Ewa Kołaczkowska „Skarb pradziadka”
Dwaj pochodzący z Warszawy
dwunastoletni chłopcy i ich nieco młodsza siostra przybywają na wakacje do
niewielkiego, położonego pośród pól i lasów miasteczka. Tu, w Zaraszowie
mieszka ich dziadek Filip Roszkowski oraz ciocia zwana pieszczotliwie Julisią. Dziadek
jest organistą w miejscowym kościele parafialnym, ciotka zajmuje się
prowadzeniem domu. Legenda głosi, że jeden z przodków starszego pana ukrył
gdzieś w budynku organistówki skarb. Odnalezienie kosztowności stało się celem
życia organisty. Niestety, mimo wielu lat poszukiwań, nie udało mu się znaleźć
wejścia prowadzącego do skrytki ze skarbem.
Młodzi ludzie postanawiają pomóc zgorzkniałemu
dziadkowi i sprawić aby na jego obliczu zagościły wreszcie radość i spokój.
Zakładając Związek Trzech Poszukiwaczy Skarbu dzieci są pewne, że to właśnie do
nich uśmiechnie się szczęście i wkrótce natrafią na trop, dzięki któremu
dokonają odkrycia, o którym przez długie lata będzie się rozprawiać w
Zaraszowie i okolicy. Nie jest to oczywiście proste zadanie i nim dzieciaki
dopną swego, przeżyją kilka przygód, poznając przy okazji wiele nieznanych,
chlubnych faktów z historii własnej rodziny. Trudno nie polubić trójki
sympatycznych, rezolutnych młodych bohaterów oraz ich naiwnej, dobrodusznej
cioci mieszkającej pod jednym dachem z groźnym i zamkniętym w sobie dziadkiem.
Akcja powieści rozgrywa się latem
1914 r., tuż przed wybuchem I wojny światowej. Pierwsze wydanie książki ukazało
się natomiast w 1957 r. Mimo to „Skarb pradziadka” jest utworem napisanym w tak
wspaniałym, staroświeckim stylu, jak dzieła dla młodych czytelników wydane
przed 1939 r. Mógłbym sobie czytać i czytać tę powieść, lecz niestety, liczy
ona zaledwie około 200 stron, okraszonych od czasu do czasu urokliwymi ilustracjami
Antoniego Uniechowskiego. Wielka szkoda, że niektóre z wątków nie zostały
rozwinięte a autorka nie zdecydowała się na niewielkie skomplikowanie fabuły,
co mogłoby sprawić, że powieść stałaby się atrakcyjniejsza dla nieco większego
(czytaj „starszego”) kręgu odbiorców.
Książce nie brak wartości
edukacyjnych i patriotycznych. Myliłby się jednak ten kto doszukiwałby się w niej
socjalistycznego moralizowania, czego nie ustrzegła się w swych pierwszych
utworach choćby Hanna Ożogowska (np. powieść dla dzieci „Na Karolewskiej”). Przeciwnie.
Ewa Kołaczkowska stworzyła niezwykle ciepły, słoneczny, z rzadka deszczowy,
małomiasteczkowy klimat. Pełna tajemniczych zakamarków organistówka, czy
mroczna krypta pod miejscowym kościołem zostały przedstawione tak plastycznie,
że nie trzeba zbytnio wysilać wyobraźni aby przenieść się do Zaraszowa i wraz z
bohaterami uczestniczyć w rozwiązywaniu zagadki historycznej, nawiązującej do
dramatycznych wydarzeń i walk powstańczych w 1863 r.
Być może na moją wysoką ocenę
powieści wpłynął fakt, że uwielbiałem spędzać wakacje tak jak Staszek, Tomek i
Helunia a bliźniaczo podobna do Zaraszowa miejscowość leżała kilka kilometrów
od wioski, w której mieszkali moi dziadkowie. Jedynie pod kościołem próżno było
szukać krypt, za to na cmentarzu znajdowało się wiele tajemniczych
nagrobków, z których do dziś większość, przy milczącej zgodzie kolejnych proboszczów,
zostało zastąpionych przez lastrykowe i granitowe pudełka.
Ewa Kołaczkowska
Ewa Kołaczkowska (1910-1985) nie
ma niestety w swoim dorobku zbyt wielu powieści, a te które widnieją w jej
bibliografii adresowane są raczej do znacznie młodszych czytelników. Mimo to
zachęcony lekturą „Skarbu pradziadka” zamierzam sprawdzić co
kryje się pod tytułami „Wakacje pana Burmistrza”[1] oraz „Lato w mieście”. W położonych na Lubelszczyźnie Strzyżewicach, w murowanym
dworku należącym niegdyś do rodziny Kołaczkowskich, znajduje się siedziba Gminnej
Biblioteki Publicznej, której patronką jest oczywiście autorka „Skarbu
pradziadka”[2]. Polecam.
Wydawca: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 1975
Liczba stron: 194
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz