Agnieszka Chodkowska–Gyurics – tłumaczka
i pisarka,
współautorka powieści kryminalnej „Pan Whicher w Warszawie”
4. Pani ulubiony powieściowy detektyw?
Cóż, okażę się chyba mało
oryginalna, ale nie ma detektywa nad Sherlocka Holmesa. To od Sherlocka Holmesa
zaczęła się moja, trwająca do dzisiaj, przygoda z kryminałem. Oczywiście, od
czasu gdy zachwyciłam się przygodami angielskiego detektywa przeczytałam mnóstwo innych powieści
kryminalnych, pewnie znacznie lepszych pod względem literackim, ale co z tego?
Nie zapomina się pierwszej miłości. Sherlock Holmes ma na zawsze zapewnione
miejsce w moim sercu i na półce mojej biblioteczki.
5. Wiem, że lubi Pani klasyczne kryminały. Czy sięga Pani także po
polskie kryminały retro? Jeśli tak, które z nich ceni Pani najwyżej?
Jasne! Aczkolwiek musimy zacząć
od tego, które kryminały są już na tyle dostojne, że można je zaliczyć do
kategorii retro. Przecież to, co dla mnie jest historią, dla moich rodziców to
kawał ich młodości, że o ulubionych lekturach dziadków nie wspomnę. Załóżmy
jednak, na potrzeby tej rozmowy, że dla dużej części gości tego bloga kryminały
z okresu PRL można uznać za powieści retro.
Jestem chyba ostatnią osobą,
która tęskniłaby za słusznie minionym ustrojem, ale... jakież książki wtedy
pisano! To był doprawdy złoty wiek polskiego kryminału. Serie „Z kluczykiem”,
„Z jamnikiem”, czy nieco późniejsza Kryminał [KAW] zwana popularnie w narodzie
„Różową okładką”, cóż to był za raj dla miłośników gatunku. Z tamtych czasów pamiętam
świetne książki Zygmunta Zeydler-Zborowskiego, Jerzego Edigeya, czy
Barbary Gordon. Niejedną noc przez nich
zarwałam, oj niejedną.
Natomiast dosłownie kilka lat
temu poznałam, niesłusznie zapomnianego, Tadeusza Kosteckiego. Odkrycie
zawdzięczam mojemu mężowi, który w domowych archiwach odszukał i podsunął mi lekko
rozsypujący się egzemplarz jednej z książek tego autora. Przeczytałam jednym
tchem, a potem już samo poszło, dopadłam wszystko, co tylko udało się zdobyć.
Na koniec wisienka na torcie,
czyli Joe Alex. Jak dla mnie niedościgły wzór i obiekt nieustającego podziwu.
Do tych książek wracam co roku. I wcale mi nie przeszkadza, że wiem kto zabił.
Wakacje bez Joe Alexa to jak Boże Narodzenie bez Kevina.
6. Znalazłem informację, że debiutowała Pani publikując opowiadania w
prasie. Czy były to również opowiadania kryminalne?
Debiutowałam opowiadaniem
„Tajemnica zaginionych skarpetek”. Nietrudno się domyślić, że była to rzecz
raczej żartobliwa, dodam tylko, że należąca do gatunku szeroko pojętej
fantastyki. Napisałam ją w chwili desperacji, jakie zdarzają się każdemu
tłumaczowi. Zawód ten, jak każdy inny, pełen jest momentów zwątpienia i
zniechęcenia. Jeśli nie jest się Słomczyńskim albo Barańczakiem, a jedynie
sprawnym rzemieślnikiem (za takiego się uważam), nie można za bardzo grymasić.
Tłumaczy się to, co zleci wydawca, a to nie zawsze pokrywa się z tym, na co
mielibyśmy ochotę. Czasem pracuje się nad prawdziwą perełką, a czasem nad
gniotem niebywałym. Pisałam o tym zresztą w innym moim opowiadaniu „Babcia” –
też należącym do gatunku SF. Nie ma chyba na świecie tłumacza, który choć raz w
życiu nie krzyknąłby „Przecież napisałbym/napisałabym to sto razy lepiej!”.
Wiem, że to nieskromne, ale uderzmy się w piersi. Kto nie miał podobnych uczuć
patrząc na krzywo położone płytki, albo z trudem utrzymując równowagę w
autobusie prowadzonym przez kierowcę z fantazją?
Oj, ale jakoś zabrnęłam w
dygresje! Przepraszam. Wracając do meritum. „Pan Whicher w Warszawie” to moja
pierwsza przygoda – jako twórcy – z kryminałem. Piszę górnolotnie „jako
twórcy”, bo jak już wspominałam, jako odbiorca kocham kryminały od zawsze,
czytam (i oglądam) ich mnóstwo.
Chociaż nie, właściwie nieco
oszukuję. Przed „Panem Whicherem” zrobiłam dwa podejścia do opowiadania
kryminalnego, ale poległam na braku wiedzy. Moje wyobrażanie o prowadzeniu
śledztwa pochodzi głównie z seriali „07 zgłoś się”, „Komisarz Aleks” i kilku
temu podobnych. Z całym szacunkiem dla twórców, trudno uznać te dzieła za
rzetelny materiał źródłowy. Oto kilka, pierwszych z brzegu pytań, na które nie
znam odpowiedzi. Jak wygląda prawdziwy protokół z sekcji zwłok? Jak długo trwa
oczekiwanie na wyniki ekspertyz? Kto może o taką ekspertyzę wystąpić – przecież
to są konkretne koszty, nie sądzę żeby każdy policjant mógł ot tak zażądać
sobie takich wyrafinowanych badań? Jakie są procedury postępowania na miejscu
zbrodni? Mogłabym tak wymaniać przez najbliższe trzy kwadranse. Paradoksalnie,
dużo łatwiej jest znaleźć ogólnie dostępne informacje na temat procedur
policyjnych w XIX wieku niż tych, które obowiązują współcześnie.
Inna sprawa, że nie bardzo wiem,
gdzie bym mogła takie opowiadanie opublikować. O ile jest spore zapotrzebowanie
na powieści kryminalne (im grubsze tym lepsze), to opowiadanie ma się nie
najlepiej. Antologii prawie nikt nie wydaje, klasyczne papierowe czasopisma
literackie są praktycznie na wymarciu. A dostępna na rynku prasa, poza kilkoma
chlubnymi wyjątkami, prezentuje dość wątpliwy poziom, nad czym zresztą bardzo
boleję także jako czytelnik. Mam jednak kilka pomysłów na opowiadania
kryminale, więc kto wie? Być może znajdzie się gdzieś miejsce dla krótkiej
formy – jeśli nie w publikacji tradycyjnej, to może gdzieś w Internecie.
7. Od wydania „Pana Whichera w Warszawie” upłynęło już niemal cztery
lata. Czy doczekamy się kontynuacji powieści, czy też ma Pani inne plany
pisarskie?
Pozwolę sobie zacząć od dygresji,
aby uniknąć pewnego zamieszania. Wszelka praca literacka – pisanie i
tłumaczenie, to moja działalność dodatkowa i, nie ukrywajmy, z punktu widzenia
finansowego poboczna, a wręcz hobbistyczna. Stawki pisarza jakie są, każdy
widzi. Na chlebuś (i masełko do chlebusia) zarabiam jako projektant i
administrator baz danych. Nie mogę więc poświęcić pisaniu tyle czasu, ile bym
chciała. Dodajmy do tego żmudne poszukiwania materiałów a powolne tempo pracy
nad powieścią stajnie się oczywiste. Jest też kilka innych powodów tak długiego
milczenia.
Pisząc „Pana Whichera w
Warszawie” nie byliśmy pewni czy powieść spodoba się czytelnikom. Czekając na
odzew zaangażowaliśmy się w kilka innych przedsięwzięć. Zostaliśmy między
innymi zaproszeni do projektu, który miał zaowocować serią powieści
kryminalnych wydawanych w formie elektronicznej. Z powodów różnych,
niezależnych od nas, pomysł nie ujrzał światła dziennego. Bywa.
Przez te cztery lata mnóstwo
czasu zajęły mi publikacje stricte zawodowe. Wydałam książkę poświęconą
hurtowniom danych oraz cykl artykułów o tej samej tematyce. Mimo wszystko mam
nadzieję, że za czas jakiś na półkach księgarń pojawi się ciąg dalszy przygód pana
Whichera i Czernyszewskiego – jest wszak Czernyszewski bohaterem pełnoprawnym.
Pomysł na kolejną powieść mieliśmy od dawna. Mogę zdradzić, że tym razem obaj
panowie spotkają się na angielskiej prowincji. Wszelako pomysł pomysłem, a
wykonanie wykonaniem. Powoli powieść zaczyna nabierać realnych kształtów. Tfu,
tfu, odpukać, żeby nie zapeszyć.
Dziękuję za rozmowę.
Recenzja powieści „Pan Whicher w Warszawie”:
oraz pierwsza część wywiadu z autorką książki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz