Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski
(Zdjęcie z archiwum
Aleksandra Minkowskiego)
Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl
wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa.
Wszystkie wywiady będziecie
mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika
w dziale, który ukrywa
się pod poniższym linkiem:
Przeczytacie tam ponadto wywiady z osobami związanymi filmami,
których scenariusze powstały na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego.
Zapraszam serdecznie do lektury.
---
1. Mimo, że pisał
Pan również dla dorosłych czytelników, do klasyki polskiej literatury weszły
Pana powieści adresowane do znacznie młodszego pokolenia. Na co autor zwraca
największą uwagę pisząc książki dla młodzieży?
Mogę mówić tylko o sobie. Wyznam,
że największą uwagę zwracam na siebie. Co przez to rozumiem? W zasadzie w
każdej mojej książce bohaterem na różne sposoby jestem ja sam. Na czas pisania
książki wracam w moje lata chłopięce i w ten sposób spełniam to, co się nie
spełniało wówczas: to o czym marzyłem, to czego pragnąłem. Krótko mówiąc:
próbuję dzielić się z czytelnikami, opakowując to w fabułę, tym co wtedy
myślałem, jak wtedy rozumiałem świat, a wtrącam także to, jak rozumiem go
dzisiaj. Krótko mówiąc staram się przekazać moim trochę samego siebie w różnych
wariantach, a przede wszystkim w wariancie własnych marzeń.
2. Do ulubionych seriali naszego dzieciństwa należy „Gruby.” Czy to prawda, że w tej powieści można znaleźć również szereg
wątków z Pana biografii?
Tak. Otóż przede wszystkim Gruby
to jestem ja sam, ale w bardzo szczególnych okolicznościach. W 1946 roku, mając
lat 13, wróciłem z zesłania i byłem straszliwie wygłodzony. Po prostu marzyłem
o tym żeby się najeść. W Polsce znaleźliśmy się we Wrocławiu i nagle znalazłem
się wśród bułek z masłem, kiełbasy, zup… Krótko mówiąc w niesłychanym
dobrobycie, można było jeść. I stało się to moją obsesją. Ja, który byłem chudy
jak patyk, rzuciłem się na jedzenie i już nie mogłem przestać. Jadłem dniami i
nocami. Budziłem się w nocy i wydawało mi się, że jedzenie było tylko snem, więc
pędziłem do kuchni sprawdzić czy jest. Było, to jadłem także w nocy na zapas, ponieważ
nie wyobrażałem sobie, że takie szczęście może długo potrwać. Nie umiałem sobie
wyobrazić, że będzie można jeść latami. I sam nie zauważyłem, jak roztyłem się
monstrualnie. No bo jedząc w dzień i w nocy nie można nie utyć. W ciągu
wakacyjnych miesięcy utyłem chyba 30
kg i stałem się monstrualnie gruby. I wtedy zaczął się
dramat. Odkryłem jak okrutne są dzieci. Ile w nich jest szyderstwa, z jaką
frajdą znęcają się nad kimś odmiennym. Bałem się wyjść z domu, gdyż mnie
wytykano palcami, wołano za mną „gruby” a było jeszcze sto innych przezwisk i
wyzwisk. Była to tragedia. Ale ja nie mogłem schudnąć, nie mogłem przestać
jeść. Ta tragedia trwała co prawda tylko dwa lata, bo potem jednak urosłem i
schudłem. Ale kiedy mierząc 1,5
m ważyłem 76
kg, to tego nie zapomnę. Ale to jak powiadam ma głębsze
dno. Poznałem jak potrafią być okrutni moi koledzy, jak potrafią znęcać się nad
takim „kaleką,” bo to jest kalectwo. Tam gdzie dzieci nie śmieją się z
jednookiego, głuchego czy jednonogiego, to z grubasa wolno, a to przecież w
takim monstrualnym wydaniu jest kalectwo. W końcu schudłem, natomiast
zapamiętałem sobie do końca życia i do dziś pamiętam jak to boli kiedy inni się
z ciebie śmieją i do dziś mam jeszcze to, że kiedy słyszę gdzieś za plecami
śmiech, mimowolnie odwracam się, bo
myślę, że się śmieją ze mnie.
3. Wiele Pana powieści zostało zekranizowanych. Często również Pan
pracował przy scenariuszach. Z której ekranizacji jest Pan najbardziej
zadowolony, i czy któraś nie spełniła Pana oczekiwań?
Od razu wyznam, że wolę książkę
niż film. Z bardzo prostego powodu. Książka jest wyłącznie moja. W książce ja
mogę powiedzieć co mój bohater myśli i co czuje. W filmie jest to nie do wykonania,
bo nie można pokazać myślenia bohatera, tego co czuje, ponieważ nie pokazujemy
w filmie wewnętrznych monologów. A to dla pisarza bywa najważniejsze. Natomiast
robiąc film, traktuje się to, przynajmniej ja to traktowałem, jako rodzaj
zachęty, aby z widzów uczynić moich czytelników, gdyż film, siłą rzeczy ma
więcej odbiorców. Miałem nadzieję, że film z widzów, uczyni moich czytelników. To był rodzaj
haczyka zarzucanego na młodych, żeby sięgnęli po obejrzeniu „Grubego” po
książkę „Gruby”, po obejrzeniu „Majki” po „Majkę”. Książki w moim odczuciu są
znacznie bogatsze. I druga rzecz. Książka jest moja. Film jest pracą zbiorową.
Przede wszystkim reżysera. To jest wyobraźnia reżysera a nie moja wizja, plus
jeszcze gra aktorów, z których każdy próbuje coś dać od siebie. I powstaje
dzieło kolektywne, niekiedy bardzo udane, ale już nie moje. Ja nie czuję się
autorem filmu.
4. Czy pracując nad scenariuszami miał Pan okazję bywać na planach
filmowych. Jeśli tak jak wspomina pan realizację serialu „Szaleństwa Majki
Skowron”?
Bywałem na planach wielokrotnie,
ale czułem się tam zawsze trochę jak piąte koło u wozu. Reżyser mnie zapraszał,
ale nie miałem tam wiele do roboty, chyba że czasami trzeba było zmienić coś w
dialogach. W przypadku Majki Skowron, Stanisław Jędryka zaprosił mnie na
Mazury, gdyż serial był kręcony bodajże w Mikołajkach i obserwowałem to z boku,
nie wtrącałem się. Czułem na okrągło rozczarowania, ponieważ moja wizja
„Szaleństwa Majki Skowron” nie pokrywała się z tym, co było wyobraźnią Stasia Jędryki,
którego bardzo szanuję jako reżysera, jak również prywatnie. Ani gra aktorów
nie była tym, co ja sobie wyobrażałem, bo jak już mówiłem, zawsze bohaterem
moich książek jestem ja sam, i w tym wypadku bohater „Szaleństwa Majki Skowron”
- Ariel, był mi o wiele bliższy niż Majka. Zamysłem filmu było to, że każdy
chłopak marzy, aby mieć na własność dziewczynę, która by poza nim świata nie
widziała. Rzadko się tak zdarza, ale wyobrażać sobie tak można i tak powstało
„Szaleństwo Majki Skowron” jako książka. Było to ciekawe doświadczenie, ciekawa
przygoda. Muszę jeszcze jako rzecz mało znaną powiedzieć, że ostatni bodaj
odcinek „Szaleństwa Majki Skowron” już nie był reżyserowany przez Stanisława
Jędrykę, bo miał on wtedy zawał, rozchorował się, zabrano go do szpitala i film
dokończył Kazimierz Kutz. Tak że jeszcze miałem okazję pobyć tam z Kazimierzem
Kutzem w Mikołajkach na planie, i popracować z nim, a jest to wspaniały i
ciekawy człowiek.
5. Wielu Pana kolegów pisarzy stworzyło swoich bohaterów, (np. Szklarski
- Tomka Wilmowskiego, Nienacki – Pana Samochodzika) poświęcając im całe
cykle powieściowe. Pan również napisał serię „Tropiciele złoczyńców.” Gdyby
jednak miał Pan ochotę i czas, któremu ze swoich dawnych bohaterów poświeciłby
Pan więcej niż jedną książkę?
Jest taka książka. Nazywa się
„Gruby”. Jest to rzecz najbliższa mi, jest to w zasadzie mój debiut pisarski. Na napisanie tej książki
namówili mnie starsi ode mnie pisarze Edmund Niziurski i Hanna Ożogowska. To
oni przekonali mnie, że moją przygodę życiową z lat szkolnych powinienem
napisać. Ja nie wierzyłem, że to potrafię. Oni mnie przekonywali, że spróbować
powinienem i tak powstał „Gruby.” A ponieważ ja jestem sobie najbliższy, to
myślę, że o sobie mógłbym napisać taki serial, gdybym jeszcze był w stanie
pisać seriale powieściowe.
6. Czy dziś jeszcze uczestniczy Pan w spotkaniach autorskich? A jeśli
tak, czy zdarza się, że na tych spotkaniach pojawiają się nastolatkowie, czy są
to raczej czytelnicy wychowani na Pana dawnych książkach?
Ja już na spotkania autorskie nie
jeżdżę. Mam za sobą chyba tysiące takich spotkań. Przemierzyłem Polskę wzdłuż i
wszerz wielokrotnie - bywały kiedyś takie majowe miesiące książki i wtedy
otrzymywałem i przyjmowałem zaproszenia z bodaj wszystkich województw w Polsce.
Zapraszały mnie biblioteki, szkoły, domy kultury, a ja z wielką frajdą siadałem
do mojego trabanta i jeździłem. Ogromnie ceniłem sobie takie spotkania, chociaż
za każdym razem miałem tremę. Były to spotkania i z dorosłymi i z młodzieżą,
ale te z młodzieżą były dużo ciekawsze, bardzo szczere, zamieniające się
właściwie w rozmowy. Świetnie to wspominam ale minęły lata, ja mam już ich
sporo i odkryłem że nie mam już w zasadzie sił jeździć. Te siły jakie mi
zostały przeznaczam na pisanie, bo ciągle jeszcze coś piszę. Ale mam kontakty z
moimi dawnymi czytelnikami, bo wielu z nich pisuje do mnie ciągle, ba,
przekazują swoim dzieciom, że jest taki Aleksander Minkowski, którego warto
czytać i podtykają im moje książki. Tak że od czasu do czasu miewam kontakty
także z dziećmi moich dawnych czytelników, którzy stali się również moimi
czytelnikami.
7. Pana dzieciństwo przypadło niestety na lata wojny. Jej echa można
znaleźć wielu Pana powieściach. Jakie książki czytał Pan będąc
nastolatkiem? Czy była ta najważniejsza książka, po przeczytaniu której zaczął
Pan marzyć o karierze pisarskiej?
To trudno odpowiedzieć. Kariera
pisarska nie wiązała się z lekturami. Po prostu ja zawsze potrzebowałem pisać,
podobnie jak ludzie utalentowani plastycznie potrzebują malować, rysować, a
utalentowani muzycznie potrzebują grać czy śpiewać. Nie umiem tego określić.
Każdy prawdopodobnie ma w sobie jakieś zdolności, ale nie zawsze je
wykorzystuje, nie zawsze ulega temu do czego ma pociąg. Ja pisałem jeszcze w
latach szkolnych, a pierwszy swój wiersz napisałem mając chyba lat 10. Był to
wiersz miłosny. Zakochałem się w takiej jednej rudej 10-latce i wtedy napisałem
pierwszy wiersz, którego zresztą jej nie pokazałem, bo się wstydziłem. Pisać
zacząłem bardzo wcześnie. Przechowuję do dziś z pietyzmem list od Juliana
Tuwima, któremu odważyłem się posłać swój wiersz, mając lat 15 czy 16. Dostałem od niego odpowiedź, w której napisał
mi, że chyba mam talent, że być może zostanę poetą. W tym momencie przestałem
pisać wiersze ponieważ uznałem, że jednak poetą ja nie będę i raczej ciągnęło
mnie w stronę prozy.
---
Warszawa 21.11.2014 r.
Realizacja wywiadu: Mirekpiano
(dziękujemy za nieocenioną pomoc),
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.