Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania Jolanta Maria Kaleta, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania Jolanta Maria Kaleta, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 września 2015

"Złoto Wrocławia"



Jolanta Maria Kaleta "Złoto Wrocławia"


Ostatnie wiadomości odnośnie legendarnego niemieckiego pociągu, który w czasie wojny miał wywieźć z Wrocławia prawdziwe skarby, nakazują zastanowić się, jak wiele tajemnic skrywa jeszcze Dolny Śląsk?

"Inspiracją do napisania powieści zatytułowanej „Złoto Wrocławia” stało się legendarne już złoto Banku Breslau. Jak twierdzą niektórzy, wywiezione z Prezydium Policji przy Podwalu pod koniec 1944 lub na początku 1945 roku. W świadomości osób zainteresowanych tym zagadnieniem funkcjonuje kilka hipotetycznych miejsc jego ukrycia, poczynając od tajemniczej szczeliny gdzieś pod Śnieżką, a na wzgórzu Sobiesz pod Piechowicami kończąc. Tropem złota podążało i nadal podąża wielu poszukiwaczy, śmiałków żądnych przygód i pisarzy parających się literaturą faktu. Ponoć jego odnalezienie jest kwestią krótkiego czasu.

Jest styczeń 1945 roku. W Festung Breslau, przygotowującej się do odparcia ataku Armii Czerwonej, niewielka grupa oficerów Abwehry i SS organizuje tajną akcję wywiezienia i ukrycia skrzyń zawierających złote depozyty Banku Breslau. Kiedy kończy się wojna i do zrujnowanego Wrocławia, zjeżdżają osadnicy, wydaje się, że nikt już nie pamięta i nikt nie interesuje się ukrytym zlotem. Ale to tylko pozory. Młody pracownik wrocławskiego aparatu bezpieczeństwa, początkowo porucznik, następnie kapitan, aż w końcu major, Tadeusz Niezgoda, od pierwszego dnia, gdy w jego ręce wpadły tajemnicze zeznania o ukryciu skrzyń, czyni z poszukiwań złotego depozytu sens swego życia. Gdy na drodze do sukcesu, jako przeszkoda, pojawia się młody wrocławski aktor Oskar Sarna, w zagadkowy sposób powiązany z wydarzeniami styczniowej nocy 1945 roku, major nie waha się zniszczyć jego życia i jego rodziny. Sarna, aby wyjść z opresji musi podjąć najwyższe ryzyko. Tymczasem wiedza o skrzyniach ze złotem zatacza coraz szersze kręgi, a Historia kołem się toczy."


Źródło: 


sobota, 2 sierpnia 2014

O recenzji powieści "Duchy Inków"



Uprzejmie informuję szanownych Czytelników oraz Gości ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI, 
         iż recenzja powieści Jolanty Marii Kalety "Duchy Inków" wydawnictwa Psychoskok                 
 zamieszczona na stronach Bloga:
została wyróżniona w konkursie na najlepszą recenzję książki z historią Polski w tle 
organizowanym przez magazyn dla miłośników książek „FANBOOK.”


Recenzja zostanie opublikowana w sierpniowo-wrześniowym wydaniu „FANBOOKA.”

Specjalne pozdrowienia kieruję do Pani Agi, która poinformowała mnie o tym konkursie :)

poniedziałek, 30 marca 2020

„Wojna i miłość. Wiktor i Hanka”



Jolanta Maria Kaleta „Wojna i miłość. Wiktor i Hanka”


Trzeci tom cyklu "Wojna i miłość". Na fali odwilży po śmierci Stalina Andrzej Kaledin wychodzi z więzienia. Wraca do pracy w klinice. Po kilku latach dostają z Haliną mieszkanie, na świat przychodzi Szymon, a starszy syn Wiktor rozpoczyna studia na politechnice. Któregoś dnia w drodze na trening judo Wiktor poznaje Hankę, studentkę historii sztuki, dziewczynę o czarnych włosach i oczach ciemnych jak noc. Oboje wpadają w wir młodzieńczej miłości podbijanej rytmem skandowanych haseł o wolność słowa i demokratyczne prawo. Kiedy w marcu ’68 Hanka i Wiktor wychodzą na wrocławskie ulice pełni wiary, że siłą protestu są w stanie zmienić istniejącą rzeczywistość, na własnej skórze przekonują się, jak bardzo byli naiwni. Ucierpi również ich świeża miłość…




Trzecia i ostatnia część cyklu "Wojna i miłość" to love story w realiach Polski Ludowej, kiedy władza decydowała o losie jednostki, za nic mając jej plany i pragnienia.




Źródło:

Recenzja powieści:


Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
ISBN: 978-83-8135-023-5
Rok wydania: 2020
Liczba stron: 634




niedziela, 22 czerwca 2014

"Wrocławska Madonna"


Jolanta Maria Kaleta "Wrocławska Madonna"


„Madonna Pod Jodłami” – cenny obraz Łukasza Cranacha Młodszego przez wiele lat zdobił ściany wrocławskiej katedry. W 1943 r. w celu uchronienia go przed nalotami samolotów aliantów został wywieziony z Wrocławia. Kiedy działania wojenne dobiegły końca obraz wrócił na swoje miejsce. Wymagał jednak gruntownej konserwacji. Na początku lat 70-tych ubiegłego wieku pracownicy Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu, że odkryli, że znajdujący się w posiadaniu Kościoła obraz jest kopią.

Z uwagi na pełne napięcia stosunki pomiędzy państwem a Kościołem władze duchowne nie chcą zgłaszać tej sprawy do prokuratury. Sekretarz wrocławskiej Kurii ksiądz dr Jan Bednarski prosi o pomoc w odnalezieniu oryginału obrazu swojego przyjaciela - czterdziestoletniego historyka Marka Wolskiego. Ustalono, że obraz prawdopodobnie opuścił granice Polski a związek ze sprawą mają niemieccy księża pracujący niegdyś przy jego konserwacji. Wolski w przebraniu księdza i pod nazwiskiem Bednarskiego przedostaje się do Drezna a później do Wiednia, gdzie usiłuje trafić na ślad zaginionego malowidła. Sprawy nie ułatwiają mu agenci niemieckiej i polskiej służby bezpieczeństwa. Zadanie postawione przed Wolskim staje się bardzo trudne do wykonania.




Mamy w powieści także wątki miłosne, a nawet erotyczne. Większość bohaterów, w tym i Marek korzystają z każdej nadarzającej się okazji aby uatrakcyjnić sobie pełne niebezpieczeństw życie. Okazuje się także, że to nie za mundurem a za sutanną kobiety wodzą rozmarzonym wzrokiem. Każda z niewiast, którą przebrany Wolski spotkał na swojej drodze marzy aby zająć się kilkudziesięcioma guziczkami jego „służbowego stroju.” Trzeba jednak przyznać, że i historyka trafiła w końcu strzała Amora kiedy poznał piękną właścicielkę wiedeńskiej galerii obrazów.

Myślę, że książka niewiele by straciła, gdyby Autorka okroiła nieco opisy cielesnych marzeń i uniesień a uwypukliła nieco warstwę historyczną powieści. W klimacie książki Jolanty Marii Kalety udało mi się odnaleźć echa znakomitego kryminału milicyjnego Anny Kłodzińskiej „Nietoperze.”[1] Powieść jest bardzo dynamiczna, akcja często przenosi się często z miejsca na miejsce. Jesteśmy świadkami, zabójstw, intryg i uczuciowych rozterek. Zaglądamy do gabinetów partyjnych prominentów, oficerów policji oraz do pokojów przesłuchań. Poszukiwania obrazu zaginionej Madonny stały się dla Autorki również doskonałym pretekstem do przeniesienia czytelnika do trudnej polskiej rzeczywistości epoki Gomułki i Gierka. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-63548-16-2
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 210


niedziela, 3 grudnia 2017

„Złoto Wrocławia”



Jolanta Maria Kaleta „Złoto Wrocławia”


Styczeń 1945 r. Wojska Armii Czerwonej nieuchronnie zbliżają się w kierunku Odry. Niemcy przestają wierzyć w możliwość odwrócenia losów wojny. Zdają sobie sprawę, że radziecka ofensywa wkrótce zetrze w pył stworzoną przez ich wodza Adolfa Hitlera potęgę III Rzeszy. Breslau zostaje ogłoszone twierdzą. Wysoko postawieni niemieccy oficerowie otrzymują zadanie ukrycia 23 skrzyń zawierających złoto należące do Banku Breslau. Nie mogą dopuścić aby transport z cennym ładunkiem dostał się w ręce Rosjan. Mają nadzieję, że za jakiś czas, już po zakończeniu działań wojennych, powrócą i odnajdą miejsce w którym spoczywają depozyty.




Legendy o ukrytych przez hitlerowców skarbach przez dziesięciolecia rozpalały wyobraźnię wielu poszukiwaczy. Dla niektórych, np. dla majora Tadeusza Niezgody z wrocławskiej Służby Bezpieczeństwa odnalezienie skrzyń ze złotem staje się niemal obsesją. Esbek jest gotowy na wszystko aby natrafić na trop prowadzący do schowków ze złotem. Choć mijają lata żyją jeszcze niemieccy oficerowie, którzy uczestniczyli w tajnej misji. Mimo iż siwizna przyprószyła im skronie nie wyrzekli się nigdy marzeń o zdobyciu zawartości skrzyń, ukrytych pewnej mroźnej styczniowej nocy gdzieś w okolicach największego miasta nad Odrą. Były major SS Kurt Ritter przyjeżdża w tym celu do Polski i usiłuje odtworzyć drogę jaką pokonały ciężarówki przewożące skrzynie. Niemiec wpada na ślad innego oficera biorącego udział w nocnym transporcie skrzyń. Co prawda Georg Sorn nie żyje, ale Ritter jest przekonany, że przed śmiercią zdążył powierzył tajemnicę swojemu synowi. Rozpoczyna się niebezpieczna gra o niezwykle wysoką stawkę.

W miarę rozwoju fabuły powieści na jaw wychodzą mroczne rodzinne tajemnice sięgające schyłkowych lat istnienia hitlerowskich Niemiec. Tłem wartkiej akcji, jak to zwykle bywa w przypadku twórczości Jolanty Marii Kalety, są malownicze plenery Dolnego Śląska. Tam właśnie krzyżują się liczne wątki a także drogi bohaterów powieści. Poprzez uwypuklenie kontrastów - beznadziejnej egzystencji zwykłego człowieka i uprzywilejowania wybranych grup zawodowych, autorce jak zwykle udało się doskonale odtworzyć szarą rzeczywistość i realia życia w latach PRL-u. Trudno także nie dostrzec iż pisarka opracowała do perfekcji sztukę tworzenia wyrazistych portretów funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-7900-131-6
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 442


piątek, 12 czerwca 2015

Siedem pytań do Jolanty Marii Kalety




Jolanta Maria Kaleta, pisarka, autorka wielu książek przygodowych, 
w tym powieści „Duchy Inków” zgłoszonej do konkursu 
na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2015 r.




1. Pani powieść „Duchy Inków” znalazła się w gronie książek zgłoszonych do konkursu na Najlepszą Samochodzikową Książkę 2014 r. organizowanego przez Forum Miłośników Pana Samochodzika. Czy sięgała Pani po powieści Zbigniewa Nienackiego, a jeśli tak, które należą do Pani ulubionych?

Przykro mi, ale żadnej powieści „samochodzikowej” nie czytałam. Kiedy te książki ukazały się na rynku księgarskim, ja już zdążyłam z powieści dla dzieci i młodzieży wyrosnąć. Niemniej z przyjemnością obejrzałam z moim dzieckiem jeden z filmów w telewizji, choć przedstawiana w nim socjalistyczna rzeczywistość nieco odbiegała od tej, która mnie otaczała. Ale należy pamiętać o istniejącej w tamtych czasach cenzurze, która nie dopuściłaby do publikacji treści „niezgodnych z obowiązującą linią partii”. Jako dziecko uwielbiałam Dzieci z Bullerbyn, bo moje dzieciństwo przypominało to książkowe, jako nastolatka zaczytywałam się w Szklarskim, bo chyba w jego Tomku się zadurzyłam, ale także czytałam Lema i Strugackich. Typową literaturę dziewczęcą omijałam szerokim łukiem, może dlatego, że trochę zazdrościłam bohaterkom. Były takie wrażliwe, dziewczęce, delikatne, a ja wiecznie z porozbijanymi kolanami i podrapanymi łokciami, kopałam z chłopakami piłkę, strzelałam z łuku i szalałam na rowerze. Z braku laku przeczytałam nawet Jak hartowała się stal, bo jako lektura obowiązkowa w szkole książka stała w domu na półce, oraz Szosę Wołokołamską, choć to o wojnie, więc dla dziecka nieodpowiednie.


2. Od wielu lat powstają kontynuacje przygód Pana Samochodzika. Czy nie miałaby Pani ochoty podjąć wyzwania i spróbować napisać kolejny tom przygód detektywa-muzealnika?

To mi z pewnością nie grozi z kilku powodów. Po pierwsze: nie piszę książek dla dzieci i młodzieży, bo to najtrudniejszy rodzaj literatury. Po drugie: lubię chadzać własnymi ścieżkami, a przetarte szlaki mnie nie bawią. Byłabym zażenowana, korzystając z cudzego pomysłu. Dopóki mam własne, to piszę. Jak ich zabraknie, to przestanę. Po trzecie: na ogół nikt nie potrafi prześcignąć, czy nawet doścignąć pierwowzoru, a seria „samochodzikowa” jest arcydziełem w swojej klasie. Nie chcę być „kopią mistrza”. Postać detektywa-muzealnika jest sama w sobie świetna, ale już zbyt wyeksploatowana zarówno w filmach jak i w literaturze, więc z żalem muszę odłożyć na półkę. W moich powieściach za każdym razem inny bohater pełni rolę detektywa-amatora, niejako z konieczności, a nie z zamiłowania. W Kolekcji Hankego jest nim Matylda, muzealniczka, ale ona nie szuka bliżej niesprecyzowanych artefaktów, lecz obrazów, które Wrocław naprawdę po wojnie utracił, bo wywieziono je do Warszawy ze względów propagandowych, a niektóre zniknęły w bliżej nieznanych okolicznościach. Rolę detektywa-amatora pełni także redaktor Wolański poszukujący „Portretu Młodzieńca” w Operacji Kustosz czy historyk sztuki, Marek Wolski we Wrocławskiej Madonnie. W Strażniku Bursztynowej Komnaty w parę detektywów wcielają się Ewa Rylska, historyk, i Mateusz Popiel, były esbek. Poza tym ja nie lubię czytać książek, w których jest wciąż ten sam główny bohater i pewno dlatego sama też takich nie piszę. Mam jednocześnie wrażenie, że w moich powieściach takim bohaterem jest Dolny Śląsk. To główna postać moich powieści, za każdym razem w innym, pełnym tajemnic miejscu.

3. Na co zwraca Pani największą uwagę, co sprawia największą trudność a co przyjemność podczas pracy nad przygodowo-sensacyjną książką z wątkami historycznymi?

Pisanie sprawia mi przyjemność. Mnie nikt i nic do pisania nie zmusza. Piszę, bo to ciekawe zajęcie i daje mi możliwość opowiedzenia szerszemu gronu o intrygujących wydarzeniach. Sprzyja aktywności psychicznej i fizycznej. Daje możliwość poznania nowych rzeczy, miejsc i ludzi. Mogę tylko żałować, że wcześniej nie miałam czasu, aby poświęcić się pisaniu. Teraz ten czas mam i wykorzystuję pomysły, które leżały we mnie od lat. Syn już jest dorosły, a wnuków jeszcze nie mam. Skończyłam też swoją aktywność zawodową. W mojej pierwszej książce o wszystko mówiącym tytule „Moja sentymentalna podróż do korzeni”, w której opisałam blisko dwieście lat historii mojej rodziny, napotykałam na bardzo wiele trudności, głównie w postaci braku dokumentów czy wpisów w księgach metrykalnych. Przejrzałam setki mikrofilmów, odwiedziłam dziesiątki archiwów, wizytowałam parafie, a mimo to pozostało wiele białych plam. To są prawdziwe trudności. Pisząc powieść beletrystyczną, jedyną poważną trudność może stanowić brak wyobraźni, brak pomysłów na rozwiązanie wszystkich wątków, brak pomysłów na ciekawą akcję czy jak napisać zaskakujące zakończenie. Wszystko inne jest wpisane w proces twórczy, więc nie stanowi trudności jako takich. Mówiąc krótko, nie przeżywam tak zwanych mąk twórczych. Nie wiem, czy powinnam się do tego przyznawać, bo ponoć „prawdziwe dzieła” rodzą się w bólach, a tylko grafoman odczuwa przyjemność z pisania, a pacykarz z malowania.

4. Czy może Pani zdradzić trochę z tajników swojego warsztatu pisarskiego?

U podstaw leży fascynacja miejscem, wydarzeniem, przedmiotem. Tak było na przykład w Lawinie. Kiedy tylko pierwszy raz ujrzałam budynek szpitala Wysoka Łąka w Kowarach, od razu wiedziałam, że w tym miejscu umieszczę akcję powieści. Potem trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, o czym chcę opowiedzieć. Ja studiowałam historię i uczono mnie pisać referaty, monografie czy inne prace naukowe. Trochę z  tego warsztatu korzystam. Piszę coś w rodzaju planu pracy, taki spis scen, które znajdą się w powieści. Na swego rodzaju fiszkach zamieszczam opisy bohaterów – ich wygląd, nazwiska, cechy osobowości, specyficzny język, którym się posługują, bo na początku tego się nie pamięta. Będąc w połowie pracy już znam ich wszystkich na pamięć i wiem, że Jędrek Madej z Lawiny w chwili zdenerwowania mówi „psiakrew”, Matylda z Kolekcji Hankego zaś „w d… jeża”, a Popiel ze Strażnika Bursztynowej Komnaty, wznosząc oczy na sufit, szepcze „zaraz mnie wyniosą”. Jednak bywa i tak, że pisząc powieść zmieniam pierwotną koncepcję, bo zdążył się zrodzić nowy, moim zdaniem lepszy pomysł. Tak było w przypadku Obcego w antykwariacie, który miał być powieścią o zaginionej księdze, a wyszła opowieść o obcej cywilizacji, która zawitała do Wrocławia. A wszystko za sprawą rudego kota, który siedział w oknie wystawowym pewnego antykwariatu we Wrocławiu. Nie mam też ustalonych godzin pracy, których rygorystycznie się trzymam. Kiedy mam czas, siadam i piszę. Kiedy brakuje weny, zajmuję się czym innym. Odgłosy życia domowego mi nie przeszkadzają, jednak generalnie najlepiej mi się pisze, kiedy wszyscy już śpią. Lubię słuchać przy tym muzyki o odpowiednim do treści książki nastroju i popijać dobrą kawę.

5. Przyznała Pani, że marzyła o tym, aby zostać archeologiem. Jednak w Pani książkach wątki archeologiczne nie pojawiają się zbyt często. Bohaterowie poszukują natomiast zaginionych zabytków ze znacznie późniejszych czasów. Czy kiedyś napisze Pani książkę, której akcja będzie się splatać z wyjaśnianiem zagadki sprzed wielu setek, może tysiąca lat?

Moja przygoda z archeologią zakończyła się na przekopaniu ogródka i znalezieniu dwóch przerdzewiałych łyżeczek, kilku fragmentów filiżanek bliżej nieznanego pochodzenia oraz sporej ilości fajansowych fragmentów nie wiadomo czego. W domu uznano, że praca archeologa nie jest odpowiednia dla przyszłej żony i matki. O gender nikomu się wówczas nawet nie śniło, a ja byłam posłusznym dzieckiem, więc zdałam egzaminy na historię. I nie żałuję. Jedynym archeologiem w moich powieściach jest Inka Złotnicka w Duchach Inków, a to tylko dlatego, że właśnie mając taki zawód mogła zagnieździć się na zamku w Niedzicy. Gdyby była lekarką, już takich możliwości by nie miała. Nie mogę wykluczyć, że nie sięgnę raz jeszcze po archeologię, bo to pasjonująca dziedzina wiedzy i taka „książkowa” na dodatek. Archeolog to taki detektyw, który szpera w ziemi, aby wydobyć na światło dzienne cudzą tajemnicę. Jeśli na jakąś zakopaną głęboko zagadkę natrafię, to nie wykluczam, że napiszę o tym powieść.

6. Lata PRL-u to okres, w którym lubi Pani umieszczać akcję swoich książek. Udaje się Pani doskonale odtwarzać klimat tamtych czasów. To wg mnie najmocniejszy punkt Pani powieści. Czy czytywała Pani po popularne wówczas tzw. kryminały milicyjne?

Trochę mnie zaskoczyła taka opinia. Do tej pory Czytelnicy na wielu spotkaniach chwalili mnie za ciekawie prowadzoną intrygę, wartką akcję, za możliwość poznania faktów historycznych, o których nie mieli zielonego pojęcia, bo w szkole o tym nie uczono. Natomiast Obcy w antykwariacie, to powieść dziejąca się współcześnie i Czytelnicy chwalą mnie za oryginalną intrygę, ogromną wyobraźnię i trzymającą w napięciu akcję. Cieszy mnie, że klimat tamtych lat oddaję rzetelnie. Może dlatego, że przerobiłam je na własnej skórze i doskonale pamiętam. A co nie pamiętam, uzupełniam literaturą fachową. Obecnie pojawiają się świetne opracowania naukowe tamtego okresu, nieskrępowane żadną cenzurą. Jedynymi kryminałami, które czytywałam, były w okresie szkolnym przygody Sherlocka Holmesa i powieści Agaty Christi. Podczas studiów i później czasami sięgałam po Joannę Chmielewską, taki kryminał na wesoło. Rozczytywałam się w zupełnie innej lekturze, powiedzmy bardziej poważnej. Wówczas studenci, a zwłaszcza uniwersyteccy, uchodzili za przyszłą elitę intelektualną i czytanie literatury rozrywkowej było passe, podobnie jak słuchanie popularnej muzyki. Chodziło się na koncerty jazzowe i do teatru na Różewicza, a czytywało Joyce’a, Cortazara, Nabokowa czy Sołżenicyna w drugim obiegu. Byliśmy wszyscy pod wpływem zachodnioeuropejskiego egzystencjalizmu z jednej strony oraz rodzącej kontrkultury młodzieżowej z drugiej, odrzucającej kapitalizm, imperializm i tradycjonalizm. Zatem nie w głowie była nam czcza rozrywka, jaką daje kryminał, skoro tak ważne wyzwania stały przed nami. Jak pamiętamy zaowocowały one w Polsce tzw. rozruchami marcowymi w 1968 roku. Wracając do pytania, lubiłam oglądać „Kobrę” w telewizji. Na ogół były to adaptacje angielskich kryminałów, bardzo odbiegające od naszej socjalistycznej rzeczywistości. Bohaterowie pili whisky, nie stali po kolejkach, aby kupić masło czy kawałek schabu, jedli cytrusy na co dzień, a nie od święta. No i nie było w nich milicjantów, tylko dystyngowany komisarz. 

Ale miało być o PRL-u. Urodziłam się i mieszkam we Wrocławiu. To miasto na Dolnym Śląsku, który wraz z resztą tak zwanych Ziem Odzyskanych powróciło do Macierzy, jak wówczas mówiono. Pod koniec wojny Niemcy w tym regionie umieścili wiele istotnych dla gospodarki Rzeszy fabryk, ale także to tutaj sporządzili steki schowków, aby ukryć zrabowane po całej Europie dzieła sztuki czy inne cenne przedmioty. Prawda o tym wyszła na jaw zaraz po wojnie i rozpoczęły się poszukiwania mniej lub bardziej legalne, ciągnące się przez cały okres Polski ludowej i trwają do dziś. To nasze Eldorado i należy to wykorzystać. Dlatego piszę o czasach PRL-u.

7. Kilkanaście dni temu zakończyła Pani pracę nad nową powieścią „Testament Templariusza”, której akcja rozgrywa się w opactwie cystersów na Dolnym Śląsku po wprowadzeniu stanu wojennego. Czy po nie tak dawno wydanej dynamicznej, sensacyjnej powieści „Strażnik Bursztynowej Komnaty” książka ta zaskoczy czymś czytelników?

Mam nadzieję, że zaskoczy. Jest napisana w innym stylu niż wszystkie moje dotychczasowe powieści, w stylu realizmu magicznego. W końcu średniowieczny klasztor i templariusze ze swoją tajemnicą do czegoś zobowiązują. Jak zwykle mamy trochę historii w tle. Tej średniowiecznej, no bo templariusze, i tej współczesnej, bo stan wojenny. Chciałam pokazać, że choć od upadku templariuszy minęło siedem wieków, w mentalności ludzi i metodach sprawowania władzy nic się nie zmieniło. Podobnie jak przed wiekami, tak i dziś ludzkie namiętności i chciwość popychają do zbrodni, a rządzący jak byli, tak są bezwzględni. A miejsce… cóż, takiego klimatu nie ma nigdzie. Wiem, co mówię, bo przez długie lata mieliśmy w pobliżu starą, poniemiecką chałupę, w której spędzaliśmy wakacje i święta, a w przyklasztornym parku i kościele bywałam częstym gościem. I tam tak właśnie było, jak w mojej powieści – magicznie.

niedziela, 10 grudnia 2017

„W cieniu olbrzyma”



Jolanta Maria Kaleta „W cieniu olbrzyma”


Wiosna 1946 r. Do leżącego na Dolnym Śląsku miasteczka Jedlina Zdrój przybywa Antonina Poselt. Młoda kobieta ma za sobą szereg traumatycznych przeżyć. Jest przekonana, że w czasie wojny straciła męża. Ciągle jednak wierzy, że nadal żyje jej ojciec, który był wykorzystywany przez Niemców do prac przy budowie tajemniczego kompleksu w Górach Sowich. Po przejeździe do Jedliny kobieta usiłuje natrafić na ślad osób mogących udzielić jej jakichkolwiek wskazówek dotyczących losów ojca. Na Ziemiach Odzyskanych powoli kształtują się zręby nowej, polskiej administracji.  Mimo to nie jest tu jeszcze bezpiecznie. W okolicznych lasach ukrywają się niedobitki Wherwolfu, co sprawia zapuszczanie się w Góry Sowie obarczone jest olbrzymim ryzykiem. Antonina obejmuje stanowisko dyrektorki tworzonego od podstaw domu dziecka. Placówka zostaje ulokowana w opuszczonym przez dawnych niemieckich właścicieli okazałym pałacu. Już wkrótce kobieta boleśnie może się przekonać, że nie tylko okolice lecz także pałac skrywają wiele tajemnic sięgających czasów niedawno zakończonej II wojny światowej.




„W cieniu olbrzyma” jest kolejną sensacyjno-przygodową pozycją w bibliografii Jolanty Marii Kalety, w której autorka przenosi czytelnika na tereny Dolnego Śląska. To tu na obszarze naznaczonym cierpieniem tysięcy więźniów wznosiły się obiekty, o których przeznaczeniu przez dziesięciolecia krążyło wiele legend i opowieści. Kolejne pokolenia poszukiwaczy przemierzały lasy, penetrowały sztolnie i podziemne korytarze wydrążone w malowniczych wzgórzach. Jedni mieli nadzieję na odnalezienie bajecznych skarbów zrabowanych przez hitlerowców, inni z kolei liczyli na rozwiązanie zagadki tajemniczego kompleksu zbudowanego przez nazistów. Nic w tym zatem dziwnego, że potencjał drzemiący w tym regionie dostrzegła również wrocławska pisarka.




Świetne oddany klimat pierwszych lat po „wyzwoleniu”, dynamiczna akcja, wyraziści bohaterowie, mroczne rodzinne tajemnice odkrywane w miarę rozwoju fabuły oraz spajający całość wątek miłosny sprawiają, że czas poświęcony na lekturę powieści trudno uznać za stracony. Czytelnikom, którym niniejsza książka przypadnie do gustu sugeruję sięgniecie po dwie inne powieści J.M. Kalety „Lawina”[1] oraz „RIESE. Tam gdzie śmierć ma sowie oczy”[2]. Ich akcja rozgrywa się w tych samych okolicach a pasjonujących zagadek historycznych zawierają jeszcze więcej. Polecam.


Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 978-83-933996-6-6
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 225


wtorek, 26 lutego 2019

„Wojna i miłość”



Jolanta Maria Kaleta „Wojna i miłość”
Tom I. Katarzyna i Igor


Poznali się na balu z okazji imienin carowej Aleksandry. To był pierwszy bal polskiej szlachcianki Katarzyny Jaxa-Raweckiej. Miała zaledwie siedemnaście lat, burzę niesfornych loków, a wieczorowa suknia uszyta z kremowej delikatnej tkaniny podkreślała jej smukłe kształty. Przetańczyła cały wieczór z carskim dragonem, porucznikiem Igorem Kaledinem. Gdy usłyszała od niego: „Cały mój świat to ty”, nie przypuszczała, że będzie musiała zdusić w zarodku kiełkującą w jej sercu miłość.Nad Europę nadciągały bowiem ciemne chmury. Słychać było pierwsze pomruki Wielkiej Wojny...

Polski romans historyczny, jakiego jeszcze nie było! Wystawiona na ciężką próbę miłość Katarzyny i Igora splata się z dramatycznymi losami rodziny Jaxa-Raweckich, których wojenny czas rozdzielił i ubrał w mundury wrogich armii.



„Wojna i miłość” - trailer powieści


Źródło:

Recenzja książki:

Więcej o powieści na stronie autorki:


Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
ISBN: 978-83-751-5553-2
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 800