Seria wydawnicza „Przywrócić Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu
społeczeństwu publikacje założycieli ruchu skautowego, twórców rozwoju idei i
metodyki harcerskiej z lat 1911–1946.
Dopiero na ostatniej zbiórce
przedobozowej dowiedziały się dziewczęta, że niedaleko od ich obozu, po drugiej
stronie rzeki zamieszka inna drużyna, prowadzona przez druhnę Halinę.
Druhna Halina, dziewczęta wiedziały o tym dobrze, była
najbliższą przyjaciółką ich drużynowej
— druhny Danusi, która teraz właśnie zwróciła się do nich z
zapytaniem:
— Co o tym myślicie? Czy jesteście zadowolone?
— Ach, druhno, to może być bardzo przyjemne — zauważyła
Krysia.
— Będziemy mogły urządzać różne gry polowe, bo tak to nas by
było trochę za mało — dodała żywo Kazia. — A ile ich będzie w tamtej drużynie,
druhno? — spytała Marysia, dwunastoletnia blada dziewczynka.
— Jeszcze nie wiadomo ściśle, ale zdaje się, że tyle co nas,
to znaczy osiem.
Sławomir W. Malinowski „Telewizja
Dziewcząt i Chłopców (1957–1993)”
Monografia autorstwa Sławomira W. Malinowskiego Telewizja
Dziewcząt i Chłopców (1957–1993). Historia niczym baśń z innego świata to
książka niezwykła. Mimo że jej tytuł sugeruje kronikarskie opracowanie na temat
jednej z redakcji polskiej telewizji publicznej, to w rzeczywistości jest to
opowieść (auto) biograficzna. Posiłkując się fragmentami wywiadów, publikacji
oraz dokumentów związanych z programami telewizyjnymi i audycjami radiowymi,
autor przedstawia okoliczności, w których działania i doświadczenia redaktorów
Telewizji Dziewcząt i Chłopców (TDC) wzbogaciły życie tysięcy dzieci i
młodzieży, ich rodzin, znajomych, podopiecznych w masowych akcjach. Jest to więc
wielobarwna mozaika osobistych historii, podana w formie gawędy, którą
charakteryzuje przystępność języka, lekkość stylu i czytelność przykładów.
Strukturę treści książki współtworzą dwie komplementarne części. Na pierwszą z
nich składają się rozdziały, w których mowa o pracy edukacyjnej zespołów oraz
współpracowników TDC, „Świata Młodych”, społecznych efektach ich wysiłku, a
także o ich recepcji w różnych środkach masowego komunikowania. Autor
przypomina niewątpliwie unikalne okoliczności realizacji programów dla dzieci
takich jak „Ekran z Bratkiem”, „Klub Pancernych”, „Latający Holender”,
„Niewidzialna Ręka”, „Zwierzyniec” i innych mniejszych produkcji.
Część druga to wywiady z ludźmi ekranu i nie tylko, w których
przewijają się wyjątkowe osobowości TDC, takie jak (w układzie alfabetycznym):
Artur Barciś, Bohdan Butenko, Maciej Damięcki, Bohdan Sienkiewicz, Michał
Sumiński i - oczywiście - Maciej Zimiński. Zarówno w rozdziałach o charakterze
kronikarskim, jak i w tych zawierających wywiady z gwiazdami TDC, Autor
odwołuje się do archiwalnych wydawnictw, listów od widzów, artykułów prasowych
itp., jednocześnie wyjaśniając mniej doświadczonym i młodszym czytelnikom fakty
z przeszłości charakterystyczne tylko dla PRL-owskiej rzeczywistości, a także
przybliżając w przypisach sylwetki cytowanych osób, charakterystyki
wspominanych miejsc i instytucji. Dzięki temu książka ta ma niewątpliwy walor
edukacyjny. Przybliżanie spraw tamtych lat, dziś często źle rozumianych, wręcz
deprecjonowanych w propagandzie tzw. polityki historycznej, to istotne
podejście do przeszłości, które wielu czytelnikom tej książki pozwoli odnaleźć
w niej samych siebie i z dumą oświadczyć: - Ja też to oglądałem, też byłem
członkiem tych klubów, też wraz z przyjaciółmi radośnie bawiłem się i pomagałem
innym.
Autor ukazał jasną stronę życia dzieci w PRL, dla których mimo trudności
materialnych, uczestnictwo w akcjach TDC i możliwość rozwijania swych pasji w
dobrym towarzystwie było nie tylko sposobem spędzania czasu wolnego, ale także
wartościowej edukacji, hartowania charakteru i spełniania marzeń na miarę
możliwości. Można stwierdzić, że książka ta stanowi jedyny w swoim rodzaju
oparty na faktach elementarz masowych działań edukacyjnych w przestrzeni
publicznej, podejmowanych z inicjatywy i inspiracji pełnych pasji dziennikarzy.
Autor wykazuje, jak efektywnie ludzie z pasją są w stanie zachęcić dzieci i
młodzież do działań prospołecznych, do wspólnego robienia rzeczy małych i
wielkich. W wielu miejscach tej książki zarówno Autor, jak i jego rozmówcy
podkreślają, że dziennikarze TDC nie mówili do dzieci, lecz rozmawiali z
dziećmi. Realizowali przez to korczakowski ideał traktowania dziecka jak
równoprawnego partnera w dyskusji i działaniach. [...] prof. UKW dr hab.
Przemysław Paweł Grzybowski Uniwersytet Kazimierza Wielkiego
Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957–1993). Historia niczym baśń z
innego świata Sławomira W. Malinowskiego obejmuje swoim zasięgiem niemal
cztery dekady historii polskich powojennych mediów. I już tylko dlatego jest
pozycją cenną i godną popularyzacji. Autor postawił sobie bardzo ambitny cel.
Podjął się komplementarnego opisu pewnego fenomenu kulturowego i medialnego,
jakim był blok programów skierowanych do dzieci i młodzieży wyprodukowanych
przez Telewizję Polską. Pomysł zrealizowany został ręką dziennikarza i
producenta filmowego, członka środowiska, który od wielu lat jest związany z
dziennikarstwem prasowym, radiowym i telewizyjnym. I właśnie ta środowiskowa
perspektywa nadaje narracji piętna wyjątkowości. Sławomir W. Malinowski
zaproponował współczesnemu odbiorcy fascynującą podróż w przeszłość
zorientowaną na przywołanie dawno wygaszonych emocji i fascynacji związanych z
percepcją komunikatów medialnych młodych ludzi. A to spojrzenie z punktu
widzenia odbiorcy uzupełnił perspektywą badacza, rekonstruktora,
dokumentalisty. Bezcenne poznawczo są partie, w których autor przywołuje opinie
dziennikarzy i osób odpowiedzialnych za emisję programów, w których zdradza się
sekrety produkcji, opowiada o warsztacie, zdradza spektakularne „wpadki”.
Dostęp do tych wartościowych źródeł mógł mieć tylko człowiek mocno wpisany w
środowisko. [...] Dr hab. Joanna Szydłowska, prof. UWM Instytut
Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w
Olsztynie
Odbieram tę książkę szczególnie mocno. Z
niesłabnącym zainteresowaniem przeczytałam maszynopis książki Telewizja
Dziewcząt i Chłopców. Podtytuł Historia niczym baśń z innego świata w
pełni oddaje moje wrażenia. Ale najważniejsze, że byłby to świat możliwy, gdyby
decydenci myśleli o społeczeństwie a nie o swojej karierze. Znamienne, że jest
to pierwsza praca wykazująca – nie tylko w sferze teoretycznej – pozytywne
oddziaływanie telewizji. [...] Pragnę podkreślić wielki talent literacki Sławomira Malinowskiego i
piękną, coraz rzadziej spotykaną polszczyznę. Prof. Maria Szyszkowska
Uniwersytet Warszawski
Marian Miszczuk „Ignacy Płonka i
jego system zastępowy”
Nareszcie mamy książkę o polskiej
wersji systemu zastępowego jako fundamentalnej formy pracy metodą
skautową. Publikacja została przygotowana w bardzo dobrym momencie. Współczesne
harcerstwo przeżywa kryzys pracy u podstaw, w małych grupach społecznych,
jakimi są zastępy. Coraz częściej młodzi-dorośli chcieliby od razu kierować
drużyną czy nawet szczepem, ale nie mają w swoim doświadczeniu przywódczym
pracy z mała grupą-zastępem, a to właśnie ta jednostka jest początkiem sztuki
kierowania ludzkimi zespołami w ruchu, którego akcje i zadania będą wymagały od
instruktorów sprawdzania się w różnych strukturach i sytuacjach społecznych.
Bohater niniejszej książki Ignacy Płonka swoje życie poświęcił wychowaniu i
nauczaniu kolejnych młodych pokoleń Polaków. Wykorzystując metodykę skautową,
skutecznie trafiał do młodych ludzi, a oni uważali go za autorytet, ale też
przyjaciela i starszego brata. Potrafił skutecznie wdrażać system zastępowy,
czyli kwintesencję skautingu, w Brzozowie, Tarnobrzegu, Palestynie i Wielkiej
Brytanii.
Tworzenie środowiska harcerskiego
zaczynał zawsze od wyszkolenia zastępowych, a kierując nimi, organizował
doskonałe drużyny i hufce harcerskie. Jako jeden z wielu instruktorów
harcerskich twórczo dostosowywał metodykę skautową do warunków, w których
przyszło mu działać. Nie poprawiał tego systemu, nie udziwniał go, ale
perfekcyjnie wprowadzał w życie, w pracy drużyn, którymi kierował, a potem
przez 33 lata propagował na łamach redagowanego przez siebie czasopisma „Na
Tropie”. Przyjrzyjmy się temu systemowi i jego twórcy.
Nareszcie mamy w ofercie wydawniczej
książkę o polskiej wersji systemu zastępowego jako fundamentalnej formy pracy
metodą skautową. […] Jednym z powodów przetrwania ponad sto lat skautingu na
całym świecie jest właśnie swoistego rodzaju łatwość stosowania sytemu
zastępowego, w którym zastępowy musi poradzić sobie z własnymi rówieśnikami,
odsłaniając przed nimi w toku pełnienia służby swoje uzdolnienia, pasje,
zainteresowania i harcerską wiedzę. Najpierw trzeba umieć stać się dla harcerzy
naturalnym dla nich przewodnikiem, akceptowanym i podziwianym przez nich
wędrowcem, który podąża wraz z tą małą społecznością szlakiem ponadczasowych
wartości. Nigdzie indziej harcerze nie nauczą się służyć Bogu i Ojczyźnie, nie
poznają, nie zinterioryzują i nie włączą w strukturę własnych działań oraz
całożyciowej postawy treści Przyrzeczenia Harcerskiego, by być im wiernym
zachowując prawo do samostanowienia i samowychowania. […] Uniwersalność metody
skautowej/harcerskiej polega właśnie na tym, że do jej stosowania nie potrzeba
uniwersytetów, kolegiów, instytucji specjalnie kształcących przyszłych liderów
do pracy z młodymi, ba, z rówieśnikami. […] Bohater tej książki nie studiował
pedagogiki harcerskiej, ale tworzył własną pedagogię w naturalnych warunkach
uczenia się w działaniu i przez działanie, mając jednak wiedzę na temat celów,
zasad i metod pracy drużyny skautowej, która nie może prawidłowo funkcjonować,
jeśli nie działają w niej zastępy. Mamy tu także ciekawą historię „wykluwania
się” w środowisku oddalonym od bibliotek, elit i akademii utalentowanego
lidera, samouka, pracującego nad sobą młodzieńca, który w trudnych warunkach
kształtował najpierw swój charakter. […] Po raz pierwszy mamy dostęp do tekstów
źródłowych Ignacego Płonki, który pięknie pisze o tym, jak pełnić rolę
zastępowego, odkrywając w sobie instynkt wodza, wrażliwość społeczną i poczucie
odpowiedzialności, by stawać się skutecznym „rzeźbiarzem młodych serc i
charakterów”. Z recenzji prof. zw. dr hab. Bogusław Śliwerski hm.
Aleksander Ordża-Dawid „Pamiętnik Wojenny
Harcerza 1918-1920”
Seria wydawnicza „Przywrócić
Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu
skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939.
Wydając drukiem „Pamiętnik Wojenny Harcerza“, miałem na celu zapoznanie
ogółu z duchem harcerstwa w latach wojny polsko - rosyjskiej (1918—1920 r.). Harcerze,
widząc grożące Ojczyźnie niebezpieczeństwo, z gotowością stanęli pod broń, by
wraz z innymi walczyć o świętą sprawę niepodległości. Jedenasty rok mija od
wiekopomnego zwycięstwa Polaków nad Rosją, a jednak nie ukazała się dotąd
praca, która odzwierciedlałaby dokładnie udział w wojnie harcerza polskiego.
Postanowiłem lukę tę wypełnić, wydając niniejszą książkę. Zaznaczam, że
w pracy tej nie znajdzie Czytelnik nic zmyślonego. Wszystkie fakty są
autentyczne i przeżycia prawdziwe. „Pamiętnik Wojenny Harcerza“ jest moim osobistym pamiętnikiem, który kreśliłem,
jako harcerz, ot tak, dla siebie, nie przypuszczając nawet, że po jedenastu
latach posłuży mi jako materjał do książki. Treść pamiętnika, pisanego przeze
mnie, jako harcerza-gimnazistę, a później, jako harcerza-żołnierza, nie uległa
żadnym zmianom.
„Harcerz“ został ten sam, z przed jedenastu lat; uległa natomiast
pewnym modyfikacjom jego szata, jego mundur: ze skromniutkiego, ciasnego i z
konieczności w czasie wojny zaniedbanego, zrobił się obszerny, odświeżony i
przystrojony. Należy to rozumieć w tym sensie, że z suchych, zwięzłych,
pisanych w swoim czasie naprędce, notatek, nie zmieniając w niczem Prawdy,
stworzyłem tę oto książkę. Posiałem w niej niejedno zdrowe ziarno. Obym był
szczęśliwym siewcą! (Przedmowa autora)
Rarańcza, czyn wielki, krwawy
szaleńczy, owiany tajemniczością ponurej nocy zimowej, rozświetlonej błyskiem
wybuchających granatów bojowych i szczekotem maszynowych karabinów. Marsz długi, przeciągły,
pospieszny marsz i ukoronowanie jego, to zamiana kilku słów z przeciwnikiem,
strzały, śmierć, jęki rannych i dogorywujących. Huk i świst pocisków artylerji
austrjackiej. Masą szli, nie było jednego, któryby się zawahał. Tyle nocy
spędzonych przy ogniskach obozowych prześnili i przegwarzyli o tej chwili, w
której danem im będzie zmierzyć się ze śmiertelnym ich wrogiem i wreszcie
doczekali się tej chwili.
Podał ją wróg sam przez zdradę
swoją niecną. Poszli, przed nimi zwarte szeregi armji austrjackiej, czekające
na chwilę ich przybycia, liczące na to, że walka z nimi, utrudzonymi odbyciem
trzydziestokilometrowego marszu, będzie lekką i zwycięską, a oni, błyskawicą
runęli na przeciwników, zmięszali, siłą uderzenia zgnietli, rozbili i ruszyli
wprost przed siebie, na los niepewny, na nowe walki, życie tułacze, w wysoko
wzniesionym sztandarem Wolności Polski.
Poszli, — II-ga Żelazna Brygada
Legjonów Polskich poszła nowym szlakiem, jako pochodnia wzniecająca wszędzie
zarzewie walki i czynu, ogarniająca płomieniem wszystkie serca polskie,
podniecając je do buntu, do nieustępliwej wojny o Polskę, o wolność naszą. Zerwali
wszystko za sobą, wypowiadając i zaczynając wojnę równocześnie ze wszystkimi
naszymi wrogami w imię i dla Wolności Polski.
Zwyciężyli, ten pierwszy
zwycięski bój pod Rarańczą dał im moc wiary w przyszłość i możność oglądania na
swoje własne oczy rozbłysłej Jutrzenki Wolności, przed którą pochylili swe
czoła i poszli dalej krwawo wyrąbywać granice Polski, krwią swoją i trupami wytyczać
przyszłe linje graniczne, ku chwale, pożytkowi i spokoju przyszłych
pokoleń. A nad nimi królował i wiódł ich do boju zwycięski, mocarny i
nieogarnięty w swej mocy duch zakutego w więzieniu magdeburskiem Brygadjera
Piłsudskiego. Rarańcza ! ! !
Było nas sześciu chłopców,
urwisów z pod ciemnej gwiazdy, wyrzutków o ile nie społeczeństwa, to już
przynajmniej kilku szkół. Uczyliśmy się, rzecz prosta, ohydnie w całem słowa
tego znaczeniu. Ulubionym naszym sportem było: w lecie obieranie sąsiednich ogrodów
z jabłek i wogóle owoców, w zimie zaś „podjeżdżanie“ bliźnich na sankach w ten
sposób, by zwalać ich z nóg, oczywiście zawsze niechcący. Staliśmy się plagą
miasta, a nawet przedmieść. Nasze temperamenty doskonale znała nawet leniwa
policja rosyjska, na nasz widok „izwoszczyki“ zaciskali w grubych dłoniach
biczyska, wcale niedwuznaczne rzucając w naszym kierunku spojrzenia. Włócące
się zdziczałe psy mijały nas w promieniu rzutu kamieniem, powarkując groźnie,
żydziaki uciekały z krzykiem, a stare, brodate żydy spluwały w naszą stronę,
szepcąc jakoweś, zapewne o pomstę do nieba wołające, przekleństwa.
My, jakkolwiek zapisani byliśmy
do ksiąg ludności jako katolicy, a temsamem jako Polacy, uważaliśmy się zawsze
za indjan, a czasem za tatarów, rzadko i tylko w kościele za prawowiernych
rzymskich katolików. Sługiwaliśmy od czasu do czasu do niedzielnej Mszy
świętej, co oczywiście nie przeszkadzało nam ani odrobinki w robieniu
dobrodusznemu proboszczowi miłych psikusów w chwili, gdy odprawiał sumę, a
kościelny miast pilnować księżego ogrodu szykował kadzielnicę. Raz, pamiętam,
obraliśmy doszczętnie w pół godziny wszystkie porzeczki, a było tego dość
sporo.
Mnóstwo jeszcze nasuwa mi się
podobnych przykładów naszego beztroskiego żywota młodych apaszów, lecz nie
chcąc nużyć Szanownych Czytelników, pominę je milczeniem. Naraz fantazja
nasza została pewnego dnia schwytana mocno za bary i osadzona, jak rozbrykany
koń na jednem miejscu...
Groźne chmury przysłoniły jasny
horyzont wojenny. Pierwsze niepowodzenie i coś nakształt niewiary w własne
siły, zaczęło wnikać w niezachwiane dotąd szeregi. Żołnierz bił się jeszcze i
siła wydanych rozkazów utrzymywała go w karbach karności, ale wyczuć można już
było niezdrową atmosferę zdenerwowania i lęku przed czemś strasznem co się
zbliżało, a czego wstrzymać już nie było można. Zawodzić zaczynali najlepsi.
Czyżby stalowa moc w jaką zdawały się zaklinać naszego żolnierza wypadki, miała
nie ostać się przed nową, cięższą może niż dotąd próbą. Czyżby te pełne
jakiegoś żywiołowego rozpędu boje i ten szary wysiłek, co nowe laury do już
zdobytych dodawał, miały się stać jeno wspomnieniem przelotnem, bo nie
umocnionem stałością?
Dźwięczał i drgał bólem serdecznym
głos wewnętrzny, który mówił, że załamała się dusza żołnierska i blednąć
zaczyna gwiazda zwycięstw. A przecież nie tak to dawno jeszcze odnajdywaliśmy
szlaki, któremi ongiś szła fala rycerstwa polskiego na sławne boje ze Wschodem
i jeszcze w świeżej pamięci pozostawał ów moment, gdy przez kijowską bramę
wjeżdżały hufce Odrodzonej Polski.
Kawalec należał do tej licznej
grupy ówczesnej młodzieży polskiej, która zafascynowała się skautingiem od
początku jego powstania i na zawsze pozostała mu wierna. W maju 1911 roku
uczniowie klasy Vb c.k. I WSR pod kierunkiem nauczyciela Hermana Mojmira odbyli
dwudniową wycieczkę w okolice Melsztyna. W ruinach zamkowych postanowili
założyć drużynę skautową. Patrolowym patrolu „Lisów” został najprawdopodobniej
Kawalec. We wrześniu 1912 roku samodzielna drużyna połączyła się („nastąpiła fuzja”)
z drużynami podległymi władzom skautowym, a tym samym sokolim. Otrzymała numer
VI, imię Bartosza Głowackiego i barwę niebieską. W roku szkolnym 1912/1913 w
c.k. I WSR działała VI KDS licząca 48 skautów, której kuratorem (w praktyce
drużynowym) był Herman Mojmir. W „Raporcie 6 Krakowskiej dr. skautowej za okres
1 XII 1913 do 1 stycznia 1914”
Kawalec został wymieniony wśród kadry drużyny: „zawód akad. handl., członek SDS
Sokoła”.
Aktywnie uczestniczył w pracach
Skautowego Komitetu Bojkotowego towarów pochodzących z Niemiec, który powstał
we wrześniu 1913 roku. W tym też czasie został mianowany przez Krakowską Radę
Drużynowych podchorążym (przybocznym) VI KDS, której drużynowym był Stefan
Kuta, późniejszy komendant męskiej Chorągwi Krakowskiej. W roku szkolnym
1913/1914 drużyna miała dwie zbiórki tygodniowo w lokalu „Sokoła”, a ponadto
regularnie organizowano wycieczki w okolice Krakowa. Delegatem, czyli opiekunem
ze strony szkoły, był dr med. Herman Mojmir, nauczyciel gimnastyki, wielki
zwolennik skautingu. Na terenie I c.k. Szkoły Realnej, gdzie działała
„Szóstka”, urządzono skautowe warsztaty stolarskie, introligatorskie oraz
kramik skautowy i antykwarnie. Od stycznia 1914 roku Kuta równolegle prowadził
VII KDS im. Zawiszy Czarnego, działającą na terenie II c.k. Szkoły Realnej w
liczbie 15 skautów, na 330 uczniów. Łącznie Kuta dowodził 67 skautami, w pełni
umundurowanymi i posiadającymi wyposażenie skautowe. Skauci prenumerowali
rekordową liczbę pisma „Skaut” – 60 egzemplarzy, a biblioteczka liczyła 101 książek.
Kuta dużą wagę przykładał do wycieczek krajoznawczych oraz ćwiczeń polowych,
których celem było zarówno poznawanie kraju, jak i przygotowanie militarne.
Gospodarz klasy stoi obok katedry i wyczytuje nazwiska
uczniów. Wywołani podchodzą do nauczyciela i odbierają z jego rąk świadectwa
całorocznej pracy.
W pierwszej ławce siedzi Romek Orkowski. Dużemi,
jasno-niebieskiemi oczyma śledzi pilnie każdy ruch wychowawcy i czeka chwili,
kiedy usłyszy swoje nazwisko i będzie się mógł przekonać naocznie, jaką
otrzymał cenzurę. Jest pewny, że będzie promowany do klasy szóstej, jednakowoż
zdaje sobie doskonale sprawę, że jest zdenerwowany, uczuwa przyspieszone bicie
serca i lekkie, ledwie odczuwalne wewnętrzne drżenie.
— Orszulski! — wywołuje profesor.
Na dźwięk pierwszych głosek podnosi się Romek szybko i równie szybko siada z
powrotem, przekonawszy się, że to nie o niego chodzi.
Cały szereg nazwisk i uwag: promocja, jedna poprawka, promocja, pozostawienie
na drugi rok, dwie poprawki, promocja...
Niecierpliwość Romka rośnie z każdą niemal sekundą.
— Może mojego świadectwa zapomniał przynieść? — przebiega mu
przez głowę szybka myśl.
Kolega z prawej strony trąca go w bok.
— Romek! patrz, mam „dryndę“ z algebry, całe szczęście, że
tylko jedna!
Romek bierze z rąk kolegi świadectwo i przegląda je. W
roztargnieniu jednakże prawie nic nie widzi, nie rozróżnia liter, wyrazów i
cyfr.
W tej chwili słyszy głośno wypowiedziane swoje nazwisko.
Przez moment doznaje skostnienia i zamarcia wszystkich członków.
— Masz dobre stopnie — słyszy pochwałę
profesora — jesteś pilnym uczniem.
Płomień radości przebiega przez ciało Romka, obejmuje go dobroczynnym,
rozkosznym dreszczem.
— Więc dziś jeszcze — myśli uszczęśliwiony — będę mógł jechać
do Olszanki, jeszcze dziś...
Po wyjściu profesora żegna się z kolegami i wybiega szybko na ulicę.
Ciocia Zagrzejewska, u której mieszka, czeka już na niego, wyglądając przez
okno.
— Ciociu, ciociu, promocja! — krzyczy zdyszanym głosem —
dobre stopnie!
W trzy kwadranse potem siedzi Romek w wagonie obok trzech nieznajomych panów,
głośno o czymś rozprawiających.
Wstał ranek pogodny i świeży. Wyszło
z za nieboskłonu dobre, poczciwe wiosenne słońce i uśmiechać się poczęło do
wszego stworzenia i wszelakiej rzeczy. Padły snopy złocistych promieni i na tę
czarną ziemię, która dyszeć poczęła i budzić się z martwoty długich miesięcy
zimowych i wonieć tymi zapachami, które tak biorą za serce każdego człowieka
przyrodę miłującego... Dyszała radośnie, ale i ciężko równocześnie, umęczona,
przesiąknięta „gorącą żołnierską krwią młodą“, zryta granatami, skopana rowami
strzeleckiemi, odrutowana, pokryta mogiłami — ziemia polska na kresach
wschodnich... Tyle burz przewaliło się przez nią, tyle nóg ją tratowało, tylu
miała panów, którzy ją po macoszemu traktowali, nie pamiętając tego, co im już
dała i coby jeszcze dać mogła... Niewdzięczni, źli przywłaszczyciele!... Aż oto
do rodzonej Matki wrócili prawi, dobrzy synowie. I już jej nie dadzą nikomu,
ale najwyższą opieką otoczą, taką serdeczną synowską opieką...
Bo oni Ją kochają całą duszą!
Szeroka, wolna przestrzeń, lekko pofałdowana. Grupa drzew nagich, okaleczonych
bezlitośnie, a wśród nich maleńka chata, poszczerbiona i pokiereszowana, jak te
drzewa — towarzysze.
Wewnątrz, w jednej izbie cała
liczna rodzina i kilkunastu żołnierzy z placówki.
— Tabiniak, wstawać! — budził
właśnie pan kapral śpiącego pod stołem żołnierza — zmienicie wedetę. Był to
niemłody już, wąsaty „wojak“, który długo jakoś nie mógł się przebudzić i
dopiero kiedy komendant warty wrzasnął na cały głos, ocknął się nagle, zerwał z
legowiska i uderzył całą siłą głową w spód stołu.
— A bodajcie! — wyrwała mu się z
ust skarga, której zawtórował śmiech wszystkich obecnych.
Wygramolił się z pod stołu, wyciągnął zbolałe niewygodnem leżeniem członki,
wyprostował się i w tej chwili padł mu na twarz blask słońca.
Pod tym wpływem, zaspana,
skrzywiona twarz jego rozjaśniła się jakoś dziwnie; zapomniał o doznanym tak
niedawno bólu i patrzył szeroko otwartemi oczyma przez okno, hen, ku wznoszącym
się z ziemi wiosennym oparom.
Widać było w tem spojrzeniu tyle
zachwytu i równocześnie jakiegoś ognia, że kapral, który już miał krzyknąć na
niego, by prędzej się zbierał, położył mu lekko rękę na ramieniu i powiedział
łagodnie:
— No chodźcie, Tabiniak, bo czas
zmienić Ważnego!
Drgnął na całem ciele, potem
nerwowo chwycił karabin i wyszedł szybkim krokiem na pole.
Zajął stanowisko w dziupli drzewnej ale zaraz potem wychylił się i począł
patrzeć wokoło. On tak dobrze znał te pierwsze dni wiosny; tak pilnie śledził
niegdyś każdy najdrobniejszy objaw nowego życia w przyrodzie, gdy je z taką
troskliwością rył pługiem i pod zasiew przygotowywał.
To było przed wojną, a teraz, od
sześciu lat już nie oddawał się tej umiłowanej pracy, bo wojować musiał na
różnych frontach.
Mógł wprawdzie pójść po
skończonej wojnie do domu, ale nie uczynił tego, bo uważał, że skoro musiał
tyle lat służyć obcej sprawie, to może, to powinien teraz służyć własnej.
To była wielka z jego strony
ofiara, bo tak tęsknił do swej roli, do zagrody, do gospodarstwa.
Przerwał wątek myśli, oparł
karabin o drzewo, przykląkł, rozpostarł szeroko ręce, jakgdyby chciał objąć
niemi ziemię i do serca ją przytulić i począł szeptać:
— Hej, ziemio ty moja, tak już
długo odłogiem tu leżysz, nie ma się kto zająć tobą, nie ma cię kto rozorać...
Ale niedługo przyjdzie czas, że pod naszem trwałem władaniem będziesz i wtedy
zaopiekują się tobą — polskie chłopy... Już my to sprawimy...
Nagle drgnął, zwrócił głowę w
stronę chaty i począł się wsłuchiwać w śpiew, ku niemu idący...
...Wesoły nam dzień dziś nastał... Alleluja!
Jego towarzysze obchodzili święta
Wielkanocne...
Pan kapral ukroił kilkanaście
małych kromek żołnierskiego chleba i zaczął obdzielać nim swych ludzi,
składając im życzenia.
Aleksander Hauke-Nowak „Ze wspomnień skauta-legjonisty”
Pierwsze wydanie tej broszury
ukazało się w 1917 r. nakładem autora w Warszawie. Zarówno ze względu na treść
wspomnień, ujętych pod wspólnym tytułem „Z pamiętnika Strzelca“, jak i na okres
okupacji niemieckiej, musiał być to druk nielegalny. Pomoc techniczną przy
wydaniu broszury okazała mi księgarnia warszawska Piotra Borkowskiego. Na treść
„Z pamiętnika Strzelca“ złożyło się 7 artykułów, zawierających wspomnienia
osobiste od lipca 1914 r., to znaczy od wyjazdu z Warszawy na kurs
instruktorski Polskich Drużyn Strzeleckich w Nowym Sączu, aż po lipiec 1915 r.
to znaczy do bitwy pod Tarłowem. Kolejno są to więc bezpośrednie przeżycia i
wrażenia uczestnika kursu podoficerskiego w Nowym Sączu, żołnierza pierwszej
kompanji kadrowej i wreszcie sierżanta 3 kompanji, III bataljonu, 1 pułku
brygady Józefa Piłsudskiego, z wiosennej ofensywy roku 1915 w Królestwie.
Czas napisania tych artykułów
jest różny. Niektóre powstały natychmiast pod bezpośredniem wrażeniem na polu
bitwy, lub w chwilach odpoczynku w rezerwie, inne pisane w szpitalach Pragi,
Wiednia i Kamieńska, inne wreszcie pisane dopiero po roku w miejscach mej pracy
konspiracyjnej w P. O. W. Bezpośrednio po napisaniu drukowane były poszczególne
wspomnienia w różnych dziennikach i czasopismach: w „Nowej Reformie“,
„Naprzodzie“, „Głosie Narodu“, „Wiedeńskim Kurjerze Polskim“, piotrkowskich
„Wiadomościach Polskich“, warszawskim „Widnokręgu“. Skromnym celem który sobie
autor postawił przy pisaniu tych wspomnień było bezpośrednie chwytanie wrażeń i
przeżyć niemal na gorącym uczynku, utrwalenie ich bezpośredniości dla
przyszłych historyków, oraz rozpowszechnienie dla propagandy w owych trudnych
czasach czynu legjonowego.
Tą myślą kierowany wydałem
pierwsze wydanie w niewielkiej stosunkowo ilości, które rozeszły się szybko i
dziś broszura ta stała się unikatem wydawniczym. Wobec częstych zapytań i
poszukiwań pierwszego wydania przez historyków i zbieraczy źródeł, przygotowałem
do druku wydanie drugie, wiążąc je z Jubileuszowym Zlotem Harcerstwa w lipcu
1935 r. w Spale. Z tej racji drugie wydanie uzupełniam na początku dwoma
wspomnieniami z czasów tajnego skautingu w Warszawie. Są to opisy wycieczek
skautowych I Drużyny Skautowej im. Romualda Traugutta w Warszawie w latach 1913
i 1914 r., do której należałem od początku jej założenia w roku 1911, pełniąc
kolejno funkcje zastępowego i plutonowego.
Te wspomnienia skautowe drukowane
dotychczas jedynie w warszawskim „Skaucie“, uległy w niniejszem wydaniu
najpoważniejszym poprawkom i przeróbkom, gdyż styl i sposób ujęcia tematu przez
ucznia klasy 6 realnej był zbyt surowy i nieporadny, pomimo poprawienia jeszcze
takim potrosze pozostał. W dalszych artykułach, które weszły z pierwszego
wydania poczyniłem tylko niewielkie poprawki stylu i pisowni. Na zakończenie
niniejszego wydania dodaję dwa artykuły napisane w Poznaniu w 1920 r. i tam
drukowane w jednodniówkach.
Nauczycielkami gorzałkonowskiemi były dwie siostry, panny
Złotopolskie. Młode, pełne werwy i życia, przejęte ideałami harcerskiemi.
Mieszkały sobie po prostu, ale wytwornie.
Właśnie skończyły poprawianie zadań szkolnych.
— Wiesz co ptasiuniu — zagadnęła starsza Marja — pójdziemy
do miasteczka...
— Bój się Boga, teraz pod wieczór iść milę piechotą, kiedy w dodatku jestem tak
zmęczona dzisiejszą nauką...
— Nie mamy już żadnych zapasów, a ja jestem głodna...
— To trudno, nie umrzemy przecież.
— Więc pójdę sama.
— Nie puszczę cię. Sądzę, że uda nam się zakupić we wsi trochę chleba i mleka.
— Wątpię, ci ludzie są bez sumienia. To jest niesłychane, żeby chłopstwo
odnosiło się tak do swoich własnych nauczycielek, które dla ich dobra
pracują...
— Jeszcze nas nie znają...
— Źli ludzie.
Ostatecznie poszły.
We wsi panował gwar i ruch. Na widok nauczycielek dzieci
przerywały zabawę i przyglądały im się z otwartemi buziami, zaledwie jednak te
oddalały się, zaczęły wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki i rzucać za niemi
kamykami i patyczkami. Napotkani po drodze wieśniacy, patrzyli na nie z podełba
nie kłaniając się zupełnie.
— Siostry uśmiechnęły się smutnie.
— Dzicy ludzie... Pamiętasz Stefciu Idzikowce? Jak tam garnęli się do nas
chłopkowie...
— Ej Mary, a gdzież to ta twoja dotychczasowa pogoda?
Weszły do chaty jednego ze swoich uczniów. Brud,
nieporządek, nędza, wyzierały tu z każdego kąta. Na tapczanie jęczała chora
gospodyni. Marja zabrała się do opatrzenia chorej rany, a potem do robienia
porządku, Stefanja zajęła się trojgiem drobnych dzieci, które wyprowadziła na
podwórze.
Czteroletnie bobo rozpoczęło zaraz z nauczycielką rozmowę:
— A Jaśka nima.
— A gdzież to poszedł?
— Pognał bydło.
— Kiedy wróci do domu?
— Nie wiem.
— Pewnie na wieczerzę.
— Eh, my nie będziemy wieczerzać.
— Dlaczegóż to mój mały?
— Bo matusia chora.
— No, a tatuś gdzie jest?
— Tatusia nima.
— A gdzie się podział?
— Zakopali go do ziemi.
Tu małemu stanęły łzy w oczach, a zaraz potem rozpłakał się
serdecznie. Marja utuliła dziecię, a potem nakarmiła.
Równocześnie Marja prowadziła rozmowę z gospodynią.
— A gdzież to wasz mąż?
— Zabili go.
— Jakto... kto?
— A te psubraty, te zbóje, te żandarmy austryjackie.
Twarz jej posiniała z gniewu, a ręce zacisnęły się kurczowo...
więcej w książce
Seria wydawnicza „Przywrócić
Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu
skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939. To
książki zakazane po 1945 roku, wycofywane z bibliotek i niszczone przez
komunistyczne władze PRL. Nazwiska autorów, ich twórczość, były wymazywane
przez cenzurę i niedostępne dla kolejnych pokoleń młodzieży, instruktorów
harcerskich, wychowawców, pracowników naukowych. Władze harcerskie w socjalistycznym
państwie dokładały wszelkich starań, by odciąć harcerstwo od historii i wpływów
idei skautowej oraz by z inspiracji partii, nadać mu formę pionierskiej
organizacji. Ideologia urzędowa w historii harcerstwa wpierw gorączkowo
poszukiwała „postępowych tradycji”, a następnie z jeszcze większym
zaangażowaniem legitymizowała każdy taki skrawek narodowej historii. Ten
przekaz historyczny lepszego, nowego, socjalistycznego harcerstwa wzmacniały
ówczesne publikacje.
Solidarnościowy zryw społeczny lat osiemdziesiątych minionego stulecia,
porozumienia Okrągłego Stołu, odzyskanie wolności po 1989 roku umożliwiły
odrodzenie ruchu harcerskiego, sięgnięcie do jego źródeł, historii i tradycji.
Coraz więcej jest prac poświęconych harcerstwu. Nadal jednak brakuje wznowień
źródłowych publikacji, które w latach 1911–1939 miały wpływ na rozwój idei
harcerskiej i organizacji, kształtowanie postaw harcerskich i kształcenie kadry
instruktorskiej oraz społeczny wizerunek ZHP. Warto je przypomnieć, ponieważ
wszystko, cokolwiek myślimy i czynimy, ma swoje bezpośrednie lub pośrednie,
pozytywne lub negatywne, uświadamiane lub nie, źródła w tym, co myśleli i
czynili nasi poprzednicy.
"Dotarły tak do skraju puszczy. Tu droga rozgałęziała się i szła w
dwie strony, a trzy ścieżki zagłębiały się w puszczę. Dwie ścieżki i oba
odgałęzienia drogi opatrzone były nakreślonymi na wilgotnej ziemi znakami X:
„Nie tędy droga”. Na trzeciej ścieżce widać było w głębi dużą strzałkę, ułożoną
z zielonych szyszek sosny.
- Tą ścieżką idziemy.
- Poczekajcie, tu jeszcze jest jakiś znak.
- Aha, kwadrat ze strzałką. – To znaczy, że tu jest gdzieś ukryty list.
- W środku jest liczba 2. Powinien więc być o dwa kroki od kwadratu w kierunku
strzałki.
- To gdzieś koło tego pnia.
- Ale gdzie?...”
Czy harcerki znalazły list? O ich
przygodach i przeżyciach w drużynie i na obozie harcerskim dowiesz się z
najnowszego reprintu książki „Jak dobrze nam…” Zofii Bardówny (Instytut
Wydawniczy „Biblioteka Polska”, Warszawa 1936), wznowionego przez oficynę
wydawniczą Impuls z Krakowa.
Autorka książki była w latach 30.
członkinią kręgu starszoharcerskiego „Wilcze Gniazdo” Chorągwi Warszawskiej
Organizacji Harcerek. Zofja Bardówna, to pseudonim literacki utalentowanej,
także graficznie, malarsko, instruktorki, piszącej powieści dla młodzieży. W
konspiracji była żołnierzem ZWZ-AK, Komendy Głównej Armii Krajowej-Oddziału II
(Informacyjno-Wywiadowczego), w stopniu strzelca. W powstaniu warszawskim
pracowała w sztabie Grupy Północ na Starym Mieście. Zginęła 31 sierpnia 1944
roku przy ul. Świętojańskiej w czasie powstania warszawskiego.
Po wojnie nie wznawiana,
wykreślona przez cenzurę, wymazana przez socjalistyczne władze z pamięci
kolejnych harcerskich pokoleń. Z rozproszonych okruchów informacji odtworzyłem
fragment jej biografii, a z twórczości pozostały pojedyncze egzemplarze.
Przywrócić Pamięć - reprinty harcerskie 1911–1946
Seria wydawnicza „Przywrócić
Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu
skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939. To
książki zakazane po 1945 roku, wycofywane z bibliotek i niszczone przez
komunistyczne władze PRL. Nazwiska autorów, ich twórczość, były wymazywane
przez cenzurę i niedostępne dla kolejnych pokoleń młodzieży, instruktorów
harcerskich, wychowawców, pracowników naukowych. Władze harcerskie w socjalistycznym
państwie dokładały wszelkich starań, by odciąć harcerstwo od historii i wpływów
idei skautowej oraz by z inspiracji partii, nadać mu formę pionierskiej
organizacji. Ideologia urzędowa w historii harcerstwa wpierw gorączkowo
poszukiwała „postępowych tradycji”, a następnie z jeszcze większym
zaangażowaniem legitymizowała każdy taki skrawek narodowej historii. Ten
przekaz historyczny lepszego, nowego, socjalistycznego harcerstwa wzmacniały
ówczesne publikacje.
Solidarnościowy zryw społeczny lat osiemdziesiątych minionego stulecia,
porozumienia Okrągłego Stołu, odzyskanie wolności po 1989 roku umożliwiły
odrodzenie ruchu harcerskiego, sięgnięcie do jego źródeł, historii i tradycji.
Coraz więcej jest prac poświęconych harcerstwu. Nadal jednak brakuje wznowień
źródłowych publikacji, które w latach 1911–1939 miały wpływ na rozwój idei
harcerskiej i organizacji, kształtowanie postaw harcerskich i kształcenie kadry
instruktorskiej oraz społeczny wizerunek ZHP. Warto je przypomnieć, ponieważ
wszystko, cokolwiek myślimy i czynimy, ma swoje bezpośrednie lub pośrednie,
pozytywne lub negatywne, uświadamiane lub nie, źródła w tym, co myśleli i
czynili nasi poprzednicy.
Seria wydawnicza „Przywrócić
Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu
skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939. To
książki zakazane po 1945 roku, wycofywane z bibliotek i niszczone przez
komunistyczne władze PRL. Nazwiska autorów, ich twórczość, były wymazywane
przez cenzurę i niedostępne dla kolejnych pokoleń młodzieży, instruktorów
harcerskich, wychowawców, pracowników naukowych. Władze harcerskie w
socjalistycznym państwie dokładały wszelkich starań, by odciąć harcerstwo od
historii i wpływów idei skautowej oraz by z inspiracji partii, nadać mu formę
pionierskiej organizacji. Ideologia urzędowa w historii harcerstwa wpierw
gorączkowo poszukiwała „postępowych tradycji”, a następnie z jeszcze większym
zaangażowaniem legitymizowała każdy taki skrawek narodowej historii. Ten
przekaz historyczny lepszego, nowego, socjalistycznego harcerstwa wzmacniały
ówczesne publikacje.
Solidarnościowy zryw społeczny lat osiemdziesiątych minionego stulecia,
porozumienia Okrągłego Stołu, odzyskanie wolności po 1989 roku umożliwiły
odrodzenie ruchu harcerskiego, sięgnięcie do jego źródeł, historii i tradycji.
Coraz więcej jest prac poświęconych harcerstwu. Nadal jednak brakuje wznowień
źródłowych publikacji, które w latach 1911–1939 miały wpływ na rozwój idei harcerskiej
i organizacji, kształtowanie postaw harcerskich i kształcenie kadry
instruktorskiej oraz społeczny wizerunek ZHP. Warto je przypomnieć, ponieważ
wszystko, cokolwiek myślimy i czynimy, ma swoje bezpośrednie lub pośrednie,
pozytywne lub negatywne, uświadamiane lub nie, źródła w tym, co myśleli i
czynili nasi poprzednicy.