Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 września 2018

Siedem pytań do Tomasza Stochmala



Tomasz Stochmal - autor książek przygodowych 


1. Mataszkowie to sympatyczna rodzinka, która pojawia się na kartach Twoich czterech książek. Czy mógłbyś ją przedstawić nieco bliżej?

Oczywiście. Trzeba zacząć od tego, że Mataszkowie to… pół-ludzie, pół-elfy, ale swoje niezwykłe przygody przeżywają w jak najbardziej prawdziwych miejscach. Główny bohater to Mataszek, chłopiec, którego pasją jest zwiedzanie i poznawanie Polski. Zresztą, to nie tylko jego hobby, ale także Grzybcia i Kasztanka – braci, a zarazem przyjaciół Mataszka. Najmłodsi bohaterowie nie podróżują sami, a z rodzicami Mataszka – Mamą i Tatą oraz Wujkiem – przewodnikiem po wielu miejscach w Polsce, który jest również bratem Taty. Rodzice Grzybcia i Kasztanka – Danuta i Janusz nie odwiedzają wszystkich miejsc pojawiających się na kartach kolejnych książek (Torunia, Wojnowa i Gdańska), ale występują w pierwszej z serii Mataszkowych książek – „Mataszkowie i tajemnice Helu”, czynnie biorąc udział w przygodach, a na co dzień pracują przy obsłudze latarni morskiej w Helu. Tak więc, skład osobowy każdej, kolejnej wakacyjnej wyprawy jest ten sam, ale – oczywiście – poza Mataszkami pojawiają się także inne, często bardzo ważne postacie.

2. Do kogo adresowane są książki o przygodach Mataszków?

Książki o przygodach Mataszków adresowane są do dzieci w wieku 6-13 lat. Począwszy od drugiej książki, „Mataszkowie i skarby Torunia” pomagam młodszym czytelnikom w zrozumieniu nieco trudniejszych słów, umieszczając z tyłu książki krótki słowniczek. Także w każdej z książek pojawia się zarysowane tło historyczne („Mataszkowie i tajemnice Helu” – Kampania Wrześniowa 1939 na Pomorzu, „Mataszkowie i skarby Torunia” – XIX-wieczna historia miasta i związana z nią pruska twierdza, „Mataszkowie i mazurska przygoda” – historia staroobrzędowców na Mazurach, „Mataszkowie i gdańska zagadka” – m.in. II wojna światowa). O książkach i tematyce z nimi związanej opowiadam na spotkaniach autorskich z dziećmi i specjalnych warsztatach. Uczniowie dowiadują się m.in. do czego służą latarnie morskie, czym są zabytki i jakie skarby historyczne i przyrodnicze kryją Mazury. Książki służą więc za punkt wyjścia do opowieści i ciekawych dyskusji.

3. Czy bohaterowie mają swoje pierwowzory pośród osób z Twojego otoczenia?

Myślę, że bardziej pośród bohaterów książek mojego dzieciństwa, ale na pewno także wśród bliskich. Pierwszą książkę o przygodach Mataszków napisałem, kiedy miałem około 10-11 lat, oddziaływały więc na mnie wówczas postacie z książek, które czytałem (np. Muminki), ale też, siłą rzeczy, pewne cechy charakteru, zachowania i wzorce osób z mojego najbliższego otoczenia.

4. Czy rodzina Tomasz Stochmala spędza wakacje czas podobnie jak rodzina Mataszków?

Ależ, oczywiście! Już na samym początku każdego roku planujemy wakacyjny wyjazd, wybieramy miejsce na nocleg i planujemy bliższe i dalsze wycieczki. Zdecydowanie preferujemy aktywny wypoczynek wakacyjny. Odwiedziliśmy już sporo miejsc, do niektórych wracamy, czy to ze względu na sentyment, jakim je darzymy, czy też ze względu na fakt, że podczas poprzedniego pobytu nie zobaczyliśmy wszystkiego, co byśmy chcieli. Każda taka wyprawa jest bardzo inspirująca, bo taka jest Polska – zachwycająca, podsuwająca kolejne pomysły na kolejne Mataszkowe książki. Mogę więc zapewnić, że napisanie i wydanie następnych części książek o przygodach Mataszków to raczej kwestia czasu.




5. Jesteś również autorem dwóch przewodników: „Zapomniane miejsca. Kujawsko-Pomorskie” i „Zapomniane linie kolejowe kujawsko-pomorskiego”. Zapewne pracując nad przewodnikami obserwowałeś powolny proces niszczenia wielu opisywanych w nich zabytków. Czy próbowałeś zainteresować tym problemem jakieś instytucje? Jeśli tak, czy był jakiś odzew z ich strony i czy jakiś obiekt udało się uratować?

Zdobywanie materiałów do obu przewodników było zarówno wspaniałą przygodą, jak i powodowało we mnie frustrację. Trudno ogląda się miejsca – budynki, które kiedyś służyły swoim celom – jak na przykład dworce kolejowe, pałace, dwory, wieże ciśnień – a dziś umierają na naszych oczach. Uzyskałem status społecznego opiekuna zabytków, jestem członkiem toruńskiego Oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, które intensywnie walczy o zachowanie historycznego dziedzictwa. Jednak bez wsparcia systemowego, bez właściwego podejścia niektórych instytucji (np. PKP w odniesieniu do infrastruktury kolejowej) ta walka jest bardzo trudna i trudno oczekiwać zadowalających efektów. Co nie znaczy, oczywiście, że nie należy próbować. Myślę, że oba przewodniki są taką próbą nieco szerszego zainteresowania tematyką ludzi nie tylko chcących poznać zapomniane miejsca, zabytki, ale także instytucji związanych z ich ochroną i gospodarowaniem, Życzyłbym sobie, a przede wszystkim zabytkom, by ich los kiedyś się odwrócił. Oba przewodniki wskazują na stan opisywanych miejsc w danym czasie. Tak, jak są przypadki, że, po kilku latach dane miejsce wygląda znacznie gorzej, tak są i przypadki, że trafia we właściwe ręce, czy jest poddawane procesowi odbudowy, czy remontowane. Oby tych drugich przypadków było znacznie więcej.

6. Zapewne znana jest Ci twórczość Zbigniewa Nienackiego. Którą z powieści o przygodach Pana Samochodzika cenisz najwyżej? Jakie są twoje ulubione książki przygodowe innych autorów?

Oczywiście, znam twórczość Zbigniewa Nienackiego i bardzo ją cenię. Choć czytałem kilka książek z całej serii, to na pewno wywarła ona na mnie duży wpływ. Najbardziej utkwiła mi w pamięci „Księga strachów”, natomiast najbardziej lubię nie książkę, a film „Samochodzik i templariusze”. Niezwykły jest klimat ówczesnych wakacji, wspaniałe są miejsca pojawiające się na ekranie, a zwłaszcza jeden z moich ulubionych zamków w Radzyniu Chełmińskim. Jeśli zaś chodzi o innych autorów i inne książki, to jest to seria o przygodach Baltazara Gąbki, w której niesamowicie przeplata się rzeczywistość (Kraków, Gród Kraka) z fikcją, a samo wplecenie legendarnego Smoka Wawelskiego i stworzenie tak wyrazistej postaci to literackie mistrzostwo. Ostatnio zaś zaczytuję się w książkach Katarzyny Enerlich (m.in. „Rzeka ludzi osobnych” i „Wiatr od jezior), która w niezwykły sposób potrafi ukazać piękno lokalnej (w tym przypadku: mazurskiej) historii, zaintrygować i zachęcić do głębszego zapoznania się z opisanymi miejscami. A przecież i wokół nas jest mnóstwo miejsc mających swoją historię, którą warto poznać. Często punktem wyjścia może być jakiś obiekt – dwór, pałac, czy nawet stary, zapomniany cmentarz. Staram się docierać do książek mniej znanych i trudno dostępnych, opisujących takie właśnie miejsca.

7. Czy możesz zdradzić, nad czym teraz pracujesz? Kolejny tom „Mataszków”, przewodnik, a może zupełnie coś innego?

Oczywiście, mogę zdradzić, że rozpoczynam prace nad kolejną książką o przygodach Mataszków. W planach mam już następne oraz inny projekt dla młodszych czytelników. Być może powrócę także do przewodników, ale to już kwestia przyszłości.

Dziękuję za rozmowę.


Zapraszam do dyskusji o powieściach Tomasza Stochmala
na Forum Miłośników Pana Samochodzika:


piątek, 30 czerwca 2017

Wywiad z Krzysztofem Beśką




Krzysztof Beśka - autor wielu powieści przygodowo-sensacyjnych z wątkami historycznymi oraz kryminałów retro. Książka Krzysztofa Beśki „Konstelacja zbrodni” została objęta patronatem medialnym przez Zapomnianą Bibliotekę oraz Forum Miłośników Pana Samochodzika.


1. Tomasz Horn rozwiązuje zagadki historyczne niczym kilkadziesiąt lat wcześniej Pan Samochodzik. W wywiadach przyznaje Pan, że doskonale znana jest Panu twórczość Zbigniewa Nienackiego. Które powieści tego pisarza z serii o przygodach detektywa-muzealnika należą do Pana ulubionych?

Wszystkie! Mówię to bez kokieterii. W każdej z nich naprawdę mogę znaleźć coś innego. Zanim jednak rozwinę temat, chciałby zastrzec, iż za jedyną właściwą serię o przygodach Pana Samochodzika uznaję tylko tę, którą zaczyna Wyspa złoczyńców, a kończy Pan Samochodzik i człowiek z UFO. Reszta to historie naciągane, choć jestem w stanie jeszcze skłonić się do dwóch pozycji autorstwa Jerzego Ignaciuka. Cała reszta, książki innych autorów, to czysta hochsztaplerka. Swoją przygodę zacząłem, mając lat 11. Przeczytałem książkę Pan Samochodzik i templariusze, zachęcony serialem. A potem już poszło. Do dziś wracam do tych pozycji, które kojarzą mi się z dzieciństwem i wakacjami. 

2. Czy imię bohatera „Konstelacji zbrodni” ma coś wspólnego z Tomaszem NN, czyli Panem Samochodzikiem Nienackiego?

Oczywiście. Ale to mój Tomasz. Tomasz Horn. Lubię takie zapożyczenia, puszczanie oka do czytelnika. Jeśli ktoś to zauważy, to mam wielką satysfakcję. Horn jest dziennikarzem, pasjonatem historii, ale ma też wojskową przeszłość, co mało kto z recenzentów zauważa. Jest to ukłon w stronę bohaterów innej mojej powieści, nagradzanej Fabryki frajerów. Temat wojskowości wciąż krąży blisko mnie i ponownie będzie poruszony w powieści Cień na piasku, która ukaże się już we wrześniu w nowej serii Literatura z Pociskiem. A poza tym Tomasz Horn jest postacią skrojoną na potrzeby dzisiejszego odbiorcy. Tomasz Nienackiego był trochę safandułą, Tomasz Beśki jest chyba bardziej męski, bardziej zdecydowany.

3. Czy znana jest Panu twórczość Zbigniewa Nienackiego adresowana do dorosłych czytelników?  

Oczywiście! Ledwo zacząłem czytać „Samochodziki”, już dowiedziałem się o Skiroławkach, powieści-skandalu, z momentami. Potem był Wielki Las i Uwodziciel. Lubię też powieści łódzkie Zbigniewa Nienackiego, czyli Sumienie, Z głębokości, a także czytany całkiem niedawno kryminał Laseczka i tajemnica. Z kolei Mężczyzna czterdziestoletni jest swoistym pomostem między Łodzią a Mazurami. Nigdy za to nie czytałem trylogii Dagome Iudex. Może też dlatego, że kiedy jako student współpracowałem ze Stowarzyszeniem Społeczno-Kulturalnym Pojezierze, które dysponowało książkami po upadłym wydawnictwie o takiej samej nazwie, zajmowałem się transportem ton paczek z książkami. Między innymi z  Dagome Iudex. Może to śmiesznie zabrzmi, ale się chyba wtedy zniechęciłem do tej trylogii.

4. Jakie książki czytywał Pan w dzieciństwie?

Prócz Nienackiego był to oczywiście drugi pan „N”, czyli Edmund Niziurski, jego powieści o szkole, dzięki którym moja edukacja była bardziej znośna. Sięgałem też po powieści Aleksandra Minkowskiego, Janusza Domagalika i Adama Bahdaja. Lubiłem trylogię książek o Indianach Złoto Gór Czarnych autorstwa Szklarskich i trylogię Longina Jana Okonia, przeczytałem też kilka „Tomków” Alfreda Szklarskiego.  Za to po większość lektur szkolnych sięgałem z obrzydzeniem. Może źle to brzmi z ust polonisty z dyplomem, ale tak było. Nie trawiłem na przykład Sienkiewicza. Trylogię ominąłem bardzo szerokim łukiem, przepraszam. Ale za to po latach z przyjemnością sięgnąłem po nieliczne powieści współczesne tego autora, czyli Rodzinę Połanieckich i Bez dogmatu.

5. „Konstelacja zbrodni” jest trzecim tomem poświęconym przygodom Tomasza Horna. Pana dwie inne główne serie powieściowe także liczą po trzy tomy. Czy zatem było to już ostatnie spotkanie czytelników z tym bohaterem?

Nie wiem. Czas pokaże. Jeśli chodzi o cykl kryminałów retro o XIX-wiecznym detektywie z Łodzi, Stanisławie Bergu, to powstała już część czwarta, a w tej chwili kończę piątą. Przeniosłem tylko bohatera z Łodzi do Królewca. Jest też wola wydawcy, by kontynuować przygody wojenne Antka, bohatera Autoportretu z samowarem. Ale pojawiła się też inna propozycja, żebym napisał kryminał rozgrywający się w Warszawie tuż po odzyskaniu niepodległości. Jak znam siebie, na jednej powieści się nie skończy. Co poradzę na to, że lubię cykle, lubię bawić się z bohaterem, wpuszczać go w coraz to nowe kłopoty? 


6. W „Konstelacji zbrodni”, „Ornacie z krwi” oraz „Krypcie Hindenburga” współczesna akcja przeplata się z wydarzeniami sprzed wieków. Czy nie korci Pana, aby przenieść całą akcję którejś z kolejnych Pana książek o kilka wieków wstecz, np. do czasów Kopernika?

Nie. Aż tak daleko nie jestem w stanie się cofnąć. Jak już wspominałem, jestem autorem kryminałów retro, których akcja rozgrywa się pod koniec XIX wieku. I to chyba jest granica, której nie przekraczam. Chyba szybko bym się znudził, gdyby operował tylko ma jednej płaszczyźnie czasowej. 

7. W Pana dorobku znajdziemy także kryminały retro. Pisząc tego typu książki autor musi znacznie więcej czasu poświęcić na pracę z materiałami archiwalnymi. Co sprawia najwięcej trudności w pracy nad książką, której znaczna część akcji rozgrywa się kilkadziesiąt lub kilkaset lat temu? Czy może Pan zdradzić trochę z tajników swojego warsztatu pisarskiego?  

Na tym etapie mojej pisarskiej drogi już nic nie sprawia kłopotów, mówiąc nieskromnie. Ale tak jest: nie napiszę, że bohater gonił złoczyńcę przed dwa kilometry, ale przez nieco ponad wiorstę, skoro akcja rozgrywa się na terenie zaboru rosyjskiego w roku 1892. Muszę wiedzieć, jakiego cara portret wisi na ścianie urzędu. Ważne są pieniądze, którymi płacą bohaterowie, jak i gazety, które czytają. To wszystko jest tylko tłem, owszem, ale jest też bardzo ważne. Trzeba się pilnować. Akurat czytam znaną powieść pewnego znanego pisarza. Powiem tylko, że jest z Gdańska. Akcja powieści rozgrywa się w roku 1900, bohaterowie chodzą do kościoła Zbawiciela w Warszawie, choć został on konsekrowany dopiero w roku 1927. 

8. Akcja Pana powieści rozgrywa się w wielu miastach. Frombork, Gdańsk, Toruń, Olsztyn, Łódź, Warszawa… Do których z tych miast ma Pan największy sentyment? O których najlepiej się pisze?

Wszystkie są mi w jakiś sposób bliskie, a każde oznacza dla mnie coś innego, wiąże się z innym okresem w moim życiu. W niektórych mieszkałem dłużej, w innych krócej, jeszcze inne jedynie odwiedzałem, ale wychowali się tam na przykład moi bliscy. W Warszawie mieszkam od 19 lat, bo tutaj są największe możliwości, choć z drugiej strony czas za szybko mija. Ale wciąż jeżdżę i będę jeździł samochodem na iławskich tablicach, wciąż czuję się człowiekiem z północy. Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, o którym z tych miast najlepiej się pisze. O każdym na pewno inaczej. Najpierw pisałem o Warszawie współczesnej, potem o tej czasu wojny, a czeka mnie pisanie o mieście z 1918 roku. Nie wystarczą więc same spacery, potrzebna będzie solidna dokumentacja. 

9. Który z Pana trzech cykli powieściowych cieszył się największym zainteresowaniem czytelników?

Sądząc po ich ilości na stronie Lubimy Czytać, chyba ten o łódzkim detektywie Stanisławie Bergu. Ale pozostałe dwa już go gonią! 

Dziękuję za rozmowę.


Zapraszam do dyskusji o powieściach Krzysztofa Beśki 
na Forum Miłośników Pana Samochodzika:



piątek, 30 września 2016

Siedem pytań do Zuzanny Orlińskiej (część 2)



Zuzanna Orlińska - autorka powieści „Detektywi z klasztornego wzgórza", 
wyróżnionej w konkursie na najlepszą Samochodzikową Książkę 2015 roku. 


8. Czy młodzi bohaterowie wyróżnionej książki oraz Kornel Makuszyński pojawią się jeszcze w którejś z kolejnych Pani powieści?

Nie, nie sądzę. Uważam, że ta opowieść jest już zamknięta. Tym bardziej, że historia przyniosła jej dość smutny epilog w postaci wojny i jej konsekwencji dla wszystkich miejsc, w których rozgrywa się akcja, a także bohaterów, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych.

9. Czy postacie bohaterów Pani książek są inspirowane przez osoby z Pani otoczenia?

Raczej nie. Może się co prawda zdarzyć, że któryś z bohaterów będzie miał jakieś cechy znanej mi osoby, ale zazwyczaj tworzę ich we własnej wyobraźni.

10. Czy zamierza Pani przeczytać którąś z innych powieści zgłoszonych do naszego konkursu (tej i poprzednich edycji)? A może już Pani którąś z nich przeczytała?

Czytałam “Tajemnice starego pałacu. Duch z Niewiadomic” Katarzyny Majgier. Podobała się też mojemu synowi. Z przyjemnością przeczytałabym więcej, niestety przygotowuję się teraz do pisania kolejnej książki historycznej i czytam niemal wyłącznie literaturę dotyczącą epoki, w której będzie się rozgrywać. Może za jakiś czas będę mogła nadrobić braki i poczytać coś dla czystej przyjemności czytania.



Powieść Zuzanny Orlińskiej „Detektywi z klasztornego wzgórza” 
zajęła czwarte miejsce w Konkursie na najlepszą samochodzikową książkę 2015 roku. 
Kapituła konkursowa przyznała także powieści wyróżnienie 
„za stworzenie literackiego mostu łączącego współczesnych młodych czytelników 
z ulubionymi książkami ich pradziadków”.


11. Pani pozostałe książki są adresowane do jeszcze młodszych czytelników. W gronie naszych forumowiczów nie brakuje osób, których pociechy są w takim właśnie wieku. Czy może Pani pokrótce opowiedzieć o tej „gałęzi” Pani twórczości.

Książki dla młodszych czytelników to “Matka Polka” i “Cierpienia sięciolatka”. Bohater tej ostatniej ma, jak sam tytuł wskazuje, dziesięć lat. Nie ukrywam, że pisząc ją korzystałam obficie z doświadczeń mojego starszego syna, wówczas czwartoklasisty. Dwie pozostałe książki, “Pisklak” i “Ani słowa o Zosi!” są obyczajowymi powieściami dla nastolatek (i nastolatków), ale w każdej z nich jest spora dawka przygód i - obowiązkowo - jakaś zagadka z mniej lub bardziej odległej przeszłości. Jest wreszcie “Stary Noe” - przypowieść dla czytelników w każdym wieku, którą także sama zilustrowałam.

12. Zajmuje się Pani również ilustracją książkową. Ilustracje którego z dawnych wybitnych rysowników inspirują Panią w trakcie prac nad książkami. Szancer, Bobiński, Butenko, Sopoćko a może ktoś inny?

Wychowałam się w rodzinie ilustratorów. Moi rodzice - Wanda i Bogusław Orlińscy - są autorami ilustracji do wielu książek mojego dzieciństwa. Moja mama była studentką Jana Marcina Szancera, jego książki były od zawsze obecne u nas w domu. Ja z kolei studiowałam w pracowni prof. Janusza Stannego, którego twórczość jest dla mnie nieustającą inspiracją, podobnie jak wielu innych artystów. Nie potrafię jednak wymienić jednego twórcy, który byłby dla mnie jakimś szczególnym wzorem.

13. Dlaczego nie zilustrowała Pani swej powieści?

Niezbyt chętnie ilustruję własne książki. Zawsze jestem ciekawa, jak inny ilustrator uzupełni moją wizję swoją wyobraźnią.

14. Każdego autora prosimy aby zdradził co nieco ze swojego warsztatu pisarskiego. Panią poprosimy ponadto aby odsłoniła nam trochę tajemnic związanych z pracą ilustratora.

Praca pisarza i ilustratora nie ma zbyt wielu tajemnic. Być może od innych zawodów różni się tym, że nigdy się nie kończy. Większość pracy toczy się przecież w głowie, a to jest narzędzie, które nie zna odpoczynku. Zawsze pracuje. Zdarza się więc, że najlepsze pomysły przychodzą do głowy w zupełnie nieoczekiwanych momentach, np. pod prysznicem. Samo ich zapisywanie, czy to w formie słów czy rysunków, jest już zupełnie zwyczajnym, żmudnym zajęciem, porównywalnym zapewne z każdą inną pracą biurową, wymagającą długotrwałego siedzenia i wpatrywania się w monitor komputera.

Gratulując wyróżnienia, dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych udanych powieści.


Zapraszam do dyskusji o powieści Zuzanny Orlińskiej
na Forum Miłośników Pana Samochodzika:



środa, 14 września 2016

Siedem pytań do Zuzanny Orlińskiej (część 1)



Zuzanna Orlińska - autorka powieści „Detektywi z klasztornego wzgórza", 
wyróżnionej w konkursie na najlepszą Samochodzikową Książkę 2015 roku. 



1. Czy przyznanie wyróżnienia dla powieści „Detektywi z klasztornego wzgórza” przez Forum Miłośników Pana Samochodzika było dla Pani dużym zaskoczeniem?

Tak, oczywiście, ogromnym! I bardzo przyjemnym.

2. Czy znana jest Pani twórczość Zbigniewa Nienackiego? Jeśli tak, który z tomów przygód Pana Samochodzika podoba się Pani najbardziej?

Pamiętam, że lubiłam czytać książki o Panu Samochodziku. Najczęściej wracałam chyba do “Pana Samochodzika i złotej rękawicy”, “Księgi strachów”, a mój ulubiony tom to “Pan Samochodzik i templariusze”. Być może to właśnie tej lekturze “Detektywi z klasztornego wzgórza” zawdzięczają swój templariuszowski trop - bo dorastałam w przekonaniu, że w sensacyjnej książce dla młodzieży z wątkiem historycznym musi być coś o templariuszach!

3. Często powraca Pani do „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz. Po jakie inne książki sięgała Pani w dzieciństwie?

Ponieważ od czwartego roku życia zajmowałam się głównie czytaniem, bardzo trudno mi wymienić wszystkie tytuły.  Czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce, a moja czytelnicza niecierpliwość była tak wielka, że czytałam nawet maszynopisy książek, nad którymi moi rodzice - oboje są ilustratorami - aktualnie pracowali. Po prostu nie byłam w stanie zaczekać, aż zilustrowana książka ukaże się drukiem. Inna sprawa, że wtedy proces wydawniczy trwał znacznie dłużej niż dziś i zachodziła obawa, że mogłabym wyrosnąć z jakiejś książki, zanim zostanie opublikowana... 

4. Na co autor zwraca szczególną uwagę pisząc dla młodych czytelników?

Nie wiem, czy są jakieś szczególne, odmienne prawidła, którymi powinien kierować się autor książek dla młodych czytelników. Myślę, że pisze się tak samo jak dla dorosłych. Najważniejsze jest stworzenie wiarygodnego powieściowego świata, którego czytelnik nie będzie miał ochoty opuścić.



Powieść Zuzanny Orlińskiej „Detektywi z klasztornego wzgórza” 
zajęła czwarte miejsce w Konkursie na najlepszą samochodzikową książkę 2015 roku. 
Kapituła konkursowa przyznała także powieści wyróżnienie 
„za stworzenie literackiego mostu łączącego współczesnych młodych czytelników 
z ulubionymi książkami ich pradziadków”.


5. Jak długo trwała praca nad powieścią „Detektywi z klasztornego wzgórza”? Co sprawiło Pani najwięcej trudności?

Praca nad tą książką trwała bardzo długo - prawie dwa lata. Samo pisanie nie zajęło zbyt wiele czasu, ale bardzo długo gromadziłam materiały dotyczące epoki, w której toczy się akcja książki. Przez pierwsze półtora roku wyłącznie czytałam: pamiętniki, wspomnienia, książki historyczne, materiały prasowe z lat 30. Opisane w powieści wydarzenia rozgrywają się w maju 1930 roku - czytałam więc codzienne gazety z tego okresu. Nawet warunki pogodowe w książce dostosowywałam do prognozy meteorologicznej z danego dnia. Czytelnik może więc mieć pewność, że jeśli w którymś z rozdziałów Kornela Makuszyńskiego zmoczył przelotny deszczyk, naprawdę padał on tego dnia w Warszawie, a przynajmniej był przewidziany w prognozie.

Szukanie materiałów było trudne, ale sprawiło mi też ogromną satysfakcję. Myślę, że z całej ekipy “Detektywów” to ja wykonałam najtrudniejszą detektywistyczną robotę. Należało bowiem wyszukać rozmaite fakty historyczne i tak misternie powplatać je w fabułę powieści, by czytelnik nie zorientował się, co jest prawdą, a co fikcją.

6. W powieści „Detektywi z klasztornego wzgórza” znaczącą rolę odgrywa Kornel Makuszyński. Nawiązań do twórczości pisarza jest w książce znacznie więcej. Również niespieszne tempo akcji oraz ciepły wakacyjny klimat przywodzą na myśl najbardziej znane powieści tego autora. Trudno nie zauważyć, że jego książki są Pani bardzo bliskie.

Bardzo lubiłam książki Kornela Makuszyńskiego, ich ciepło, humor, wspaniałą galerię dobrych (ale nie nudnych) postaci. Mam świadomość, że obecnie młodzież niezbyt często sięga po te powieści, być może ze względu na specyficzny język. Chciałam przywrócić twórczość Kornela Makuszyńskiego współczesnym czytelnikom. Może ktoś, kto przeczyta “Detektywów z klasztornego wzgórza” będzie miał ochotę przeprowadzić prywatne śledztwo i wytropić wszystkie nawiązania do książek pana Kornela, jakie umieściłam w powieści?

7. Uczestniczy Pani w spotkaniach autorskich. Czy miała Pani okazję porozmawiać z młodymi czytelnikami na temat „Detektywów z klasztornego wzgórza”? Jakie pytania zadają młodzi ludzie? Czy zrozumiały jest dla nich świat bez komórek, laptopów i innych nowinek technicznych?

To prawda, że rzeczywistość przedstawiona w książce jest dla młodych ludzi dosyć egzotyczna. Dziwią się, kiedy opowiadam im, że do Czerwińska, dokąd obecnie samochodem jedzie się z Warszawy niecałą godzinę, trzeba było płynąć statkiem prawie całą noc. Pokazuję im autentyczne zdjęcia z lat 30., dzięki którym łatwiej wyobrazić sobie tamten świat, dawno już nie istniejący. Najdziwniejsze pytanie zadano mi na spotkaniu w szkole w Czerwińsku: “Skąd pani znała nasze nazwiska?”. Okazało się, że potomkowie rodzin, o których mowa w książce, żyją tam do dzisiaj. Musiałam wytłumaczyć, że korzystałam z opowieści mojego taty i jego braci, którzy w Czerwińsku spędzili dzieciństwo. Przyjęłam zasadę, że jeśli tylko to będzie możliwe, bohaterowie będą postaciami prawdziwymi. Dzięki temu maleńką rólkę mogłam powierzyć także własnemu pradziadkowi - przystaniowemu Janowi Orlińskiemu.   


Zapraszam do dyskusji o powieści Zuzanny Orlińskiej 
na Forum Miłośników Pana Samochodzika:

piątek, 2 września 2016

Siedem pytań do Artura Pacuły (część 2)



Artur Pacuła - autor powieści „Gdzie jest korona cara?" wyróżnionej w konkursie na najlepszą Samochodzikową Książkę 2015 roku. 


8. Czy postacie bohaterów powieści „Gdzie jest korona cara?” były inspirowane osobami z Twojego otoczenia?

Oczywiście, choć żadna z nich nie jest w stu procentach odwzorowana. Korzystałem z nich wybiórczo, aby z kilku cech i zachowań zbudować kogoś nowego, innego. Na początku miałem kłopot, jak nazywać poboczne postacie. W końcu poszedłem na łatwiznę. Wszystkie mają imiona lub ksywki moich znajomych i przyjaciół.

9. Czy planujesz kontynuację „Korony cara”? Jeżeli tak to o czym będzie? I na jakim etapie są obecnie prace?

Od początku chciałem napisać trzy książki o przygodach tych samych bohaterów. Teraz myślę, że może więcej. Powstała już druga część pt. „Gdzie jest skrzynia z karabinami?”. Przeszła najważniejszą weryfikację i trafiła już do redakcji. Tworzą się ilustracje i okładka. Akcja zaczyna się tuż po „Koronie cara”. Igor jedzie do Katowic do wujka i wydaje mu się, że nie ma nudniejszego miasta na świecie. Zdziwi się, bo szybko wpadnie w wir poszukiwań skrzyni z karabinami ukrytej podczas Trzeciego Powstania Śląskiego. Ekipa znów się połączy, bo dzieciaki mają swoje sposoby na załatwianie tego, czego aktualnie chcą.

10. Czy trudno jest dziś wydać powieść przygodową dla młodzieży? Czy wydawnictwa wykazują zainteresowanie takimi projektami?

Nie bardzo… Wysłałem swoją książkę w wiele miejsc. Prawdę mówiąc przypominam sobie tylko jedną odpowiedź po przeczytaniu skryptu  – negatywną. Pozytywną, bo książka niby fajna, ale nie możemy wydać… Miałem też odpowiedzi bez czytania skryptu: „debiutów” nie wydajemy albo „polskich” nie wydajemy. Dlatego zdecydowałem się na wydanie w formie „self-publishingu”, gdzie autor niejako sponsoruje wydanie książki. Ma jednocześnie pełny wpływ na treść.

Mówię to wszystko bez żalu do wydawnictw. Wygrywają prawa ekonomii i to na trudnym rynku. Muszą płacić za obecność na półce, foldery itp. Smutno zrobiło mi się tylko w jednym sklepie z książkami. Przygotowano specjalny regał na debiuty. Rzuciłem się z nadzieją, a tam z sześciu półek trzy były zajęte przez kontynuację Millenium (formalnie to debiut); dwie przez „spin-off” przygód Greya (oficjalnie debiut) i jedna była zajęta przez 4 inne książki.

Jednak, kiedy patrzę na swoją książkę w sklepach internetowych, to się uśmiecham. Ktoś już ja przeczytał. Do paru czytelników dotarłem. Fajnie. Nie ma co narzekać.

11. Czy czytujesz kontynuacje Samochodzików z wydawnictwa Warmia? Jeżeli tak, to którego z kontynuatorów uważasz za najlepszego?

Nie. Kiedy zaczęły się ukazywać, byłem już starszy i czytałem inne książki. Kto wie czy nie sięgnę teraz, po powrocie dzięki synowi w świat Pana Tomasza.

12. Co sądzisz o czytelnictwie w Polsce? Czy rzeczywiście jest tak źle, jak grzmią media? Czy warto pisać?

Sam nie wiem, co o tym myśleć… Media grzmią, a księgarnie pełne… Ludzi i nowych tytułów. Nie mogę nadążyć z czytaniem wszystkich książek, które się ukazują, a wzbudzają moje zainteresowanie. Jak patrzę na dzieciaki zafascynowane książkami i czytające, co się da, to myślę, że nie jest tak źle.

Pytanie czy warto pisać jest retoryczne. Oczywiście. Choćby dla siebie. A jest szansa, że się jeszcze komuś spodoba.

13. Jaki jest Twój ulubiony sposób spędzania letnich miesięcy? Czyżby wspinaczka skałkowa?
Nigdy i nigdzie się nie wspinałem. Nie mam do tego zdolności. Chyba się też boję. Jednak zazdroszczę wszystkim, którzy to robią. Widziałem błysk w oku mojej córki, kiedy zjeżdżała tyrolką i wiedziałem, że to jest coś wspaniałego. Jej obóz wspinaczkowy był inspiracją.

Bardzo lubię żeglować. Jeziorak przepłynąłem we wszystkie strony wiele razy. Inne jeziora mazurskie i warmińskie też. Oprócz tego kocham góry i spędzać w nich wolny czas. Gdybym mógł polecać, to oczywiście Karkonosze i Kotlinę Kłodzką.

Lato nie musi oznaczać leżakowania. Zwiedzanie nowych miejsc jest fajne i zawsze obfituje w przygody.

14. W swej powieści poruszasz problemy nastolatków, podobne czynił dawniej Aleksander Minkowski. Czy pisząc swą powieść inspirowałeś się jego twórczością?

Zupełnie nie. Kilka jego książek przeczytałem dawno temu. Dlatego nie miały wpływu na moją opowieść. Wszystkie inspiracje brałem z otoczenia.

15. Jakimi słowami można by zachęcić czytelników do sięgnięcia po powieść „Gdzie jest korona cara?”?

Każdy może przeżyć takie przygody, jak bohaterowie „Korony cara”. Wystarczy rozejrzeć się wokół i poszukać. Wakacje są do tego najlepszym momentem. Mam nadzieję, że ta książka będzie dla czytelników dobrą rozrywką i inspiracją.

Dziękujemy za rozmowę, gratulujemy wyróżnienia i życzymy kolejnych udanych powieści.


Zapraszam do dyskusji o powieści Artura Pacuły 
na Forum Miłośników Pana Samochodzika:


niedziela, 7 sierpnia 2016

Siedem pytań do Artura Pacuły (część 1)



Artur Pacuła - autor powieści „Gdzie jest korona cara?" wyróżnionej w konkursie na najlepszą Samochodzikową Książkę 2015 roku. 


1. Z pewnością w dzieciństwie czytałeś samochodziki Zbigniewa Nienackiego. Która część podoba Ci się najbardziej? Czy masz swojego ulubieńca wśród bohaterów?

Nie pamiętam ile lat temu przeczytałem pierwszą książkę z Panem Samochodzikiem. To było bardzo dawno. Jestem przekonany, że początek fascynacji dał serial z Templariuszami w tle. Zapewne nie ma w tym nic oryginalnego. Potem sięgnąłem po kolejne tomy, choć nie mam pewności, czy czytałem je we właściwej kolejności. Wtedy nie można było iść do księgarni i kupić każdą książkę, na którą miało się ochotę. W bibliotece czekało się kilka tygodni na zwrot tego, czy innego tomu.

Nie mam jednej ulubionej książki z Panem Samochodzikiem. Każda podobała mi się na swój specyficzny sposób. „Niesamowity dwór” z powodu mieszkania w oddalonym od świata miejscu z tajemnymi przejściami. „Nowe przygody..” z powodu ścigacza Nemo i rzucania spinningiem (tylko dlatego zgadzałem się chodzić z tatą na ryby, aby spróbować rzucać). „Tajemnica tajemnic” z powodu magicznej Pragi. „Złota rękawica” z powodu żeglowania.

Czytam właśnie po kolei wszystkie tomy raz jeszcze z synem i odkrywam wszystko na nowo. Bardzo lubię Bigosa… Za jego luz. Poza tym cenię Waldemara Baturę, jako „tego złego”. Nie zgadzam się oczywiście z jego postępowaniem, ale w konstrukcji opowieści nie ma to jak dobrze wymyślona postać negatywna.

2. Jakie książki przygodowe oprócz powieści Zbigniewa Nienackiego najchętniej czytywałaś w dzieciństwie?

Przede wszystkim wszystkie przygody Tomka Wilmowskiego. Niebywałą pasję do podróży wzbudziły we mnie te książki. Wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Marzyłem o podróży do Triestu, aby zobaczyć port, z którego wypływał w rejs do Australii. Sama Australia była poza zasięgiem przecież. Najbardziej podobała mi się „Tajemnicza wyprawa Tomka” i podróż po Syberii.



Kapituła konkursowa przyznała powieści wyróżnienie "za umiejętność pisania 
o sprawach młodzieży oraz stworzenie udanego scenariusza dla wakacyjnej przygody".


3. Skąd pomysł by zająć się książką przygodową dla młodzieży?

Moja córka popadała w uzależnienie od książek kilka lat temu. Czytała kilkadziesiąt rocznie. Uprosiła mnie, abym przeczytał jedną z nich. Wziąłem więc „Złodzieja pioruna” Ricka Riordana i przeczytałem. Kiedy skończyłem pomyślałem: eee, takie coś to i ja mógłbym napisać… Minęło kilka miesięcy i zabrałem się za „Koronę Cara”.

Pisałem z myślą, że jestem nastolatkiem i w czasie wakacji wpada mi do ręki książka, której nie znam. Zaczynam czytać i mnie wciąga. Nie myślałem na serio o wydaniu jej przed recenzją mojej córki. Kiedy powiedziała, że jest OK, bardzo mi ulżyło…

4. Na co autor zwraca największą uwagę pisząc dla dzieci lub młodzieży?

Musiałem się wystrzegać skomplikowanych odniesień historycznych, które uwielbiam, ale młodzież niekoniecznie. Starałem się tak wpleść je w opowiadanie historii, aby nie zanudziły czytelnika. Jednak jakaś wiedza jest potrzebna i musi się przewinąć. Staram się, aby historia opowiadana w powieści była jak najbliższa rzeczywistości. Stąd długo grzebię w źródłach. Musiałem uważać, aby wszyscy mówili językiem zrozumiałym i adekwatnym do wieku. Pisząc książkę zorientowałem się, że język kolokwialny różni się od pisanego. Choć brzmi to jak oczywistość, to jednak było to dla mnie „odkrycie”. Zapisanie zwykłej rozmowy okazało się niejasne.

Choć książka jest przygodowa i dotyczy poszukiwania skarbów, to chciałem wpleść kilka spraw, które wydają się ważne dla młodzieży. Z którymi muszą się borykać na co dzień. Nie zawsze im wszystko wychodzi, a my chcemy, żeby byli nieomylni…

Często opisuję muzykę, której słuchają bohaterowie. Wydaje mi się, że ona właśnie wygrywa z innymi rozrywkami i angażuje młodzież najbardziej. Kiedyś może uda mi się stworzyć „soundtrack” do książki J

5. Czy „Gdzie jest korona cara?” to Twój debiut literacki?

W takim sensie, że ukazała się drukiem, to tak. Dawno temu pisałem sobie różne rzeczy, ale większość zgubiłem. Tytuł „Gdzie jest korona cara?” wymyśliłem właśnie wtedy. Wynikał z fascynacji Zamkiem Czocha. Powstało do niego kilka wersji różnych historii, które działy się w różnych momentach historycznych. Tytuł został, ale historia opowiedziana w książce jest nowa.

6. Co spowodowało, że akcję w swojej książce umieściłeś na Dolnym Śląsku, głównie w okolicach zamku Czocha? Czy często odwiedzasz ten zamek?

Pochodzę z Wałbrzycha. Do zeszłego roku nikt nie wiedział gdzie to jest… Jednak cały Dolny Śląsk, to wielka opowieść o ukrytych przejściach, skarbach, przygodach. Do tego góry, przyroda, zamki. Nie ma lepszego miejsca do rozpoczynania takiego opowiadania.

Do Zamku Czocha trafiłem wiele lat temu. Była to kolejna wycieczka ze znajomymi. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Przeczytałem wszystko, co dało się znaleźć w bibliotekach i księgarniach na jego temat. Odwiedzałem go potem kilka razy i niezmiennie robi wspaniałe wrażenie. Polecam gorąco!

7. Jak długo trwała praca nad powieścią? Co sprawiło Ci najwięcej trudności?

Książkę pisałem rok. Pisanie jest moim hobby, a nie zawodem. Dlatego trwało to tak długo. Miałem możliwość pisania w chwilach wolnych od pracy i rodziny. Pisałem w podróży, czekając na spotkanie, zabijając czas w poczekalni. Dlatego największą trudnością było utrzymanie kontynuacji historii. Na przykład dopiero redakcja wychwyciła, że Monika na początku rozdziału jest we fioletowym sweterku, a na koniec w różowym… 


Zapraszam do dyskusji o powieści Artura Pacuły 
na Forum Miłośników Pana Samochodzika:


wtorek, 22 marca 2016

„Renegat”



Witold J. Ławrynowicz „Renegat”
Wojna wywiadów w 1926 r.


W mieszkaniu kapitana Niemojewskiego – jednego z bohaterów powieści historyczno-sensacyjnej pt. "Renegat" – zjawia się porucznik Czerski. Przychodzi późno i bez zapowiedzi, ale nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, zważywszy na fakt, że walczyli w jednym pułku w wojnie 1920. A jednak… Czerski jakiś czas temu zniknął, a wraz z nim tajne dokumenty ze sztabu, co rzuca na niego podejrzenie o zdradę. Teraz wraca i składa dawnemu koledze propozycję nie do odrzucenia. W Warszawie w przededniu zamachu majowego w 1926 r. wre walka wywiadów, bolszewiccy agenci nie przebierają w środkach, a gdzieś w otoczeniu prezydenta operuje szpieg. Renegat, który zdążył już poznać na własnej skórze metody działania sowieckich służb, do gry z nimi wciąga oficera polskiego kontrwywiadu. O co tak naprawdę gra Czerski? Czy Niemojewski zapłaci za to utratą życia i honoru? Tymczasem sytuacja w kraju wymyka się spod kontroli, następuje zamach stanu, a szpieg wciąż pozostaje nieuchwytny.

Źródło:




Witold Ławrynowicz opowiada o swojej najnowszej książce "Renegat"


Wydawnictwo LTW na Facebooku:


Wydawca: LTW
ISBN: 978-83-7565-440-0
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 312


piątek, 4 marca 2016

Siedem pytań do Agnieszki Chodkowskiej–Gyurics (część 2)




Agnieszka Chodkowska–Gyurics – tłumaczka i pisarka, 
współautorka powieści kryminalnej „Pan Whicher w Warszawie”


4. Pani ulubiony powieściowy detektyw?

Cóż, okażę się chyba mało oryginalna, ale nie ma detektywa nad Sherlocka Holmesa. To od Sherlocka Holmesa zaczęła się moja, trwająca do dzisiaj, przygoda z kryminałem. Oczywiście, od czasu gdy zachwyciłam się przygodami angielskiego detektywa  przeczytałam mnóstwo innych powieści kryminalnych, pewnie znacznie lepszych pod względem literackim, ale co z tego? Nie zapomina się pierwszej miłości. Sherlock Holmes ma na zawsze zapewnione miejsce w moim sercu i na półce mojej biblioteczki.

5. Wiem, że lubi Pani klasyczne kryminały. Czy sięga Pani także po polskie kryminały retro? Jeśli tak, które z nich ceni Pani najwyżej?

Jasne! Aczkolwiek musimy zacząć od tego, które kryminały są już na tyle dostojne, że można je zaliczyć do kategorii retro. Przecież to, co dla mnie jest historią, dla moich rodziców to kawał ich młodości, że o ulubionych lekturach dziadków nie wspomnę. Załóżmy jednak, na potrzeby tej rozmowy, że dla dużej części gości tego bloga kryminały z okresu PRL można uznać za powieści retro.

Jestem chyba ostatnią osobą, która tęskniłaby za słusznie minionym ustrojem, ale... jakież książki wtedy pisano! To był doprawdy złoty wiek polskiego kryminału. Serie „Z kluczykiem”, „Z jamnikiem”, czy nieco późniejsza Kryminał [KAW] zwana popularnie w narodzie „Różową okładką”, cóż to był za raj dla miłośników gatunku. Z tamtych czasów pamiętam świetne książki Zygmunta Zeydler-Zborowskiego, Jerzego Edigeya, czy Barbary  Gordon. Niejedną noc przez nich zarwałam, oj niejedną.

Natomiast dosłownie kilka lat temu poznałam, niesłusznie zapomnianego, Tadeusza Kosteckiego. Odkrycie zawdzięczam mojemu mężowi, który w domowych archiwach odszukał i podsunął mi lekko rozsypujący się egzemplarz jednej z książek tego autora. Przeczytałam jednym tchem, a potem już samo poszło, dopadłam wszystko, co tylko udało się zdobyć.

Na koniec wisienka na torcie, czyli Joe Alex. Jak dla mnie niedościgły wzór i obiekt nieustającego podziwu. Do tych książek wracam co roku. I wcale mi nie przeszkadza, że wiem kto zabił. Wakacje bez Joe Alexa to jak Boże Narodzenie bez Kevina.

6. Znalazłem informację, że debiutowała Pani publikując opowiadania w prasie. Czy były to również opowiadania kryminalne?

Debiutowałam opowiadaniem „Tajemnica zaginionych skarpetek”. Nietrudno się domyślić, że była to rzecz raczej żartobliwa, dodam tylko, że należąca do gatunku szeroko pojętej fantastyki. Napisałam ją w chwili desperacji, jakie zdarzają się każdemu tłumaczowi. Zawód ten, jak każdy inny, pełen jest momentów zwątpienia i zniechęcenia. Jeśli nie jest się Słomczyńskim albo Barańczakiem, a jedynie sprawnym rzemieślnikiem (za takiego się uważam), nie można za bardzo grymasić. Tłumaczy się to, co zleci wydawca, a to nie zawsze pokrywa się z tym, na co mielibyśmy ochotę. Czasem pracuje się nad prawdziwą perełką, a czasem nad gniotem niebywałym. Pisałam o tym zresztą w innym moim opowiadaniu „Babcia” – też należącym do gatunku SF. Nie ma chyba na świecie tłumacza, który choć raz w życiu nie krzyknąłby „Przecież napisałbym/napisałabym to sto razy lepiej!”. Wiem, że to nieskromne, ale uderzmy się w piersi. Kto nie miał podobnych uczuć patrząc na krzywo położone płytki, albo z trudem utrzymując równowagę w autobusie prowadzonym przez kierowcę z fantazją?

Oj, ale jakoś zabrnęłam w dygresje! Przepraszam. Wracając do meritum. „Pan Whicher w Warszawie” to moja pierwsza przygoda – jako twórcy – z kryminałem. Piszę górnolotnie „jako twórcy”, bo jak już wspominałam, jako odbiorca kocham kryminały od zawsze, czytam (i oglądam) ich mnóstwo.

Chociaż nie, właściwie nieco oszukuję. Przed „Panem Whicherem” zrobiłam dwa podejścia do opowiadania kryminalnego, ale poległam na braku wiedzy. Moje wyobrażanie o prowadzeniu śledztwa pochodzi głównie z seriali „07 zgłoś się”, „Komisarz Aleks” i kilku temu podobnych. Z całym szacunkiem dla twórców, trudno uznać te dzieła za rzetelny materiał źródłowy. Oto kilka, pierwszych z brzegu pytań, na które nie znam odpowiedzi. Jak wygląda prawdziwy protokół z sekcji zwłok? Jak długo trwa oczekiwanie na wyniki ekspertyz? Kto może o taką ekspertyzę wystąpić – przecież to są konkretne koszty, nie sądzę żeby każdy policjant mógł ot tak zażądać sobie takich wyrafinowanych badań? Jakie są procedury postępowania na miejscu zbrodni? Mogłabym tak wymaniać przez najbliższe trzy kwadranse. Paradoksalnie, dużo łatwiej jest znaleźć ogólnie dostępne informacje na temat procedur policyjnych w XIX wieku niż tych, które obowiązują współcześnie.

Inna sprawa, że nie bardzo wiem, gdzie bym mogła takie opowiadanie opublikować. O ile jest spore zapotrzebowanie na powieści kryminalne (im grubsze tym lepsze), to opowiadanie ma się nie najlepiej. Antologii prawie nikt nie wydaje, klasyczne papierowe czasopisma literackie są praktycznie na wymarciu. A dostępna na rynku prasa, poza kilkoma chlubnymi wyjątkami, prezentuje dość wątpliwy poziom, nad czym zresztą bardzo boleję także jako czytelnik. Mam jednak kilka pomysłów na opowiadania kryminale, więc kto wie? Być może znajdzie się gdzieś miejsce dla krótkiej formy – jeśli nie w publikacji tradycyjnej, to może gdzieś w Internecie.

7. Od wydania „Pana Whichera w Warszawie” upłynęło już niemal cztery lata. Czy doczekamy się kontynuacji powieści, czy też ma Pani inne plany pisarskie?

Pozwolę sobie zacząć od dygresji, aby uniknąć pewnego zamieszania. Wszelka praca literacka – pisanie i tłumaczenie, to moja działalność dodatkowa i, nie ukrywajmy, z punktu widzenia finansowego poboczna, a wręcz hobbistyczna. Stawki pisarza jakie są, każdy widzi. Na chlebuś (i masełko do chlebusia) zarabiam jako projektant i administrator baz danych. Nie mogę więc poświęcić pisaniu tyle czasu, ile bym chciała. Dodajmy do tego żmudne poszukiwania materiałów a powolne tempo pracy nad powieścią stajnie się oczywiste. Jest też kilka innych powodów tak długiego milczenia.

Pisząc „Pana Whichera w Warszawie” nie byliśmy pewni czy powieść spodoba się czytelnikom. Czekając na odzew zaangażowaliśmy się w kilka innych przedsięwzięć. Zostaliśmy między innymi zaproszeni do projektu, który miał zaowocować serią powieści kryminalnych wydawanych w formie elektronicznej. Z powodów różnych, niezależnych od nas, pomysł nie ujrzał światła dziennego. Bywa.

Przez te cztery lata mnóstwo czasu zajęły mi publikacje stricte zawodowe. Wydałam książkę poświęconą hurtowniom danych oraz cykl artykułów o tej samej tematyce. Mimo wszystko mam nadzieję, że za czas jakiś na półkach księgarń pojawi się ciąg dalszy przygód pana Whichera i Czernyszewskiego – jest wszak Czernyszewski bohaterem pełnoprawnym. Pomysł na kolejną powieść mieliśmy od dawna. Mogę zdradzić, że tym razem obaj panowie spotkają się na angielskiej prowincji. Wszelako pomysł pomysłem, a wykonanie wykonaniem. Powoli powieść zaczyna nabierać realnych kształtów. Tfu, tfu, odpukać, żeby nie zapeszyć.

Dziękuję za rozmowę.


Recenzja powieści „Pan Whicher w Warszawie”:

oraz pierwsza część wywiadu z autorką książki:


czwartek, 25 lutego 2016

Siedem pytań do Agnieszki Chodkowskiej–Gyurics (część 1)




Agnieszka Chodkowska–Gyurics – tłumaczka i pisarka, 
współautorka powieści kryminalnej „Pan Whicher w Warszawie”


1. Jakie są według Pani najbardziej istotne składniki dobrego kryminału retro?

To trudne pytanie. Gdyby ktokolwiek znał na nie wyczerpująca odpowiedź napisałby pewnie bestseller wszechczasów. Jednkowoż spróbuję podjąć wyzwanie i odpowiedzieć najlepiej jak umiem. Myślę, że przepis na dobry kryminał retro to ciekawy bohater, rzetelność pisarza i, oczywiście, zagadka do rozwiązania. Gdy się nad tym głębiej zastanowić, jest to przepis dający się odnieść do każdego gatunku literackiego, nie tylko do kryminału retro.

Najważniejszy jest bohater. Musi być wyrazisty. Powinien budzić emocje – nie ważne, czy będą to emocje pozytywne, czy negatywne, ważne żeby były intensywne. Jeśli polubimy bohatera będziemy z zapartym tchem śledzić jego poczynania, kibicować mu, przeżywać jego sukcesy i porażki. Gdy główna postać okaże kanalią, z niecierpliwością będziemy oczekiwać kiedy mu się w końcu noga powinie. Najgorzej gdy bohater jest mdły, nijaki. Wtedy jego poczynania są nam doskonale obojętne. Znam wiele arcydzieł literatury, praktycznie pozbawionych akcji, ale zawsze mają one bohatera. Nie musi to być konkretny Kowalski, Smith czy Iwanow, może to być bohater zbiorowy – naród, grupa społeczna czy etniczna, ród albo dynastia, czy chociażby stado pingwinów albo zbiorowisko mrówek. Nieważne. Ważne, że budzi emocje czytelnika.

Druga składowa dobrej książki, to rzetelne rzemiosło pisarskie. Niestety, coraz częściej, natrafiam na powieści byle jakie. Niby i pomysł autor miał, i postaci są fajne, i akcja wartka, ale całość tchnie chałturą na kilometr, poczynając od spraw czysto technicznych takich jak brak redakcji, czy korekty, po zwykłe niedoróbki autora. A to scena zakończona subtelnie jakby ją ktoś siekierą uciął, a to wątek niedomknięty jakby autor nie miał pomysłu na zakończenie, a to wołające o pomstę do nieba bzdury merytoryczne, bo się autorowi sprawdzić nie chciało. W przypadku kryminału retro rzetelność merytoryczna nabiera szczególnego znaczenia. Bardzo łatwo wpaść w pułapkę, zapomnieć, że czegoś w przeszłości nie było, że coś robiono inaczej, że obowiązywały inne zasady postępowania, itd. Nie twierdzę, że autor musi z góry wszystko wiedzieć. Powinien mieć jednak bardzo dużo pokory,  a jeśli czegoś nie jest w dwustu procentach pewny ma sprawdzać, sprawdzać i jeszcze raz sprawdzać.

Teraz, gdy mamy już fajnego (że pozwolę sobie na taki kolokwializm) bohatera i rzetelnego pisarza, możemy zająć się akcją. I tu wchodzimy w specyfikę gatunku. Gdy rzecz idzie o kryminale – czy to współczesnym, czy to retro, kwintesencją opowieści jest zagadka. Przy czym równie ważne jak odpowiedź na pytanie „kto zabił” jest pokazanie, w jaki sposób udało się dotrzeć do prawdy. W tym właśnie, w mozolnym rozwiązywaniu zagadki, wyszukiwaniu tropów, kojarzeniu faktów, wyciąganiu wniosków, tkwi istota kryminału. Niestety, wielu autorów albo tego nie rozumie, albo nie podziela mojej opinii i psuje książkę fatalnym zakończeniem. A to na detektywa, który przez kilkaset stron błądził niczym dziecko we mgle, spływa nagle nieuzasadnione niczym natchnienie, a to morderca targany wyrzutami sumienia pozostawia list z przyznaniem się do winy, a to w przypływie szczerości opowiada komuś o swej zbrodni z najdrobniejszymi szczegółami. Za każdym razem, gdy trafiam na takie rozwiązanie, czuję się oszukana.

2. Książkę „Pan Wicher w Warszawie” napisała Pani wspólnie z małżonkiem Tomaszem Bochińskim (autorem powieści fantasy i science-fiction – przyp. red.). Jak wyglądała praca nad kryminałem?

Na samym początku pracy postanowiliśmy z mężem, że „Pan Whicher w Warszawie” to nasze wspólne dziecko i wspólnie niesiemy za niego odpowiedzialność – wspólnie zbieramy zarówno cięgi jak i zaszczyty. Nie zdradzę więc, kto co napisał. Ciekawe, że znajomi próbowali zgadywać, ale procent trafień wynosi około 50%, czyli tyle ile wynika z rachunku prawdopodobieństwa. Mogę jednak uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć nieco o warsztacie.

„Pan Whicher w Warszawie” nie jest naszym pierwszym wspólnym tekstem. Swego czasu napisaliśmy opowiadanie „Tylko pieśń” (tekst można za darmo i legalnie pobrać tutaj: http://www.bazaebokow.robertjszmidt.pl/?q=taxonomy/term/110 ). Wspominam o tym bo dzięki temu doświadczeniu przystępując do pracy nad powieścią wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie doprowadzić wspólny projekt literacki końca bez rękoczynów, chociaż oboje jesteśmy niezłymi uparciuchami, a do tego gusty literackie mamy mocno rozbieżne (choć nie pozbawione części wspólnej).

Zaczęliśmy od opracowania ogólnego zarysu i ustalenia co wiemy, a czego nie wiemy. Rzeczy, których nie wiedzieliśmy, było znacznie więcej, nastąpiła więc żmudna faza gromadzenia informacji, zwana ostatnio z angielska researchem. Tu muszę z niejakim wstydem przyznać, że na tym etapie nieco się leniłam i lwią część pracy wykonał mąż. Ja tylko nieco poszperałam w materiałach rosyjskojęzycznych i przyłożyłam się do wyszukiwania ilustracji. Poza tym przyszłam na gotowe.

W końcu nadszedł czas pisania. Podzieliliśmy się scenami i ustaliliśmy, że każdy decyduje o szczegółach w obrębie swoich fragmentów. Co prawda, nie do końca się to udało – kilkakrotnie trzeba było wprowadzać zmiany. Nie ukrywam, że było to przyczyną dość burzliwych twórczych dyskusji, ale szczęśliwie jakoś doszliśmy do porozumienia.

To, że jesteśmy małżeństwem, niewątpliwie bardzo ułatwiło współpracę. Jak by na to nie patrzeć, współautor był zawsze osiągalny. W razie wątpliwości można było od razu porozmawiać, ustalić to i owo, coś zasugerować. Nie było dnia, żebyśmy nie rozmawiali o powieści. Czasami żartujemy, że ważną rolę w procesie twórczym odegrały nasze dwa psy – chcąc nie chcąc musimy codziennie chodzić na długie spacery. Każdy psiarz wie, że deszcz nie deszcz, śnieg nie śnieg, nie ma zmiłuj. Trzeba iść. A taki spacer to dobry czas na rozmowę. Także na rozmowę o kolejnych scenach, które trzeba napisać.

3. Co sprawiło Państwu najwięcej trudności w pracy nad powieścią, której akcja rozgrywa się pod koniec 1862 r. w Warszawie?

Drobiazgi. Ze sprawami zasadniczymi nie ma problemu – informacje są ogólnie dostępne. Bez trudu można dowiedzieć się wielu rzeczy na temat wydarzeń politycznych, niepokojów społecznych, czy wydarzeń kulturalnych. Przy odrobinie wysiłku można też ustalić jak wyglądało miasto – wystarczy poszperać w Internecie czy w bibliotece i znaleźć stare mapy, plany, ryciny, szkice. Ale gdy dochodzimy do drobiazgów zaczyna się problem. Oto przykład: nasz bohater chce napisać list, bierze do ręki... No właśnie, co bierze? Czym pisano pod koniec roku 1862? Gęsim piórem? Stalówką w obsadce? A może istniały już wieczne pióra? Albo inny przykład. Czym zapalić świecę? Czy wynaleziono już wtedy zapałki i czy były one powszechnie stosowane – przecież niektóre wynalazki przyjmują sie od razu, a inne bardzo opornie. Nigdy bym nie pomyślała, jak bardzo czasochłonne może być ustalenie takiego szczegółu.



Recenzja powieści „Pan Whicher w Warszawie”: