Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Klub Siedmiu Pytań. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Klub Siedmiu Pytań. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Siedem pytań do Amosa Oskara Ajchela (część 2)





Amos Oskar Ajchel – autor książek przygodowo-sensacyjno-historycznych, 
m.in. kontynuacji przygód Pana Samochodzika „Lwy ze Starej Wody.”




8. Który z autorów kontynuacji przygód Pana Samochodzika wydawanych przez Warmię najlepiej oddaje klimat powieści znany z twórczości Zbigniewa Nienackiego?

Niestety na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Spróbowałem kilku i… Podejrzewam jednak, że żaden. Nienacki to nie tylko temat i postacie. To styl pisania, budowania zdań, konstruowania powieści. To wszystko razem tworzy pewien klimat, ale też chyba i legendę. Mam wielki sentyment do tamtych książek, do kontynuacji – żadnego. W moim odczuciu sama seria od strony edytorskiej też nie zachwyca.

9. Jak doszło do powstania książki „Lwy ze Starej Wody”?

Jak wspomniałem, sam nie jestem zwolennikiem (jak na ironię) kontynuacji. Sami fani PS wskazują na wiele wynikających z tego trudności i niekonsekwencji. Postanowiłem jednak przeprowadzić swoisty eksperyment i wziąć udział w tej procesji. Temat od dawna kiełkował mi w głowie, bo tajemnicze zabytki Dolnego Śląska to ciągle temat niewyczerpany, a bardzo bliski memu sercu. Wszystkie opisane w książce miejsca znam bardzo dobrze i mój stosunek do nich został w całej jaskrawości oddany w „Lwach”. Zwłaszcza w powiązaniu z przedziwną i tragiczną historią tamtych terenów. Wydaje mi się, a właściwie powinienem otwarcie się przyznać, że postać Dańca była tu jedynie pretekstem. Właściwie Daniec, ale tylko jako nazwisko, stał się jakimś biednym zakładnikiem, którego koniecznie trzeba było wmieszać do tej przygody. Podejrzewam też, że gdyby ktoś wpadł na pomysł „kontynuacji” to akcja „Lwów” mogłaby obejmować zupełnie inne postacie: Sherlocka Holmesa, kapitana Żbika, czy nawet Tytusa, Romka i A’tomka. A tak poważnie, rzeczywiście powiązanie z kontynuacją jest żadne i w najlepszym wypadku stanowi moją własną wizję owego „drugiego życia Pana Samochodzika”. A więc Lwy to takie moje własne rozliczenie z przeszłością, historią regionu, ludzi, których znałem, postaci o których słyszałem. I wszyscy oni mają swoje autentyczne pierwowzory właśnie wśród znanych Wałbrzyszan, a nie w książkach Nienackiego. Trochę to pokrętne, ale tak chyba jest. Sporą część akcji tworzą owe poniemieckie fotografie. Rzeczywiście, posiadam ich bardzo dużo i ich zestawianie z powojenną rzeczywistością bardzo mnie zawsze fascynowało. I to chyba w skrócie cały przepis na Lwy.
 
10. Czy pod wpływem sugestii wydawcy dokonałeś jakichś znaczących zmian w pierwotnej wersji fabuły?

Nie. Miałem chyba jakby wolną rękę, co też poniekąd wynika z kondycji samego pomysłu, a może raczej projektu. Może by ktoś napisał książkę „Projekt Pan Samochodzik”? Moim zdaniem po tych wszystkich kontynuacjach, zwłaszcza tych, gdzie – jak to ktoś napisał na forum – Daniec zwykle był bucem – ów bohater cierpi na liczne zaburzenia osobowościowo-behawioralne, jest zupełnie pozbawiony kultury osobistej, wdzięku, i zdecydowanie bardziej nadaje się na przywódcę separatystów niż na detektywa muzealnika. Nawiązując do komiksów o Tytusie współczesnego Dańca trzeba by było najpierw uczłowieczyć. Tak na marginesie, gdzieś czytałem, jakimi obostrzeniami objęto autorów tych najwcześniejszych kontynuacji i miałem bardzo mieszane odczucia. Teraz, już po wydaniu książki, mam wrażenie, że mimo wszystko, cały ten proces kontynuacji bardziej ociera się o chałturę niż literaturę. Sam Daniec wydaje mi się nieciekawy, przeźroczysty, jak niechciany towarzysz wycieczki, zaś dużo barwniejszą postacią jest choćby Rabczyk.

11. Czy możesz nam zdradzić trochę z tajników Twojego warsztatu pisarskiego?

Jeśli idzie o mój główny cykl, to zwykle zaczynam od zebrania sporej ilości materiałów. Głównie są to stare książki, które kupuję na Allegro, eBay-u albo w antykwariatach. Wiele bardzo cennych źródeł stanowią dostępne dziś cyfrowe postaci starych książek. Potem szukam samej akcji, w którą chciałbym wpleść tło historyczne. Z pisaniem bywa różnie. Nieraz wcześnie rano, nieraz wieczorami. Generalnie potrzebuję do tego spokoju i dobrego klimatu. Największą trudnością jest konieczność bycia konsekwentnym, aby nie zdarzyło się tak, że bohaterowie trzy razy wypili to samo wino, albo, żeby bohater wiedział o tym, co wcześniej powiedział. Wymaga to więc wielokrotnego czytania wszystkiego od początku. Pojawiają się typowe problemy w rodzaju: jak zakończyć sensownie akcję, albo jak nie powiedzieć za szybko wszystkiego. Bardzo też staram się być wiarygodny. Stąd sporo czasu poświęcam czytaniu i studiowaniu różnych źródeł: starej prasy, wspomnień, dokumentów, zdjęć. A kiedy siadam do klawiatury, wszystko już dzieje się jakby samo i zaczyna żyć własnym życiem. Mam w tym wiele przyjemności, bo często sam nie wiem, jak się książka ostatecznie skończy.

12. Na Twoim blogu znalazłem informację, że jesteś fanem staropolskich dworów i zamków. Zabytkowe obiekty  często pojawiają się w Twoich powieściach. Czy również w jakiś inny sposób przejawia się Twoja pasja?

Zbieram zdjęcia, książki i wszelkie informacje o polskich zabytkach, czasem prowadzę korespondencję z osobami i instytucjami, które w jakiś sposób zawiadują tymi obiektami. Jeśli czas pozwala odwiedzam te miejsca. Jak wspomniałem, kolekcjonuję także stare fotografie, które okazują się bardzo pomocne, jak to miało miejsce w przypadku „Lwów”. Swego czasu z niektórymi obiektami byłem związany zawodowo.

13. Którą z powieści poleciłbyś jako pierwszą lekturę tym z czytelników, którzy nie mieli jeszcze okazji przeczytać żadnej z Twoich książek?

Zdecydowanie poleciłbym książkę „Szlachczonka”. Jest bardzo dynamiczna, pełna niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Pod wieloma względami jest to moja najlżejsza w formie powieść. No i jest w bibliotekach .

14. Jakie jest więc Twoje credo literackie?

W „Uroczysku” jest taki niezwykły fragment: „Poszedłem potem do Nemsty i serdecznie mu podziękowałem. Poznałem wtedy jego ogromny pokój na piętrze brzydkiej, wielopiętrowej kamienicy, pokój podobny do muzeum albo wielkiej graciarni, gdzie z pozoru bez ładu i składu na podłodze, na niezliczonej ilości półek, półeczek i stoliczków walały się książki, szczątki glinianych garnków, misek, przeróżne skorupy, jakieś stare ostrogi, monety, połamane miecze i setki innych przedmiotów nie znanego mi pochodzenia i przeznaczenia. Tego dnia odkryłem w sobie utajoną dotąd skłonność do staroświecczyzny. Poczułem się w tym pokoju dobrze, jak nigdzie indziej, a słuchając opowiadań Nemsty o jego skorupach i garnkach — byłem prawie szczęśliwy.” Ten właśnie fragment w pełni oddaje moje uczucia. Kiedy w bardzo młodym wieku przeczytałem Niesamowity Dwór i ja "odkryłem w sobie utajoną dotąd skłonność do staroświecczyzny". I tak już zostało. W jakimś sensie jest to moje credo literackie.

Dziękujemy za rozmowę.





wtorek, 7 kwietnia 2015

Siedem pytań do Amosa Oskara Ajchela (część 1)




AMOS OSKAR AJCHEL, autor książek przygodowo-sensacyjno-historycznych, 
m.in. kontynuacji przygód Pana Samochodzika - „Lwy ze Starej Wody.”





1. Twoje książki są trudne do zdobycia. Czy mógłbyś więc przybliżyć je nieco naszym czytelnikom?

Głównym nurtem mojej twórczości jest cykl książek sensacyjno-przygodowych przynajmniej z jednym tym samym bohaterem (alter ego), której główną osnową są dzieje staropolskiej Biblii.

Pierwsza książka (TdwR) przedstawia historię tworzenia, krótkiego działania i wreszcie zamknięcia (przez podstępne knowania lokalnego proboszcza) niewielkiego muzeum, umieszczonego w wiejskim dworku, którego to muzeum celem było prezentowanie ekspozycji poświęconej różnym wydaniom staropolskiej Biblii właśnie.

Druga jej część: Geniza Retro – przedstawia dalsze losy zbiorów muzealnych z muzeum w Romanach, przeniesionych do pokrzyżackiego zamku na Mazurach (w fikcyjnej miejscowości) oraz do pobliskiej komandorii, gdzie czasowo prezentuje się zbiory połączone z cyklem prelekcji. Książka zawiera, oprócz przygód, sporo wiedzy na temat tego, jak na przestrzeni stuleci powstawały różne tłumaczenia Biblii.

Trzecia powieść (już nie tak ściśle związana z dwoma pierwszymi, ale z tymi samymi po części bohaterami) to opowieść o nieco szaleńczej podróży, pełnej przygód, humoru i zaskakujących zwrotów akcji, w której bierze udział kierownik muzeum i doktor neurologii. Celem jest skompletowanie wszystkich kart pochodzących ze zdefektowanego wydania Biblii Leopolity.

Na blogu: 
w zakładce „biblioteki” wymieniono kilkanaście placówek Bibliotek Publicznych w kraju, gdzie książka powinna być dostępna (nawiasem mówiąc, są to biblioteki w miejscowościach związanych z akcją książki). Znakomitą, moim zdaniem, recenzję zamieścił użytkownik Paweł na stronie http://lubimyczytac.pl/ksiazka/188722/szlachczonka





Czwarta książka: Danzig Breslau Danzig to powieść poświęcona dziejom Biblii gdańskiej. Jej akcja jest dwutorowa: część dzieje się w okresie II wojny światowej, część współcześnie. Geograficznie zaś ma miejsce w Gdańsku i Wrocławiu (również w okresie Breslau), zahaczając o inne miejsca Dolnego Śląska, i odrobinę o Warszawę. Powieść zawiera też pewien wątek melodramatyczny. Z tą książką wiąże się też zabawna sytuacja. Otrzymałem email, w którym poradzono mi, abym zmienił tytuł, bo będzie to wprowadzać w błąd wielbicieli niejakiego Marka Krajewskiego. Napisałem wtedy na blogu, że przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że musiałbym także zmienić tytuł powieści Kryptonim Wirydarz, ponieważ słowo kryptonim już zawarł w swoim tytule Pan P. Bojarski. Musiałbym także zmienić tytuł Tajemnicy dworu w Romanach ze względu na Moniuszkę, Nienackiego, Łozińskiego i parę innych osób. Zaś Zamek murowany na kwadranguł mógłby sugerować czytelnikom, że to jakaś odnaleziona powieść F. Kafki. Nagle jednak mnie olśniło, bo doszedłem do wniosku, że w tytule Geniza Retro chyba nie musiałbym nic zmieniać, no chyba, że w grę wchodziłby Pan M. Wroński z Lublina, jako popularyzator tak zwanych kryminałów retro. Została mi jedynie Szlachczonka, dla której nie mogłem nigdzie znaleźć żadnych skojarzeń. I wtedy pojąłem, że aby się utrzymać na powierzchni potopu literackiego muszę wymyślać coraz dziwniejsze tytuły, tak, aby nikomu z niczym się nie kojarzyły. A kiedy już wydawało mi się, że jestem uratowany, wówczas otrzymałem mnóstwo e-maili z pretensjami, że tego tytułu - Latopis rybajdyły z Trywieży - nikt nie jest w stanie przeczytać, a pytanie o taką książkę w księgarniach kilka razy groziło wezwaniem pogotowia.”

Kolejna pozycja, piąta: Kryptonim Wirydarz również ma dwa plany akcji: przedwojenna Łomża, gdzie główną postacią jest niejaki komisarz Fijałkowski i jego zabawny współpracownik, posterunkowy Brana. Ta część zawiera sporo ciekawych informacji, opartych na autentycznych wydarzeniach z historii miasta. Drugi wątek, współczesny, to oczywiście główny bohater serii (alter ego), który wraz z trzema innymi towarzyszami pracuje w dziwacznej i nieco tajemniczej placówce w okolicach Hajnówki, w fikcyjnej miejscowości o nazwie Alcuny, gdzie w wolnych chwilach główny bohater kompletuje informacje o czasach, kiedy ukazywały się pierwsze, wówczas jeszcze niewielkie fragmenty Biblii w języku polskim.. Oczywiście w finale oba wątki łączą się ze sobą ściśle. Książka do kupienia w jednej z łomżyńskich księgarni „Domu Książki”.

Siódma powieść: (po Lwach ze Starej Wody), czyli Latopis rybajdyły z Trywieży, oprócz wątku sensacyjno-przygodowego i historycznego koncentruje się na historii Psałterzy: floriańskiego i puławskiego, bardzo cennych dzieł religijno-literackich z XIV i XV wieku. Wątek przygodowy (to również jest powieść o dwutorowej akcji: współcześnie i w okresie II wojny światowej) rozciąga się od Afryki, poprzez Brazylię, Argentynę, Rumunię i Generalną Gubernię. Sporo miejsca poświęcono też historycznej działalności Cyryla i Metodego, natomiast główny bohater (alter ego) tym razem zamieszkuje fikcyjną miejscowość Trywież na głębokim Podlasiu.

W pytaniu padło stwierdzenie, że moje książki są trudno dostępne. Być może. Ale kiedy ukazały się Lwy ze Starej Wody, z ciekawości obdzwoniłem wałbrzyskie księgarnie i okazało się, że żadna nie posiada książki. Samochodzików nie ma już też w Empiku, ani w Merlinie czy Matrasie (chyba tylko te stare). Tak naprawdę Lwy można kupić od Warmii i kilku księgarni internetowych, lub na Allegro. Chyba nie jest to wyjątek, jeśli chodzi o „kontynuacje”. Coraz częściej więc jedynym „dostawcą” jest po prostu wydawca, względnie Internet. Na moim blogu jest też informacja, jak dotrzeć do książek, a ja nigdy nie odmawiam kontaktu emailowego.

2. Jakie są Twoje dalsze plany literackie. Czy pracujesz nad kolejnym tomem „Pana Samochodzika”?

Obecnie przygotowuję jeszcze jedną książkę z cyklu „Pan Samochodzik”, nie wiem jednak, jak zostanie przyjęta przez Warmię, bo sam pomysł ciągnięcia tak zwanych „kontynuacji” mimo wszystko wciąż wydaje mi się dość karkołomny. Mam więc plan B, czyli jeśli oficyna Warmia nie będzie zainteresowana, wówczas najprawdopodobniej utworzę drugi cykl przygodowy, poświęcony stricte zabytkom, dziełom sztuki i antykom, według własnego pomysłu, który to cykl będzie miał – podobnie jak ten historyczno-biblijny – stałego głównego bohatera. Mam już i tak sporo pomysłów, więc to tylko kwestia czasu na realizację.

3. Czy będzie to ktoś w rodzaju współczesnego Pana Samochodzika?

Kiedyś nawet ktoś nazwał moje książki ‘biblijnym Panem Samochodzikiem’
Mimo najszczerszych i najgorliwszych starań pisarzy, czytelnicy i tak będą ciągle nawiązywać do ikon popkultury, takich jak Indiana Jones, Sherlock Holmes, czy właśnie Pan Samochodzik, więc nawet jeśli odpowiem, że nie, że nie będzie to nikt w rodzaju Pana Samochodzika, to i tak porównania nie uniknę. Z drugiej strony  wydaje mi się, że mimo wszystko określenie w rodzaju „prawdziwy” Pan Samochodzik jest dość trudne do sprecyzowania. Z moich własnych doświadczeń czytelniczych wynika, że nawet u Nienackiego jego bohater w każdej książce jest nieco inny, zaś sama postać Pawła Dańca tak naprawdę jest w moim odczuciu wielkim nieporozumieniem i nie ma nic wspólnego z Panem Samochodzikiem.

4. Jakie książki czytywałeś w dzieciństwie?

Lekturę zacząłem w przedszkolu oczywiście od Tytusa, Romka i A’tomka, części VIII o aparaciku do przenoszenia się w czasie, na swój sposób pozycji quasi historycznej. Potem jeszcze w którejś późniejszej części była mowa o „przybywaniu na odsiecz zabytkom”. Myślę, że to dość silnie już wtedy wpłynęło na moje zamiłowanie do tego typu zagadnień, choć jeszcze chyba nie zdawałem sobie z tego sprawy. Również komiks „Kajko i Kokosz” wzbudził moją fascynację słowiańszczyzną, kulturą łużycką, archeologią, bo jakiś taki klimat zawsze niosły. Kiedy po latach odkryłem, że cykl „Kajko i Kokosz” był w jakimś sensie plagiatem francuskiego Asteriksa, zdumiałem się, bo Asteriks przy Kajku i Kokoszu wydał mi się płytki, strasznie komercyjny i zupełnie pozbawiony inteligentnego poczucia humoru. Potem oczywiście Nienacki, Niziurski, Bahdaj, czyli typowa „klasyka”. Jakoś nie wyszło mi ze Szklarskim, ale w szkole podstawowej, do której chodziłem, i ten autor miał swoich zagorzałych fanów. Oczywiście przeczytałem sporo książek, ale te wyżej wspomniane chyba najmocniej na mnie wpłynęły i ukształtowały jakiś taki książkowy „smak”. Uwielbiałem też wszelkiego rodzaju encyklopedie i słowniki, głównie „poniemieckie”, bardzo bogato ilustrowane. Niewiele z tego rozumiałem, ale pewnie stąd moje pierwsze fascynacje starymi książkami.




5. Czy wracasz dziś do książek sprzed lat?

Głównie. Niemal ceremonialnie co jakiś czas czytam Niesamowity dwór, Uroczysko (tylko I wydanie), Laseczkę i tajemnicę (kupiłem też świetną wersję audio). Te książki sprawiają mi wielką frajdę, niezmiennie od lat. Osobiście trochę boję się nowych książek. Nienacki uczył delektować się przyrodą, zabytkami, kulturą, sztuką, intelektem… Współcześni autorzy wyrzucili te wartości i zastąpili jest makabrą, okrucieństwem (dla zabawy), spirytyzmem, dewiacjami seksualnymi. Nawet owo już słynne „mordobicie”, które według forumowiczów pojawiało się na kartach kontynuacji, uważam za wielki skandal obyczajowy. I nie pomaga nawet fakt, że w Księdze Strachów sam Tomasz stosował judo przeciw Zenobii. Myślę jednak, że to jest zupełnie inny klimat i zupełnie inny opis niż owo „mordobicie”. W każdym razie nie gra mi to absolutnie. Poza tym coraz częściej sięgam po książki historyczne stricte, dokumentalne, opracowania… Do książek sprzed lat mam wielki sentyment. Po pierwsze, jako bardzo młody człowiek regularnie chodziłem z kolegami do biblioteki publicznej, która była zawsze czymś niezwykłym. Początkowo bibliotekarka sama wybierała dla mnie książki, z czasem jednak wszedłem w drugi stopień wtajemniczenia i pozwolono mi już samemu buszować między regałami. Pamiętam, że byłem zawsze mocno podekscytowany, jak mogłem sam wziąć sobie książkę do ręki i zastanowić się, czy ją wypożyczyć. Po drugie, był to okres przesławnych serii wydawniczych: Klub siedmiu przygód, czyli tak zwana seria z Indianiniem, była też taka seria (chyba to się nazywało klasyka młodych) w białych okładkach, gdzie obok tytułu widniał taki jakby okrągły stempel z wizerunkiem autora. Mogłem coś poplątać, ale na pewno wydano tak kilka książek Marka Twaina, czy Juliusza Verne, których także bardzo ceniłem. Jeszcze dzisiaj wielkie wrażenie robią na mnie barwne książki w twardej oprawie z płóciennym grzbietem, wydawane gdzieś w latach pięćdziesiątych, pełne znakomitych ilustracji wybitnych artystów.

(W serii  „Klasyka Młodych” od 1973 r. ukazywały się książki wydawnictw„Iskry” i „Nasza Księgarnia.” Pierwsze dwa tomy to „Przygody Hucka” i „Przygody Tomka Sawyera” Marka Twaina. Do 1981 r. w serii ukazało się 37 tytułów. Źródło: Elżbieta Mrzygłocka „Serie wydawnicze dla dzieci i młodzieży 1970-1982”,  Warszawa 1985 r. – przyp. red.)

6. Która z powieści Zbigniewa Nienackiego z serii o Panu Samochodziku uważasz za najlepszą?

Zdecydowanie Niesamowity Dwór, bo taki pan Tomasz najbardziej mi odpowiadał. Ponadto, jako swoisty prequel (chociaż późniejsze powiązanie z PS wydaje mi się tylko umownym nieporozumieniem) Uroczysko właśnie, oraz Pozwolenie na przywóz lwa, też tylko I wydanie bez późniejszych rekombinacji. Ostatnio zdobyłem też pierwsze wydanie Laseczki i tajemnicy. Niestety, ale oprócz tego, że jestem namiętnym czytelnikiem, bardzo liczy się dla mnie sama edycja książki. Dlatego właśnie zdobyłem wszystkie I wydania książek Nienackiego dla młodzieży. Bardzo bym chciał, aby ktoś kiedyś wydał oryginalną wersję Zabójstwa rycerza Jędrzeja, najlepiej w twardej oprawie z płóciennym grzbietem i ilustracjami Nowosielskiego . 

7. Tematyka historyczna, Biblia – to nie są chyba tematy, które potrafią zainteresować szersze grono młodych czytelników tak jak 20, czy 30 lat temu. Kto zatem jest adresatem Twoich pierwszych powieści?

Wydaje mi się, że jest to kwestia samego podania tematu. Pamiętam z dzieciństwa, że Krzyżacy Sienkiewicza to była najnudniejsza książka jaką czytałem, a i temat mnie nie zachwycił. Ten sam jednak wątek historyczny, tym razem jako Templariusze, podany przez Nienackiego – zafascynował. Absolutnie nie porównuję książek, jako dzieł literackich, ani autorów, chodzi tylko o ukazanie tematu samego w sobie. To chyba tak, jak z nauczycielami i wykładowcami. To oni, ludzie, a nie przedmioty same w sobie, sprawiały, że w szkole nienawidziliśmy na przykład chemii, czy fizyki, a uwielbialiśmy język polski, czy historię, lub odwrotnie. A przecież i łacina i greka potrafią zafascynować. Z drugiej strony, wydaje mi się, że plastikowy Dan Brown ze swoim Langdonem jest żadnym nośnikiem informacji. W dość prymitywny sposób bazuje na pseudosensacyjnych spekulacjach na poziomie brukowców. Również od strony literackiej nie zachwyca. Kiedyś zobaczyłem kilka książek Browna rozrzuconych na jakimś regale w mega hipermarkecie i od razu poczułem, że to jest właściwe miejsce dla tego typu powieści. Gdyby akcja toczyła się wśród sprzedawców jajek i szkolnych woźnych – nie miałoby to większego wpływu na wartość książki. A taki na przykład (bardzo słabo znany w Polsce) James Herriot stworzył wspaniałe i mądre książki, chociaż ich tłem jest codzienna praca weterynarza i życie hodowców zwierząt. Mógłbym jeszcze wymienić Olivera Sacksa, który w genialny i bardzo przyjemny sposób pisze o najdziwniejszych zakamarkach psychiatrii, neurologii i medycyny w ogóle.  Tak samo jest z Biblią. Jej dzieje, zwłaszcza sensacyjne dzieje Biblii staropolskiej, są równie fascynujące, jak historia dzieł sztuki. 





środa, 4 marca 2015

Siedem pytań do Nadii Szagdaj


NADIA SZAGDAJ, pisarka, autorka cyklu powieści kryminalnych „Kroniki Klary Schulz", których akcja rozgrywa się w pierwszych latach ubiegłego wieku w Breslau.





ZAPOMNIANA BIBLIOTEKA: Co jest wg Pani najważniejsze (a co najtrudniejsze) podczas pracy nad kryminałem, którego akcja rozgrywa się w odległej przeszłości: klimat dawnych lat, intryga kryminalna, topografia miasta, warstwa obyczajowa? Chyba nie da się z tych składników skomponować dania które smakowałoby wszystkim miłośnikom kryminału retro, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie narzekał.

NADIA SZAGDAJ: Oczywiście, tych narzekających nie brakuje. Do tego każdy pisarz musi się zmierzyć z tak popularnym współcześnie zjawiskiem, jakim jest anonimowość internetowa. Lubię opinie szczere miarodajne i uczciwe. Nie wspomnę o tym, że jak na Czytelnika przystało – kulturalne. Nie rozumiem natomiast, dlaczego ktoś komentuje moje książki, gdy nigdy nie raczył po nie sięgnąć, a pisząc opinię obraźliwą i nieuzasadnioną, nie ma odwagi do podpisania się pod nią imieniem i nazwiskiem… Szczególnie, że gdy pracuję nad powieścią, wbrew temu co może się wydawać osobom nie uprawiającym zawodu pisarza, nie siedzę z lampką wina w jednej dłoni i papierosem w drugiej, czekając aż książka sama się stworzy, a pieniądze zaczną spływać wodospadem wprost na moje konto. Zawód, który uprawiam, jest tak samo wymagający i wyczerpujący, jak każdy inny. Każda ze składowych, które ujął Pan w pytaniu, jest tak samo ważna. I dlatego sądzę, że najtrudniejszym zadaniem jest połączyć te wszystkie składowe w jedną sensowną całość - oddychającą, kolorową i ciekawą.


Czy może Pani zdradzić trochę z tajników swojego warsztatu pisarskiego? 

W „moim warsztacie” panuje artystyczny nieład… Czasem wpadam w coś w rodzaju transu, który przenosi mnie w miejsce i czas, o których mowa w książce. A wtedy może wydarzyć się wszystko. Postacie zaczynają żyć własnym rytmem, zaskakując mnie pod koniec opracowywanej sceny. Wiele wątków przychodzi znienacka, choć wcześniej ich nie planowałam. Dlatego nie piszę zgodnie ze szczegółowo rozpisanymi: konspektem, sceną po scenie, dialogiem, po dialogu, bo moja książka przypominałaby nudny podręcznik do… no cóż, każdego nudzi coś innego. Albo książkę telefoniczną… Pozwalam moim postaciom żyć i współtworzyć akcję. Czasem piszę w miejscach publicznych, by móc czerpać inspirację z ludzi – ich zachowań, głosów, wyglądu. 

Nie przeszkadzają mi hałas, zapachy czy ostre światło. W domu z kolei lubię pisać w nocy, z mruczącym kotem na kolanach, gdy moje dzieci dawno już śpią. Zabieram ze sobą komputer i pracuję tam, gdzie czuję się dobrze. Pisałam nad morzem, siedząc na plaży ze stopami zakopanymi w piasku, w niewielkim pubie przy London Bridge, w barze przy stacji benzynowej, albo nad jednym z kaszubskich jezior, schnąc na pomoście. Jednak zdarzają się takie dni, w które po godzinie siedzenia przy komputerze, mam napisane jedno zdanie. Wtedy już wiem, że ten dzień mogę poświęcić na coś innego, dla dobra powieści.

W trakcie tworzenia powieści, której akcja rozgrywa się ponad sto lat temu, trzeba zapewne często sięgać do materiałów źródłowych, starej prasy, zdjęć, zaglądać do archiwów. Czy lubi Pani ten etap pracy nad książką?

Jasne! Choć bywają ciekawsze i mniej interesujące jej aspekty. Przyznaję, że praca z planem miasta nie jest tak fascynująca, jak ze starymi fotografiami, czy wycinkami z gazet. Jednak moment, w którym ożywia się zatrzymane w kadrze wspomnienie po dawnej rzeczywistości, jest pasjonujący i wzruszający. Tym bardziej, że wiele z obiektów, obyczajów, czy elementów kultury osobistej, które opisuję, po prostu nie istnieje.

Co dalej z Klarą Schulz? Akcja „Grande Finale” rozgrywa się w 1911 r. Niebawem wybuchnie Wielka Wojna. W jednym z wywiadów przeczytałem, że być może będzie ona tłem kolejnego tomu przygód Klary. Czy może Pani zdradzić coś więcej?

Pierwsza Wojna Światowa to okres, w którym czasy „dorosną” do mojej niepokornej, postępowej bohaterki. Nie mogłabym odmówić sobie napisania kolejnej trylogii, szczególnie na tak atrakcyjnym z punktu widzenia pisarza, wojennym gruncie. Być może będzie to dobra okazja do dokonania drobnych spustoszeń w szeregach bohaterów? Choć trudno mi będzie rozstać się z którymkolwiek z nich.


Czy Pani najbliższe plany pisarskie związane są nadal z serią „Kroniki Klary Schulz”, czy też zamierza Pani odpocząć na jakiś czas od swojej bohaterki?

Od kilku tygodni pracuję nad powieścią współczesną. Nadal jestem wierna mojemu miastu, więc planem akcji pozostanie Wrocław. Ale dzisiejszy, bardzo aktualny. Jednak, (delikatnie sprostuję), nie dlatego, że Klara Schulz mnie zmęczyła. To najlepsza towarzyszka literackich przygód. Przerwa wynika z moich ambicji, potrzeby rozwoju i potrzeby pozostawienia po sobie nie tylko jednej charakterystycznej postaci.

Czy czytuje Pani kryminały retro innych polskich autorów? Które ceni Pani najwyżej? 

Niestety: już nie. Zaczytywałam się w książkach Thomasa Harrisa, Maurice Leblanca czy Conan Doyle’a, ale muszę żyć wspomnieniami o tej literaturze. Każda przeczytana przeze mnie powieść to sugestia: stylistyczna i wątkowa. Nie mogę sobie pozwolić na to, by powielić czyjś pomysł, czy przestać „brzmieć” jak Nadia Szagdaj. Dlatego by nie zapomnieć czym jest czytanie, zagłębiam się w literaturę mało fabularną, szczególnie taką, która jest mi pomocna w tworzeniu.

Z którym z detektywów-mężczyzn Klara Schulz potrafiłaby stworzyć równie skuteczny duet jak z Gabrielem Hübschnerem?

Obawiam się, że gdyby Klara zadała się z Sherlockiem Holmesem, oboje skończyliby na dnie, zanim rozwiązaliby jakąkolwiek sprawę… Niestety odnoszę wrażenie, że poza nim żaden inny detektyw nie wytrzymałby jej towarzystwa na dłuższą metę. Wygląda na to, że stworzyłam dla niej idealne „drugie skrzypce”, cierpliwie wygrywające tło, czasem śmiało wiodące prym i  przede wszystkim takie, bez których duet nie mógłby istnieć.

Dziękuję za odpowiedzi i życzę kolejnych fajnych powieści, najlepiej w klimatach retro J

Ja również: za fantastyczny wywiad J


---

Recenzje wszystkich trzech powieści Nadii  Szagdaj 
z cyklu „Kroniki Klary Schulz” znajdziecie na stronach ZAPOMNIANEJ BIBLIOTEKI:



Zapraszam! 


piątek, 9 stycznia 2015

Siedem pytań do Mariusza Jaksy Czoby (część 1)





Mariusz Jaksa Czoba - dziennikarz, pisarz, poszukiwacz. Autor powieści przygodowej „Tajemnica Starych Dunajczysk.” 



1. „Tajemnica Starych Dunajczysk” to Twój debiut literacki. Czy trudno jest wydać pierwszą książkę?

Byłem przekonany, że będzie łatwo. Myślałem, że wystarczy napisać fajną książkę i już. Ale coś mnie tknęło i przed wysłaniem gotowego tekstu zadzwoniłem do szefowej upatrzonego wydawnictwa, które zarabia na wydawaniu wznowień Nienackiego, Bahdaja i innych polskich klasyków. „Chciałbym przesłać państwu tekst książki dla młodzieży” – zacząłem. „Coś z elementami magii, jak Harry Potter?” – przerwała mi z nadzieją w głosie. Natychmiast zrozumiałem, że nie będzie łatwo. Dotarło do mnie, że czasy się zmieniły i książka przygodowa z zagadkami historii w tle to już nie jest mainstream nurtu powieści dziecięcej i młodzieżowej.

Wtedy akurat na topie był jeszcze Harry. Wielu polskich wydawców marzyło, że przyjdzie do nich jakaś rodzima J.K. Rowling i ozłoci ich cyklem powieści, za które zbudują sobie willę z basenem pod miastem. Potem był wysyp wróżek, wilkołaków i wampirów – na zasadzie licencji sprawdzonych w całym anglojęzycznym świecie. Pewniaki, bo jeśli dobrze sprzedały się na Zachodzie to i na polskim rynku nie przyniosą straty. A tu jakiś leszcz proponuje im powieść w stylu sprzed 30 lat, w dodatku z historycznymi łamigłówkami i ani grama jeżdżenia na miotle. No i jeszcze tytuł jakiś taki „Tajemnica Starych Dunajczysk”… Duże ryzyko finansowe i kto to kupi, bo dla wydawców ten gatunek to zupełna nisza. Wcale się wydawcom nie dziwię, bo dla większości z nich książka to zwykły biznes, a nie – jak dla nas – pasja. W tej branży chodzi o sprzedanie jak największej ilości towaru. Z punktu widzenia wydawcy książka wartościowa to ta, która sprzeda się w milionie egzemplarzy, a ta z dwutysięcznym nakładem jest 500 razy mniej wartościowa. Marketing.

Do wydawców kontynuacji „Samochodzików” iść nie chciałem, bo TSD nie jest kontynuacją cyklu Nienackiego. To całkowicie odrębna powieść, napisana kilkadziesiąt lat później, przez zupełnie innego autora, z innym bohaterem i w innych realiach, tyle że utrzymana w tym samym gatunku literackim. Jasne – Nienacki jako mistrz moich młodzieńczych lektur był dla mnie inspiracją. To z braku tamtych książek, z których wyczytałem litery do białego papieru, zacząłem pisać sam dla siebie TSD – tak jak dzieci pod nieobecność dorosłych w domu opowiadają sobie bajki. A że tyle innych osób chciało przy okazji posłuchać, to bardzo fajnie…  

2. Twoja książka jest inspirowana serią przygód Pana Samochodzika. Czy w dzisiejszych czasach jest miejsce jeszcze na tego typu bohaterów literackich jak nasz rodzimy detektyw-muzealnik? Czy postacie tego typu mogą być atrakcyjne dla młodych czytelników?

Zawsze jest miejsce na coś, co jest dobrze zrobione. Ale nie zawsze jest gwarancja, że trafi się w swój czas i odniesie sukces. Jeśli napiszesz dobrą książkę, ale o kilkadziesiąt lat za późno lub za wcześnie – trafiasz w niszę. W literaturze – jak w modzie, malarstwie i wielu innych dziedzinach – następuje ciągła zmiana, przychodzą „mody” i odchodzą. A przy tym wszystkim w warunkach otwartego rynku książka jest zwykłym towarem. Kolorowa książka z promocją w telewizji i prasie wyłożona na półkach dużych salonów księgarskich doraźnie zawsze wygra z przybłędą, którą można kupić głównie w Internecie. A czy te postacie domorosłych detektywów mogą być atrakcyjne dla młodych czytelników?

Przed wydaniem TSD odbyłem spotkanie z dziewczyną z dużego krakowskiego wydawnictwa, która zajmuje się tam literaturą młodzieżową. Dowiedziałem się od niej, że działu młodzieżowego formalnie tam nie mają, bo z młodzieżą jest ten problem, że nie chce czytać tzw. literatury młodzieżowej. Dzieci czytają literaturę dziecięcą, ale młodzież chce czytać książki dla dorosłych, bo czytanie powieści młodzieżowej jest obciachem. Na świecie jest już tyle tandety ze znaczkiem „literatura młodzieżowa”, że młodzi ludzie mają odruch wymiotny. Najcięższą cegłą na trumnie literatury młodzieżowej jest przestarzały kanon lektur szkolnych. Dlatego czytanie książek dla dorosłych dowartościowuje młodzież. A po książkę młodzieżową prędzej sięgnie dorosły, przykładem to forum, na którym średnia wieku użytkowników to pewnie 33 lata.          

3. Czy postacie głównych bohaterów i miejsca akcji powieści były inspirowane przez rzeczywiste osoby i miejsca?

Tak. Na tym pojedynczym „tak” mógłbym poprzestać, bo zadałeś tzw. pytanie zamknięte. Jako dziennikarz z dwudziestoletnim stażem proponuje Ci, żebyś w wywiadach zmuszał rozmówców do bardziej rozbudowanych wypowiedzi, zadając im pytania otwarte w stylu „co cię inspirowało przy konstruowaniu postaci głównych bohaterów i miejsc akcji?”. Przy takim pytaniu już muszę coś z siebie wydusić J. Przy poprzednim podsunąłeś mi gotową odpowiedź, którą wystarczyło potwierdzić. Ale i tak zadziałało, bo odpowiadam: wszystkie postacie mają swoje mniej lub bardziej wierne pierwowzory w realnym świecie. Prócz jednej – starego Frosta. Myślę, że wielu Czytelników będzie zaskoczonych, bo ten akurat bohater TSD jest uznawany za jedną z najgłębiej zarysowanych postaci.

(Zadając pytanie zamknięte, liczymy na to, że nasz rozmówca sięgnie w głąb siebie po klucz, który pozwoli mu otworzyć się wewnętrznie. Ten zabieg bez wątpienia nam się udał, co widać po odpowiedzi Autora, w której sięgnął nawet do lat swego dzieciństwa, a pełna ciepła i nostalgii odpowiedź, jaką uzyskaliśmy jest ponadto najobszerniejszą z wszystkich składających się na niniejszy wywiad. J – przyp. red)

Na psychologiczny portret Frosta i jego zawiłą historię złożyły się losy wielu realnych osób, Polaków i Niemców. Frost jest poskładany jak figurka lego, tyle że poskładałem go z życiowych traum, nieszczęść i tragicznych losów, które były udziałem mieszkańców naszej części Europy czasu II wojny światowej. Bardzo lubię tę postać i mam dla starego Frosta mnóstwo czułości jako autor. To jedyna postać, którą budowałem według zasady amerykańskich scenarzystów filmowych, że bohater musi przejść na naszych oczach całkowitą metamorfozę. Albo raczej w naszych oczach i umyśle dokonuje się ta przemiana, bo przecież pod koniec książki Frost jest taki sam, tylko że my znacznie więcej o nim wiemy i potrafimy sobie objaśnić czy wręcz usprawiedliwić jego postępowanie. I morał taki, jak w każdej dobrej bajce, że wrogo traktujemy tych, których nie znamy, a jak się komuś poda rękę albo zje z nim kromkę chleba to już jest trochę inaczej…

Jaksa jest mną, bardziej niż chciałem. Okazało się, że postać nie zależy od tego, co mówi ale od tego, jak myśli i postępuje na kartach powieści. A tego kontrolować się do końca nie da gdy idzie o samego siebie. Inka ma cechy kilku dziewczyn i kobiet, ale to dość jednorodna konstrukcja pod względem pierwowzorów. Najwięcej ma z Berty i Iskierki, trochę diabelstwa i przekory z Zośki – jak w radiu: „szkoda, że Państwo ich nie widzą” J Marti jest trochę mną z dzieciństwa, ale jest w nim masa chłopaków, których poznałem albo widuję w realnym świecie. Leśniczy Kołodziejczyk ma jeden konkretny pierwowzór.

Co do miejsc – akcja toczy się na Dolnym Śląsku, ale przeniosłem tam cały świat swoich wspomnień z różnych części Polski i poskładałem szczęśliwe miejsce na ziemi w jedno, takie w którym chciałbym żyć albo przynajmniej często do niego powracać. Najwięcej tam krajobrazów i konkretnych miejsc z rodzinnej Małopolski. Wzgórze zamku w Melsztynie, gdzie w wolnym czasie spędziłem kawał życia, obudowałem w wyobraźni innymi miejscami, widokami, zabytkami, które znam z włóczęg po Polce i tak powstały Stare Dunajczyska. Nazwa miejscowości pochodzi z Kresów, ale nie ma już dziś tam miejscowości o takiej nazwie. Chciałem ją utrwalić na kartach książki, podobnie jak owo tajne stowarzyszenie, o które wielu czytelników ma do mnie różne drobne pretensje…    

4. Które tomy przygód Pana Samochodzika uważasz za najlepsze?

„Pan Samochodzik i templariusze” przede wszystkim za przygodę, skarby, podziemia i piękną Karen. „Księga Strachów” za tajemnicę i włóczęgę. „Nowe Przygody Pana Samochodzika” za atmosferę lata, wakacji, jezior. „Niesamowity dwór” za klimat, nastrój. „Uroczysko” – niegdyś poza cyklem – uwielbiam za wszystko; za to co pierwsze: w życiu pisarza, czytelnika, młodego człowieka. Bardzo lubię też powieści Nienackiego dla dorosłych.          

5. Jakie inne książki oprócz powieści Zbigniewa Nienackiego najchętniej czytałeś w dzieciństwie?

Bahdaj i Niziurski – wszystko, a prócz nich pojedyncze pozycje różnych autorów. Niektóre się obroniły po upływie czasu, inne nie. Nienacki, Bahdaj i Niziurski bronią się nadal.

6. Co sprawia największą trudność w pisaniu dla młodzieży?

Na dobrą sprawę nie wiem, bo pisałem dla siebie czyli tak, jak bym chciał, żeby pisał mój ulubiony autor. Mam jednak świadomość, że po moją powieść może sięgnąć bardzo młody Czytelnik. To osoby o szczególnie dużej wrażliwości, także estetycznej. Staram się nie zrazić takiego czytelnika grubym szwem, „prawdziwym twardym życiem”. Zresztą wciąż czuję podobnie jak oni, bo chyba nie do końca dorosłem.

7. Na naszym forum niedawno zdradziłeś, że odstąpiłeś od pomysłu napisania dalszego ciągu „Starych Dunajczysk”. Czy ta decyzja jest nieodwołalna, mimo tylu pochlebnych opinii na temat tej powieści?

Nic nie jest nieodwołalne na tym świecie, więc i to może się zmienić, np. jeśli jakiś wydawca bardzo się uprze, ale nie sądzę, żeby ktoś chciał się upierać. Jakoś straciłem wiarę w siłę słowa – myślę, że słowa są bezradne w opisie świata i naszych uczuć. Wiem, co mówię, bo przecież prócz TSD przez dwadzieścia lat jako dziennikarz zapisałem sterty papieru. I co – i nic. Ty powiesz „niebieskie” i dla każdego z nas to słowo będzie miało trochę inne znaczenie. Ludzie piszą i mówią coraz więcej, a świat przez to nie jest ani trochę mądrzejszy i piękniejszy. Powieść pisze się czasem kilka lat, tak było w moim przypadku. Kilka lat życia, a potem ktoś przewertuje książkę i mówi albo pisze w Internecie: „nie podobało mi się” i nic więcej. I nie ma dyskusji, bo Czytelnik ma do tego prawo. Nie wiesz, co mu się nie podobało i dlaczego? Może dlatego, że akurat lubi XIX-wieczną literaturę rosyjską. Spore ryzyko jak na utopione kilka lat pracy, które można przekreślić piętnastosekundowym „nie podobało mi się”. Na szczęście są też i tacy, którym się podobało i z czasem przybywa ich coraz więcej i coraz szybciej. Ale w lutym 2015 roku książka schodzi z rynku, bo kończy się trzyletnia umowa wydawnicza.  



środa, 31 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 3)



Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:

http://pansamochodzik.ok1.pl/viewforum.php?f=137

15. W gronie fanów Zbigniewa Nienackiego toczą się spory dotyczące pewnych wydarzeń z jego życia, szczególnie z lat młodości. Czy np. autor „Pana Samochodzika” posiadał maturę? Czy rzeczywiście w latach 60-tych dotarł na Syberię? Jaka była geneza przyjęcia przez niego takiego a nie innego pseudonimu literackiego?
Na to wszystko odpowiedzieć nie mogę. Mogę tylko powiedzieć, że skoro studiował, a studia skończył, to musiał mieć maturę. Bez matury na studia nie przyjmowano, a on studia skończył. Ponieważ wiem, że przez jakiś czas studiował w Związku Radzieckim, to mógł trafić na Syberię. Nie jako zesłaniec oczywiście, ale mógł tam pojechać i Syberię zobaczyć. Dlaczego wybrał pseudonim Nienacki – pojęcia nie mam.

16. Wielu fanów Nienackiego zastanawia się także, czy Nienacki odwiedził Kolumbię i Dolinę Loary we Francji.

Nie odwiedził. Nie znosił podróżować. To wyobraźnia plus staranne studia nad dostępnymi materiałami o miejscach, które opisywał.

17. Wspomniał Pan, że stawiał wysoko powieść Nienackiego „Raz w roku w Skiroławkach,” a którą z Pana powieści najwyżej cenił Nienacki?

„Zmartwychwstanie Pudrycego” /wkrótce ukaże się wznowienie/ - rodzaj repliki, zainspirowanej powieścią Zbyszka „Raz w roku w Skiroławkach” . Pisałem ją w Jerzwałdzie, a Zbyszek wpadał do mnie co wieczór aby przeczytać co tego dnia napisałem. Nie wtrącał się, nie komentował. Ale po skończeniu odebrałem od niego gratulacje. To był rok bodaj 1982. Powieść była ówczesną Polską „w pigułce” – w stanie wojennym. Cenzura ją zatrzymała,  były ciężkie perypetie, pomógł mi ówczesny premier, przedtem redaktor „Polityki” Mieczysław Rakowski. Książka odniosła wielki sukces… w RFN. Wspaniałe recenzje. W Polsce był zakaz jej recenzowania.

18. Czy w Pańskim w archiwum można znaleźć jakieś nie wydane utwory sprzed lat? Jeśli tak, może warto by je udostępnić czytelnikom?
Po pierwsze nie mam archiwum. W przeciwieństwie do wielu moich kolegów nie zbieram swoich rękopisów, nie mam nic. Nie mam nawet wszystkich swoich wydanych książek. Bardzo mi pomógł pan Mirek (forumowy mirekpiano – przyp. red.), który w tej chwili ze mną rozmawia, który podesłał mi trochę moich książek, których nie miałem. Natomiast muszę wyznać, że widocznie miałem dużo szczęścia, bo wszystko co napisałem było wydane. Nie mam niczego w szufladzie czego by mi nie wydano. Niekiedy wydawano to z opóźnieniem. Kiedyś dawno, dawno temu miałem problemy z cenzurą i pewne rzeczy zostawały, ale wychodziły później. Tak że nie mam niczego, co by było nowe.

19. Jest Pan autorem powieści kryminalnej pt. „Major opóźnia akcję” wydanej pod pseudonimem Marcin Dor na początku lat 70-tych w serii „Klub Srebrnego Klucza” przez Iskry. Ma Pan także w dorobku „Skok śmierci” (seria „Ewa wzywa 07” również Iskry) napisany wspólnie z Władysławem Krupką pod pseudonimem Adrian Czobot. Czy zdarzało się Panu w wolnych chwilach podczytywać np. powieści Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, Heleny Sekuły, Tadeusza Kosteckiego lub innych ówczesnych klasyków polskiego kryminału?

Nie czytywałem kryminałów i nie zamierzałem ich pisać. Obie pozycje – „Major” i „Skok” narodziły się przypadkowo. Stąd pseudonimy: nie zamierzałem się nimi chwalić. „Majora” napisałem na konkurs  wyd. ”Iskry” … z braku pieniędzy. Ale jak już brałem się za coś, nie były to chałtury. Myślę, że nie była to zła książka. Podsunęła reżyserowi Szmagierowi pomysł na serial „07 zgłoś się” – na niej oparł pierwszy odcinek, umieszczając w czołówce moje nazwisko. Trochę podobnie było ze „Skokiem śmierci”. Władysław Krupka, z zawodu major milicji, opowiedział mi zbliżoną autentyczna historię. Ale powieść napisałem sam.

20. Autorzy wielu polskich kryminałów z dawnych lat ukrywali się pod pseudonimami. Czy poza dwoma wymienionymi wcześniej tytułami, napisał Pan jeszcze jakąś powieść kryminalną, wydaną pod pseudonimem, która nie jest wymieniana w Pana oficjalnej bibliografii?

Nie.

21. Władysław Krupka to przede wszystkim twórca znanej przed laty postaci komiksowej Kapitana Żbika. Czy pamięta Pan pracę nad „Skokiem śmierci” oraz czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej o współautorze tej książki?

Władek, jak wspomniałem, major w Komendzie Głównej MO, zajmował się milicyjnie literaturą i kontaktem z pisarzami. Sam miał ambicje literackie i nieźle pisał, wykorzystując prawdziwe zdarzenia – a miał do nich dostęp. Nam, pisarzom, pomagał w różnych sytuacjach życiowych. Jednakże, co do współautorstwa w „Skoku śmierci”, było ono czysto formalne.

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.


sobota, 6 grudnia 2014

Siedem pytań do Aleksandra Minkowskiego (część 2)




Zbigniew Nienacki i Aleksander Minkowski 
(Zdjęcie z archiwum Aleksandra Minkowskiego)


Rozmowa z Panem Aleksandrem Minkowskim rozpoczyna cykl wywiadów
z autorami ulubionych książek naszego dzieciństwa. 

Wszystkie wywiady będziecie mogli przeczytać na Forum Miłośników Pana Samochodzika 
w dziale, który ukrywa się pod poniższym linkiem:

http://pansamochodzik.ok1.pl/viewforum.php?f=137


8. Miał Pan okazję poznać Edmunda Niziurskiego i Hannę Ożogowską. Czy utrzymywał Pan kontakty z innymi twórcami literatury dziecięcej i młodzieżowej?

Znałem praktycznie wszystkich. Przez 7 lat, wybrany przez nich, byłem prezydentem polskiej sekcji IBBY – Światowej Rady Książki dla Młodych, afiliowanej bodaj przy UNESCO. Odziedziczyłem tę funkcję po Hannie Ożogowskiej i Wojciechu Żukrowskim.

9. Przyjaźnił  się Pan ze Zbigniewem Nienackim. Jaki on był w prywatnych kontaktach. Czy można było w nim dostrzec jakieś cechy Pana Samochodzika?
Zacznę od końca. Czy można było w nim dostrzec cechy Pana Samochodzika? Myślę, że trochę tak jak ja on spełniał w tym serialu powieściowym trochę własnych marzeń żeby odbywać takie przygody jakie odbywał Pan Samochodzik. I tu można by było powiedzieć, że wiele cech Zbyszka pojawia się w postaci Pana Samochodzika. W prywatnych kontaktach był to człowiek trudny. Myśmy się przyjaźnili, ale jak to między pisarzami, każdy z nas miał własne widzenie świata, całkowicie odmienne i bardzo często wykłócaliśmy się do białego rana, chociaż to nie przeszkadzało w naszej przyjaźni. W gruncie rzeczy rozumieliśmy się. Ja bardzo lubiłem jego powieść „Raz w roku w Skiroławkach,” której byłem chyba pierwszym czytelnikiem, bo jeszcze w maszynopisie, a on lubił niektóre moje książki. I bardzo dobrze żeśmy się rozumieli. Był wspaniałym człowiekiem. Pamiętam kiedy miałem wypadek samochodowy pod Jerzwałdem i leżałem z połamanymi żebrami w moim domku, to w nocy kilka razy przyjeżdżał do mnie na rowerze sprawdzić czy żyję, zmienić mi opatrunek, chociaż na ogół „grał twardziela.” Był bardzo wrażliwy, bardzo delikatny. Był wspaniałym przyjacielem. Bardzo mi go brakuje.

10. Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie ze Zbigniewem Nienackim?

To było bodaj w Gdańsku,  na sympozjum pisarskim. Przyjechałem tam przeogromną limuzyną – amerykańskim Fordem Granada, jedynym takim w Polsce – gromadził tłumy ciekawskich… Kupiłem ją za grosze od pewnego wiceministra PRL. Ów wiceminister dostał auto w spadku po wuju-reemigrancie z USA. Wuj wrócił do ojczyzny i zmarł. A wiceminister  nie miał prawa jeździć samochodem efektowniejszym niż sam premier… Wymienił ze mną cichcem Granadę na  fiata 125p i mikroskopijną dopłatę, równowartość chyba motoroweru – więcej nie miałem.. Nienacki zachwycił się limuzyną. I poprosił mnie bym go odwiózł nią do Jerzwałdu. Przez Jerzwałd jechaliśmy wolniutko. Ja prowadziłem, a Zbyszek dostojnie pozdrawiał zaszokowanych mieszkańców. Zostałem wtedy u niego na kilka dni. Tak zaczęła się nasza przyjaźń.

11. Czy podczas wspólnych spotkań rozmawialiście z Zbigniewem Nienackim o swoich książkach lub bohaterach? W niektórych książkach Pana i Nienackiego występują te same fikcyjne nazwy miejscowości. Czy zdarzało się, że w wyniku takich rozmów dokonywaliście jakichś zmian w fabule powieści, czy zdarzyło się Panu lub Nienackiemu coś podpowiedzieć lub wymyślić któregoś z bohaterów?
Tak nie bywa. Każdy z nas jest indywidualnością - każdy z nas był indywidualnością. My o książkach raczej nie rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy generalnie o literaturze, o ludziach, o charakterach ludzkich, o tym co się dzieje w Jerzwałdzie, bo on był głęboko wrośnięty w Jerzwałd, a ja Jerzwałd dopiero zaczynałem lubić, zaczynałem się z nim wiązać. On wciągał mnie we wszystkie sprawy tamtejsze, które ja znałem również ze Skiroławek, oczywiście przetworzone w wyobraźni pisarskiej. Ale w sumie każdy z nas był osobowością i nie wtrącaliśmy się do tego co piszemy. 
12. Jakie motywy kierowały Zbigniewem Nienackim, kiedy postanowił wyprowadzić się z Łodzi nad Jeziorak? Sam Nienacki przedstawiał na ten temat tyle sprzecznych wersji, że można się w nich pogubić.
Cóż, ja znam jedną i myślę że prawdziwą. Zbyszek mieszkał w Łodzi, był bardzo aktywnym dziennikarzem, postacią w mieście znaną i ciężko zachorował na płuca, miał gruźlicę, miał odmę. Lekarze powiedzieli mu, że musi zmienić klimat i z różnych rzeczy zrezygnować jeżeli chce żyć. Powinien całkowicie odmienić swój tryb życia. I Zbyszek postanowił to zrobić. Postanowił przenieść się w życie prymitywne, w życie rudymentalne, wg mnie nie do przyjęcia. To znaczy, kiedy pierwszy raz znalazłem się w Jerzwałdzie i zobaczyłem, że mając ładny, murowany dom, Zbyszek chodzi za potrzebą do wygódki za stodołą i że nie ma kranu i że nie ma ogrzewania, to doszło do ostrego sporu, podczas którego mu wygarnąłem, że powrót do prostego życia nie oznacza, że tak powiem, deficytu higieny. I że nie przeszkodzi mu w życiu prawdziwym, to że będzie miał łazienkę, że będzie miał kran i będzie miał toaletę. Napyskował mi, po czym kiedy przyjechałem następnym razem okazało się że ekipy już robią mu łazienkę, wodociąg i ogrzewanie. Tak że znalazł się tam, jak sądzę, po to żeby wyzdrowieć i żeby znaleźć zupełnie nowe warunki do pisania. I rzeczywiście jako pisarz, Nienacki rozwinął się właśnie w Jerzwałdzie. Tam napisał swoje samochodziki, tam napisał „Wielki las” i powieść „Raz w roku w Skiroławkach,” którą ja bardzo cenię, uważam że jest to świetna literatura, niestety niedoceniona u nas, którą próbowano u nas okrzyknąć pornografią, a jest to kompletna bzdura. Jest to znakomita powieść, dużej klasy. Myślę więc, że znalazł się tam i z przyczyn zdrowotnych i po to aby odmienić swoje życie, z którego zapewne nie był zadowolony. Odmienić życie miejskie z duża aktywnością społeczną, na życie proste, wiejskie, zdrowe, bo Zbyszek rąbał drzewo, wykonywał różne prace fizyczne w domu i sobie świetnie z tym radził. Chociaż wyglądał chucherkowato, ale był „żyła” - taki mocny. Dlatego tam się znalazł i był bardzo szczęśliwy.

13. Czy to prawda, że to dzięki Zbigniewowi Nienackiemu również Pan zamieszkał w Jerzwałdzie?
Oczywiście! Któregoś razu na jego zaproszenie trafiłem do Jerzwałdu, o którym przedtem nic nie słyszałem. Zatrzymałem się u niego, a jego dom pomieszczony jest na takiej skarpie, z której widać jezioro, łąki, słowem przepięknie tam jest. No i oczywiście powiedziałem mu to, o on mnie wtedy zapytał, czy ja bym też chciał czegoś takiego. Ja wtedy trochę przez grzeczność powiedziałem - oczywiście, ale nie myślałem, żeby to realizować. Tymczasem w niecały rok później zostałem wezwany w trybie pilnym do Jerzwałdu, gdzie Nienacki zaprowadził mnie nad brzeg jeziora, pokazał mi jakąś kompletną ruderę w bagnie, ale na samym brzegu i powiedział mi: „to będzie twoje.” Ja tam nawet wejść nie mogłem, bo tam jest bagno. Ale jakoś wleźliśmy i wtedy zobaczyłem chatę, która nie miała fundamentów, glinianą, w środku po prawej była obórka, a po lewej mieszkało dwoje starych ludzi, z których jedno umarło, a drugie postanowiło przenieść się do dzieci. Krzyknąłem, że ja tego nie chcę, lecz nazajutrz stałem się właścicielem, bo Nienacki miał twardy charakter i niełatwo ustępował. I bardzo, bardzo się z tego cieszę.

14. Mieszkając w Jerzwałdzie często się spotykaliście. Czy odwiedzali Was tam również inni pisarze?
Zdarzało się, ale szczerze mówiąc niewiele z tego pamiętam, bo w Jerzwałdzie obchodził mnie tylko Zbyszek. Przyjeżdżali do niego jak do mistrza młodzi pisarze z Olsztyna. Nie pamiętam jednak nazwisk. 

---
Warszawa 21.11.2014 r. 
Realizacja wywiadu: Mirekpiano (dziękujemy za nieocenioną pomoc), 
Protoavis, Szara Sowa, konsultacja: Berta von S.