybym jeszcze był w stanie pisać seriale powieściowe. 

6. Czy dziś jeszcze uczestniczy Pan w spotkaniach autorskich? A jeśli tak, czy zdarza się, że na tych spotkaniach pojawiają się nastolatkowie, czy są to raczej czytelnicy wychowani na Pana dawnych książkach?
Ja już na spotkania autorskie nie jeżdżę. Mam za sobą chyba tysiące takich spotkań. Przemierzyłem Polskę wzdłuż i wszerz wielokrotnie - bywały kiedyś takie majowe miesiące książki i wtedy otrzymywałem i przyjmowałem zaproszenia z bodaj wszystkich województw w Polsce. Zapraszały mnie biblioteki, szkoły, domy kultury, a ja z wielką frajdą siadałem do mojego trabanta i jeździłem. Ogromnie ceniłem sobie takie spotkania, chociaż za każdym razem miałem tremę. Były to spotkania i z dorosłymi i z młodzieżą, ale te z młodzieżą były dużo ciekawsze, bardzo szczere, zamieniające się właściwie w rozmowy. Świetnie to wspominam ale minęły lata, ja mam już ich sporo i odkryłem że nie mam już w zasadzie sił jeździć. Te siły jakie mi zostały przeznaczam na pisanie, bo ciągle jeszcze coś piszę. Ale mam kontakty z moimi dawnymi czytelnikami, bo wielu z nich pisuje do mnie ciągle, ba, przekazują swoim dzieciom, że jest taki Aleksander Minkowski, którego warto czytać i podtykają im moje książki. Tak że od czasu do czasu miewam kontakty także z dziećmi moich dawnych czytelników, którzy stali się również moimi czytelnikami.

7. Pana dzieciństwo przypadło niestety na lata wojny. Jej echa można znaleźć  wielu Pana powieściach. Jakie książki czytał Pan będąc nastolatkiem? Czy była ta najważniejsza książka, po przeczytaniu której zaczął Pan marzyć o karierze pisarskiej?
To trudno odpowiedzieć. Kariera pisarska nie wiązała się z lekturami. Po prostu ja zawsze potrzebowałem pisać, podobnie jak ludzie utalentowani plastycznie potrzebują malować, rysować, a utalentowani muzycznie potrzebują grać czy śpiewać. Nie umiem tego określić. Każdy prawdopodobnie ma w sobie jakieś zdolności, ale nie zawsze je wykorzystuje, nie zawsze ulega temu do czego ma pociąg. Ja pisałem jeszcze w latach szkolnych, a pierwszy swój wiersz napisałem mając chyba lat 10. Był to wiersz miłosny. Zakochałem się w takiej jednej rudej 10-latce i wtedy napisałem pierwszy wiersz, którego zresztą jej nie pokazałem, bo się wstydziłem. Pisać zacząłem bardzo wcześnie. Przechowuję do dziś z pietyzmem list od Juliana Tuwima, któremu odważyłem się posłać swój wiersz, mając lat 15 czy 16.  Dostałem od niego odpowiedź, w której napisał mi, że chyba mam talent, że być może zostanę poetą. W tym momencie przestałem pisać wiersze ponieważ uznałem, że jednak poetą ja nie będę i raczej ciągnęło mnie w stronę prozy.

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.