piątek, 27 grudnia 2013

"Pitaval krakowski"


Stanisław Salmonowicz, Janusz Szwaja, Stanisław Waltoś "Pitaval krakowski"


Często sięgam po powieści historyczne, lubię od czasu do czasu przeczytać dobry kryminał, którego akcja dzieje się kilkadziesiąt lat temu. Wszystkie najlepsze cechy tych gatunków łączy w sobie „Pitaval krakowski” Stanisława Salmonowicza, Janusza Szwai i Stanisława Waltosia. Pitaval to zbiór relacji z głośnych przed laty procesów sądowych. Podczas lektury „Pitavalu krakowskiego” mamy okazję niemal trzydzieści razy zanurzyć się w przeszłość i otrzeć o dramatyczne przeżycia dawnych mieszkańców podwawelskiego grodu.

Iście drakońskie kary spadały bowiem już w epoce renesansu na przedstawicieli różnych profesji. I tak niejaką Jadwigę trudniącą się nierządem wrzucono do Wisły a służącą która zabiła swą panią skazano na upieczenie żywcem. Jedna z dawnych Krakowianek za matkobójstwo została „utopiona w worku z zaszytym psem i kotem”[1] a szyja niejednego cudzołożnika poczuła zimnie, stalowe ostrze katowskiego topora.

Bulwersuje nas dziś rozkład moralny części duchowieństwa, a tymczasem już w XVI w. „gorszące wybryki zakonników były na porządku dziennym.”[2] Nie gorsi od nich byli krakowscy żacy, którzy zasłynęli jako „wielce rozpustni, lekkomyślni, knajpiarze, pijacy, oddani szpetnym chuciom, skłonni do bitek i zabójstw.”[3]

Nieco obszerniejsza jest druga część Pitavalu, obejmująca sprawy kryminalne z drugiej połowy XIX w. oraz okresu do wybuchu II wojny światowej. Możemy zapoznać się m.in. z głośną przed laty sprawą długoletniego uwięzienia w klasztorze Karmelitanek Bosych zakonnicy Barbary Ubryk oraz z pierwszymi, nieudanymi próbami wykrycia zbrodniarza za pomocą telepatii, co miało miejsce w 1921 r. Po odzyskaniu niepodległości na przestępców nie czekały aż tak wymyślne kary jak czterysta lat wcześniej. Warto tu wspomnieć o jednej, mianowicie zabójca musiał liczyć się z długoletnim, ciężkim więzieniem, obostrzonym twardym łożem co miesiąc oraz ciemnicą każdego dnia w rocznicę popełnienia zbrodni.

Autorzy wykonali olbrzymią pracę. Nie zawsze mogli dotrzeć do akt sądowych, których wiele zaginęło podczas wojennej zawieruchy i późniejszych dziejowych zakrętów historii, korzystali więc z roczników dawnych czasopism jak np. „Ilustrowany Kurier codzienny,”  „Kurier Poranny” czy „Tajny Detektyw.” Publikacja zawiera kilka wkładek z fotografiami bohaterów: ofiar, katów, miejsc i narzędzi zbrodni. Możemy spojrzeć w oczy „Pięknej Zośce” – jednej z najsłynniejszych krakowskich modelek lat dwudziestych bestialsko zamordowanej przez męża czy też podziwiać wystrojoną w wytworny kapelusz Marię Ciunkiewiczową, która w latach międzywojennych zasłynęła jako jedna z pierwszych oszustek ubezpieczeniowych. Wielu budynków przedstawionych na fotografiach nie znajdziemy już dziś spacerując krakowskimi ulicami. Zdjęcia pochodzą m.in. z Archiwum Miasta Krakowa, Biblioteki Jagiellońskiej, Muzeum Narodowego w Krakowie jak również zbiorów prywatnych. Choć w wielu przypadkach nie było to możliwe względu na brak świadków, czy też źródeł, autorzy często podejmowali próby oceny przebiegów wydarzeń z patrząc na nie z perspektywy dnia dzisiejszego.

Historie przedstawione w „Pitavalu krakowskim” są wciągające niczym najlepsze powieści kryminalne. Wielka w tym zasługa autorów, którzy potrafili przełożyć terminologię akt sądowych na język przystępny dla każdego czytelnika, okraszając go obficie licznymi ciekawostkami z minionych lat. Nie skąpili opisów miasta, kamienic, wnętrz domów, obyczajów i charakterów ludzkich, tworząc barwną kryminalną mozaikę Krakowa na przestrzeni kilku stuleci.


[1] „Pitaval krakowski” s. 71.
[2] Tamże, s. 25.
[3] Tamże, s. 27.




Wydawnictwo: Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas
ISBN: 97883-242-1229-3
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 734

Moja ocena: 6/6


-------
Prof. Janusz Szwaja i prof. Stanisław Waltoś opowiadają o „Pitavalu krakowskim”: 

niedziela, 22 grudnia 2013

Radosnych Świąt Bożego Narodzenia,

Miłych chwil przy wigilijnym stole,

Wspaniałych książkowych prezentów pod choinką,

Oraz wielu literackich odkryć w Nowym Roku,

Wszystkim Gościom i Czytelnikom 

Bloga ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA

Życzy Autor


piątek, 20 grudnia 2013

"Nieuchwytne skarby"


Stanisław Pasławski "Nieuchwytne skarby"



Rodzina pani Marii Umbrelskiej pogrążona jest w kłopotach finansowych. Pani Maria z trudem wiąże koniec z końcem. Mieszkająca w podupadającym majątku ziemskim kobieta zastanawia się skąd weźmie pieniądze na najpotrzebniejsze wydatki. Martwi się także o środki niezbędne na dalsze kształcenie dwunastoletniej córki - Lenki. Daleki krewny Umbrelskich, bogaty stary kawaler Ewaryst Zomeczek pragnie adoptować córkę Marii. W zamian za to obiecuje, że Lenka zostanie jedyną spadkobierczynią jego ogromnej fortuny, pałacu w Krępichowie oraz rozległych włości. Pani Maria nie może się zdecydować na rozstanie z Lenką, zwleka więc z podjęciem decyzji o wyjeździe do stryja.

Takich oporów nie miała kuzynka Ewarysta, panna Anna Brzyniecka, która wraz z córką Eweliną zawitała w progi krępichowskiego pałacu. Krewniaczka wszelkimi sposobami próbuje wkraść się w łaski Ewarysta, licząc że schorowany stryj zapisze swój majątek jej córce. Mimo iż krnąbrna i zarozumiała Ewelina nie potrafiła wzbudzić sympatii stryja, umiejętne zabiegi matki doprowadzają w końcu do tego, że Brzyniecka osiąga swój cel. Pan Zomeczek zapisuje Ewelinie cały majątek, za wyjątkiem jednego skrzydła pałacu, które przypada Lence. Po śmierci Ewarysta, Anna Brzyniecka wraz z córką są przekonane, że stryj posiadał jeszcze kosztowności i pieniądze, które ukrył w części pałacu zapisanej w testamencie Lence. Ponadto okazuje się, że istnieje jeszcze jeden testament, w którym Zomeczek cały swój majątek zapisuje córce pani Umbrelskiej.

Brzyniecka podważa w sądzie akt ostatniej woli stryja Ewarysta, w rezultacie czego Umbrelska za sfałszowanie dokumentu zostaje niesłusznie skazana na kilkuletnie więzienie. Córeczkę pani Marii „bierze w opiekę” gnębicielka jej matki, która wszelkimi sposobami usiłuje wydobyć z dziewczynki informację o miejscu okrycia skarbu. Nie wie, że Lenka również nie ma pojęcia o tajemniczej skrytce. Nie pomaga dręczenie dziecka ani ciągłe poszukiwania. Skarbiec długo pozostaje nieodnaleziony.

Powieści księdza Stanisława Pasławskiego nie wystawiłem zwyczajowej oceny pod recenzją. Jak możemy przeczytać w podtytule, powieść ta pisana jest co prawda dla młodzieży, ale  innej młodzieży. Młodzieży z innych czasów. Książka nie jest tak uniwersalna jak chociażby przypomniany przeze mnie jakiś czas temu „Szatan z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego. Konstrukcja powieści jest momentami bardzo naiwna i przewidywalna. Autor nie operuje także polszczyzną tak barwnie i finezyjnie jak Makuszyński.

Stanisław Pasławski był osobą duchowną, co nie pozostało bez wpływu na fabułę. Bohaterki niezwłocznie przebaczają swoim ciemiężycielkom każde przewinienie. Modlą się za nich. Kiedy zgrzeszą choćby myślą, od razu tego żałują. Nie znalazłem informacji aby powieść „Nieuchwytne skarby” była kiedykolwiek wznowiona. Prawdopodobnie już nigdy to się nie stanie, a ocalałe egzemplarze skasowane z półek bibliotecznych, omijane przez Czytelników na wyprzedażach, zakończą żywot w skupach makulatury.

Zaglądając do takich powieści, możemy przeć kilka chwil poczuć, co wzruszało przed snem naszych rodziców i dziadków. Możemy wyobrazić sobie, co czytali zapalając lampę naftową, o czym rozmawiali wracając ze szkoły do rodzinnego domu. Pożółkłe kartki, często zastępcza okładka odpadająca od grzbietu, treść mogąca wzbudzać uśmiech politowania na twarzach czytelników modnych skandynawskich powieści sensacyjnych, a jednak mam olbrzymi sentyment do takich powieści. Dużą radość sprawia mi, kiedy co jakiś czas uda mi się odkryć zupełnie zapomnianą książkę i przywrócić jej choć na chwilę życie na stronach mojego bloga.


Wydawnictwo: Wydawnictwo Księży Pallotynów. Ołtarzew k. Warszawy
Rok wydania: 1947
Liczba stron: 240



czwartek, 5 grudnia 2013

"Bogini z labradoru"


Konrad T. Lewandowski "Bogini z labradoru"


Zbrodnie, okultyzm, intrygi i seks wypełniają powieść Konrada T. Lewandowskiego „Bogini z labradoru.” Dużo się dzieje a zaczyna dość banalnie. Z podróży poślubnej wraca świeżo upieczony małżonek, nadkomisarz policji Jerzy Drwęcki. Na warszawskim dworcu kolejowym czeka na niego pułkownik Wieniawa-Długoszowski. Mamy jesień 1928 r. Wkrótce rozpoczną się uroczystości dziesiątej rocznicy odzyskania niepodległości. Wieniawa obawia się, że przygotowania do obchodów może zakłócić sekta okultystów, w skład której wchodzi wielu stołecznych prominentów. Okazuje się, że stowarzyszenie okultystów-patriotów Astral Narodu do swojej działalności wciągnęło samą panią Komendantową. Pułkownik prosi Drwęckiego aby zajął się tą sprawą. Działać trzeba dyskretnie, gdyż okultyści wszędzie mają swoich ludzi. Po pewnym czasie okazuje się, że kluczowe znaczenie dla sprawy ma tajemniczy posąg bogini wykonany z minerału zwanego labradorem. 

Konrad T. Lewandowski wiele miejsca poświęcił sekretom alkowy młodego małżeństwa. Marysia Drwęcka nie należy do kobiet pruderyjnych. Kiedy mąż jest w pracy, ona dokształca się czytając „Kamasutrę.” Śmiało eksperymentuje w łóżku a jej rozciągliwe, ponętne ciało kusi Jerzego każdego ranka i wieczora. Co ciekawe, po upojnych uniesieniach małżonka nadal jest głodna wrażeń. Nie chodzi jej jednak o kolejne łóżkowe wygibasy a o wojenne przeżycia małżonka. Okazuje się bowiem, że przedmałżeńskie życie Drwęckiego pełne jest skrywanych przed nią mrocznych tajemnic. Kilka lat przed objęciem stanowiska nadkomisarza, mąż Marysi brał udział w krwawych walkach w obronie Lwowa. Z jego ręki padło kilkudziesięciu żołnierzy. Niejednokrotnie otarł się o śmierć. 

W powieści przewija się szereg barwnych postaci. Niektóre z nich, jak babcia i wujaszek Hiacyntus znamy z innych tomów serii. Oprócz nich na pierwszy plan wysuwa się członkini sekty, dyrektorowa  Zasławska oraz Gryfek, lwowski złodziejaszek, który pod kuratelą nadkomisarza toczy walkę o zejście z niecnej drogi przestępstwa. Ci dwoje są dawnymi towarzyszami walk Jerzego Drwęckiego. O odzyskanie posążku bogini stara się przybyły z Anglii detektyw Pulteney. Po ulicach Warszawy grasuje psychopatyczny morderca, który siejąc postrach wśród prostytutek spędza sen z powiek organizatorom obchodów rocznicowych, obawiających się wybuchu paniki wśród mieszkańców miasta. Również i temu psychopacie zależy na zdobyciu posągu bogini. Pod nadkomisarzem kopią dołki jego podkomendni, którzy tylko czyhają na to aby Drwęckiemu podwinęła mu się noga. Prym w tym wiedzie jego były zwierzchnik Sawilski. Jerzy ma również okazję do spotkania z dwiema postaciami historycznymi. Kilkakrotnie rozmawia z poetą Witoldem Gombrowiczem, jest mu dany także zaszczyt uściśnięcia dłoni marszałka Piłsudskiego.

Sam wątek kryminalny w powieści nie jest zbyt rozbudowany. Mimo, że w podtytule nieco mniejszą czcionką wydrukowano napis: „powieść kryminalna” po zakończeniu lektury miałem wrażenie, że przeczytałem książkę przygodową. Bardzo dobrą, z wartką akcją, doprawioną sporą porcją humoru, ale jednak przygodową. Polecam.

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Seria wydawnicza: Z odciskiem palca
ISBN: 978-83-7384-655-5
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 262

Moja ocena: 5/6

niedziela, 1 grudnia 2013

 "Nawet umarli kłamią"


 Zygmunt Zeydler-Zborowski "Nawet umarli kłamią"


Podporucznik MO Franciszek Kociuba od niedawna pracuje w stolicy. Awans z prowincjonalnego posterunku zawdzięcza majorowi Downarowi. As warszawskiej milicji dostrzegł potencjał drzemiący w młodym funkcjonariuszu, z którym miał okazję współpracować i postanowił zaprotegować go u swoich przełożonych. Franek marzy o pierwszej poważnej sprawie kryminalnej. Na razie nie miał jednak okazji do wykazania się. Włamania, kradzieże, oszustwa i fałszerstwa nie są tym co rozpala wyobraźnię ambitnego milicjanta.

Kociuba dumał nad swoją policyjną niedolą, a tymczasem w Warszawie zaginął Amerykanin polskiego pochodzenia Jan Ratajski. Zgłoszenia dokonała rozhisteryzowana małżonka. Traf chciał, że na komendzie przebywał wtedy nasz Franek i właśnie jemu przypadła sprawa odnalezienia polonusa. Podporucznik przyjmując kolejne zwykłe zadanie, nie przypuszczał nawet, że będzie to przełomowa sprawa w jego milicyjnej karierze. Okazało się, że zaginiony był antykwariuszem, który przyjechał do Polski w interesach. Przełożeni, widząc brak postępów w poszukiwaniach zaczynają naciskać na Kociubę, tym bardziej że interweniowała w tej sprawie Ambasada Amerykańska.

Kilka dni później pod Warszawą zostają znalezione zwłoki kobiety. Wszystko wskazuje na to, że zamordowaną jest Klaudia, niedawno poznana znajoma Franka. Po przyjeździe na miejsce zbrodni okazuje się, jednak, że ofiara to macocha Klaudii. Wśród podejrzanych jest m.in. mąż denatki oraz niejaki Wołoszyński, współpracujący z „Desą” rzeczoznawca specjalizujący się w dziełach sztuki. Franciszek Kociuba zaczyna zdawać sobie sprawę, że „pracować w wydziale dochodzeniowym to nie taka prosta rzecz.” Na szczęście do Warszawy wraca major Downar. Od pułkownika Leśniewskiego dowiaduje się, że sprawę zaginięcia Amerykanina prowadzi jego protegowany. Postanawia więc „wziąć go do galopu.” Pod kierunkiem Downara śledztwo nabiera tempa. Jego cenne rady sprawiają, że umysł prostolinijnego podporucznika wyostrza się a sam właściciel umysłu nabiera większej wiary we własne możliwości. Milicjanci dochodzą do wniosku, że sprawy zaginięcia i morderstwa łączą się ze sobą. Rozwikłanie tych zagadek wydaje się już tylko kwestią czasu.

W książce „Nawet umarli kłamią” możemy znaleźć wiele ciekawostek obyczajowych z lat 60-tych XX w. Dowiadujemy się np. że milicjantom po służbie dopisywał wilczy apetyt. Nasz Franek w barze mlecznym podczas jednej wizyty potrafił umieścić w żołądku jajecznicę z sześciu jaj, pierogi ruskie oraz litr zsiadłego mleka. Nic dziwnego, że takie nieracjonalne odżywianie wpływało negatywnie na tempo prowadzonych przez niego śledztw. Na szczęście w powieściach Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego zawsze można liczyć na pomoc życzliwego i nieomylnego majora Downara.

Wydawnictwo: Iskry
Seria wydawnicza: Klub Srebrnego klucza
Rok wydania: 1971
Liczba stron: 231

Moja ocena: 4/6