Karolina Prawęcka „Mela Muter.
Gorączka życia”
Niezależna, konkretna, uparta.
Kochanka Leopolda Staffa, przyjaciółka Władysława Reymonta, niedoszła żona
młodszego o kilkanaście lat Raymonda Lefebvre’a. „Burzliwe życie osobiste
malarki było usłane tragediami, ale to ono było gwarantem, źródłem inspiracji,
postawy twórczej” uważa Karolina Prewęcka, która przez ostatnie dwa lata
„przyglądała się” niewątpliwie elektryzującej egzystencji Meli Muter. Opisała
ją w książce „Mela Muter. Gorączka życia”. Pierwsza biografia malarki przełomu
XIX i XX wieku trafiła na rynek 17 października nakładem wydawnictwa Fabuła
Fraza.
Po wywiadach-rzekach z aktorami
Stanisławą Celińską i Bohdanem Łazuką Karolina Prewęcka przyjrzała się Marii
Melanii Mutermilch z domu Klingsland, czyli Meli Muter. „Malarka żydowskiego
pochodzenia opowiadała o sobie w obrazach, nigdy nie stawiając fałszywej
kreski. Jej uczucia, przeżycia, troski, przemyślenia zostały zapisane w
postaciach, które portretowała. Portretowała nie tylko bohaterów, ale również
siebie” mówi Prewęcka. Dla przykładu na obrazie „Gra w szachy” pokazała męża
Michała Mutermilcha i ukochanego Leopolda Staffa. Zachwycony dziełem żony
Mutermilch nie miał pojęcia, że jego szachowy rywal, to wielka miłość jego
wybranki. „Każdy z nas ma emocje, coś w nas buzuje. W Meli Muter buzowało
bardzo dużo, ale potrafiła to umiejętnie skrywać”. Miała do tego swoje własne
narzędzie – obrazy, które po latach możemy uznać za swoisty pamiętnik malarki.
Gorączka emocji
Książkę Karoliny Prewęckiej można
określić mianem „opowieści osobistej”, choć autorka podkreśla, że starała się
siebie nie eksponować. „Opisałam drogę prowadzącą mnie do Meli oraz przebytą w
jej towarzystwie. Nie rywalizuję z historykami sztuki, czy znawcami szeroko
rozumianej epoki, w której żyła i tworzyła. Zdecydowałam się pójść za impulsem,
za spojrzeniem Meli, uwiecznionym przez Ignacego Łopieńskiego na obrazie, który
widziałam w Muzeum Narodowym” wyjaśnia. Grę oczu i magnetyzm spojrzenia Muter
wykorzystywała również w swojej twórczości. W oczach jej bohaterów albo jest
wszystko, albo nie ma w nich nic. „Spojrzenia są głębokie lub w ogóle ich nie
ma. A przez to, że nie ma nic, to może być wszystko. W oczach zawiera się
prawda. To klucz do portretów Meli Muter” podsumowuje Prewęcka.
Malarka ludzkich serc
Prawdopodobnie właśnie
„malowaniem prawdy” odstraszała… kobiety. „Wiele osób, choć może kobiety
szczególnie, tęskni za tym, by widzieć siebie piękniejszą, powabniejszą,
bardziej urokliwą. Muter malowała to, co widziała, wręcz wydobywała więcej –
wnętrze człowieka. Dlatego wzbudzała w kobietach niepokój”. Częściej za
sztalugą gościła mężczyzn. Ojciec malarki Fabian Klingsland
był mecenasem sztuki, wspierał między innymi pisarza Władysława Reymonta, który
z czasem stał się bliskim przyjacielem domu i angażującej się całym sercem w
relacje międzyludzkie Meli. Nigdy jednak nie mogła w pełni celebrować z
przyjacielem wyróżnienia go przez Kapitułę Nagrody Nobla – zbiegło się ono w
czasie z tragiczną, wciąż niewyjaśnioną, śmiercią syna Muter – Andrzeja.
Mela Muter niestrudzenie dążyła
do obranego celu. Pomimo licznych strat – nastoletniego brata Juliana, syna
Andrzeja, niedoszłego męża Raymonda – nie rezygnowała z malarstwa, z wyrażania
siebie w ten sposób. Artystka nie próbowała ukrywać swoich doświadczeń. Zdaniem
Karoliny Prewęckiej właśnie dzięki temu obrazy jej robią tak duże wrażenie i
wywołują emocje. „Kiedy maluje się szczerze, a nie po to, by się komuś
przypodobać, dzieło musi zwrócić uwagę. Ma siłę” wyjaśnia.
Życie z prawdą w tle
„Mela chciała po swojemu mówić o
ludziach. Twierdziła, że swoich bohaterów przedstawia tak, jak ich widzi. Do
prawdy o postaci, dokładała prawdę o sobie, o swojej osobowości, która
wykraczała poza ramy przeciętności”. Jej ulubieni bohaterowie to ludzie prości,
którzy nikogo nie udają, nie robią min, nie stroją się do portretów. Ci, którzy
nie przeszli do historii, ale opowiadali o sobie, przekazywali swoją prawdę
życia. „Muter malowała to, co widziała – chłopów z Bretanii, przechodniów z
warszawskich i paryskich ulic, starych Żydów i Polaków” wylicza Prewęcka. W
życiu często stawała na drugim planie, pozwalała błyszczeć swoim przyjaciołom.
W malarstwie również przykładała wielką wagę do tego, co dzieje się za
postacią. Dopuszczała ingerencję w dzieło już dawno po jego zakończeniu. Po
śmierci matki zamalowała płomień, który do tej pory tlił się na portrecie,
stworzonym jeszcze za życia Zuzanny Klingslandowej. Pod koniec życia
przemalowała wiele dzieł, niektóre zniszczyła.
Dzięki książce Karoliny
Prewęckiej „Mela Muter. Gorączka życia” malarka ma szansę na wyjście z cienia.
Czytelnicy natomiast, mogą zapoznać się z sylwetką fascynującej postaci, a przy
tym poznać nieznane dotąd tajemnice z życia koegzystujących z nią artystów.
Karolina Prewęcka –
dziennikarka i współautorka książek o ludziach kultury, m.in. aktorach
Stanisławie Celińskiej i Bohdanie Łazuce, śpiewaczkach operetkowych: Wandzie
Polańskiej i Elżbiecie Ryl-Górskiej. Interesuje się zwłaszcza losami Polaków na
tle XIX i XX wieku, w co wpisuje się niedawno wydana książka „Mag” o
przedwojennym jasnowidzu Stefanie Ossowieckim. Skończyła etnografię na
Uniwersytecie Warszawskim. Pochodzi z Lubrańca na Kujawach.
Źródło:
Wydawca: Fabuła Fraza
ISBN: 978-83-654-1143-3
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 240
Bardzo chętnie przeczytam!
OdpowiedzUsuń