czwartek, 4 grudnia 2014

„Upiorny dom”



Stanisław Wotowski „Upiorny dom”


W malowniczym, choć nieco zaniedbanym pałacu w Podbereżu na kresach dochodzi do wielu niezwykłych, budzących grozę zjawisk. W jednej z komnat nocami słychać kroki i brzękanie łańcuchów a z ciemności wyłaniają się przerażające, zielone ślepia. Mieszkający w starej budowli Fred Podbereski z siostrą Wandą i stryjem Karolem mimo wielu prób nie potrafią sami pozbyć się „duchów” z rodowej siedziby. Zdesperowany Fred wyjeżdża po pomoc do Warszawy, do swego dawnego przyjaciela, słynnego detektywa Dena. W trakcie rozmowy Den dowiaduje się, że w nawiedzonej komnacie przed wielu laty zostało popełnione morderstwo. Rozwiązanie zagadki nie jest proste i nawet taki rutyniarz w swoim fachu jak Den nie może ustalić czy ma do czynienia ze niewytłumaczalnym zjawiskiem, czy też może ktoś chce aby Podberescy wynieśli się z pałacu. Ginie stary służący, dochodzi do kolejnych dramatycznych wydarzeń…

Musimy pamiętać, że akcja powieści rozgrywa się na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku, a więc w czasie okres kiedy pasjonowano się zjawiskami nadprzyrodzonymi, a urządzanie seansów spirytystycznych należało do ulubionych rozrywek salonowych.  Wiele osób całkiem poważnie podchodziło do tego typu zagadnień, jak np. stryj Karol, pasjonujący tematyką okultystyczną rezydent pałacu Podbereskich.

Stanisław Wotowski bardzo plastycznie przedstawił położony pośród rozległych lasów pałac. Bohaterowie przechadzają się, a czasami nawet skradają korytarzami pełnych mrocznych zakamarków, zastawiają pułapki i wywołują duchy. Wątek kryminalny przeplata się z miłosnym a gdzieś z tła wynurza się tragiczna rodzinna tajemnica. Język powieści pełen ciepła i humoru oparł się patynie czasu mimo upływu ponad osiemdziesięciu lat od pierwszego wydania powieści.

Życiorysy czołowych autorów przedwojennych powieści kryminalnych spowija dziś mgiełka tajemnicy. Kilku z nich zginęło w czasie II wojny światowej. Po zakończeniu zmagań wojennych i ukształtowaniu się nowej, ludowej rzeczywistości książki Błażejewskiego, Wotowskiego oraz wielu ich kolegów zostały masowo wycofywane z bibliotek. O autorze „Upiornego domu” również nie mamy zbyt wielu informacji. Na szczęście na ostatnich stronach wydawca książki poświęcił nieco miejsca na przybliżenie sylwetki tej niewątpliwie arcyciekawej postaci przedwojennego literackiego świata. Urodzony ok. 1895 r. pisarz prawdopodobnie studiował prawo w Petersburgu, pracował w stołecznej policji, awansował do stopnia komisarza, a w 1921 r. został komendantem województwa Nowogrodzkiego. Z niewiadomych przyczyn zrezygnował jednak ze stanowiska i powrócił do Warszawy, gdzie otworzył biuro detektywistyczne. I to zapewne właśnie sam Wotowski był pierwowzorem postaci detektywa Dena w recenzowanej powieści. Z rożnych przyczyn po kilku latach zlikwidował biuro i poświęcił się pracy pisarskiej. Swe bogate wcześniejsze doświadczenie wykorzystał w szeregu powieści kryminalnych. W książkach często flirtował z okultyzmem. Na jego twórczość krytycy kręcili nosem, mimo to przysporzyła mu ona nie tylko rzesz wielbicieli lecz także pokaźnych dochodów.

Stanisław Wotowski zaginął w tajemniczych okolicznościach po 17 września 1939 r. Ostatni raz widziano go na przejściu granicznym w Zaleszczykach w dawnym województwie tarnopolskim. Po latach można z całą pewnością powiedzieć, że jego decyzja o poświęceniu się karierze pisarskiej była słuszna. Siedząc za policyjnym biurkiem pozostawiłby po sobie zapewne jedynie kilka teczek podpisanych protokołów, które w najlepszym wypadku zbutwiały by w jakiejś piwnicy w jednym z kresowych miasteczek. A tak po latach dzięki wznowieniom jego książek i my możemy uchylić kurtynę do świata barwnych lat dwudziestych i trzydziestych. Świata salonów i bankietów, ale również tajemnic, magii i zbrodni.


Wydawca: CM
Seria wydawnicza: Kryminały przedwojennej Warszawy
ISBN: 978-83-63424-51-0
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 232


wtorek, 2 grudnia 2014

„Ostatnie śledztwo”




Aneta Ponomarenko „Ostatnie śledztwo”


„Ostatnie śledztwo” to już niestety ostatni, trzeci tom cyklu kryminalnego „Calisia” autorstwa Anety Ponomarenko.” Akcja powieści rozgrywa się oczywiście w Kaliszu, tym razem w 1900 r. Dwanaście lat wcześniej w tym samym mieście znakomity lekarz Jakub Zaif oraz policyjny agent do specjalnych poruczeń Walery Jezierski rozwiązali wspólnie sprawę kilku morderstw, zyskując tym samym szacunek i podziw mieszkańców stolicy guberni.[1]

I tym razem na duet nieco starszych już „detektywów” czeka do rozwikłania niezwykle trudna zagadka. Przed otwarciem wystawy zabytków archeologicznych i sztuk pięknych, którym to wydarzeniem żyje cała społeczność Kalisza, ktoś włamuje się do magazynów ze zbiorami. W magazynach znajduje się wiele cennych eksponatów udostępnionych przez miejscowych kolekcjonerów. Ginie pilnujący zbiorów stróż. W sąsiedniej uliczce zostają znalezione zwłoki żebraka. Kaliscy policjanci są przekonani, że te dwie zbrodnie nie są zwykłym zbiegiem okoliczności.

Na przełomie XIX i XX stulecia rządy w Kaliszu sprawuje bardzo przychylny Polakom gubernator Michał Piotrowicz Daragan. Propolska działalność sprawia, że gubernator popada w niełaskę ochrany. Zaprzyjaźnieni z nim Zaif i Jezierski pracują więc pod olbrzymią presją. Mimo oddelegowania do pomocy wszystkich policjantów w mieście, postępy śledztwa nie zadawalają Jezierskiego jak również samego Michała Daragana. Na domiar złego dochodzi do kolejnych brutalnych morderstw. W trakcie śledztwa wychodzą na jaw głęboko skrywane rodzinne sekrety jednej z kaliskich rodzin.

Choć dwaj główni bohaterowie postarzeli się nieco, na ich głowach pojawiły się pierwsze siwe włosy i przybyło im po kilka kilogramów, nadal imponują energią, intelektem oraz poczuciem humoru a szef policji jest dla swoich podwładnych wyrozumiały niczym ojciec.

Czytelnicy, którym przypadła do gustu otwierająca trylogię powieść „Strażnik skarbu” i tym razem nie będą zawiedzeni nową książką autorki. Po raz kolejny zaglądamy do dawnego Kalisza, przechadzamy się uliczkami jednego z najstarszych polskich miast, odwiedzając przy okazji pałac gubernatora, hotel, szpital i stare kamieniczki. Wyruszamy powozem do okolicznych, malowniczo położonych dworków. Aneta Ponomarenko z gracją wplata w fabułę powieści również wiele barwnych ciekawostek z życia dawnych Kaliszan oraz historii miasta. Polecam.


Wydawnictwo: Szara Godzina
Seria wydawnicza: Calisia
ISBN: 979-83-64312-41-0
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 349


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 1)



Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:



Przeczytacie tam ponadto wywiady z osobami związanymi filmami, 
których scenariusze powstały na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego.


Zapraszam serdecznie do lektury.

---
1. Mimo, że pisał Pan również dla dorosłych czytelników, do klasyki polskiej literatury weszły Pana powieści adresowane do znacznie młodszego pokolenia. Na co autor zwraca największą uwagę pisząc książki dla młodzieży?
Mogę mówić tylko o sobie. Wyznam, że największą uwagę zwracam na siebie. Co przez to rozumiem? W zasadzie w każdej mojej książce bohaterem na różne sposoby jestem ja sam. Na czas pisania książki wracam w moje lata chłopięce i w ten sposób spełniam to, co się nie spełniało wówczas: to o czym marzyłem, to czego pragnąłem. Krótko mówiąc: próbuję dzielić się z czytelnikami, opakowując to w fabułę, tym co wtedy myślałem, jak wtedy rozumiałem świat, a wtrącam także to, jak rozumiem go dzisiaj. Krótko mówiąc staram się przekazać moim trochę samego siebie w różnych wariantach, a przede wszystkim w wariancie własnych marzeń.

2. Do ulubionych seriali naszego dzieciństwa należy „Gruby.” Czy to prawda, że w tej powieści można znaleźć również szereg wątków z Pana biografii?
Tak. Otóż przede wszystkim Gruby to jestem ja sam, ale w bardzo szczególnych okolicznościach. W 1946 roku, mając lat 13, wróciłem z zesłania i byłem straszliwie wygłodzony. Po prostu marzyłem o tym żeby się najeść. W Polsce znaleźliśmy się we Wrocławiu i nagle znalazłem się wśród bułek z masłem, kiełbasy, zup… Krótko mówiąc w niesłychanym dobrobycie, można było jeść. I stało się to moją obsesją. Ja, który byłem chudy jak patyk, rzuciłem się na jedzenie i już nie mogłem przestać. Jadłem dniami i nocami. Budziłem się w nocy i wydawało mi się, że jedzenie było tylko snem, więc pędziłem do kuchni sprawdzić czy jest. Było, to jadłem także w nocy na zapas, ponieważ nie wyobrażałem sobie, że takie szczęście może długo potrwać. Nie umiałem sobie wyobrazić, że będzie można jeść latami. I sam nie zauważyłem, jak roztyłem się monstrualnie. No bo jedząc w dzień i w nocy nie można nie utyć. W ciągu wakacyjnych miesięcy utyłem chyba 30 kg i stałem się monstrualnie gruby. I wtedy zaczął się dramat. Odkryłem jak okrutne są dzieci. Ile w nich jest szyderstwa, z jaką frajdą znęcają się nad kimś odmiennym. Bałem się wyjść z domu, gdyż mnie wytykano palcami, wołano za mną „gruby” a było jeszcze sto innych przezwisk i wyzwisk. Była to tragedia. Ale ja nie mogłem schudnąć, nie mogłem przestać jeść. Ta tragedia trwała co prawda tylko dwa lata, bo potem jednak urosłem i schudłem. Ale kiedy mierząc 1,5 m ważyłem 76 kg, to tego nie zapomnę. Ale to jak powiadam ma głębsze dno. Poznałem jak potrafią być okrutni moi koledzy, jak potrafią znęcać się nad takim „kaleką,” bo to jest kalectwo. Tam gdzie dzieci nie śmieją się z jednookiego, głuchego czy jednonogiego, to z grubasa wolno, a to przecież w takim monstrualnym wydaniu jest kalectwo. W końcu schudłem, natomiast zapamiętałem sobie do końca życia i do dziś pamiętam jak to boli kiedy inni się z ciebie śmieją i do dziś mam jeszcze to, że kiedy słyszę gdzieś za plecami śmiech,  mimowolnie odwracam się, bo myślę, że się śmieją ze mnie.
3. Wiele Pana powieści zostało zekranizowanych. Często również Pan pracował przy scenariuszach. Z której ekranizacji jest Pan najbardziej zadowolony, i czy któraś nie spełniła Pana oczekiwań?
Od razu wyznam, że wolę książkę niż film. Z bardzo prostego powodu. Książka jest wyłącznie moja. W książce ja mogę powiedzieć co mój bohater myśli i co czuje. W filmie jest to nie do wykonania, bo nie można pokazać myślenia bohatera, tego co czuje, ponieważ nie pokazujemy w filmie wewnętrznych monologów. A to dla pisarza bywa najważniejsze. Natomiast robiąc film, traktuje się to, przynajmniej ja to traktowałem, jako rodzaj zachęty, aby z widzów uczynić moich czytelników, gdyż film, siłą rzeczy ma więcej odbiorców. Miałem nadzieję, że film z widzów,  uczyni moich czytelników. To był rodzaj haczyka zarzucanego na młodych, żeby sięgnęli po obejrzeniu „Grubego” po książkę „Gruby”, po obejrzeniu „Majki” po „Majkę”. Książki w moim odczuciu są znacznie bogatsze. I druga rzecz. Książka jest moja. Film jest pracą zbiorową. Przede wszystkim reżysera. To jest wyobraźnia reżysera a nie moja wizja, plus jeszcze gra aktorów, z których każdy próbuje coś dać od siebie. I powstaje dzieło kolektywne, niekiedy bardzo udane, ale już nie moje. Ja nie czuję się autorem filmu.

4. Czy pracując nad scenariuszami miał Pan okazję bywać  na planach filmowych. Jeśli tak jak wspomina pan realizację serialu „Szaleństwa Majki Skowron”?
Bywałem na planach wielokrotnie, ale czułem się tam zawsze trochę jak piąte koło u wozu. Reżyser mnie zapraszał, ale nie miałem tam wiele do roboty, chyba że czasami trzeba było zmienić coś w dialogach. W przypadku Majki Skowron, Stanisław Jędryka zaprosił mnie na Mazury, gdyż serial był kręcony bodajże w Mikołajkach i obserwowałem to z boku, nie wtrącałem się. Czułem na okrągło rozczarowania, ponieważ moja wizja „Szaleństwa Majki Skowron” nie pokrywała się z tym, co było wyobraźnią Stasia Jędryki, którego bardzo szanuję jako reżysera, jak również prywatnie. Ani gra aktorów nie była tym, co ja sobie wyobrażałem, bo jak już mówiłem, zawsze bohaterem moich książek jestem ja sam, i w tym wypadku bohater „Szaleństwa Majki Skowron” - Ariel, był mi o wiele bliższy niż Majka. Zamysłem filmu było to, że każdy chłopak marzy, aby mieć na własność dziewczynę, która by poza nim świata nie widziała. Rzadko się tak zdarza, ale wyobrażać sobie tak można i tak powstało „Szaleństwo Majki Skowron” jako książka. Było to ciekawe doświadczenie, ciekawa przygoda. Muszę jeszcze jako rzecz mało znaną powiedzieć, że ostatni bodaj odcinek „Szaleństwa Majki Skowron” już nie był reżyserowany przez Stanisława Jędrykę, bo miał on wtedy zawał, rozchorował się, zabrano go do szpitala i film dokończył Kazimierz Kutz. Tak że jeszcze miałem okazję pobyć tam z Kazimierzem Kutzem w Mikołajkach na planie, i popracować z nim, a jest to wspaniały i ciekawy człowiek.

5. Wielu Pana kolegów pisarzy stworzyło swoich bohaterów, (np. Szklarski - Tomka Wilmowskiego, Nienacki –  Pana Samochodzika) poświęcając im całe cykle powieściowe. Pan również napisał serię „Tropiciele złoczyńców.” Gdyby jednak miał Pan ochotę i czas, któremu ze swoich dawnych bohaterów poświeciłby Pan więcej niż jedną książkę?
Jest taka książka. Nazywa się „Gruby”. Jest to rzecz najbliższa mi, jest to w zasadzie  mój debiut pisarski. Na napisanie tej książki namówili mnie starsi ode mnie pisarze Edmund Niziurski i Hanna Ożogowska. To oni przekonali mnie, że moją przygodę życiową z lat szkolnych powinienem napisać. Ja nie wierzyłem, że to potrafię. Oni mnie przekonywali, że spróbować powinienem i tak powstał „Gruby.” A ponieważ ja jestem sobie najbliższy, to myślę, że o sobie mógłbym napisać taki serial, gdybym jeszcze był w stanie pisać seriale powieściowe. 

6. Czy dziś jeszcze uczestniczy Pan w spotkaniach autorskich? A jeśli tak, czy zdarza się, że na tych spotkaniach pojawiają się nastolatkowie, czy są to raczej czytelnicy wychowani na Pana dawnych książkach?
Ja już na spotkania autorskie nie jeżdżę. Mam za sobą chyba tysiące takich spotkań. Przemierzyłem Polskę wzdłuż i wszerz wielokrotnie - bywały kiedyś takie majowe miesiące książki i wtedy otrzymywałem i przyjmowałem zaproszenia z bodaj wszystkich województw w Polsce. Zapraszały mnie biblioteki, szkoły, domy kultury, a ja z wielką frajdą siadałem do mojego trabanta i jeździłem. Ogromnie ceniłem sobie takie spotkania, chociaż za każdym razem miałem tremę. Były to spotkania i z dorosłymi i z młodzieżą, ale te z młodzieżą były dużo ciekawsze, bardzo szczere, zamieniające się właściwie w rozmowy. Świetnie to wspominam ale minęły lata, ja mam już ich sporo i odkryłem że nie mam już w zasadzie sił jeździć. Te siły jakie mi zostały przeznaczam na pisanie, bo ciągle jeszcze coś piszę. Ale mam kontakty z moimi dawnymi czytelnikami, bo wielu z nich pisuje do mnie ciągle, ba, przekazują swoim dzieciom, że jest taki Aleksander Minkowski, którego warto czytać i podtykają im moje książki. Tak że od czasu do czasu miewam kontakty także z dziećmi moich dawnych czytelników, którzy stali się również moimi czytelnikami.

7. Pana dzieciństwo przypadło niestety na lata wojny. Jej echa można znaleźć  wielu Pana powieściach. Jakie książki czytał Pan będąc nastolatkiem? Czy była ta najważniejsza książka, po przeczytaniu której zaczął Pan marzyć o karierze pisarskiej?
To trudno odpowiedzieć. Kariera pisarska nie wiązała się z lekturami. Po prostu ja zawsze potrzebowałem pisać, podobnie jak ludzie utalentowani plastycznie potrzebują malować, rysować, a utalentowani muzycznie potrzebują grać czy śpiewać. Nie umiem tego określić. Każdy prawdopodobnie ma w sobie jakieś zdolności, ale nie zawsze je wykorzystuje, nie zawsze ulega temu do czego ma pociąg. Ja pisałem jeszcze w latach szkolnych, a pierwszy swój wiersz napisałem mając chyba lat 10. Był to wiersz miłosny. Zakochałem się w takiej jednej rudej 10-latce i wtedy napisałem pierwszy wiersz, którego zresztą jej nie pokazałem, bo się wstydziłem. Pisać zacząłem bardzo wcześnie. Przechowuję do dziś z pietyzmem list od Juliana Tuwima, któremu odważyłem się posłać swój wiersz, mając lat 15 czy 16.  Dostałem od niego odpowiedź, w której napisał mi, że chyba mam talent, że być może zostanę poetą. W tym momencie przestałem pisać wiersze ponieważ uznałem, że jednak poetą ja nie będę i raczej ciągnęło mnie w stronę prozy.

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.




sobota, 29 listopada 2014

„Krakowskie tramwaje na kartkach pocztowych”





Jacek Kołodziej „Krakowskie tramwaje na kartkach pocztowych”


Historia kartki pocztowej sięga końca lat 60-tych XIX stulecia. Jako forma korespondencji widokówka narodziła się w Austrii i Niemczech. Pierwsze pocztówki z widokami Krakowa pojawiły się ok. 1892 r. W albumie Jacka Kołodzieja na ponad stu stronach znajdziemy 165 reprodukcji pocztówek pochodzących ze zbiorów kilkunastu kolekcjonerów oraz Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie. Niemal każda z nich z nich przedstawia poruszające się ulicami miasta tramwaje.

Najstarsze widokówki, których reprodukcje zamieszczono w niniejszym wydawnictwie pochodzą z przełomu XIX i XX w. Znajdziemy tu także karty pocztowe z lat dwudziestych i trzydziestych, okresu II wojny światowej, lat PRL-u oraz czasów współczesnych. Jacek Kołodziej w swej publikacji poświecił również wiele miejsca na przedstawienie historii komunikacji publicznej w mieście. Szczególny nacisk położył oczywiście na rozwój linii tramwajowych w podwawelskim grodzie.


Fot. 1. Zwężenie obok kościoła św. Idziego około 1915 roku, 
źródło: „Krakowskie tramwaje na kartkach pocztowych,” s. 47.


Wędrówkę śladem historii tramwajów krakowskich rozpoczynamy na Rynku Głównym, gdzie już w 1882 r. położono szyny pierwszej linii tramwajowej łączącej Most Podgórski z Dworcem Kolejowym. Na początku XX wieku krakowskie linie tramwajowe zostały zelektryfikowane. Rynek krakowski pożegnał się torami w latach 1962-64, choć tramwaje przestały jeździć obok Sukiennic i Kościoła Mariackiego już w 1952 r. Mijamy Bramę Floriańską, Barbakan i Dworzec Kolejowy. Następne strony albumu przenoszą nas na ulice Basztową, Szewską, Piłsudskiego, Grodzką, Stradomską, Sławkowską, Długą, Karmelicką, Zwierzyniecką, Dietla, Wielicką i Aleję 3 Maja. Zaglądamy na Plac Wszystkich Świętych, Plac Inwalidów, Plac Wolnica i Rynek Podgórski. Nie zapomniał autor także o krakowskich mostach, po których przejeżdżały tramwaje już od 1913 r. Ostatnim przystankiem na trasie wycieczki po historii Krakowa zapisanej na kartkach pocztowych jest Plac Centralny w Nowej Hucie dokąd tramwaje dowoziły pracowników od 7 listopada 1952 r.



Fot. 2. Kolorowa kartka pocztowa z 1915 roku, 
źródło: „Krakowskie tramwaje na kartkach pocztowych,” s. 56.


Przeglądając bogato ilustrowany album zwracamy uwagę nie tylko na kursujące ulicami miasta tramwaje konne lub elektryczne. Mamy również okazję popatrzeć na Kraków sprzed kilku dziesięcioleci. Choć zawierucha wojenna szczęśliwie ominęła miasto, to wiele z budowli dziś już nie istnieje. Na planach miasta pojawiły się setki nowych ulic, placów i skwerów. Omnibusy konne są już tylko jedną z atrakcji dla turystów z rożnych krańców świata. Ulicami miasta spacerują panowie w melonikach oraz damy w efektownych sukniach. Staroświeckie szyldy nad witrynami zachęcają do odwiedzenia sklepów i kawiarni, niestety, już tylko na starych czarnobiałych, sepiowanych lub ręcznie kolorowanych widokówkach, których znakomity wybór znajdziemy w niniejszym wydawnictwie. Polecam.


Wydawnictwo: Eurosprinter
ISBN: 978-83-63652-07-4
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 104


środa, 26 listopada 2014

"Strażnik bursztynowej komnaty"




Jolanta Maria Kaleta "Strażnik bursztynowej komnaty"


O bursztynowej komnacie słyszeli niemal wszyscy. Tysiące poszukiwaczy próbowało ją odnaleźć, wielu z nich przypłaciło swą pasję życiem. Jedną z takich osób był Paweł Rylski - bohater książki Jolanty Marii Kalety "Strażnik bursztynowej komnaty." Zatrudniony we wrocławskich zakładach Elwro inżynier owładnięty był manią poszukiwania bursztynowego zabytku. Jego hobby doprowadziło do kryzysu w małżeństwie, które tylko pozornie wyglądało normalnie. W rzeczywistości Rylski i jego żona, czterdziestoletnia Ewa mijali się zajęci swoimi sprawami. Nawet kiedy policjanci zapukali w nocy do ich drzwi, wyrwana ze snu kobieta nie miała pojęcia czy mąż znajduje się w mieszkaniu. Zapukali z tragiczną wiadomością: nad brzegiem Odry znaleziono zwłoki mężczyzny. Kiedy pracownik zakładu medycyny sądowej, do którego funkcjonariusze udali się wraz z Rylską uniósł białe prześcieradło, roztrzęsiona Ewa rozpoznała w leżącym na zimnym stole denacie swego małżonka.

Kilka dni później w trakcie pogrzebu, ktoś włamuje się do mieszkania Rylskich. Giną dokumenty i notatki dotyczące poszukiwań bursztynowej komnaty zgromadzone przez inżyniera. Zdziwienie przesłuchiwanej kobiety budzi podejrzane zachowanie zarówno policji jak i prokuratora. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że jej mąż mógł naprawdę trafić na jakiś ślad prowadzący do odnalezienia legendarnego zabytku i poniósł za tą najwyższą cenę. Nie mogąc nikomu zaufać, postanawia sama wyjaśnić zagadkę jego śmierci. W tym celu podejmuje nawet ryzyko wyjazdu do Moskwy i Kaliningradu.

Skomplikowana tajemnica związana jest z aferą szpiegowską. Życie Rylskiej staje się zagrożone. Na szczęście jej anioł stróż, emerytowany esbek Mateusz Popiel dba o to aby głównej bohaterce udało się dotrzeć do ostatniej strony tej bardzo obszernej powieści.

Jolanta Maria Kaleta jest z wykształcenia historykiem. Jednak warstwa historyczna nie jest tym, co najbardziej cenię w jej powieściach. Autorka posiada wyjątkową umiejętność oddania klimatu czasów, kiedy szczytem marzeń przeciętnego Polaka był maluch lub duży Fiat  a na półkach sklepowych królował ocet. Tak było przy okazji lektury „Wrocławskiej Madonny”[1] czy „Duchów Inków,”[2] gdzie mogliśmy się przenieść do czasów późnego PRL-u i podobnie jest w przypadku "Strażnika bursztynowej komnaty." Tym razem jednak autorka umieściła akcję książki na przełomie l991 i 1992 r. Z wplecionych w fabułę powieści licznych detali możemy więc przypomnieć sobie graffiti z hasłami politycznymi na murach budynków, zmiany tabliczek z nazwami ulic, pierwsze komputery, dyskietki, czy przekręty przy prywatyzacjach pierwszych przedsiębiorstw. Stare, rozklekotane biurka i szafy w policyjnych gabinetach kontrastują z wytwornymi wnętrzami rezydencji należących do biznesmenów prowadzących nielegalne interesy. Gdzieś w tle mamy wzmianki o braku sukcesów polskich sportowców na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Albertville. Wszystkie wymienione składniki zanurzone są w mokrym i chłodnym jesienno-zimowym klimacie Wrocławia zadymionego przez tysiące sprowadzonych zza Odry zdezelowanych samochodów.

"Strażnik bursztynowej komnaty" to już moje trzecie spotkanie z twórczością Jolanty Marii Kalety. Jest to chyba najlepiej skonstruowana powieść tej autorki. Szybkie tempo, zagadka historyczna kilka trupów, sprawią że książka zadowoli zarówno miłośników dobrego kryminału jak i powieści sensacyjnych. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-7900-270-2
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 474

piątek, 21 listopada 2014

„Skarb z piaszczystego półwyspu”




Lesław Furmaga „Skarb z piaszczystego półwyspu”


Lata 70-te ubiegłego wieku. Jeden z warszawskich domów dziecka. Prześladowany przez kolegów czternastoletni Jacek nie chce już dłużej znosić codziennych upokorzeń. Korzystając ze zorganizowanej w czasie wakacji wyprawy na Hel przedostaje się na kuter rybacki z zamiarem ucieczki na morze. Niestety chłopcu nie udaje się zrealizować planu. Złapany przez rybaków jest o krok od odesłania do Warszawy. Na szczęście jeden z nich wysłuchawszy próśb Jacka składa propozycję, aby chłopiec zamieszkał z nim nad Bałtykiem i uczył się od niego rybackiej profesji. Wzruszony młody człowiek z radością na to przystaje. Nie zdaje sobie sprawy, że choć od dawnych problemów dzieli go wiele kilometrów, na brak kłopotów i tutaj nie będzie mógł narzekać.

Klimat książki Lesława Furmagi jest nieco zbliżony do popularnych niegdyś klasycznych powieści młodzieżowych „Zielona Rakieta” Haliny Rudnickiej[1] oraz „Supergigant z motylem” Krystyny Boglar.[2] Autor pokusił się o skrupulatne nakreślenie wyraźnego portretu psychologicznego głównego bohatera – Jacka. Obserwujemy jego przemianę wewnętrzną od momentu pobytu w domu dziecka, poprzez wyjazd nad morze, zamieszkanie u starego rybaka aż po niebezpieczne przygody w nowym środowisku. Osamotniony, chłopiec z ufnością odnawia kontakty z dawnym kolegą, który kiedyś bronił go w domu dziecka. Nie zdaje sobie sprawy, że nie może już wierzyć dawnemu przyjacielowi a znajomość ta doprowadzi do bardzo dramatycznych wydarzeń.

Przygody Jacka przeplatają się z wojennymi i morskimi opowieściami jego opiekuna. Stary rybak, razem ze swoim podopiecznym i jego nowymi kolegami budują jacht, którym chcą się udać w wymarzony rejs do Aberdeen. Nie brakuje tu oczywiście akcentów propagandowych, wszak „Skarb z piaszczystego półwyspu” to historia napisana w połowie lat 70-tych ubiegłego wieku. Na szczęście autor serwuje nam tego typu detale dość oszczędnie. Mocnym punktem powieści jest za to sensacyjny, niemal gangsterski wątek związany z  nawiązaniem przez bohatera ryzykownych kontaktów ze środowiskiem przestępczym.

Tytuł książki może sugerować, że jest to lekka powieść przygodowa. Owszem, przygód w niej bez liku, ale też jej treść skłania do licznych refleksji. Jest tu co prawda wzmianka o myszkowaniu przez chłopców w latarni morskiej w celu odnalezienia poniemieckiego skarbu, lecz najważniejszym skarbem poszukiwanym przez nastoletniego bohatera jest przyjaźń. Polecam.


Wydawca: Wydawnictwo Morskie
Rok wydania: 1976
Liczba stron: 150



piątek, 14 listopada 2014

„Leśna Samotnia”




Andrzej Irski „Leśna Samotnia”


„Leśna Samotnia” to już trzecia książka Andrzeja Irskiego, którą miałem przyjemność przeczytać. I tym razem urodzony w Lipsku nad Biebrzą autor wysłał bohatera powieści na doskonale sobie znane tereny Suwalszczyzny. Powodem wyprawy Pawła Dańca do Puszczy Augustowskiej nie jest jednak zaginiony zabytek czy też zagadka historyczna, w których lubuje się pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki. Daniec otrzymuje wiadomość o śmierci swego przyjaciela zwanego przez znajomych Gubernatorem. W pożegnalnym liście znajduje się prośba, aby Paweł zaopiekował się jego psem Dropsem i kotem Bigosem.

Wyrusza więc nasz muzealnik do chatki w puszczy nie przeczuwając, że będzie zajmował się bardziej pasjonującymi i tajemniczymi sprawami niż opieka nad dwójką niesfornych zwierzaków. Nie wierząc w samobójczą śmierć przyjaciela i podejrzewając, że coś się za nią kryje zamierza wyjaśnić okoliczności tego smutnego wydarzenia. Okazuje się, że sprawa wiąże się z dramatyczną historią sprzed trzydziestu lat, która miała miejsce we Francji oraz ze służbami specjalnymi PRL-u. Wykorzystując pozostawione przez Gubernatora wskazówki, wraz z Pawłem prowadzimy prywatne śledztwo, zwiedzając przy okazji miasteczka i malownicze lasy północno-wschodniej Polski.

Paweł Daniec wykreowany przez Andrzeja Irskiego to typowy Polak obdarzony słabym charakterem, nie znający słowa asertywność. Kiedy w pobliżu pojawia amator jakiegokolwiek trunku, możemy być pewni, że i on nie uchyli się przed wychyleniem kielicha. Gdyby został dłużej w leśnej głuszy zapewne szybko znalazłby wspólny język z odurzającym się walerianą kotem Gubernatora.

Akcja powieści rozgrywa się głównie w tytułowej leśnej samotni oraz jej okolicach. Autorowi udało się wpleść fabułę w tajemniczy, mokry klimat suwalskich jezior, lasów i mokradeł. W przeciwieństwie do „Depozytu hrabiego Paca” Andrzej Irski nie inspirował się tym razem aż tak dosłownie książkami Zbigniewa Nienackiego (choć imię kota zapewne nie jest dziełem przypadku).[1] Dobrze skonstruowane postacie bohaterów, dynamiczna akcja plus „to coś” sprawiają, że o książce nie zapominamy zaraz po odłożeniu na półkę. Nie miałbym nic przeciwko, aby powieść była nieco bardziej rozbudowana. Niektóre wątki, np. poszukiwanie bunkra partyzantów niemal proszą się aby autor poświecił im więcej miejsca.

Powieść Andrzeja Irskiego „Leśna samotnia” została zgłoszona do konkursu na najlepszą samochodzikową książkę 2013 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. W finale konkursu zajęła 2 miejsce. Polecam.


Wydawnictwo: Warmia
Seria wydawnicza: Pan Samochodzik i …
ISBN: 978-83-60586-29-7
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 184



[1] Już po opublikowaniu recenzji Andrzej Irski wyjaśnił: „Imię kota nie jest przypadkowe, ale nie ma nic wspólnego z bohaterem "Niesamowitego dworu". Tak się nazywa mój szary dachowiec (teraz już trojga imion Bigos-Biskup-Lucyfer). A Drops to był mój foksterier. Niestety, nie żyje od lat.” http://pansamochodzik.ok1.pl/viewtopic.php?p=224959#224959  


środa, 12 listopada 2014

„Czerwony Błazen”




Aleksander Błażejowski „Czerwony Błazen”


Warszawa, wczesne lata dwudzieste ubiegłego wieku. W kabarecie „Złoty Ptak” triumfy święci tajemniczy komik zwany czerwonym błaznem. Ulubieniec publiczności sprawia, że podupadający lokal w ciągu kilku tygodni staje się najpopularniejszym kabaretem stolicy. Humorysta występuje na scenie w czerwonej masce i kostiumie pierrota. Nikt, nawet dyrekcja kabaretu nie zna jego prawdziwej tożsamości. Zastrzega sobie także, że nikt nie może pytać go o nazwisko, śledzić, nikt bez zezwolenia nie może wejść za kulisy. Niestety, pewnego dnia w garderobie czerwonego błazna zostaje popełnione morderstwo.

Śledztwo w sprawie zabójstwa prowadzi komisarz policji Borewicz. W przeciwieństwie jednak do znanego nam z serialu „07 zgłoś się” wszechstronnego i błyskotliwego porucznika Sławomira Borewicza, jego „starszy kolega” nie popisuje się zbytnio w trakcie dochodzenia, imponując jedynie posturą. Również fragment zdania „Gdy Borewicz zamknął za sobą drzwi (…)”[1] świadczy o tym, że któryś z twórców kultowego serialu miał słabość do przedwojennych powieści kryminalnych.[2]

W krótkim słowie wstępnym do wydania z 1925 r. przeczytamy, że Aleksander Błażejowski pisząc „Czerwonego Błazna” inspirował się twórczością klasyków francuskiej powieści kryminalnej. Książka napisana jest „z prawdziwym talentem, nie ustępuje zarówno pod względem budowy, jak i niezmiennie zajmującej treści najlepszym tego rodzaju wzorom zagranicznym.”[3] Nie potrafię tego ocenić, na półkach mojej biblioteczki brak bowiem dzieł Maurice Leblanca czy Gastona Lerouxa. Muszę jednak przyznać, że mimo pewnej naiwności w konstruowaniu fabuły oraz niezbyt skomplikowanej zagadki kryminalnej utwór Błażejowskiego to świetna pozycja dla koneserów powieści historycznych. Urzeka nieco już archaiczny język oraz zawarte w książce dziesiątki smaczków obyczajowych z epoki. Mamy tu całą galerię szlachetnych bohaterów, wątek miłosny oraz rodzinny dramat.

Autor znakomicie oddał klimat dawnej Warszawy, kabaretu, kamienic mieszczańskich, zabaw urządzanych w domach prominentnych mieszkańców. Nic dziwnego, nie musiał sięgać do źródeł książkowych aby opisać jak wyglądały ówczesne przyjęcia. On na nich po prostu bywał. Aleksander Błażejowski posiadał również szerokie znajomości w światku filmowym, a jego „Czerwony Błazen” został zekranizowany przez Henryka Szaro rok po pierwszym wydaniu powieści. Kopie filmu, w którym wystąpili m.in. Eugeniusz Bodo, Aleksander Żabczyński oraz Adolf Dymsza nie zachowały się niestety do naszych czasów i jedynie na stronach internetowych Fonoteki Filmoteki Narodowej znajdziemy kilka fotosów z planu a także podobiznę Aleksandra Błażejowskiego.[4]

Oryginalne wydania polskich powieści kryminalnych z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku są dziś trudno dostępnymi rarytasami. Dlatego cieszy fakt, że od 2012 r. dzięki serii „Kryminały przedwojennej Warszawy” wydawnictwa Ciekawe Miejsca mamy dostęp do wielu zapomnianych dzieł Stanisława Wotowskiego, Adama Nasielskiego, Aleksandra Błażejowskiego oraz wielu innych klasyków.

 ---
Recenzja została zilustrowana reprodukcją reklamy z przedwojennego wydania powieści.


Wydawca: Wydawnictwo Bibljoteki Dzieł Wyborowych. Warszawa, Sienkiewicza 12
Rok wydania: 1925
Liczba stron: 163





[1] Aleksander Błażejowski „Czerwony Błazen,” s. 58.
[2] Tytuł 19 odcinka serialu „07 zgłoś się” brzmi „Zamknąć za sobą drzwi.”
[3] Aleksander Błażejowski „Czerwony Błazen,” s. 6.

środa, 5 listopada 2014

„Ilustrowany Atlas Dawnej Warszawy”




Robert Marcinkowski „Ilustrowany Atlas Dawnej Warszawy”


Celem publikacji Roberta Marcinkowskiego było ukazanie zmian zachodzących w organizmie miejskim stolicy na przestrzeni ostatnich stu kilkudziesięciu lat. W okresie tym zmieniały się granice miasta i nazwy ulic. W czasie ostatniej wojny bezpowrotnie zniknęło tysiące zabytkowych budowli: kamienic i kościołów. Dzieła zniszczenia dopełniła polityka władz po 1945 r. i rozbiórka całych dzielnic celem stworzenia miejsca pod nową zabudowę, już w duchu socrealistycznym.

Zamiar przyświecający autorowi udało się w pełni zrealizować. Dzięki Atlasowi możemy dostrzec jak niewiele domów ocalało z wojennej zawieruchy. Możemy również uświadomić sobie jak ważne dla nas i dla przyszłych pokoleń jest uratowanie pozostałych historycznych obiektów.




„Ilustrowany Atlas Dawnej Warszawy” składa się z dwóch głównych części. Pierwsza obejmuje tablice zawierające plany miasta, druga natomiast zawiera opisy widoków Warszawy. Aktualizacja części pierwszej ukończona została w 2012 roku. Na kilkudziesięciu stronach znajdziemy m.in. umiejscowienie zabudowy sprzed 1939 r. która przetrwała do naszych czasów, zabudowy murowanej z przełomu XIX i XX wieku obecnie nieistniejącej, nieistniejącą zabudowę z lat 1900-1939, zabytkowe budynki przesunięte po II wojnie światowej, tereny zajmowane przez kolej od początku XX w. aż do wybuchu wojny, parki i skwery, ogrody, sady oraz cmentarze. Z planów dowiemy się ponadto, które z budynków zostały zrekonstruowane w okresie ostatnich sześćdziesięciu lat. Wędrując dziś bowiem uliczkami warszawskiej Starówki, musimy uzmysłowić sobie, że mimo tytanicznego wysiłku osób pracujących przy odbudowie, niektóre z kamienic uzyskały jedynie wygląd zbliżony do oryginalnego.




Część opisowo-ikonograficzna wypełniona jest reprodukcjami serii widokówek, których pierwsze emisje ukazały się w 1908 r. Przeglądanie pochodzących w większości ze zbiorów autora klimatycznych pocztówek to niejednokrotnie jedyna możliwość na odbycie sentymentalnego spaceru po Warszawie naszych pradziadków. Przy każdym z widoków zamieszczony jest rys historyczny przedstawionego obiektu. Nie są to jednak suche opisy, lecz okraszone wieloma barwnymi ciekawostkami objaśnienia pozwalające na zagłębienie się w historię i przeznaczenie budowli, w ich wojenne losy i przebudowy. Mapy zawierają sygnatury wskazujące miejsca, w których stał fotograf podczas wykonywania fotografii wykorzystanych następnie na pocztówkach.




Atlas kierowany jest do wszystkich miłośników historii przedwojennej stolicy. Do ich rąk trafiło unikatowe wydawnictwo. Publikacja będzie niewątpliwie służyć pomocą także czytelnikom zainteresowanym powieściami, których akcja rozgrywa się w dawnej Warszawie. Warto aby sięgnęli po niego także urzędnicy, w których gestii leży wydawanie zezwoleń na rozbiórkę budynków. Może kiedy uświadomią sobie jak dużo nieodwracalnych błędów popełnili ich poprzednicy planujący kształt Warszawy, głębiej zastanowią się nim złożą podpis pod kolejnym dokumentem skazującym na unicestwienie następny obiekt z historycznej tkanki miasta. Polecam.

---
Źródło ilustracji: Robert Marcinkowski 
„Ilustrowany Atlas Dawnej Warszawy,” s. 41, 196 i 210.

Wydawca: Oliwka
ISBN: 978-83-931203-1-4
Rok wydania: 2013
Liczba stron:  256



niedziela, 2 listopada 2014

„Ułani, poeci, dżentelmeni"




Maja i Jan Łozińscy „Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski”


Książka „Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski” to podróż do lat kiedy honor, rycerskie zasady i nienaganne maniery należały do elementarnych składników wzorca idealnego mężczyzny. W czasach Drugiej Rzeczypospolitej do wymarzonych pracodawców naszych dziadków i pradziadków należała Armia oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Nic zatem dziwnego, że wielu młodzieńców marzyło o karierze wojskowego lub dyplomaty. Na tle licznych przedstawicieli kadry oficerskiej II RP nie sposób pominąć tak charakterystycznej postaci jak Bolesław Wieniaw-Długoszowski. Generał znacznie wybijał się ponad przeciętność korpusu oficerskiego, któremu zarzucano brak szerszych zainteresowań oraz zamiłowanie do romansowania, używek i hazardu. Ten oczytany bywalec kawiarni literackich w młodości sam pisał wiersze i malował. Był częstym rozmówcą legendarnego Franciszka Fiszera, a jak wiadomo do jego stolika w Ziemiańskiej nie każdy mógł otrzymać zaproszenie.



Fot. 1. Międzynarodowe Zawody Hippiczne o Puchar Narodów w Nowym Jorku. 
Jeźdźcy Polscy (od lewej) Adam Królikiewicz, Michał Toczek, Kazimierz Szosland, 1926 rok,
 źródło: „Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski,” s. 142.


Po ustaniu krwawych zmagań na polach bitewnych wielkiej wojny społeczność europejska potrzebowała również innych bohaterów i idoli. Stąd też Maja i Jan Łozińscy wiele miejsca poświęcili profesjom artystycznym, które ukształtowały się wraz z rozwojem nowych mediów: kina oraz radia. A jest o czym pisać bo pomimo, że artyści zazwyczaj munduru nie zakładali, to wielu z nich poza sceną ponosiła ułańska fantazja. Rodzime gwiazdy ekranu przyćmiewały swym blaskiem aktorów Francji, Niemiec czy tych zza oceanu. Za ideał prawdziwego mężczyzny uchodził Franciszek Brodniewicz. Do galerii sław możemy dopisać jeszcze kilku amantów z Aleksandrem Żabczyńskim i Eugeniuszem Bodo na czele. Podkochiwały się w nich ukradkiem stateczne damy i niewinne pensjonarki. W przeciwieństwie do aktorskiej śmietanki, przeciętni mężczyźni miewali problemy z prawidłowym dobraniem krawata do garnituru, stąd też w prasie z tamtych lat zaczęły pojawiać się działy z przeznaczonymi właśnie dla nich poradami z zakresu mody.



Fot. 2. Kierowca rajdowy Jan Ripper i jego lancia, 1938 rok, 
źródło: „Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski,” s. 179.


Autorzy wiele miejsca poświęcili także przedstawicielom ówczesnego świata sportu. O wielu z nich pamiętają dziś jedynie historycy. Do zapomnianych sportowych idoli należeli bez wątpienia znakomity tenisista hrabia Stanisław Czetwertyński i utytułowany wioślarz Roger Verey. Prawdziwy dżentelmen powinien oczywiście jeździć konno oraz dobrze radzić sobie na nartach. W zimowych kurortach, głównie w Zakopanem jak grzyby po deszczu powstawały szkoły, w których można było nabyć tę jakże pożądaną umiejętność. Na lata międzywojenne przypada gwałtowny rozwój automobilizmu i lotnictwa. Popularność zyskiwały prostej konstrukcji awionetki. Polscy piloci byli uważani za sportową elitę kraju, a powodzenia u płci pięknej zazdrościli im nawet kawalerzyści.

W pracy Mai i Jana Łozińskich znajdziemy oczywiście wiele informacji o balach i bankietach, w których uczestnictwo należało niemal do rytuałów ówczesnych mężczyzn z pierwszych stron gazet. Niezwykle interesujący i nieco zabawny, patrząc z dzisiejszej perspektywy, jest ostatni rozdział zawierający wskazówki z zakresu savoir-vivre`u i kultury towarzyskiej przeznaczone dla młodych mężczyzn, którym zamarzyła się kariera wojskowa lub dyplomatyczna. Wśród wielu pochodzących z przedwojennych podręczników porad znajdziemy i taką: „Wielu mężczyzn ma zwyczaj, spotkawszy jaką urodziwą damę na spacerze, stawać, patrzyć jej prosto w oczy, oglądać się za nią, przykładać szkła do oczu i tak dalej. Wszystkie te ruchy są nie na miejscu i z pewnością nie zjednają natrętom względów damy, która będzie jedynie skrępowaną w najwyższym stopniu.”[1] Polecam.


Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
ISBN: 978-83-7705-386-7
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 218




[1] Maja i Jan Łozińscy „Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski,” s. 201.