wtorek, 26 listopada 2013

"Doktor Jeremias"


Sebastian Koperski, Wojciech Stamm "Doktor Jeremias"



Sto lat temu, pod koniec listopada 1913 r. w Poznaniu zostaje zamordowana trzynastoletnia dziewczynka narodowości polskiej Janina Pokrywka. Zabójstwo zostało dokonane na tle seksualnym, ponadto zwłoki zostały tak zmasakrowane, że ciało zidentyfikowano tylko dzięki medalionowi na szyi denatki. Dochodzenie prowadzone przez komisarza kryminalnego w Nadprezydium Policji miasta Poznań Heinricha Windelbanda nie przynosi zadowalających rezultatów.

Sprawą zaczyna interesować się lekarz sądowy, który przeprowadził sekcję zwłok - Anzelm Schoen. Nawiązuje on kontakt ze swym przyjacielem, psychiatrą Sigmundem Jeremiasem i razem rozpoczynają nieformalne śledztwo. Zgodnie uznają, że zabójca nie pochodzi z najniższych warstw społecznych a należy go szukać pośród najbardziej szanowanych obywateli miasta. Cień podejrzenia pada m.in. na polskiego arystokratę, duchownego, pruskiego oficera oraz żydowskiego przedsiębiorcę. Po pewnym czasie doktorzy łączą siły z komisarzem i w trójkę usiłują doprowadzić do wykrycia mordercy.

Na ostatniej stronie okładki możemy przeczytać, że „W mieście panuje strach przed zbliżającym się nieuchronnie konfliktem zbrojnym, strach przed wojną, która ma być ostatnią. W tej atmosferze dochodzi do okrutnej zbrodni.” Niestety, przewracając kartki książki, mimo swoich talentów detektywistycznych nabytych po przeczytaniu dziesiątek powieści kryminalnych, nie wytropiłem ani odrobiny tej atmosfery. Sam wielokulturowy Poznań w schyłkowym okresie pruskiego panowania także przedstawiony jest bardzo powierzchownie. Kiedy spojrzałem na stare mapy miasta zdobiące wewnętrzne strony okładek książki, miałem nadzieję, że na tym nie skończy się moje obcowanie z uliczkami, kamienicami i tajemnymi zakamarkami Poznania. Myliłem się, akcję powieści można niemal bez żadnego uszczerbku przenieść do dowolnego miasta. Poznań jest tylko dalekim tłem dla przedstawionej historii kryminalnej, która jest niestety bardzo przewidywalna. Brak napięcia i zwrotów akcji autorzy rekompensują czytelnikowi dość dużą dawką humoru jak na powieść kryminalną.

Trudno powiedzieć, dlaczego zaszczyt użyczenia swego nazwiska na okładkę spotkał Sigmunda Jeremiasa. Ani on, ani jego kompan Schoen, jak również nadkomisarz Windelband nie są na tyle wyrazistymi postaciami, aby zasłużyć na ten honor.

Scena wizyty dwóch lekarzy - detektywów w Zakładzie dla Obłąkanych w Kościanie, spotkanie Schoena z pewną siebie Klarą, córką dyrektora ośrodka wygląda na żywcem wyjęte z jednego odcinków serialu „07 zgłoś się.” Na tym epizodzie porównanie książki z dynamicznym serialem Krzysztofa Szmagiera należałoby zakończyć, gdyż akcja powieści „Doktor Jeremias” toczy się bardzo powoli. I nie jest to wina postępu w motoryzacji, choć trudno nie zauważyć różnicy między poznańską dorożką a Polonezem z FSO, którym ścigał przestępców porucznik Borewicz.

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-634-0
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 298

Moja ocena: 3+/6

sobota, 23 listopada 2013

"Gdzie ten skarb?!"


Marta Tomaszewska "Gdzie ten skarb?!"


Trzej chłopcy: Krzysiek, Marek i Jacek marzą o poszukiwaniu skarbów. Po przeczytaniu książki „Królestwo złotych łez” Zenona Kosidowskiego ich wyobraźnię rozpalają historie o skarbie Inków. Nauczyciel geografii, profesor Łęcki podsyca ten płomień opowieściami o indiański kipu, które ponoć zostało ukryte na zamku w Niedzicy. Młodzi odkrywcy marzą o wakacyjnym wyjeździe na południe kraju. Są przekonani, że to właśnie im uda się odnaleźć legendarny skarb.

Chłopcy nie należą do szkolnych prymusów, w dodatku prowadzą szkolną „wojnę” z harcerzami, których z ironią nazywają „ciapciakami.” A to właśnie druhowie organizują wyprawę na Spisz. Nasza trójka zaczyna więc główkować, co zrobić, aby zabrać się wraz z nimi na tę wakacyjną wycieczkę, gdyż z powodu braku pieniędzy nie mogą sami sfinansować podróży. Postanawiają, że zapiszą się do drużyny tylko po to, aby wyjechać na Spisz. Harcerze zgadzają się ich przyjąć tylko pod warunkiem, że wezmą wraz z nimi udział w akcji „Niewidzialna ręka” polegającej na spełnianiu w tajemnicy dobrych uczynków.

Po wielu zabawnych nieporozumieniach chłopcom udaje się wreszcie dopiąć swego. Wsiadają wraz z harcerzami do autokaru i ruszają w drogę. Podczas postoju w Nowym Targu podsłuchują rozmowę dwóch mężczyzn, którzy podobnie jak oni zamierzają odnaleźć skarb. Okazuje się, że zagadkowi osobnicy mają nad chłopcami przewagę, posiadają bowiem tajemnicze kipu.

Harcerskie obozowisko rozbite zostało na wielkiej leśnej polanie. Chłopcy poznając tajniki obozowego życia zaczynają z większym szacunkiem spoglądać na tych, których nie tak dawno nazywali „ciapciakami.” Jednocześnie często wymykają się z namiotów w poszukiwaniu ukrytego skarbu Inków. Błądzą w leśnych ostępach, przeżywają wiele niebezpiecznych przygód, o których dowiecie się sięgając po powieść Marty Tomaszewskiej.

„Gdzie ten skarb?!” to lekko i z humorem napisana historia dla nastolatków. Mimo, że powstała w połowie lat 60-tych XX wieku, wątek ideologiczno-dydaktyczny wypełnia jedynie dalekie tło sprawiając, że bez zmęczenia i z uśmiechem na ustach zamykamy książkę po kilku godzinach lektury. Po książkę Marty Tomaszewskiej powinny sięgnąć osoby, które czytając popularną powieść "Czarne Stopy" ze wzruszeniem wspominają lata swoich harcerskich wojaży. Przygody Krzyśka, Marka i Jacka choć o wiele mniej znane, nie ustępują utworowi Seweryny Szmaglewskiej.
  
(Książka przeczytana w lipcu 2013 r.)

Wydawnictwo: Śląsk
Seria wydawnicza: Biblioteka Szarej Lilijki
ISBN: 83-216-0441-2
Rok wydania: 1984
Liczba stron: 218

Moja ocena: 4/6

środa, 20 listopada 2013

"Krzyżówka z Przekroju"


 Zygmunt Zeydler-Zborowski "Krzyżówka z Przekroju"



„O czym marzy dziewczyna
Gdy dorastać zaczyna
Kiedy z pączka zamienia się w kwiat,
Kiedy śpi, gdy się ocknie,
Za czym tęskni najmocniej,
Czego chce aby dał jej świat?”

Pytała dźwięcznym głosem pierwsza dama polskiej piosenki Irena Santor w wideoklipie[1] do swego przeboju emitowanego przed laty w „Koncertach Życzeń.” Zygmunt Zeydler-Zborowski w przeciwieństwie do pani Ireny uważał, że „odrobina szczęścia w miłości” współczesnej dziewczynie nie wystarczy (mowa to oczywiście o połowie lat 70-tych XX wieku). Wg autora taka dziewoja marzy aby pracować „na wsi. Przy gospodarstwie, przy krowach albo i przy świniach. Byle na wsi.”[2] Tak jak jedna z bohaterek powieści, której poświęcę kilka akapitów.

Marcysia, mieszkanka podjędrzejowskiej wsi przyjechała do Warszawy w poszukiwaniu pracy. Niestety, państwo u których miała pracować wyjechali i dziewczę nie wiedziało co z sobą zrobić. A piękna to była dziewczyna „mocno, ale foremnie zbudowana. Tryskała zdrowiem i ochotą do życia. Dziewucha jak trza…”[3] – pomyślał Wojtek Kalina, który wybawił ją z opresji wieczorną porą, gdy szła samotnie parkową alejką. Pokonując trzech opryszków i ratując cnotę niewiasty, ten barczysty a zarazem prostolinijny młodzieniec sprawił, że niebawem Marcysia ulokowała w nim swe uczucia.

Nie była to do końca udana lokata, gdyż jak się okazało Wojtek miał niebywały talent do pakowania się w kłopoty. Miał też skazę na życiorysie, przebywał kilka lat za kratami. Po wyjściu z więzienia, spotkał się z przedsiębiorczym kolegą, któremu zawdzięczał ów wyrok i którego nie wsypał podczas śledztwa. Przyjął jego propozycję pracy i został wykidajłą w domu gry i uciech cielesnych pod Warszawą. Młodzieniec początkowo był zachwycony dobrze płatną praca. Wkrótce jednak zaczął podejrzewać, że coś się za tym kryje. Po pewnym czasie w warszawskim mieszkaniu ginie szef lokalu, w którym pracował. W tę zbrodnie został oczywiście uwikłany nieszczęsny Wojtek. Chłopak został zwabiony do mieszkania tuż po dokonaniu zabójstwa, a w momencie gdy pochylał się nad zwłokami i podnosił pistolet ujrzała go gospodyni denata. Przerażony Wojtek czmychnął czym prędzej będąc przekonany, że zostanie posądzony o dokonanie morderstwa. Gdyby śledztwo prowadził jakiś szeryf z Arizony, pewnie tak by się stało. Ale na szczęście sprawy w swoje ręce wzięło dwóch błyskotliwych oficerów Milicji Obywatelskiej. Skrupulatnie przeanalizowali sytuację i doszli do wniosku, że być może Kalina jest niewinny. Trzeba więc wykryć prawdziwego sprawcę. Funkcjonariusze podejmują działania operacyjne. W powiązaniu bardzo ważnych wątków pomaga im tytułowa krzyżówka, ale o tym oczywiście nie napiszę ani słowa.

Zygmunt Zeydler-Zborowski to jeden z moich ulubionych autorów kryminałów milicyjnych, a książka „Krzyżówka z „Przekroju”” to obok „Czarnego mercedesa” chyba najlepsza z jego powieści. Mamy tu prawdziwy PRL w pigułce. Świat niebieskich ptaków, hazard, zabójstwo, miłość niespełnioną i miłość kiełkującą. Marzenia o lepszym życiu przybyszów z małych wiosek zderzają się z brutalną warszawską rzeczywistością. Wyruszamy ze stolicy nad morze razem z uciekinierem Wojtkiem Kaliną i krążymy po podwarszawskich miasteczkach razem z przedstawicielami aparatu ścigania. Spotykamy dziesiątki barwnych postaci. Dla miłośników sztuk walki również co nieco się znajdzie, albowiem i do mordobicia dochodzi od czasu do czasu na kartach książki. Powieść Zeydlera-Zborowskiego to kolorowy western przeniesiony w szare realia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

Jedynym poważniejszym zgrzytosmaczkiem[4] w tym znakomitym kryminale milicyjnym są właśnie marzenia Marcysi, która pewnie jak Urszula Sipińska lubi zanucić sobie pod nosem:

„Chcę wyjechać na wieś,
Gdzie się zatrzymał w polu czas,
Chcę w nieruchomym stawie
Zobaczyć swoją twarz.
Chcę wyjechać na wieś,
Dojrzałe wiśnie z drzewa rwać,
W glinianym piecu upiec chleb
Ostatni może raz.”

Wydawnictwo: Czytelnik
Seria wydawnicza: Jamnik
Rok wydania: 1976
Liczba stron: 304

Moja ocena: 5+/6


[1] Dawna nazwa teledysku/clipu/klipu.
[2] Zygmunt Zeydler-Zborowski „Krzyżówka z Przekroju,” Czytelnik. Warszawa 1976, s. 116.
[3] Tamże, s. 98.
[4] Prawa autorskie do neologizmu „zgrzytosmaczek” zastrzeżone. :)


środa, 13 listopada 2013

"Perkalowy dybuk"


Konrad T. Lewandowski "Perkalowy dybuk"



Przedwojenna Warszawa. Podkomisarz Artur Księżyk z warszawskiego urzędu śledczego bez zgody przełożonych wdaje się w krwawą awanturę z przedstawicielami warszawskiego półświatka. Na ulicy Krochmalnej polała się krew, zginęło sześciu rzezimieszków. Zwierzchnik Księżyka, nadkomisarz Jerzy Drwęcki szuka sposobów aby zatuszować sprawę i ocalić głowę Księżyka, na którego stołeczne podziemie przestępcze wydało wyrok śmierci. Podkomisarz zostaje zdegradowany do stopnia posterunkowego oraz trybie natychmiastowym przeniesiony do Łodzi.

W tym samym czasie w pobliżu męskiego klasztoru zabito prostytutkę. Podejrzany o dokonanie morderstwa zakonnik popełnia samobójstwo. Sprawa jest bardzo delikatna. Niestety nadkomisarz Drwęcki nie może osobiście się nią zająć, gdyż do Warszawy dociera wiadomość o znalezieniu w Łodzi zwłok człowieka z twarzą pokrytą ołowianą maską. Przy zwłokach znaleziono kabalistyczny talizman zwany Dłonią Boga. Wszystko wskazuje na to, że ofiarą jest były podkomendny Drwęckiego a morderstwo ma charakter rytualny.

Przedwojenna Łódź. Do brudnego i zadymionego miasta przyjeżdża nadkomisarz Drwęcki. Nie jest jednak łatwo odnaleźć sprawców zabójstwa Księżyka. Pomoc miejscowej, skorumpowanej policji, drżącej przed nieformalnym szefem miejscowych bandytów – Żydem Ślepym Maksem pozostawia wiele do życzenia. Padają kolejne trupy, porwana zostaje córka policjanta. Jak to zwykle bywa w powieściach kryminalnych, sprawy komplikują się a prowadzący śledztwo nie może posunąć się ani kroku naprzód.

Mimo, że powieść okraszona jest sporą dawką humoru, brakuje nieco obudowania fabuły detalem historycznym. Mamy tu przecież tak barwne postacie jak Tuwim czy Wieniawa, które nakreślone są bardzo schematycznie. Podobnie jest z atmosferą Warszawy na pierwszych stronach książki. Więcej miejsca poświęcił autor próbując oddać klimaty fabrycznej Łodzi, lecz i tu wszystko jest przedstawione zbyt jednostronnie. Miasto pełne błota i szarości. A przecież i szarość ma swoje odcienie, czego w powieści dostrzec nie możemy.

Mamy za to kilka krwistych postaci, jak choćby łódzkiego policjanta Froima, jego rezolutną córeczkę i dziadka - znawcę prawa żydowskiego. Sam bohater książki Lewandowskiego odbiega na plus od kolegów po fachu z powieści kryminalnych innych autorów. Jerzy Drwęcki nie jest typowym twardzielem w nasuniętym na czole kapeluszu. To nie tylko zdolny policjant, ale także głowa rodziny, młody małżonek i ojciec. Poza życiem zawodowym ma także swoje sprawy rodzinne, a nawet, co ciekawe – erotyczne. O młodych małżonków dba teściowa, która widząc zastój w prowadzonym śledztwie,  chcąc przyspieszyć powrót Drwęckiego do żony, przyjeżdża do Łodzi i wraz z Julianem Tuwim stara się nieformalnie pomóc Jerzemu.

„Perkalowy dybuk” to jedna z pięciu powieści Konrada T. Lewandowskiego, których bohaterem jest zdolny i ambitny stołeczny policjant Jerzy Drwęcki. Pozostałe cztery książki cyklu czekają już w szeregu na półce aż po nie sięgnę i zagłębię się w lekturę. Szara, deszczowa jesień za oknem sprzyja rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. Zwłaszcza wtedy, gdy ma się w zasięgu ręki kubek z gorącą zawartością.



Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Seria wydawnicza: Z odciskiem palca
ISBN: 978-83-245-8783-4
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 283

Moja ocena: 4/6

poniedziałek, 11 listopada 2013

"Ząb Napoleona"


Aleksander Minkowski "Ząb Napoleona"


Jarek Obłomski  przyjeżdża na wakacje do małego miasteczka o kwiecistej nazwie Róże. Tam w starym dworku mieszka jego babcia Helena. Zbudowany w 1870 r. drewniany dworek z krużgankami i tarasem otoczony jest wiekowymi dębami. Wymarzone miejsce dla młodego chłopaka, który chce odzyskać spokój po pierwszym zawodzie miłosnym.

Rodzina Obłomskich jest ze sobą skłócona od lat. Babka Jarka nie chciała zgodzić się na małżeństwo rodziców chłopca. Mimo, że Jarek ukończył już piętnaście lat, dopiero po raz pierwszy miał okazję ją odwiedzić. W trakcie pobytu w miasteczku chłopiec odkrywa rodzinną legendę. W 1812 r. do dworku Obłomskich zawitał przejazdem, wracając z Rosji sam Napoleon Bonaparte. Pech chciał, że podczas pobytu w dworze, rozbolał cesarza ząb. Niestety w pobliżu nie było lekarza i usunięcia zęba musiał dokonać miejscowy cyrulik. Pradziad babki Heleny, Baltazar Obłomski schował ten ząb do żelaznej szkatuły. Od tej pory ta szczególna pamiątka po Napoleonie stała się rodzinną relikwią. Kiedy we wrześniu 1939 r. wkroczyły do Polski wojska niemieckiego okupanta, dziadek Jarka ukrył szkatułę z zębem. Później nestor rodu został wywieziony na roboty w głąb III Rzeszy, skąd nigdy nie powrócił. Od tego czasu rodzina Obłomskich bezskutecznie poszukiwała pamiątki.

Jarek postanawia poświęcić swój pobyt u babki Heleny na odnalezienie szkatuły. Nie jest to proste zadanie, tym bardziej, że pamiątką Obłomskich zainteresowana jest także grupka młodych ludzi mieszkających w miasteczku. Szefem tej grupy jest Inga. Po początkowych nieporozumieniach, pomiędzy Jarkiem a dziewczyną nawiązuje się nić sympatii.

Aleksander Minkowski nie byłby sobą, gdyby nie wplótł do fabuły powieści problemów nastolatków, do których przecież adresowana jest ta książka. Kłopoty rodzinne, zdrada, rodząca się miłość, przyjaźń, to elementy których nie zabraknie w powieści. Do książki Minkowskiego wróciłem po ponad dwóch dekadach i muszę się przyznać, że o uczuciowych rozterkach Jarka czytałem już ze znacznie mniejszym entuzjazmem niż w czasach kiedy byłem rówieśnikiem głównego bohatera.

Niestety w „Zębie Napoleona” brakuje mi bardziej rozbudowanego wątku historyczno-poszukiwawczego. Jest on tylko tłem do pokazania relacji między młodymi ludźmi. Na szczęście tło jest na tyle wyraziste, że czasu poświęconego na  lekturę powieści Aleksandra Minkowskiego nie uważam za stracony.


(Książka przeczytana w czerwcu 2013 r.)

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Seria wydawnicza: Klub Siedmiu Przygód
ISBN: 83-10-08313-0
Rok wydania: 1983
Liczba stron: 216

Moja ocena: 4/6

piątek, 8 listopada 2013

"Walizka z milionami"


Jerzy Edigey "Walizka z milionami"


Łowicz. Szary, deszczowy poranek. Pracownicy miejscowego Banku Spółdzielczego nie przypuszczali, że ponury dzień przyniesie im tyle wrażeń. Dwa strzały w sufit. Napad. Ręce w górze. Zamaskowani napastnicy wchodzą do skarbca i opróżniają kasy. Rabowane banknoty wkładają do tytułowej walizy. Waliza jest bardzo ciężka. Nic dziwnego, wciśnięto do niej ponad 4 miliony złotych. Przestępcy zamykają personel w banku i odjeżdżają w niewiadomym kierunku. Wszystko potoczyło się tak jak zaplanowali. W tym momencie pracownicy mogą odetchnąć z ulgą. Ich rola w książce się kończy. Natomiast rabusie przekonają się wkrótce, że nie ma napadów idealnych. Nie zdają sobie sprawy, że być może nie będzie im dane cieszyć się łupem. W tym momencie tylko jedna osoba wie, jakie czekają ich kłopoty. Jest nią Jerzy Edigey.

Autor powieści sprawił, że czterech bandytów po dokonaniu przestępstwa udało się nad rzekę. Doszło między nimi do kłótni. Organizator napadu zażądał większej doli niż wcześniej ustalili. Pozostała trójka nie zgodziła się na jego propozycję. W szarpaninie ginie przypadkowo szef bandy. Zabiera ze sobą do grobu także  tajemnicę o miejscu ukrycia walizki z łupem. Wspólnicy rozpoczynają nerwowe i dramatyczne poszukiwania schowka z milionami. Muszą się spieszyć. Milicja znajduje bowiem ciało ofiary i wiąże tę sprawę z napadem w Łowiczu. Podobnie jak w powieści „Szklanka czystej wody,” którą nie tak dawno recenzowałem dochodzenie prowadził będzie major Kaczanowski.

Z książki „Walizka z milionami” możemy wyłowić kilka ciekawostek z lat 70-tych. Dowiadujemy się np. jakim rarytasem były paski klinowe do fiatów. W punktach sprzedaży „Motozbytu” nie można ich było kupić od trzech lat. „Życie Warszawy” ze względu na licznie zamieszczane nekrologi nazywano „organem nieboszczyków.” W jednym miejscu autor jednak trochę wyprzedził postęp technologiczny - pisząc o rewizji podczas której „zastosowano bardzo czułe przyrządy wykrywające najdrobniejsze metalowe przedmioty do głębokości kilku metrów w ziemi.”

Jerzy Edigey mimo iż swą pierwszą powieść napisał w wieku 51 lat, ma na koncie ponad 40 książek kryminalnych oraz cztery historyczno-przygodowe. Z pewnością powiększyłby swój dorobek, gdyby nie zginął tragicznie w wypadku samochodowym w 1983 r. Na podstawie trzech powieści kryminalnych Edigeya („Baba-Jaga gubi trop,” „Wagon Pocztowy GM 38552” oraz „Strzał na dancingu”) powstały scenariusze odcinków serialu „07 zgłoś się.” „Walizka z milionami” to również dobry materiał na scenariusz filmowy.


Wydawnictwo: Czytelnik
Seria wydawnicza: Jamnik
Rok wydania: 1975
Liczba stron: 255

Moja ocena: 4+/6

czwartek, 7 listopada 2013

"Szklanka czystej wody"


Jerzy Edigey "Szklanka czystej wody"


Do warszawskiego szpitala trafia dyrektor przedsiębiorstwa handlu zagranicznego Aleksander Waliszewski. Pacjent jest traktowany na specjalnych zasadach.  Ordynator oddziału chirurgicznego, doktor Zygmunt Niekwasz przeprowadza rutynowy zabieg – resekcję wyrostka. Niekwasz jest pewien, że podczas operacji nie popełnił najmniejszego błędu. Pacjent po wybudzeniu z narkozy czuł się dobrze. Jednak po kilku godzinach jego stan dramatycznie się pogorszył. Doktor ustala, że pacjentowi wbrew zakazom podano szklankę wody, co doprowadziło do obsunięcia się podwiązki arterii a następnie do silnego krwotoku wewnętrznego i w konsekwencji do zgonu.

Wokół osoby ordynatora gęstnieje atmosfera. W środowisku lekarskim rozchodzą się plotki dotyczące zagadkowego zgonu i samej osoby ordynatora. Chirurg otrzymuje także zakaz wykonywania zabiegów i operacji. Dyrekcja szpitala sugeruje mu przeniesienie się do któregoś z prowincjonalnych szpitali do czasu zatuszowania sprawy. Niekwasz nie zgadza się na to i na własną rękę próbuje oczyścić swoje dobre imię. Podejrzewa, że to ktoś z pracowników szpitala chcąc rzucić cień na jego karierę, pomógł dyrektorowi przenieść się na tamten świat. Okazuje się, że co najmniej kilka osób odwiedzało po operacji Waliszewskiego i mogło przyczynić się do jego śmierci. Kiedy ginie potrącona przez samochód pielęgniarka, która dyżurowała przy chorym ordynator decyduje się na zgłoszenie sprawy  na milicję. Jest pewny, że te dwa zgony są ze sobą powiązane. Dzieje się to na 82 stronie powieści. Tu właśnie do akcji wkracza major Janusz Kaczanowski i tu właśnie kończę streszczanie fabuły aby nie psuć przyjemności z lektury potencjalnym czytelnikom powieści Jerzego Edigeya.

Nie ma w powieści zbyt wielu smaczków z epoki PRL-u do jakich przywykliśmy czytając kryminały milicyjne. Wszystko to rekompensuje nam pełne niespodziewanych zwrotów dochodzenie prowadzone przez majora oraz zaskakujące zakończenie.

Akcja „Szklanki czystej wody” toczy się głównie w środowisku lekarskim. Jednak warszawski szpital przy ulicy Zielnej nigdy nie istniał, podobnie jak Ministerstwo Zdrowia, Szczęścia i Wszelkiej Pomyślności. Jerzy Edigey na ostatniej stronie zamieścił informację: „Wszystko, co przeczytać można w tej powieści, autor przepisał z sufitu w swoim pokoju. Jeśli się to komuś podoba, bardzo się cieszę, jeśli nie, przepraszam.”

Mnie się podoba. Polecam.

Wydawnictwo: Czytelnik
Seria wydawnicza: Jamnik
Rok wydania: 1974
Liczba stron: 238

Moja ocena: 4/6


sobota, 2 listopada 2013

"Młodość i gwiazdy"


Eugeniusz Paukszta "Młodość i gwiazdy"


Początek lat 70-tych ubiegłego wieku. Wrzesień. Ostatni miesiąc studenckich wakacji. Jola, Zośka, Bożena, Antek i Marek przybywają do leśniczówki zagubionej w puszczy nieopodal Złocieńca. Stąd zamierzają wyruszyć na wędrówkę szlakiem walk na Wale Pomorskim. Nie jest to jednak zwykła wyprawa studencka. Historia o opowiedziana przez starego leśniczego sprawia, że studenci postanawiają przywrócić tożsamość dwojgu żołnierzy pochowanych w bezimiennych grobach. Tymczasowo nazywają ich Cecylią i Janem. Razem z poznanym na zlocie kombatanckim starym wiarusem Wiernikiem starają się, aby na tabliczki przybite na brzozowych krzyżach wróciły prawdziwe imiona tych, którzy polegli za Polskę.

Kilka dziewczyn i chłopaków, sami w lesie… romantyczne spacery, wyznania. Wydawałoby się, że natury nie da się oszukać. A jednak Eugeniusz Pauszta tak skomplikował wzajemne relacje pomiędzy bohaterami, że aby udało uszczknąć coś więcej niż pocałunek biedna Zośka musiała szukać adoratorów poza skromnym gronem kolegów, a Marek tak zapatrzył się na woltyżerkę z cyrku, który zawitał do miasteczka, że podążał jej śladem, zapominając o pozostawionych w leśniczówce przyjaciołach. Pięknie potrafi Paukszta pisać o miłości i moralności.  Odważnie nawet, jak na czasy późnego Gomułki. O wyborach, dylematach i postawach życiowych młodych ludzi, którym pęd do kariery nie przesłonił do końca spojrzenia na życie, również możemy poczytać w powieści.

Eugeniusz Paukszta pisał o sobie: "Sporo lat param się piórem. Niezła sterta książczyn wyrosła na półce. Pojmuję pisarstwo jako bezpośrednio i zawsze związane z ludźmi, stąd potrzeba wiedzy o nich i ukochania ich. Jest tu zawarty bezwzględny postulat uczciwości wewnętrznej, pełnej wiary, w to co się pisze, bez oglądania się na koniunkturę prawa, do indywidualnego wyboru, żądania zaufanie do pisarza.”.[1]

Pisarz  w swoich utworach często poruszał problematykę związaną z Ziemiami Odzyskanymi. W powieści „Młodość i gwiazdy” mamy ponadto wiele odniesień do II wojny światowej, wspomnienia kombatantów przeplatają się z refleksjami młodych ludzi. Autor zadbał również o urozmaicenie książki wątkami sensacyjnymi. Studenci pomagają leśniczemu w walce z kłusownikami oraz wnoszą spory wkład w rozpracowanie afery szpiegowskiej. Uczestniczą także jako statyści w zdjęciach do filmu realizowanego w pobliskim miasteczku.[2] Wszystko to dzieje się w malowniczej scenerii pomorskich lasów i jezior tak ukochanych przez Eugeniusza Pauksztę.



Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Rok wydania: 1972
Liczba stron: 386

Moja ocena: 4+/6


[2] Prawdopodobnie chodzi tu o film „Kierunek Berlin.”