Kacper Soszka „Jasne Słońce o
brzasku. Birma”
Początek XXI wieku w Birmie to
być może początek wielkich przemian. Być może początek nowych nadziei,
poszukiwania sprawiedliwości, ery demokratyzacji. Uśpiony kraj, zamknięty
w dekadach ucisku rządów wojskowej junty, budzi się i kusi globtroterów
wonią wszechobecnej niepewności. Jednym z nich jest autor powieści. Jego
nieodparta chęć poszukiwania prawdy najprostszymi drogami kieruje wzrok do
kraju nad Morzem Andamańskim. Już sam start nie ułatwia wędrówki. Kradzież
oszczędności na dzień przed wyjazdem uruchamia lawinę obaw i napięć, ale
też gwarancję przygody, podróży do miejsca, gdzie nie można nikomu ufać, choć
wszyscy wydają się być życzliwi; gdzie ogarnia poczucie ciągłego strachu
i politycznego zatęchłego klimatu, choć jest rześko i słonecznie. Jest to
niewątpliwie miejsce nieznane, obce i nęcące. Odcięte od zachodniego
świata, pozbawione podróżniczych portretów i publikacji dziennikarskich,
niezrozumiałe dla obcych i niepozwalające się zrozumieć.
Pierwsze dni wyprawy to zderzenie
z systemem rządów, który brutalnie sprowadza na ziemię. Permanentna
kontrola, wrażenie podążania ścieżką wytyczoną przez kogoś innego – trudno
psychice pogodzić się z taką prawdą. W kraju, w którym nie można
wypłacić z bankomatu pieniędzy, nie ma Internetu i nie działa sieć
telefonii komórkowej, a wszystkie granice lądowe są zamknięte, co
uniemożliwia skrócenie miesięcznego pobytu, trzeba liczyć na własne
doświadczenie i wiedzę. Konieczność nocowania w nietanich rządowych
hotelach zmusza do ucieczki na głęboką prowincję – w poszukiwaniu
spokoju, beztroski, normalności. Jednak północ kraju okazuje się tylko
powierzchownie odseparowanym od oczu aparatczyków Jasnego Słońca azylem.
Wymuszona brakiem pieniędzy tułaczka rodzi więc ambiwalentne uczucia. Te
jednak, z biegiem dni, pozwalają postrzegać Birmę w jej naturalnej
postaci. Mieszkając w Lon Tonie, poznajemy obyczaje i tradycje
państwa, uczymy się języka i życia w gęstej atmosferze niepewnego
jutra. Z każdym dniem nad jeziorem Indawgyi oswajamy się z nową
rzeczywistością i stajemy się mieszkańcami, a nie wędrowcami. Daje to
natchnienie do rozpoczęcia drugiego okresu — wojaży wzdłuż rzeki Irawadi.
Zaokrętowanie na towarowym promie nie przychodzi z łatwością, ale za to
wprowadza w melancholijny nastrój kolejnych dni. Teraz z poziomu
rzeki możemy doświadczyć tego, co niedostępne dla większości turystów. Proste,
biedne życie; ciężka praca ludzi niemających energii do walki o wolność; obraz
Trzeciego Świata, którego zwyczajność zatrze się z upływem najbliższych
lat. Koleje losu niesione majestatyczną rzeką utożsamiają się z duchem
Birmy. Główny bohater wpada w ckliwą pętlę, która tak bardzo pasuje do
buddyjskiego środowiska. Wszystko jest spójne, wszystko zdaje się być częścią
niekończącej sansary.
Pamiętnik z podróży obejmuje
jedynie trzynaście dni – krótki wycinek z birmańskiego pobytu
i jeszcze mniejszy procent siedmiomiesięcznych wojaży po Azji
Południowo-Wschodniej. Dlaczego akurat ten okres? Dlaczego tak znikomy? Autor
stara się odnaleźć odpowiedzi na wiele pytań dotyczących życia w Trzecim
Świecie: czasu, którego przemijania nie doświadczymy; drogi, którą zmierzamy,
wybierając kierunek pasji. Uczestniczymy w podróży odważnej
i świadomej, nawiązującej w wielu miejscach do wypraw
z poprzednich lat. Opowieść poza przygodowym rdzeniem ma charakter
polityczno-historycznego przekroju państwa, w którym nic nie pozostaje
bezrefleksyjne i obojętne. Momentami filozoficzna, momentami bardzo
przyziemna, ale prawdziwa i szczera, bo przedstawiająca najprostsze
zdarzenia, życie.
Źródło:
Recenzja książki:
Wydawca: Bernardinum
ISBN: 978-83-8127-292-6
Rok wydania: 2020
Liczba stron: 288
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz